- PROBLEMY RODZIN ZASTĘPCZYCH (część 2)
- „DOM OTWARTY”
Rodziny
zastępcze są w pewien sposób pozbawione prywatności. Oczywiście
dużo zależy zarówno od specyfiki funkcjonowania (rodzina
niezawodowa lub zawodowa) jak też cech osobowościowych rodziców
zastępczych oraz ich dzieci (zarówno biologicznych, jak też tych będących w opiece zastępczej).
Im
więcej dzieci (zastępczych) znajduje się pod opieką oraz im
częstsza jest wymiana tych dzieci, tym problem staje się
poważniejszy i w niektórych przypadkach może mieć wpływ na
prawidłowe funkcjonowanie rodziny (zwłaszcza dotyczy to rodzin
zastępczych o charakterze pogotowia rodzinnego).
Omówię
może tą kwestię, dzieląc ją na pewne kategorie.
Rodzice
biologiczni dzieci.
Rodzice
biologiczni dzieci przebywających w opiece zastępczej mają prawo
do ich odwiedzin. Niestety często rodzina ta jest w głębokim
kryzysie i wielokrotnie takie spotkania powodują cofnięcie procesu
socjalizacji dziecka i jego aklimatyzacji w rodzinie zastępczej. W
przypadku niemowlaków nie ma to większego znaczenia ale już dzieci
kilkuletnie bardzo przeżywają takie spotkania. Nie oznacza to, że
dzieci te rzucają się swoim rodzicom na szyję i chcą z nimi
wrócić do domu. Niestety takie odwiedziny są dla nich najczęściej
„powrotem do przeszłości”. Przez kilka tygodni (bo mniej więcej
takie są odstępy pomiędzy poszczególnymi spotkaniami) dzieci
próbują ułożyć sobie nowe życie i nagle wracają wspomnienia,
często ubarwiane opowieściami nie mającymi nic wspólnego z
rzeczywistością, w której te dzieci aktualnie funkcjonują. Do
tego wielokrotnie muszą one „stać się” częścią życia
swoich rodziców, choć wcale nie mają na to ochoty. Przykładem
może być opisana jakiś czas temu Asteria. Dziewczynka zaczęła
unikać rozmów telefonicznych z rodzicami, a gdy już do nich
dochodziło, sprawiała wrażenie, że chce je jak najszybciej
zakończyć. Trudno powiedzieć czy świadomie, czy też nie, ale nie
chciała brać udziału w „rozgrywkach” swoich rodziców, w które
była wciągana.
Naszym
zadaniem, jako rodziców zastępczych jest nadzorowanie spotkań z
rodzicami biologicznymi. Zdarza się, że po kilku wizytach nabywamy
zaufanie do tych rodziców i pozwalamy na odwiedziny w osobnym
pokoju. Wielokrotnie nie są to ludzie źli, a tylko zagubieni,
niepotrafiący poradzić sobie z samym sobą.
Bywają
też rodzice nieprzewidywalni, często agresywni. Nam zdarzyło się
raz, że byliśmy straszeni TVN-em, mimo że Majka miesiąc wcześniej
dostała prezent (figurkę aniołka) w podziękowaniu za opiekę nad dzieckiem. Niestety takie huśtawki nastrojów są często na
porządku dziennym.
Sytuacje
takie mają miejsce w przypadku ludzi zupełnie zdrowych psychicznie,
ale są też rodzice cierpiący na choroby psychiczne (mieliśmy taką
mamę). Gdy są na lekach, są całkiem normalni, można z nimi
porozmawiać, ustalić pewne sprawy. Bywa jednak, że leki odstawią
lub opuszczą ośrodek, w którym są na terapii i w tym momencie ich
zachowania mogą być zupełnie nieoczekiwane.
Niestety
każdy rodzic zna adres zamieszkania rodziców zastępczych, u
których znajduje się jego dziecko.
W
kontaktach z rodzicami „naszych” dzieci odgrywamy rolę „dobrego
i złego policjanta”. Czy jest to moralnie uzasadnione?... W każdym
razie jest skuteczne. W przypadku opisanym powyżej to ja otworzyłem
drzwi i nie wpuściłem mamy do domu (przyszła niezapowiedziana i z
tego co wiedzieliśmy, w danym momencie była poza kontrolą
jakichkolwiek lekarzy). Majki akurat nie było w domu. Uznałem, że
ryzyko, że wejdzie do domu i nie będzie chciała wyjść było zbyt
duże. Przyniosłem tylko na chwilę jej córkę, aby mogła ją
przytulić, pocałować (aż tak wrednym „policjantem” nie
jestem, chociaż obiektywnie rzecz biorąc, również ta decyzja była
obarczona pewnym ryzykiem).
