Jutro przedstawię historię chłopca,
który był u nas najkrócej.
Jest ona jednocześnie radosna jak też
smutna. Szczęśliwie zakończyła się dla „małego”, natomiast
dla jego mamy nie będzie miłym wspomnieniem, mimo że podjęła
bardzo mądrą decyzję.
Zdaję sobie sprawę z tego, że
pierwszym wrażeniem czytającego może być pytanie: „dlaczego?”.
Dlaczego nikt jej nie pomógł, gdzie w
tym wszystkim jest pomoc Państwa – instytucji mających wspierać
rodzinę?
Dlatego najpierw chciałbym przedstawić
swoje zdanie w kwestii wspierania rodzin, które sobie ukształtowałem
na podstawie historii dzieci, które u nas były.
Pewnie każdy wielokrotnie spotkał się
z opinią, że trzeba pomagać rodzinom, a nie odbierać im dzieci –
przekazując rodzinom zastępczym. Rodziny zastępcze dostają
pieniądze na utrzymanie tych dzieci, a przecież można by je dać
rodzicom (rodzinie, w której te dzieci się wychowują).
Pierwsze pytanie – na co ci rodzice
wykorzystaliby otrzymane pieniądze?
A drugie – jak taki precedens
wpłynąłby na rodziny, które nie korzystają z opieki społecznej?
Obserwując perypetie rodziców
„naszych” dzieci muszę stwierdzić, że odebranie dziecka
rodzicom w Polsce nie jest łatwe. Paradoksalnie, pewnie duży wpływ
ma na to fakt, że nie jesteśmy bogatym krajem (bardziej opłaca się
Państwu gdy dziecko jak najdłużej pozostaje w rodzinie
biologicznej).
Czy gdyby sytuacja finansowa była inna
(mielibyśmy lepszy „socjal”), to dzieciom, które w tej chwili
trafiają do rodzin zastępczych by się polepszyło? Zostałyby we
własnej rodzinie, która byłaby wsparta finansowo przez Państwo?
Podejrzewam, że wręcz przeciwnie,
wiele dzieci, które aktualnie przebywają w swoich rodzinach,
trafiłoby do rodzin zastępczych. Wystarczy spojrzeć jak ta sprawa
jest rozwiązywana w innych (bogatszych) krajach, choćby w Szwecji.
Dzieci, które do nas trafiają
(przynajmniej dotychczas) nie mogą dłużej pozostać w swoich
rodzinach, bo albo te ich zwyczajnie nie chcą, albo są bite,
głodzone lub zaniedbywane w inny sposób, albo nie mają gdzie mieszkać.
Wielokrotnie słyszałem w mediach
(zwłaszcza czytałem w internecie), że dzieci są zabierane
rodzicom, bo ci są biedni. Może był gdzieś w Polsce jakiś
precedens, ale od każdego wyroku można się odwołać.
Na pewno w naszym powiecie taki
przypadek nie miał miejsca.
Myślę, że w takich opowieściach zawsze
jest „drugie dno”, które się przemilcza, a ewentualne
sprostowanie jest napisane druczkiem, który trzeba czytać przez
lupę.
Aktualnie w Polsce opieka społeczna
wspiera rodziny, które ledwo „wiążą koniec z końcem”, nie
mają środków na życie. Może nie są to wielkie pieniądze (i
kwota dochodu na osobę w rodzinie uprawniająca do tego zasiłku
jest niewielka) , to poza „rybą” (zarówno w postaci gotówkowej,
jak też przekazywaniem środków spożywczych, ubrań, opału),
rodziny te dostają też „wędkę” - propozycję nauki, pracy.
Problemem jest to, że rodzice
„naszych” dzieci nie bardzo chcą wziąć „wędkę”.
Mieliśmy „mamę”, która mogła
mieszkać razem ze swoim dzieckiem w „Domu samotnej matki”.
Jednak warunkiem przebywania w takim
domu jest praca „na dobro wspólne” - sprzątanie, pomoc w kuchni
i inne drobne prace gospodarcze. Czuła się wykorzystywana –
uciekła.
Odrębnym problemem jest to, że
rodzice dzieci, które są u nas umieszczane, w większości
powielają zachowania swoich rodziców. Nie widzą potrzeby zmiany i
nie chcą „wyrwać się” z tego „matrixa”, w którym
funkcjonują. W zasadzie trudno ich za to winić. Każdy z nas jest
spadkobiercą pewnych zachowań i poglądów swoich rodziców. Próba
zmiany siebie jest często „walką z wiatrakami”.
W momencie odebrania dziecka rodzicom,
najpierw poszukuje się rodziny zastępczej wśród najbliższej
rodziny – dziadków, rodzeństwa, kuzynostwa, wujków, cioć i tak
dalej.
W większości przypadków taka opcja
jest niemożliwa. I czasami nie dlatego, że ktoś nie chce - ale
nie może zostać opiekunem, bo na przykład ma odebrane prawa do
wychowywania własnych dzieci, miał konflikt z prawem (wymagane jest zaświadczenie o niekaralności) albo nie ma warunków mieszkaniowych
(te nie są wygórowane – wystarczy aby było w domu ciepło i z
kurka płynęła woda – no i było jakieś miejsce dla nowego
lokatora).
Ciekawe jest to, że mimo iż rodzice
najczęściej „walczą” o odzyskanie swoich dzieci, to jest to
walka „słowami” - niepoparta czynem.
