Dzisiaj Karola napisała
komentarz pod artykułem o Foxiku.
Już chciałem zwyczajnie
odpowiedzieć komentarzem na komentarz, ale stwierdziłem że jest to
bardzo ciekawe pytanie i być może warto napisać coś więcej niż
trzy zdania na krzyż.
Oto komentarz Karoli:
Cały czas tutaj
jestem.
Nawet jak nie wystawiam komentarza, to chętnie czytam wszystkie posty.
Zastanawiam się teraz, co by było gdyby sąd postanowił oddać foksika
jego prawdziwym rodzicom. Napisałeś, że dziewczynka miała juz silne
więzi z nowymi rodzicami. Czy sąd mógł zrobić inaczej, czy decyzja,
którą podjął była już tylko formalnością?
Pozdrawiam KAROLA
Nawet jak nie wystawiam komentarza, to chętnie czytam wszystkie posty.
Zastanawiam się teraz, co by było gdyby sąd postanowił oddać foksika
jego prawdziwym rodzicom. Napisałeś, że dziewczynka miała juz silne
więzi z nowymi rodzicami. Czy sąd mógł zrobić inaczej, czy decyzja,
którą podjął była już tylko formalnością?
Pozdrawiam KAROLA
W zasadzie w tym pytaniu
zawarte są dwa zagadnienia.
Pierwsza sprawa to sama
instytucja sądownicza. Kto podejmuje decyzje? Jakimi przesłankami
się kieruje?
A druga rzecz, to rodzice
zastępczy. Ich motywacje i możliwości wpływania na ewentualne
decyzje sądu.
Na dobrą sprawę Karola
dotknęła jeszcze trzeciej kwestii – kim jest dziecko w tym całym
procesie? Przedmiotem czy podmiotem?
Zacznę może od
ustosunkowania się do pytania o decyzję sądu.
W tej materii, trudno o
stosowanie jakichś prostych szablonów. Wprawdzie prawo opiera się
na dość jasno sprecyzowanym kodeksie, jednak problem polega na
interpretacji przepisów, a te zależą zarówno od specyficznych
sytuacji rodziców biologicznych jak też od samego sędziego (który
w końcu jest człowiekiem i często jego przekonania mogą
przechylić szalę na jedną lub drugą stronę).
Kiedyś się
zastanawiałem, czy nie dałoby się napisać programu, który w
sposób jednoznaczny wydawałby orzeczenie, nie kierując się
przesłankami subiektywnymi, stronniczymi.
Pewnie by się dało i
pewnie nie byłby on niesprawiedliwy i jednostronny, ale z pewnością
gubiłby się w detalach. Bo jak mu wytłumaczyć, czym jest „dobro
dziecka”.
Osobiście cieszę się,
że nie muszę być sędzią (zwłaszcza sądu rodzinnego). Taka
osoba przecież nie zna rodziców, nie zna dziecka – a musi podjąć
decyzję. Całą swoją wiedzę opiera na opiniach (z PCPR-u, opieki
społecznej). Czasami sędziowie „zapraszają” Majkę na
rozprawę, albo chociaż dzwonią. Wprawdzie opinia PCPR-u też
zawiera pewne nasze spostrzeżenia i sugestie, ale jak sędzia ma
jakieś pytania czy wątpliwości, to lepiej je rozwiać „u
żródła”. Mam wrażenie, że w większości przypadków sędzia
podejmuje decyzję przed rozprawą. Może to i dobrze, ponieważ
„wystąpienie” rodziców (którzy z pewnością są w dużym
stresie) z reguły nie wpływa korzystnie na ich wizerunek.
Ale są wyjątki. Zdarzyło
nam się, że podczas rozprawy (gdzie wcześniej w zasadzie wszystko
było jasne i oczywiste) sędzina zmieniła zdanie. Dziewczynka miała
pójść w opiekę zastępczą do cioci. Wprawdzie tata biologiczny
starał się, aby sąd przyznał ją jemu („mała” była odebrana
mamie), jednak wszystkie przesłanki wskazywały na ciocię
(problemem było choćby to, że tata był samotny i dużo pracował,
często wyjeżdżając na delegacje). Jednak w czasie rozprawy ciocia
zaczęła się wahać. Sędzina nawet zawróciła panią psycholog,
która wcześniej się wypowiadała (niewiele brakowało, a nie
udałoby się ponownie spytać jej o zdanie, bo była już na
parkingu).
Sprawa nie została
odroczona – dziewczynka „poszła” do taty.
