czwartek, 12 listopada 2015

--- Opinie, pytania, odpowiedzi - część 7

W dniu dzisiejszym spróbuję odpowiedzieć na pytania Nikoli, zawarte w komentarzu, który przytaczam poniżej. W zasadzie jest to komentarz wielowątkowy, więc odpowiedź postaram się podzielić na pewne grupy tematyczne.


Anonimowy pisze...
Pikuś, a ja mam trochę inne pytanie, lecz sądzę iż nadal w temacie opieki nad dzieckiem potrzebującym wsparcia.
Mianowicie , chciałam zapytać o to, z jakimi opiniami społecznymi, z jakim odbiorem w społeczeństwie , głównie w społeczności lokalnej sie spotykacie?
Jaki wpływa na to, jak sporzegają rodziców zastępczych ludzie ma to, czy znali Was wcześniej? czy też są dla Was zupełnie obcy, a Wy dla nich? Jak ludzie patrzą na to, że dzieci Wam się w rodzinie zmieniają- czy w ogóle to zauważają, czy np.sąsiedzi liczą tylko ilość buziek?, Czy pytają sie Was, skąd " tyle" macie? I czy spotykacie się z tzw." plotkami", pomówieniami o np.nieślubnych wnukach...ciekawe czy takie stereotypy istnieją? W ogóle jak myślisz, jaki jest stereotyp rodziny zastępczej? Mi czasem wydaje się, że nad adopcyjną większość społeczeństwa ubolewa, ze " szkoda ze mają cudze" i to może odbierać radość i wydłużać czas przeświadczenia rodziców, że to ICH dziecko, może zaburzać początkowo proces budowania więzi.Rodziny zastępcze zaś często w odbiorze społecznym rysują się jako wyrachowani ludzie, którzy chcą otrzymać pieniądze, a potem biją i katują. Ciekawe, że nikt lekarzowi, nauczycielowi i pani wychowawczyni w domu dziecka nie zarzuca tego, że uczciwie wkłada serce, alena swoją rodzinę zarobić musi. A rodzic zastępczy w 90 procentach przypadków nie zarabia nic, tylko otrzymuje środki aby ze spokojem móc iść z dzieckiem do logopedy, neurologa, na integrację sensoryczną, albo posłać dziecko na korepetycje z matematyki....bo np.kończy szkołę podstawową, a od 1 do 5 klasy mieszkało na ulicy i matematyka to kosmos....
Jednak chyba społeczeństwo widzi tylko to tak: " mi na moje nikt nie daje, a Oni dostają".
Tyle, że dom dziecka to koszt ok.3-4 tysięcy miesięcznie...i rodzicielstwo zastępcze ze strony( inne aspekty są ważniejsze) tylko ekonomicznej nam, podatnikom opłaca się. Więc skąd te zarzuty? Z niewiedzy ludzi? Z wyobrażeń, że matka zastępcza " siedzi w domu na kanapie...i chrapie"? Jakie są Twoje spostrzeżenia?
Pozdrawiam serdecznie,
Nikola
11 listopada 2015 01:02



Relacje z otoczeniem.

