Już chciałem napisać
„Aniołki Pikusia”, ale się powstrzymałem.
Pewnie reakcję Majki
jakoś bym przeżył, jednak z reakcją „chłopców” naszych
„aniołków” mogłoby być różnie – czasem mógłbym nie
przeżyć.
Dzisiaj będzie troszkę
inaczej niż zazwyczaj.
Przez nasz dom „przewija
się” mnóstwo różnych ludzi, w różny sposób związanych z
naszą „rodziną zastępczą”. Tak więc może kiedyś opiszę
pana listonosza, bo też widuję go kilka razy w tygodniu.
„Aniołki” - są to
trzy dziewczyny, które pomagają nam w opiece nad „naszymi
dziećmi”.
Przedstawię je w takiej
kolejności, w jakiej pojawiały się w naszym pogotowiu.
Natasza
Poznaliśmy się na samym
początku naszej pracy w charakterze pogotowia rodzinnego.
Mieliśmy wówczas
Królewnę – niewidomą dziewczynkę z porażeniem mózgowym (jakiś
czas temu już opisałem jej pobyt u nas). Majka była w odwiedzinach
u zaprzyjaźnionego pogotowia rodzinnego, w którym akurat była pani
dr Maślak, fizjoterapeutka specjalizująca się głównie w
rehabilitacji dzieci i niemowląt. Jej studentki „zajmowały” się
podopiecznymi tamtego pogotowia.
Maja wdała się w rozmowę
z panią Maślak, głównie chodziło o ocenę Królewny i sugestie
na co mamy zwracać uwagę w dalszej rehabilitacji dziewczynki.
Majka, jak to Majka – spytała, czy pani doktor nie miałaby
przypadkiem jakiejś chętnej studentki, która w formie wolontariatu
przyjeżdżałaby do nas rehabilitować Królewnę?
W zasadzie na zbyt wiele
nie liczyliśmy, a jednak po kilku dniach „otrzymaliśmy telefon”,
że jest osoba, która wyraziła chęć pomocy Królewnie – to była
Natasza.
Aktualnie Natasza ma
wszczęty przewód doktorski, Królewny już dawno u nas nie ma, a
jednak cały czas przyjeżdża i zajmuje się dziećmi, które u nas
przebywają. Na dobrą sprawę, każdy maluch, który do nas trafia,
„przechodzi” przez jej ręce. Często dzieci nie wymagają
rehabilitacji, ale wnikliwe „oko” Nataszy zauważy nawet „drobny
defekt”. Jej sugestie pomagają nam lepiej się nimi opiekować. Na
szczęście Majka jest bardziej „pojętna” niż ja, bo jak
zobaczyłem sposób w jaki należy brać noworodka na ręce to
„wymiękłem”. Dobrze, że Natasza nie jest dla mnie zbyt surowa,
bo wiem, że często robię coś nie tak, a mimo wszystko nie zwraca
mi uwagi. Widocznie wychodzi z założenia, że nie są to jakieś
kardynalne błędy, które mogą dzieciom zaszkodzić.
Jakiś czas temu
„przeszedłem” z Nataszą na „Ty” - prawdę mówiąc już
drugi raz.
Niestety skleroza już
mnie dopada i za pierwszym razem o tym zapomniałem. Biedna
dziewczyna pewnie nie chciała mi zwrócić uwagi, że znowu jej
„walę”na „Pani” i na jakiś czas wróciliśmy do formy
grzecznościowej.
Z tym mówieniem sobie po
imieniu to często dochodzi do bardzo śmiesznych sytuacji.
Wiele lat temu Majka
zaprosiła do nas swoją ówczesną szefową z mężem. W pewnym
momencie Maja wyszła do toalety i trochę się zasiedziała. Tak
jakoś wyszło, że w tym czasie „wypiłem brudzia” z naszymi
gośćmi.
Po powrocie Majki, temat
już się zmienił i tak zostało do dzisiaj. Ja mówię im po
imieniu, a Majka per „Pan-Pani”.
Ale wracając do Nataszy,
to muszę stwierdzić, że jest to „kochana dziewczyna”. Mimo, że
Królewna aktualnie przebywa w domu pomocy społecznej sióstr
Serafitek, to Natasza cały czas ją odwiedza i dodatkowo
rehabilituje, bardzo nas to cieszy. Nie wiemy jak długo będzie
jeszcze miała czas i ochotę przyjeżdżać do naszych dzieci, ale
każdy miesiąc jest „na wagę złota”.