Za
to w tym przypadku Majka została „dobrym policjantem” (w oczach
mamy dziewczynki wręcz przyjaciółką).
Na
ogół sytuacja jest odwrotna. Majka ustala reguły i jest bardzo
konsekwentna. W przypadku młodych rodziców (a takich jest
większość) mówi im po imieniu (oczywiście tylko pro forma zadaje
pytanie „czy może?”, ale jeszcze się nie zdarzył ktoś, kto
nie wyraziłby zgody). Ja zwracam się do nich w formie
grzecznościowej, nie stawiam warunków, potrafię wysłuchać,
poradzić.
Rodzice
mają do wyboru dwie różne osobowości i jeżeli chcą się
„otworzyć” to mogą to zrobić albo przed Majką albo przede
mną, a to co mają do powiedzenia jest często bardzo ważne.
Oczywiście
informacji, które nam przekazują nie chcemy wykorzystywać
przeciwko nim (często są osobami sympatycznymi, czasami młodszymi
od naszych dzieci – trudno w takiej sytuacji ich nie lubić).
Jednak gdy na przykład dowiadujemy się o prawdopodobnym
molestowaniu seksualnym mamy „naszego dziecka” przez jej brata (z
którym mieszka), to jest to sprawa bardzo poważna.
Bywają
też rodzice potencjalnie niebezpieczni. Tata Filemona (opisanego
kilka tygodni temu) też przyszedł niezapowiedziany i znowu w
momencie gdy Majki nie było w domu. Jak zobaczyłem go w okienku
drzwi wejściowych, to ciarki przeszły mi po ciele. Nie musiałem
pytać kim jest.
Otworzyłem
drzwi. Okazało się, że przyszedł ze swoją mamą (babcią
Filemona). Pewnie uznał, że kobieta „łagodzi obyczaje”. W tym
przypadku zdecydowałem się na spotkanie i zaprosiłem ich do domu
(zostałem „dobrym policjantem”) - nawet zrobiłem im kawę.
Odwiedziny
rodziców mogą też stanowić problem dla innych dzieci (dlaczego
jego odwiedzają a mnie nie). Również naszym dzieciom biologicznym
takie wizyty nie sprawiają przyjemności. Zanim zejdą na parter
zawsze muszą się upewnić, czy „teren jest bezpieczny”.
Podsumowując
kontakty z rodzicami biologicznymi, powiedziałbym że należy przede
wszystkim ustalić twarde zasady „współpracy” (czyli spotykania
się z dzieckiem), będąc jednocześnie „człowiekiem”. Ważne,
aby rodzice uwierzyli w to, że nie jesteśmy ich wrogami (bo
faktycznie nie jesteśmy) ale jednocześnie wiedzieli do jakich
granic mogą się posunąć.
Osoby
pomocowe i zainteresowane (mniej lub bardziej).
Przez
nasz dom przetacza się fala różnych osób, pomagających nam w
prowadzeniu naszego pogotowia rodzinnego. Poza „Aniołkami
Charliego” (które kiedyś opisałem) i „Ciociobabciami” (które
niedługo opiszę) odwiedzają nas rodziny, które interesują się
dziećmi będącymi pod naszą opieką. Niektóre mają w planach
adopcję lub opiekę zastępczą długoterminową, inne „wpadają”
na kawę – porozmawiać, pobawić się z dziećmi. Odwiedzają nas również (co nas bardzo cieszy) dzieci, które u nas były. W większości przypadków mamy bardzo dobry kontakt z ich nowymi rodzicami.
Co
jakiś czas przychodzą na praktyki ludzie, którzy kończą
kurs na rodziców zastępczych.
„Wpadają”
też kuratorzy sądowi (tych opiszę za tydzień), pielęgniarki
środowiskowe, pani Jowita (dla tych, którzy nie pamiętają -
nasza koordynatorka z PCPR-u), osoby z ośrodków adopcyjnych, czasami z opieki społecznej, koleżanki, koledzy naszych dzieci
(głównie biologicznych, ale bywało, że starsze dzieci zastępcze
również zapraszały swoje koleżanki i kolegów).