Mieszkamy w bardzo małej miejscowości, w której nie da się być anonimowym. Zresztą jedną z pierwszych rzeczy, które Majka zrobiła po założeniu przez nas pogotowia rodzinnego, była wizyta w sklepie. Z właścicielką sklepu znaliśmy się od początku gdy tutaj zamieszkaliśmy, więc tym bardziej rozmowa była bardzo naturalna (wręcz miała taki trochę „plotkarski” charakter).
Maja opowiedziała trochę o niuansach bycia taką rodziną zastępczą jak my.
Zdajemy sobie sprawę, że panie ekspedientki pracujące w takich małych (osiedlowych) sklepikach, często muszą wysłuchiwać różnych historii, plotek (mniej lub bardziej prawdziwych), działają trochę jak „telefon zaufania”. Tak więc Majka postanowiła „wykorzystać” taką cechę naszej „pani sklepowej”, ponieważ wiadomo było, że ludzie z pewnością będą nawiązywać do tematu.
Jak do tego dodać „pocztę pantoflową”, to w krótkim czasie pewnie wszyscy już wiedzieli, że ten „dziadek”, który czasami pojawia się z trojaczym wózkiem, to ani nie ojciec, ani nie dziadek, ani opiekun do dzieci, tylko tata zastępczy.
Nigdy nie zdarzyła nam się jakaś niemiła rozmowa, czy złośliwie „rzucona” uwaga. Pewnie, że czasami spotykają nas „obce osoby” i mamy do czynienia z komentarzami typu: „ale pan sobie narobił”, albo „no to ma pani za swoje”, ale prawdę mówiąc bardziej nas one rozśmieszają niż irytują.
Zdaję sobie sprawę z tego, że na pewno są osoby, które patrzą na nas „podejrzliwie” i zastanawiają się „dlaczego oni to robią?”. Na temat naszych motywacji nie będę tutaj pisał, bo szerzej omówiłem to w czwartej części „opinii i odpowiedzi”, więc nie chcę się powtarzać.
W każdym razie ci, którzy się interesują „naszymi dziećmi” są bardzo sympatyczni, szczerzy i otwarci. Wielokrotnie zdarzało nam się, że pod dom podjechał samochód i często zupełnie nieznana nam osoba przekazała worek z zabawkami, czy rzeczami dla dzieci. Jesteśmy obiektem zainteresowania strażaków z pobliskiej miejscowości, którzy kiedyś przyjechali samochodem strażackim z workiem zabawek. Byliśmy też z naszymi dziećmi zastępczymi na "wigilii" w jednej szkole. Majka oczywiście miała okazję wygłosić przemówienie i odpowiedzieć na szereg pytań zadawanych przez uczniów. Prezentów dostaliśmy tyle, że nie zmieściły się do samochodu i trzeba było podjechać drugi raz.
W naszej miejscowości działa taka „stanica”, w której można wypić kawę, czy zjeść ciastko. My mamy tam kawę za darmo, a nawet nasi goście, którzy wychodzą na spacer z naszymi dziećmi.
Mamy też jedną zaprzyjaźnioną sąsiadkę, która często pomaga nam w opiece nad dziećmi, ale jej poświęcę kiedyś osobny artykuł.
Majka na swoim aerobicu też spotyka się z ogromnym zainteresowaniem koleżanek, które co jakiś czas robią „zrzutkę” na jakąś paczkę pieluch dla naszych dzieci – są to bardzo miłe gesty.
Niestety charakter tego bloga nie pozwala mi na indywidualne podziękowania różnym osobom,
ale jesteśmy im bardzo wdzięczni. I nawet nie najważniejsze jest to, co od kogoś dostaniemy (bo bez tego też dzieciaczki miałyby wszystko, co potrzebują), ale traktujemy to jako okazanie sympatii i bardziej wsparcie mentalne (psychiczne) niż materialne.


Rodziny adopcyjne.

Nie wydaje mi się, aby rodziny adopcyjne były jakoś inaczej postrzegane, co przekładałoby się na trudności w nawiązywaniu więzi z dzieckiem, czy traktowaniem go w jakiś inny sposób.
Przynajmniej dotychczasowe nasze doświadczenia wskazują na to, że rodzice którzy decydują się na adopcję, są bardzo świadomi swojego wyboru. Są pewni siebie i nawet gdyby spotkali się z jakimś ubolewaniem nad nimi, to z pewnością nie zachwiałoby to ich przekonania o słuszności podjętej decyzji.


Stereotypy rodzin zastępczych.