Koala
Koala jest drugą
wolontariuszką, która pomaga nam opiekować się naszymi maluchami.
Aktualnie jest w klasie maturalnej, więc staramy się jej nie
przeciążać, zwłaszcza że mieszka dosyć daleko (przejazd w jedną
stronę zajmuje jej ponad godzinę).
Dzieci bardzo ją lubią i
potrafi się nimi zaopiekować, jednak patrząc z mojej perspektywy,
jest taką samą „pierdołą” jak Majka. Buzia jej się nie
zamyka. Wprawdzie po latach przyzwyczaiłem się do takiego
zachowania, ale jak czasami Majki nie ma w domu, a Koala mnie
zagaduje i opowiada różne historie, to czuję się trochę nieswojo
– wolę jak idzie z dziećmi na spacer.
Chociaż z tym spacerem
jest tak, że nie bardzo chce wychodzić. W zasadzie się nie dziwię.
Młoda dziewczyna z trójką dzieci wzbudza zainteresowanie. Do tego
prawdopodobieństwo, że cała trójka będzie grzeczna jest znikome.
A faktem jest, że ludzie
się interesują i „zagadują” - nawet jak się jedzie wózkiem
bliźniaczym (a co dopiero trojaczym).
Pamiętam jak kiedyś
szedłem z moją szesnastoletnią wówczas córką i dwójką dzieci.
„Zagadał” do nas taki
dziadek (w moim wieku):
- O!!! Bliźniaki?
- Tak (nie chciało mi się podejmować tematu)
- To gratuluję Państwu
Co sobie wówczas
pomyślał? - lepiej nie pytać.
Hiza Guruma
Ten „aniołek” jest u
nas najkrócej. Scharakteryzuję go może poprzez „wklejenie”
maila, którego napisałem do pani Jowity:
Jutro Majka jednak będzie
na spotkaniu w PCPR-rze. Teraz mamy osobę pomocową "z
prawdziwego zdarzenia". Hiza Guruma przyjdzie rano, a potem o
17-tej i zaopiekuje się dziećmi aż do kąpieli. Muszę przyznać,
że Hiza jest osobą wymarzoną dla każdej mamy poszukującej
opiekunki do dziecka. Dlatego też nikomu się nie chwalimy, że mamy
kogoś takiego.
Aktualnie spieramy się z
Majką, które z nas ma większe zasługi w tym, że Hiza Guruma
zdecydowała się nam pomóc. Wprawdzie to ja pierwszy poznałem ją
na macie, ale faktycznie przyszła do nas "kanałami"
Majki. Hiza jest osobą bardzo zaangażowaną w to, co robi.
Najgorsze jest to, że nie potrafi posiedzieć sama w fotelu gdy
dzieci śpią i nic się nie dzieje. Wówczas zaczyna sprzątać, myć
naczynia, podłogę (nawet kupiliśmy drugi odkurzacz, bo codziennie
odkurza). Ale dzięki niej mamy większy porządek, bo każdemu
głupio zostawić po sobie bałagan (prawie każdemu). Tak więc
zapis w umowie o pomocy w pracach gospodarczych realizuje z
"nawiązką". Dzisiaj nawet poszła do ogrodu i zebrała
orzechy włoskie (bo już zaczęły się "otwierać").
Jednak jak zapytałem
Majkę, czy w ramach prac gospodarczych Hiza może ze mną pobiegać,
to ... nie ośmieliłem się zadać następnego pytania. To chyba
taka delikatna zazdrość - w tym wieku to miłe.
Aktualnie Hiza "ogarnia"
każdy zestaw dzieciaczków. Jeszcze jakiś czas temu myliła
łóżeczka, smoczki - chociaż dzieciom to nie bardzo przeszkadzało
(przyzwyczaiły się do tego mając do czynienia ze mną). Pamiętam
jej pierwszy spacer z Chapickiem i Luzakiem (Luzak OK, ale Chapic
wrzeszczał przez cały czas). Ludzie się oglądali, gdy weszła do
sklepu kupić mu
ciastka - było jeszcze gorzej. Pewnie każdy
myślał: "co to za matka". Stwierdziła, że to jej
najgorszy spacer w życiu. Ale już się przyzwyczaiła.
Zresztą ja też jak idę
na spacer, to wybieram las - tam najwyżej mijają mnie rowerzyści i
krzyczą: "Ale sobie pan narobił!".
Pikuś, kocham cię za to co piszesz i jak piszesz.
OdpowiedzUsuńO Boże!
OdpowiedzUsuńDziękuję.