A czymś, co mnie wprowadza w zdumienie
jest fakt, że w momencie, gdy sąd podejmie decyzję o odebraniu
praw rodzicielskich - rodzice „odpuszczają”. Sprawiają wrażenie
jakby czuli się rozgrzeszeni (nastąpił jakiś reset i mogą zacząć
życie od nowa).Nie odwołują się od wyroku, czasami tylko
zadzwonią lub wyślą do nas SMS-a (czy mamy jakieś nowe wiadomości
o ich dziecku).
Jednak po kilku tygodniach ta aktywność
ustaje.
Mamy wrażenie, jakby „walka o
dziecko” była sprawą honoru, a nie własnym „chciejstwem” (to
taki neologizm, ale trudno mi dobrać odpowiednie słowo).
Kiedyś zadałem sobie pytanie:
Gdybym teraz dowiedział się, że nie
jestem dzieckiem rodziców, którzy mnie wychowywali, ale zostałem
„odebrany” moim rodzicom biologicznym - jak bym zareagował?
Tyle wyszło z moich przemyśleń (w
skrócie):
BYŁO:
Kochałem i byłem kochany. Otrzymałem
od rodziców wiedzę „jak żyć”, kim być , jak traktować
innych ludzi. Miałem szczęśliwe dzieciństwo – grałem z
chłopakami w piłkę, zakochiwałem się w koleżankach,
obserwowałem świat – miałem marzenia...
Otrzymałem dobre wykształcenie,
dzięki temu zdobyłem dobry zawód, założyłem szczęśliwą
rodzinę, było mnie stać na jej utrzymanie, nawet na zbudowanie
domu (tylko samochody zawsze miałem jakieś „kiepskie”).
MOGŁO BYĆ:
Byłem „przypadkowym” dzieckiem
mojej mamy. Bardziej wolała towarzystwo innych ludzi , niż moje.
Źle się uczyłem, bo mama nie
pomagała mi „w lekcjach”.
Zawsze byłem gorszy od innych – nie
jeździłem na wycieczki (bo nie było pieniędzy).
Ale byłem silny, więc pokazałem kto
jest najważniejszy w klasie. Miałem problemy (mama je
bagatelizowała – w końcu chłopak „ma prawo komuś dołożyć”).
W szkole pojawił się „dealer” -
dlaczego nie spróbować (podobno z tego jest niezła kasa).
Znalazłem się w "świecie", z którego nie ma ucieczki.
Znalazłem się w "świecie", z którego nie ma ucieczki.
W tej chwili mam wyrok bez zawiasów 14 miesięcy.
A mój tata? – nie znam.
KTÓRE ŻYCIE BYM WYBRAŁ?
Oczywiście druga sytuacja jest trochę
przejaskrawiona, ale w dużej mierze prawdopodobna.
Osobom, które uważają, że dzieci za
wszelką cenę powinny wychowywać się w rodzinach, w których się
urodziły, proponuję zadać sobie podobne pytanie.
Sądzę, że dziecko powinno być mądrze kochane w troskliwej rodzinie.
OdpowiedzUsuńTyle, że nie każdą grupę ludzi połączonych więzami krwi można nazwać rodziną.Rodzina to relacje miłości.
Są niestety ludzie, którzy nie potrafią mądrze kochać dziecka. I Oni mogą się nauczyć tego choć trochę, problemem jest, gdy nie chcą się nauczyć.
Brak środków do życia jest ogromnym problemem.
Tylko, że to jest problem do pokonania.
Znam rodziny z 4 czy 5 dzieci, gdzie im bardzo ciężko finansowo, ale to tak dobrzy, uczynni i kochający swoje dzieci ludzie, że nikt z ich otoczenia oraz z pomocy społecznej nie wątpi w to, że warto im pomóc. Nikt nie wątpi też w to, że dzieciom nie dzieje się krzywda.Nikt nawet nie abmyśli o tym, by im dzieci zabierać.
Ludzie im ufają, że dobrze wykorzystają pomoc. Oni ufają ludziom, że im pomogą.
Dramatem zaś jest, gdy rodzice są sami " dużymi dziećmi" i nic z tym nie robią. Stąd bywa, że mówią:
Piję alkohol, po co mam się leczyć....kumple się nie leczą
Biję dziecko....mnie bito i żyję
Mam coś dać dziecku....przecież to Ono powinno mi pomagać
Kochac je?....mnie nie kochano i żyję. Też da radę
Oczywiście są dramaty typu choroba, utrata pracy itd. Jednak w kochających się rodzinach, takich wspierających się te problemy jakimś " cudem" są przezwyciężane. Bo jest chęć pomocy sobie nawzajem.
Więc nie brak pieniędzy, nie uteata pracy, nie choroba ale dramat " dużych dorosłych dzieci" odpowiedzialnych za małe dzieci jest tym, co powoduje, że dzieci powinny być zabierane.
Dziećmi powinny zajmować się dorośli a nie " dorośli ludzie myślący jak dzieci".
Dzieci zabrane wtedy mają szansę by w przyszłości być dojrzałymi dorosłymi, a nie " dużymi dorosłymi dziećmi".Szansa by przerwać ten dziwny krąg, by nie spędzać potem 10 lat na terapiach, by żyć dobrymi wzorcami
Nikola
Nikola, dziękuję za uzupełnienie mojego artykułu.
OdpowiedzUsuńW pełni się z Tobą zgadzam.