Niestety opinia o rodzinach zastępczych w większości przypadków jest kształtowana przez media.
Rodzin zastępczych wbrew pozorom nie ma aż tak dużo i prawdopodobieństwo, że przeciętny człowiek będzie mógł poznać taką rodzinę osobiście, jest stosunkowo niewielkie.
A niestety media szukają sensacji. A że problematyka dzieci „porusza serca”, więc jakakolwiek nieprawidłowość w funkcjonowaniu rodziny zastępczej staje się „chodliwym” tematem.
Przecież gdy jakiś redaktor odwiedzi prawidłowo funkcjonującą rodzinę zastępczą i napisze jakiś artykuł, to jego „zajawka” z pewnością nie pojawi się na okładce. Artykuły muszą szokować, bo ludzie są żądni sensacji – a potem się dziwią, że mają „wyprane mózgi” (okazuje się, że na własne życzenie).
Oczywiście zdarzają się niechlubne przypadki, ale tak samo jak w każdej innej dziedzinie życia i innym zawodzie.
Moim zdaniem zarówno system szkoleń, jak też system kontroli w późniejszym okresie (badania psychologiczne co dwa lata, opieka koordynatora ze strony PCPR-u, możliwość uczestniczenia w grupach wsparcia prowadzona przez psychologów) są wystarczającymi procedurami zapewniającymi sprawne funkcjonowanie całego „organizmu”.


System wynagradzania.

Zawodowe rodziny zastępcze otrzymują wynagrodzenie. Jednak pensja jest sporo niższa niż
np. nauczyciela, a praca 24 godziny na dobę. Osobiście nie było sytuacji, aby ktoś nam zarzucił, że próbujemy „dorobić” się na dzieciach, co nie oznacza że niektórzy nie mogą tak „po cichu” myśleć.
Zresztą przed założeniem pogotowia rodzinnego, trochę się zastanawiałem czy może zrobić remont domu, albo wymienić płot na lepszy, czy chociaż kupić sobie nowy samochód. Jednak po namyśle dałem sobie spokój. Stwierdziłem, że bez sensu jest wymiana tego co jeszcze jest ładne i działa (przyp. red. specjalnie dla Majki bo nie rozumie - gdybym kupił nowy samochód po roku funkcjonowania pogotowia, to co niektórzy mogliby myśleć, że jednak się dorobiłem na dzieciach).
W każdym razie tym, którzy myślą, że opieka zastępcza to „dobry biznes”, proponuję pójść w nasze ślady – rodzin zastępczych ciągle brakuje.
Faktem jest, jak napisała Nikola, że domy dziecka dostają na każdego wychowanka po 3-4 tysiące (raczej bardzie te cztery), jednak jest to średni miesięczny koszt utrzymania dziecka, będący sumą różnych składników. Tak więc kwota ta zawiera pensje opiekunów, koszty utrzymania budynku (remonty, media – prąd, woda, gaz, ubezpieczenia, wyposażenie), utrzymanie (a nawet zakup) samochodu itp.
Specyfika funkcjonowania rodzin zastępczych jest nieco inna. My jesteśmy cały czas rodziną, która chce zaopiekować się dziećmi. Mamy więc swój dom, czy mieszkanie, mamy samochód. Na utrzymanie dzieci dostajemy dużo mniejsze pieniądze, ale poza typowym wydatkowaniem na dziecko (jedzenie, odzież, leki, zabawki, podręczniki), muszą one wystarczyć na pokrycie tylko różnicy dotychczasowych kosztów, w porównaniu z tymi, które były kiedyś.
Dla przykładu: zanim zostaliśmy pogotowiem, przecież ogrzewaliśmy dom, teraz podnieśliśmy temperaturę o 1,5 stopnia i dogrzewamy pokoje maluchów dodatkowym grzejnikiem w nocy (gdy cały system grzewczy „przechodzi” w tryb nocny – o 2 stopnie mniej). Tak więc tylko ten element jest dodatkowym kosztem. Przecież dotychczas opłacaliśmy ubezpieczenie, podatek od nieruchomości, rozmaite przeglądy itd. Samochód mieliśmy, więc dochodzą tylko dodatkowe koszty przejazdu do lekarzy, na rehabilitację i w parę innych miejsc związanych z działalnością pogotowia.
Taka jest istota funkcjonowania rodzin zastępczych (i albo ktoś się na to godzi, albo nie).
Pewnie, że z punktu widzenia Państwa, tańsze jest utrzymanie rodzin zastępczych niż placówek,
jednak nie sądzę, aby ustawodawca „wymyślając” jakiś czas temu pogotowia rodzinne kierował się „dobrem podatnika”. Wierzę w to, że chodziło o dobro dzieci – a nawet jeśli nie, to tak właśnie się stało.
Podsumowując, pieniądze które dostajemy na utrzymanie dzieci są „przyzwoite”. Nawet mamy pewne oszczędności, więc na przykład ostatnio kupiliśmy suszarkę (taką elektryczną). W związku z tym naszych pokoi nie "zdobi" już wiecznie suszące się pranie.
Daje to nam komfort tego rodzaju, że po pierwsze wiemy iż nie musimy dokładać „do interesu” z własnych pieniędzy, a po drugie nigdy nie powiemy, że nas na coś nie stać np. na wycieczkę, czy prywatną wizytę lekarską (oczywiście mam na myśli dzieci, bo wycieczki rodzinne finansujemy z naszych pensji).