Konkludując ten temat,
powiedziałbym że przed rozprawą nigdy nic nie wiadomo. Czasami ta
sama sprawa miałaby inny werdykt, gdyby ją prowadził inny sędzia.
Są tacy, którzy wierzą w rodziców biologicznych i wielokrotnie
dają im szansę, a są tacy, którzy dla dobra dziecka jak
najszybciej przekazują je do rodziny adopcyjnej.
A teraz rodzice zastępczy.
Na szkoleniach dla rodzin
zastępczych przeważają tacy, którzy już mają „upatrzone”
dziecko. Najczęściej jest to ktoś, kto „bierze” w opiekę
zastępczą jakieś dziecko z rodziny. Bywają tacy, którzy poznali
jakiegoś malucha (czasami kilkunastoletniego) na przykład w domu
dziecka i zapragnęli aby zamieszkał w ich rodzinie. Są też osoby,
które chcą w pewien sposób „obejść” proces adopcji (który
przede wszystkim jest bardzo długi, a poza tym niektórzy już się
na adopcję nie mogą „załapać”). Rodzin, które chcą
zaopiekować się dzieckiem, licząc się z tym, że w którymś
momencie może ono wrócić do rodziców biologicznych lub „pójść”
do adopcji, jest niewiele. Do tego, do takich rodzin
przychodzą dzieci, których najczęściej nikt nie chce. Czyli albo
mają już sporo lat, albo mają jakiś „defekt”.
Rodzice, którzy biorą
dziecko w opiekę zastępczą, licząc na to, że zostanie ono z nimi
do końca życia – sporo ryzykują. Przede wszystkim nie są oni „stroną
w sprawie”. Gdyby w przypadku opisanym ostatnio (FOXIK), sąd
podjął decyzję o powrocie dziewczynki do rodziców biologicznych,
Aretha i Joy nie mieliby zbyt dużo do powiedzenia. Mogliby się jedynie odwoływać od decyzji sądu, argumentując to silną więzią między nimi a dzieckiem. Czy sąd przychyliłby się do ich prośby?
W końcu decyzja o powrocie do rodziny biologicznej też byłaby uzasadniona jakimiś okolicznościami.
W końcu decyzja o powrocie do rodziny biologicznej też byłaby uzasadniona jakimiś okolicznościami.
Oczywiście im dziecko
dłużej przebywa w rodzinie zastępczej, tym prawdopodobieństwo, że
sąd wyda decyzję o umieszczeniu go gdzie indziej jest coraz mniej
prawdopodobne. Zdarzały się przypadki, że rodzice biologiczni po
jakimś czasie „wychodzili na prostą”. Jednak więzi z rodzicami
zastępczymi były już tak silne, że dzieci nie zmieniały miejsca
pobytu.
W ostatnim czasie trochę
zmieniło się prawodawstwo w zakresie prawa rodzinnego. Dotychczas
było tak, że jeżeli rodzice interesowali się dzieckiem w miarę
cyklicznie (choćby raz w miesiącu), to prawa rodzicielskie nie były
odbierane. W tej chwili, jeżeli po 18 miesiącach od momentu
odebrania dziecka rodzicom, ci się nie „naprawią”, dziecko może zostać przeznaczone do adopcji.
Wniosek mogą złożyć
dotychczasowi rodzice zastępczy (jeżeli chcą adoptować dziecko),
lub może zrobić to sąd na najbliższej rozprawie z udziałem rodziców
biologicznych. Oczywiście sędzia, jeżeli uzna że istnieją
przesłanki, aby tego nie robić, ma do tego pełne prawo.
Na trzecie pytanie niech
każdy sobie sam odpowie.
Myślę, myślę i nic nie mogę wymyśleć.
OdpowiedzUsuńJakie jest właściwie twoje zdanie apropo 3 pytania.
Ja dochodzę do sprzecznych wniosków.
KAROLA
To chyba dobrze, że dochodzisz do sprzecznych wniosków, bo jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie po prostu nie ma.
OdpowiedzUsuńJuż rozpatrując różne sytuacje rodziców biologicznych, trzeba stwierdzić, że są tacy, dla których dziecko jest najważniejsze i robią wszystko, aby je odzyskać. Niektórym się to udaje, innych to przerasta, mimo że się starają. Są jednak tacy rodzice, którzy walczą o odzyskanie dziecka, bo poczuli się upokorzeni (ale tak na prawdę wcale go nie potrzebują). Najgorsi są jednak ci, którzy chcą odzyskać dziecko, bo odebrano im zasiłek. Jest to bardzo smutne, ale niestety się zdarza.