Pikuś, w moim odbiorze tekstu, piszesz o poszczególnych Aniołkach z różną dozą sympatii...może się mylę, ale jakoś tak to widzę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Nikola
Oj Nikola, Nikola - wkładasz "kij w mrowisko".
OdpowiedzUsuńWracam dzisiaj z pracy do domu, Majka stoi w progu z tłuczkiem w ręce (że niby robi obiad) i mi się pyta "Jaką dozą sympatii mnie darzysz?". Myślę sobie, "ale o co chodzi?".
Teraz już wiem - poszło o tą nieszczęsną "pierdołę".
Generalnie staram się nie faworyzować żadnego z naszych "aniołków".
No ale wiesz, z przyszłą panią doktor lepiej jest "dobrze trzymać" (znajomości na wysokim szczeblu są pożądane), z Hizą Gurumą czasami zdarza mi się walka na macie (a ona ma czarny pas), więc też nie chcę zadzierać. W zasadzie tylko Koalę bezinteresownie porównałem do mojej małżonki - chyba nie powinna mieć pretensji.
Koala nie martw się jeśli Pikuś mówi o Tobie tak jak o mnie to chyba ja powinnam się martwić. A tak poważnie to dziękuję wszystkim trzem Aniołkom za i serce i czas poświęcony naszym dzieciom. W dzisiejszych czasach takie postawy nie są takie oczywiste. Oby więcej takich młodych ludzi.
OdpowiedzUsuńPikuś, no to narobiłam... Mam nadzieję, że obiad był smaczny...a Majka usłyszała o tak wielkiej, że niemożliwej do zmierzenia dozie sympatii.
OdpowiedzUsuńRozumiem, rozumiem, że inaczej trzeba mówić o elicie intelektualnej ( z przyszłymi doktorami warto trzymać to fakt, sama tego doświadczam i trzymam się takiego jednego, co to doktorem - pedagogiem chce być), inaczej o kimś z czarnym pasem....( hmmm, tutaj to ja bym była bardzo ostrożna, w końcu ten pas, no tego tamtego....krótko mówiąc lepiej uważać), a inaczej o młodym dziewczęciu. I to to dziewczę porównałeś do żony, więc może najlepiej na tym wychodzi.
Pozdrawiam wszystkie Aniołki. Wolontariat to doświadczenie, które ukształtowało mnie i moje spojrzenie na niepełnosprawność jak żadna późniejsza praca.
Pozdrawiam Was Pikuś i Majka
Kończę, bo jeszcze praca na komputerze do wykonania
Nikola
Od jakiegoś czasu obserwuję sobie tego bloga i jest on bardzo dziwny.
OdpowiedzUsuńRozkwita między piątkiem a niedzielą a potem powoli zamiera. Zupełnie jak w przyrodzie, tylko tutaj są 2 pory roku.
Może pisałbyś coś częściej, nawet krótsze posty.
Aby cię trochę rozruszać zadam pytanie: co sądzisz o propozycji likwidacji okien życia?
No i jeszcze może byś coś czasami napisał o samym pogotowiu rodzinnym (jak funkcjonuje, z jakimi trudnościami musicie się zmierzyć).
Wprawdzie wnikliwy czytelnik potrafi stworzyć sobie obraz takiego pogotowia, czytając opisy poszczególnych dzieci, ale może jakieś summa summarum.
Niewątpliwie odpowiem na Twoje pytanie dotyczące "okien życia".
OdpowiedzUsuńJednak pozwól, że zachowam taką cykliczność wpisów jak dotychczas, czyli "weekendową".
Niestety w ciągu tygodnia "stać mnie" tylko na krótkie ustosunkowanie się do komentarzy - po prostu brak czasu.
Poruszony przez Ciebie temat sprowadza się do pytania o prawo do życia i prawo do tożsamości.
Nie będzie łatwo to "ubrać" w słowa, trochę się tego obawiam.
Natomiast odnosząc się do pór roku (o czym pisałeś), to wydaje mi się, że jednak są cztery.
W czwartek zaczyna się przedwiośnie, w piątek wszystko rozkwita, sobota i niedziela - lato (temperatury sięgają zenitu), od poniedziałku jesień - wprawdzie chłodna, ale nie aż tak mroźna jak zima zaczynająca się od wtorku.
W zasadzie cieszę się, że aktywność na tym blogu jest w zgodzie z naturą. Oczywiście piszę to z lekkim "przymrużeniem oka", ale nie zamierzam tego zmieniać.