" Mi na moje nikt nie daje, a Oni dostają”.
Być może niektórzy tak myślą, chociaż osobiście z taką postawą się nie spotkałem.
Cóż mogę odpowiedzieć: mi na moje dzieci też nikt nie dał. Jeżeli ktoś decyduje się mieć potomstwo, to musi się liczyć z koniecznością jego utrzymania.
Chociaż niedługo może „ktoś” da po 500 złotych.
W zasadzie bardzo nie lubię „wchodzić w politykę” ale pomysł „500 złotych na dziecko” jest dla mnie tak kuriozalny, że wykorzystam pytanie Nikoli i jak mówi Majka: „wtrącę swoje trzy grosze”.

Przede wszystkim będzie to bardzo kosztowne i nawet jeżeli uda się wygenerować dodatkowy dochód poprzez opodatkowanie banków, supermarketów i uszczelnienie podatku VAT, to pozostaje pytanie czy tak wydatkowane pieniądze mają sens.

Moim zdaniem jest to „pójście na łatwiznę”. Wracamy do starożytności, kiedy to rzymskie pospólstwo krzyczało „chleba i igrzysk”. Póki co wiadomo co jest „chlebem”. Niestety obawiam się trochę tych „igrzysk”.
Ale wracając do tych pięciuset złotych …
Czy nie lepiej byłoby wykorzystać te pieniądze wspierając rodziny potrzebujące tej pomocy.
Ostatnio słyszałem w radiu dowcip, że Koroniewska i Dowbor będą mieli drugie dziecko,
bo nie gardzi się pięcioma stówkami … Trochę głupi, ale doskonale obrazuje irracjonalność pomysłu.
A przecież można by wykorzystać te pieniądze reformując szereg podmiotów wspierających młode rodziny w procesie wychowania i kształcenia dzieci. Myślę o żłobkach, przedszkolach, szkołach, zajęciach dodatkowych. Dzieci i młodzież powinny mieć możliwość rozwijania swoich pasji.
Nie chodzi więc o to, aby dawać pieniądze, ale o to aby nie kazać za wszystko płacić. Niestety ta opcja jest dużo trudniejsza do realizacji, bo trzeba by się trochę „wysilić”, a przede wszystkim wykazać wiedzą, kompetencją, umiejętnościami zarządzania.
Nawet jeżeli te pięćset złotych trafi do biednej rodziny, to jaka jest gwarancja, że zostanie spożytkowane na dobro dziecka. Być może zostanie po prostu „przepuszczone” ?

A tak racjonalnie myśląc, to i tak wszyscy za to zapłacimy w postaci droższych kredytów, droższej marchewki w supermarkecie. Gnębione kontrolami firmy będą przenosić swoją działalność gdzie indziej, wzrośnie bezrobocie.
Obym się mylił.
No i przepraszam za taką dygresję nie mającą nic wspólnego z tematem opieki zastępczej.