Wśród rodzin zastępczych też mogą zdarzać się takie, które traktują dzieci przedmiotowo (zwłaszcza może to dotyczyć pogotowi rodzinnych - czyli takich rodzin jak nasza). W każdym zawodzie istnieje coś takiego jak "wypalenie zawodowe". Nawet coś, co jest dla kogoś pasją, jeżeli trwa nieustannie przez wiele lat (bez możliwości "oddechu"), może prowadzić do zmęczenia (które można określić słowami: "mam już dość"). Dlatego też co dwa lata przechodzimy pewnego rodzaju weryfikację. I dobrze, bo często samemu się nie wie, kiedy "trzeba ze sceny zejść".
No i ostatnie ogniwo - sędziowie. Tutaj z kolei może wkraść się rutyna, posługiwanie się schematami. Oczywiście, że na zasadzie analogii można formułować pewne wnioski, ale zawsze należy pamiętać, że występują wyjątki (nawet te potwierdzające regułę) i niechcący można kogoś skrzywdzić.
Warto też wspomnieć o "normalnych" rodzinach. Czy zawsze dobro dziecka jest najważniejsze?
Niektórzy realizują własne marzenia z przed lat. Na przykład - chciałam być baletnicą, ale nie wyszło - więc moja córka nią będzie. Ale czy ona tego chce?
W takim przypadku proponuję zapisać się do geriatrycznej grupy baletowej. A jeżeli czegoś takiego nie ma, to można samemu założyć. A dziecko niech realizuje własne marzenia.
Nie wiem Karola, czy taka odpowiedź Cię satysfakcjonuje, ale tak czy inaczej mam nadzieję, że pozostaniesz na tym blogu i będziesz się odzywać, bo Twoje komentarze są inspirujące.
Pikuś, a ja mam trochę inne pytanie, lecz sądzę iż nadal w temacie opieki nad dzieckiem potrzebującym wsparcia.
OdpowiedzUsuńMianowicie , chciałam zapytać o to, z jakimi opiniami społecznymi, z jakim odbiorem w społeczeństwie , głównie w społeczności lokalnej sie spotykacie?
Jaki wpływa na to, jak sporzegają rodziców zastępczych ludzie ma to, czy znali Was wcześniej? czy też są dla Was zupełnie obcy, a Wy dla nich? Jak ludzie patrzą na to, że dzieci Wam się w rodzinie zmieniają- czy w ogóle to zauważają, czy np.sąsiedzi liczą tylko ilość buziek?, Czy pytają sie Was, skąd " tyle" macie? I czy spotykacie się z tzw." plotkami", pomówieniami o np.nieślubnych wnukach...ciekawe czy takie stereotypy istnieją? W ogóle jak myślisz, jaki jest stereotyp rodziny zastępczej? Mi czasem wydaje się, że nad adopcyjną większość społeczeństwa ubolewa, ze " szkoda ze mają cudze" i to może odbierać radość i wydłużać czas przeświadczenia rodziców, że to ICH dziecko, może zaburzać początkowo proces budowania więzi.Rodziny zastępcze zaś często w odbiorze społecznym rysują się jako wyrachowani ludzie, którzy chcą otrzymać pieniądze, a potem biją i katują. Ciekawe, że nikt lekarzowi, nauczycielowi i pani wychowawczyni w domu dziecka nie zarzuca tego, że uczciwie wkłada serce, alena swoją rodzinę zarobić musi. A rodzic zastępczy w 90 procentach przypadków nie zarabia nic, tylko otrzymuje środki aby ze spokojem móc iść z dzieckiem do logopedy, neurologa, na integrację sensoryczną, albo posłać dziecko na korepetycje z matematyki....bo np.kończy szkołę podstawową, a od 1 do 5 klasy mieszkało na ulicy i matematyka to kosmos....
Jednak chyba społeczeństwo widzi tylko to tak: " mi na moje nikt nie daje, a Oni dostają".
Tyle, że dom dziecka to koszt ok.3-4 tysięcy miesięcznie...i rodzicielstwo zastępcze ze strony( inne aspekty są ważniejsze) tylko ekonomicznej nam, podatnikom opłaca się. Więc skąd te zarzuty? Z niewiedzy ludzi? Z wyobrażeń, że matka zastępcza " siedzi w domu na kanapie...i chrapie"? Jakie są Twoje spostrzeżenia?
Pozdrawiam serdecznie,
Nikola