Obecność
tak wielu i tak różnych osób sprawia, że czasami można poczuć
się gościem we własnym domu. Niektórzy domownicy lubią taki
ciągły „ruch w interesie”, na przykład Majka, inne się
przyzwyczajają – jak ja. Staramy się jednak, aby piętro domu
było enklawą, do której nie zagląda żadna obca osoba, w której
nasze dzieci mogą się czuć zupełnie „bezpiecznie”.
Otoczenie.
Mieszkamy
w małej miejscowości, co oznacza, że pewnie wszyscy nas znają.
Jesteśmy zatem osobami (jak mówi Majka) „na świeczniku”. I
tutaj znowu podobna sytuacja jak poprzednio, jedni członkowie
rodziny to lubią, inni mniej. Majka uwielbia jak podczas spaceru
ktoś się zainteresuje i może się wypowiedzieć. Ja z kolei nie za
bardzo lubię wdawać się w takie pogawędki.
Zwłaszcza
nie przepadam za rozmowami z zupełnie obcymi ludźmi, bo ile można
opowiadać o tym samym.
Czasami
zdarza się, że ktoś zagaduje
- O!!! Trojaczki?
- Tak
- Ale takie różnej wielkości?
- No bo jedno niedonoszone, drugie przenoszone a tylko jedno urodzone o czasie.
Widzę wówczas zdziwienie na twarzy . Jedni myślą „jakiś wariat”, ale niektórzy się nabierają. W każdym razie zaskoczenie jest tak duże, że zanim taki przechodzień „ochłonie” by zadać następne pytanie, ja już jestem kilka metrów dalej.
Chociaż czasami obserwacja reakcji różnych osób, które spotykam, wprowadza mnie w "zabawowy" nastrój.
Bywają na przykład takie teksty:
- Oj!, ale to dziecko ma taką „inną” buzię.
- Tak, ono jest poalkoholowe.
- Aaaaaaa...
I cisza ... Zostawienie takiej osoby bez komentarza sprawia mi "dziką frajdę"
Podsumowując
dzisiejszy temat chciałbym podkreślić, że moim zdaniem
najważniejszą rzeczą dla wszystkich rodzin zastępczych jest dążenie do zapewnienia maksimum prywatności zarówno własnym dzieciom biologicznym, jak też tym zastępczym. To rodzice
decydując się na założenie rodziny zastępczej, podejmują
decyzję o byciu w pewnym zakresie osobami publicznymi. Trzeba
pamiętać, że dzieci niekoniecznie mają ochotę być „małpkami” w tym „cyrku”.
Mam
nadzieję, że tym ostatnim stwierdzeniem nikogo nie uraziłem, ale
czasami mam wrażenie, że niektórzy robią z tego pewnego rodzaju
przedstawienie, afiszując się „wszem i wobec”.
A
ma to być przede wszystkim rodzina.
P.S.
Wyrażone tutaj treści są indywidualnymi opiniami autora.
Pikuś
nie bierze za nie odpowiedzialności prawnej.
Za
tydzień opiszę problemy z instytucjami.
Z tym uwielbianiem spacerowych pogawędek to Pikuś trochę przesadził, ale prawdą jest, że zachowuję się jak taka dumna mama, która o swoich dzieciach, ich postępach i osiągnięciach może mówić godzinami. Jest to czasem trudne,bo ludzie są zainteresowani również historiami dzieci i muszę lawirować, aby nikogo nie urazić ale jednak chronić dzieci i ich rodziny biologiczne. Pikuś jak większość facetów gubi się w takich sytuacjach, więc na wszelki wypadek unika takich pogawędek. Osobny temat to intencje, z którymi ludzie zaczepiają. Czasem życzliwe zainteresowanie(to rozumiem, bo sama oglądam się za maluchami na ulicy), chęć pomocy, wsparcia ale czasem niestety tylko poszukiwanie sensacji. W takich sytuacjach zbieram moje małpki i cyrk na kółkach odjeżdża.
OdpowiedzUsuńp.s.Całe ostatnie zdanie oczywiście należy wziąć w cudzysłów.
Ukłony w Waszą stronę, że tak bardzo pilnujecie prywatności dzieci własnych i" pogotowiowych".
OdpowiedzUsuńI tak sobie myślę, że pogotowia powinny powstawać tylko u ludzi, którym warunki materialne pozwolą na posiadanie bardzo dużego mieszkania ( jakieś 5-6) pokoi, a najlepiej dom. Nie wyobrażam sobie takiej aktywności w porządnym nawet 3 pokojowym mieszkaniu. I nie o poziom dóbr mi chodzi, bo można super wychowywac 4 niemowlęta w 3 pokojach bez zadnego problemu, ale przy takim " przepływie" ludzi i np.własnym dorastającym dziecku, to w 3 pokojowym nawet mieszkaniu tylko uciekac na księżyc, albo do sąsiadki....w poszukiwaniu azylu. Nigdy nie prowadzilam pogotowia, ale myślę sobie, że posiadanie domu w takim przypadku, to wielkie dobro, które staje się " narzędziem" do tego, by wszyscy mieszkańcy w takim pogotowiu cieszyli się pełnią zdrpsya psychicznego. To nie luksus, to konieczność. Pozdrawiam, Nikola
Mam pytanie w zasadzie do Majki. Tydzień temu pisała, że napisze jakiś komentarz, ale pewnie zabrakło czasu.
OdpowiedzUsuńPikuś o rozstaniach z dziećmi pisze c'est la vie (takie jest życie).
Ja bym powiedziała c'est la gars.
A co Ty Majka czujesz, gdy dzieci od Was odchodzą?
W pełni się z Tobą zgadzam, tacy właśnie są faceci. Ale czy to źle?
UsuńRozstania są elementem życia każdego człowieka (często są to rozstania na zawsze). W tym przypadku, w większości jest to początek nowego, lepszego życia naszych dzieci. Pewnie, że jest trochę smutno, dlatego piszę c'est la vie.
Lepsze to, niż gdybym chciał użyć tekstu cyborgów: Hasta la vista "baby".
A wracając do pytania, to sam jestem ciekawy co Majka na to odpowie.
Rzeczywiście, ja jestem gadułą i mogłabym pisać o rodzicielstwie zastępczym książki bo to mój konik, ale czasu mało, więc łatwiej odpowiadać na konkretne pytania.
OdpowiedzUsuń"C'est la vie","coś się kończy coś zaczyna","idą w nowe, lepsze życie" itd.to słowa, które podpowiada rozum, żeby łatwiej było pogodzić się z odejściem dzieciaczków.
A co mówi serce?
Pikuś jak to facet, przeżywa to po swojemu. Czasem bardziej,czasem mniej, ale raczej sam, w swojej głowie i sercu. Taki już jest. Ja widzę tylko napięte mięśnie twarzy, delikatne drżenie szczęki. Oficjalnie jest twardy i wspiera mnie jak skała, ale uważni czytelnicy pewnie już zauważyli, że troszkę głębiej, to jednak wrażliwy facet.
A ja? Co czuję? No cóż mam napisać? Prawdziwie i bez ckliwości?
W dniu odejścia łzy się leją ciurkiem. Czasem uda mi się wytrwać do samego pożegnania, ale gdy ostatni raz przytulam maluszka, daję mu buziaka na drogę to już nie mogę się powstrzymać. Apogeum następuje po ich wyjściu i zrobieniu pa-pa. Potem gdy nie mogę zasnąć lub budzę się w nocy i myślę;jak im tam jest, jak sobie radzą? Czekam na zdjęcia, informacje. Sama raczej nie dzwonię.Nie chcę się narzucać, ale wszyscy nowi rodzice od pierwszego spotkania wiedzą jak bardzo zależy mi na kontaktach. Dotychczas wszyscy to rozumieją. Regularnie dostajemy filmiki, zdjęcia, odwiedzają nas, jesteśmy zapraszani do nich. Zdarzyło się, że uczestniczyliśmy w urodzinach, a nawet w chrzcinach. Nie oczekujemy zaproszeń, do aż takiego udziału w nowym życiu naszych maluchów, ale to bardzo miłe i w miarę możliwości nie odmawiamy. Gdy widzę szczęście i radość na buziach i dzieci, i rodziców, widzę kochające się rodzinki,słyszę z jakim ciepłem, miłością i dumą mówią o swoich maluchach, to jest mi łatwiej przez to przechodzić. Widzę sens tego co robimy. Wiem, że musieliśmy pokochać te dzieci, żeby nauczyć je miłości, a potem razem przygotować się do rozstania, przejść przez to, żeby potem mogły być szczęśliwe.
I co dalej?
Następne dzieci, następne rozstania i następne szczęśliwe rodziny. Dopóki sił i miłości starczy.
P.S. W moim telefonie nie mam zdjęć moich dorosłych, biologicznych córek(muszę to nadrobić)ale mam po kilkadziesiąt zdjęć wszystkich moich maluchów.