7 komentarzy:

  1. Pikuś dziękuję za komentarz. Wiem, że ustawodawcy chodziło przede wszystkim o dobro dziecka.
    Wątek podatków poruszyłam na skutek pewnego spotkania, ale o tym za chwilę.
    Moje pytania były związane z refleksją po pewnym wydarzeniu. I miały być tylko punktem wyjścia do mądrego komentarza kogoś takiego jak Ty, kto się zna na temacie.
    Jakieś 3 miesiące temu w lokalnym, dzielnicowym centrum aktywności mieszkańców czekałam na wizytę u prawnika ds. mieszkaniowych.
    I słyszałam mimochodem rozmowę dwóch pań ( młodszej i starszej).
    Owe kobiety komentowały sytuacje pewnego dziecka z pobluskuej szkoły, które zabrano z rodziny biologicznej do rodziny zastępczej.
    I właśnie tam pojawiły się argumenty, jak to rodziny zastępcze są nastawione na zysk i nieodpowiedzialne jednocześnie, nawet brutalne. Zarazem panie wprost mówiły, że rodzina biologiczna dziecka przecież kocha dziecko, tylko " pije" i to nie powód by oddawać dziecko " obcym", którzy NA 100 procent dziecko skrzywdzą.
    Owe rozmówczynie nazywały wszystko bardziej dosadnie.
    Ja nie mogłam nic im powiedzieć, bo niekulturalnie było angażować się w rozmowę dwóch pań, które przybyły razem . Nie dało się też nie słyszeć.
    I stąd w mojej głowie refleksja, czy wiele osób tak spostrzega rodzicielstwo zastępcze.
    Jeśli chodzi o adopcję, to ilekroć wspominam o nasz planach .rodzinnyc. komuś bardziej obcemu po 50, to tylekroć ludzie ubolewają, że nie będziemy mieć " własnego " dziecka i że to heroiczne, piękne itd., ale " jeszcze Bóg da nam WLASNE, albo" próbujcie jeszcze, młodzi jesteście", " nie poddawajcie się, obce to niewiadomo jakie geny". My tego nie słuchamy, wiemy, że ludzie chcą dobrze, lecz stąd moje pytanie apropos tego, jak adopcyjni są spostrzegani potem . Pozdrawiamy.

    OdpowiedzUsuń
  2. W związku z postrzeganiem RZ przez otoczenie, naszła mnie taka refleksja.
    Z moich obserwacji wynika, że odbieranie dzieci rodzicom biologicznym jest akceptowalne przez tzw. opinie społeczną tylko w przypadku gdy Ci piją lub/i biją. Ludziom wydaje się, że w każdym innym przypadku matka jest lepsza niż rodzina zastępcza. Ja uważam, że brak miłości, zaniedbanie, psychiczne znęcanie się jest równie ważnym, a może czasem ważniejszym powodem do zabrania dzieci i umieszczenia ich w zastępczej ale kochającej i bezpiecznej rodzinie. Czasem patrząc z boku, nie znając takich sytuacji trudno to zrozumieć, ale niestety często tak jest.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedyś rozmawiałam z pracownikiem socjalnym z pewnej niewielkiej gminy, który stwierdził, że mają na swoim terenie kilkoro dzieci zaniedbanych, którymi rodzice się nie interesują nie zapewniają odpowiednich warunków bytowych, nie rozmawiają z nimi, nie zauważają, że dziecko do 21 nie wróciło ze szkoły itd. ale dopóki nie dzieje się coś drastycznego nie odbiera się takich dzieci bo nie ma co z nimi zrobić. Rodzin zastępczych brak, Domy Dziecka pełne. Więc dziećmi zajmuje się opieka społeczna, trochę pomoże szkoła i tak sobie te dzieci żyją i kombinują jak tu przetrwać. Bez miłości, z boku, ale przy mamie.Gdyby je odebrać podniosłoby się wielkie larum. A czy to rzeczywiście jeszcze jest rodzina? Przykre, bo czasem interwencja będzie gdy coś się stanie, a wtedy będzie za późno.Wtedy pojawią się pytania.Gdzie było Państwo? Dlaczego Sąd nie odebrał tych dzieci wcześniej? Nie ma złotego środka. To zawsze trudne decyzje.

    OdpowiedzUsuń
  4. Co jakiś czas w internecie napotykam na opisy "głośnych" sytuacji dotyczących odebrania dzieci rodzicom biologicznym - przy tej okazji wylewa się wiadro pomyj na instytucję rodzicielstwa zastępczego, a mnie krew zalewa. Zdarzają się przypadki osób, które źle traktowały dzieci umieszczone w ich rodzinie zastępczej, ale jaki to procent?Kilkukrotnie wykłócałem się ze "znajomymi" na temat rzekomych korzyści materialnych jakie czerpie z bycia rodziną zastępczą. Skoro to taki łatwe i dochodowe zajęcie (jeśli można tak nazwać bycie rodziną zastępczą) to dlaczego tak ich mało? Dlaczego tak niewielu spośród krytykujących decyduje się na podjęcie tego wyzwania?

    OdpowiedzUsuń
  5. Cześć wszystkim. Ostatnio pisałam do Pikusia na forum Bociana i zachęcona przez niego postanowiłam się wypowiedzieć również tutaj. Jeżeli chodzi o postrzeganie rodzin zastępczych, to chyba jak wszędzie - działa zasada, że trawa wydaje się bardziej zielona tam, gdzie nas nie ma. Np. mój kuzyn jest strażakiem w małej miejscowości i też czasem słyszy, że przecież zwykle nic nie robi, a kasę bierze i to niemałą. Oczywiście do momentu, kiedy wybuchnie pożar - bo wtedy nagle staje się lokalnym bohaterem ;)
    Podam jeszcze jeden przykład, bliższy tematyce tego bloga. Mam kolegę, który jest nauczycielem, a do tego wraz z żoną stanowią rodzinę zastępczą (mają 1 swoje dziecko i w tej chwili chyba 2 "tymczasowych"). Można powiedzieć, że jemu dostaje się podwójnie - bo przecież wg niektórych pracuje w szkole tylko przez 2 godziny dziennie za 5000 zł, a do tego bogaci się na cudzym nieszczęściu jako ojciec zastępczy. Istnieją ludzie zawistni, którym nigdy się nie dogodzi. W każdym zachowaniu będą dopatrywali się ukrytych korzyści.
    Jeżeli chodzi o mnie - rodziny zastępcze zawsze mi imponowały. A właściwie nam, bo mój zerkający przez ramię mąż jest podobnego zdania. Według nas (niech mu będzie ;) ) Tworzą je w znakomitej większości ludzie o wielkich sercach, którzy w pewnym sensie rezygnują z prywatności, aby poświęcić się dla potrzebujących. Co więcej - są narażeni na ogromny ból... Nie wyobrażam sobie utraty dziecka, z którym przez kilka albo i kilkanaście lat łączyła mnie matczyna więź, tylko dlatego, że matka biologiczna nagle sobie o nim przypomniała (to oczywiście pewne uproszczenie, ale myślę, że czytelne).
    To tyle. Pikusiu - przyjmijcie z Majką raz jeszcze słowa uznania.
    Lady Makbet

    OdpowiedzUsuń
  6. Leosia (od Hitchocka:)6 marca 2019 09:41

    A my co 10 lat kupujemy nowy samochód ze salonu i pech chciał, że w 2018 czyli kiedy zostaliśmy rodziną zastępczą, to wypadło. W styczniu jeden a w listopadzie (kiedy już Tusia od połowy października była z nami) drugi. Sąsiedzi z dwóch domów się na nas OBRAZILI:)) Do tej pory się nie odzywają:) Za to ogólnie wioska bardzo przychylnie na nas spogląda:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Naprawdę świetnie napisane. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń