czwartek, 31 października 2019

--- Ciche dni


Ciche dni są chyba pewną cechą charakterystyczną wyróżniającą homo sapiens spośród innych gatunków. Jest to strategia milczenia nie tylko nie prowadząca do niczego, to jeszcze powodująca, że każda ze stron czuje się źle. Na pewnym etapie następuje poszukiwanie jakiegokolwiek pretekstu, aby wszystko zakończyć, ale jednak by wyjść z twarzą.

Staramy się z Majką nie dopuszczać do takich sytuacji, zamieniając ciche dni na ciche minuty. Ma to sens, ponieważ jest to chwilowe wyciszenie, ostudzenie emocji, wysłuchanie ale nie reagowanie. Mamy zasadę, że nie idziemy spać bez rozwiązania problemu wcześniej.
Ale zasady są od tego, aby czasami je łamać, więc taka sytuacja miała miejsce kilka dni temu. Poszło, jak to pewnie najczęściej bywa, o duperelę, a do tego w naszym przypadku jakoś zawsze w tle są dzieci. I wcale nie jest to związane z faktem bycia rodziną zastępczą, bo kiedyś również jak już się spieraliśmy, to zawsze chodziło o odmienne stanowisko w postrzeganiu takich, czy innych zachowań dzieci, lub naszych reakcji na te zachowania.
Kilka dni temu postanowiliśmy z Majką udać się w kilkuset kilometrową trasę, której celem było odwiedzenie grobów naszej dalszej rodziny i przy okazji spotkanie się z osobami, które widujemy raz na kilka, a czasami kilkanaście lat. Wykorzystaliśmy okazję, że Bliźniaki zabrała na weekend ich babcia, a Ptysie podrzuciliśmy do rodziny zastępczej, w której przebywa ich brat Bill.
Był to męczący dzień. Gdy późnym wieczorem odbieraliśmy Ptysie, z samochodu wyszła po nie tylko Majka. Ja chciałem zawrócić i nawet się zastanawiałem, czy wyłączać silnik, bo przecież miało to trwać chwilę. Trwało... pół godziny, z czego większą część czasu spędziłem z szalejącymi w samochodzie dziećmi. Wówczas wydawało mi się, że szalejącymi... chociaż one tylko ciągle pytały „kiedy przyjdzie ciocia?”. No niestety ciocia stała przy płocie i dobrych kilkanaście minut plotkowała z mamą zastępczą Billa.
W normalnych warunkach zupełnie by mnie to nie ruszyło. Znam Majkę, wiem że lubi sobie pogadać. Jest to bardziej jej zaleta, niż wada. Jednak tym razem (po jej powrocie do samochodu) stwierdziłem, że ja już zakończyłem swój dyżur ojca zastępczego i teraz ona może sobie dzieci sama wykąpać (co normalnie należy do moich obowiązków). Było więc to proste wyrzucenie z siebie emocji. Spodziewałem się reakcji, dyskusji... tak naprawdę wcale nie zakładałem, że dzieci nie wykąpię. Gdy Majka odpowiedziała „nie było to miłe”, wiedziałem że weszliśmy już na wyższy poziom... poziom milczenia.

Na tym etapie trudno już się rozmawia, ponieważ jest to poziom typu „przyznaj się do błędu i przeproś”. A co jeżeli wina leży po obu stronach... jak w naszym przypadku?
Próbowałem stosować neutralne tematy choćby „o której jutro odbierasz Bliźniaki?”. Spróbowałem też metody na „zielony groszek”, ale to przyniosło jeszcze gorszy skutek. Najpierw Majka stwierdziła, że ogląda jakiś film, a potem zamknęła laptopa i poszła spać, łamiąc tym samym naszą zasadę pójścia spać pogodzonym.

Od rana próbowałem jej pokazać, że chcę się pojednać. To się uśmiechnąłem, to pogłaskałem ją po ramieniu. Podziałało, gdy stwierdziłem „przecież obojgu nam jest źle”.
Najciekawsze jest to, że gdy po kilku dniach wróciliśmy do tematu (już zupełnie na luzie), to każde z nas nadal odczuwało wszystko zupełnie inaczej. Okazuje się, że po ponad trzydziestu latach bycia razem, wciąż istnieją pewne sfery naszych zachowań, które są przypisane czemuś innemu, niż tylko naszemu związkowi. Z jednej strony myślimy dokładnie tak samo, nawet w tym samym momencie wypowiadamy identyczne poglądy na zaistniałą sytuację (co sugerowałoby, że nasze umysły w jakiś sposób współpracują niewerbalnie), a z drugiej strony co jakiś czas wychodzi z nas jakaś niepisana przynależność do takiej, czy innej grupy. W tym przypadku, świata kobiet i świata mężczyzn. Okazuje się, że my nadal na pewnych płaszczyznach odczuwamy zupełnie coś innego. Majka w przytoczonej wyżej sytuacji, uważała że to ona robiła wszystko, aby załagodzić sytuację i dojść do porozumienia, a następnego dnia to ona była inicjatorem tego porozumienia. Poszła spać licząc, że za chwilę przyjdę do łóżka, przytulę się, porozmawiamy i będzie już dobrze.
Tyle tylko, że musiałem jeszcze zjeść kolację. Niektóre kobiety stosują zasadę „odstawisz od koryta, to zmięknie”. W mojej ocenie, może to przynieść jeszcze gorszy skutek, a w moim przypadku jest to działanie bezcelowe. Majka o tym dobrze wie, więc pewnie poszła spać z założeniem, że nie jestem głodny. Jak chcę coś zjeść, to otwieram lodówkę i czasami potrafię zrobić coś wykwintnego tylko dla jednej osoby. Jak choćby wegetariański farsz na cieście, w posypce ziołowej, który zamieszczam na poniższym zdjęciu.



Gdy poszedłem do łóżka po kilkunastu minutach, to Majka już spała... później się okazało, że jednak nie, ale skąd ja mogłem o tym wiedzieć.

Czemu zatem służą ciche dni? Może temu, aby się upewnić jak bardzo wartościowy jest związek. Jak cenne jest to, co na co dzień wydaje nam się być czymś zupełnie normalnym.

Ale z drugiej strony, istnieje przecież ta wspomniana wcześniej przynależność do grupy. Ją też pewnie trzeba akceptować, bo jest to jakaś forma wyrażania siebie.
Dwa dni temu jechałem z Majką samochodem. Chciałem być miły dla skręcającego z przeciwka kierowcy, i dla wszystkich, którzy jechali ślimaczym tempem. Zwolniłem... mrugałem światłami i mrugałem. W końcu sam się zatrzymałem i zrobiłem jeszcze większy zator, niż gdybym jechał prosto. Mój komentarz był typu „no tak ...kobieta, pewnie musiała poprawić makijaż”.
Stereotypy? Zapewne tak. Przecież kobiety jeżdżą tak samo dobrze jak faceci. W statystykach policji pewnie mają wyższe noty od mężczyzn. Chociaż moja Majka, to wręcz szatan na drodze. Gdy ostatnio odbieraliśmy samochód po przeglądzie (którym w większości jeździ Majka), to w uwagach było „zużycie klocków hamulcowych 60% (norma dla przebiegu 20%)”.
Majka w przytoczonej sytuacji zrobiła mi uwagę dotyczącą seksistowskiego zachowania, ale z humorem. Ostatecznie, gdy sama jedzie załatwić coś, na czym zupełnie się nie zna, to mówi że będzie udawać blondynkę.

Przynależność najbardziej widzimy na przykładzie Bliźniaków. Jesteśmy razem już prawie półtora roku. Dla chłopców jest to wieczność. Ciągle chcieliby być w domu, nawet gdyby nic ciekawego się nie działo. Coraz trudniej jest im się rozstawać wchodząc do przedszkola. Ciężko też idzie oswajanie dzieci z rodziną, w której chłopcy będą przebywać przez miesiąc naszego urlopu. Niby jest dobrze, niby się znają (bo spędzili w tej rodzinie ubiegłoroczne wakacje). A jednak coś jest nie tak. Zbyt długo jesteśmy razem.
Zupełnie inaczej zachowują się Ptysie i trudno jest wszystko zrzucać na jakieś traumy, czy zaburzenia więzi. Ptysie jeszcze nie czują, że nasz dom, jest również ich domem. To rodzeństwo dba głównie o siebie i to na zasadzie „ja” a nie „my”.
Romulus z Remusem (chociaż chłopcy są nieco młodsi od Ptysi) zadają bardzo mądre pytania. Choćby, co jest naszą pracą i jak zarabiamy pieniądze. Romulus doszedł do wniosku, że wujka praca polega na robieniu kolacji, a Remus że wujek pracuje w łóżku i w łóżku ma pieniążki. Nie wiem jak na takie rewelacje reagują panie w przedszkolu, ale są to już refleksje dzieci, które identyfikują się z nami jako rodziną. Często się zastanawiam, kim dla chłopców jest ich mama. Czasami mam wrażenie, że jest to kolejna ciocia, tylko że ma na imię „Mama”. Tata praktycznie nie istnieje. Jest za to wujek. Dzisiaj gdy wyjeżdżaliśmy do przedszkola, Remus nie chciał dać cioci Majce buziaka, twierdząc że wszystko da wujkowi w przedszkolu. No i dał... tysiąc buziaków, uścisków, piąteczek i pa-pa. A potem chciał jeszcze sto zapewnień, że dzisiaj ostatni raz w tym tygodniu jest w przedszkolu i trzy następne dni spędzimy razem.

Muszę się jeszcze odnieść do zdjęcia, które zamieściłem. Nie jest to moja kolacja, którą sobie zrobiłem w oczekiwaniu na dobry humor Majki.
Jakieś trzy tygodnie temu wpadł do mojego pokoju pewien stwór... można powiedzieć robak. Nie wiem skąd się wziął i jak się nazywa, ale nie miałem sumienia go wyrzucić za okno (bo przecież to już prawie zima), a tym bardziej uśmiercić. Nie wiem czym się żywi, ale spędza długie chwile przy podanych daniach w postaci rozbebeszonych saszetek po herbacie (na zdjęciu). Chłopców to zwierzątko zupełnie nie interesuje, ale Balbina bardzo chciałaby je pogłaskać. Mówi, że w swoim pokoju głaszcze wszystkie pająki... może dlatego dawno żadnego tam nie widziałem.

W sumie to ten dzisiejszy wpis taki trochę bez sensu i o niczym. Może o tym, żeby się wyluzować przed jutrzejszym (trudnym dla wielu) dniem. A może o tym, że ja mam go już za sobą i najbliższe trzy dni spędzę tylko w towarzystwie Majki i naszych dzieci... tych zastępczych i tych własnych, oraz ich drugich połówek. Cichych dni nie przewiduję.
Szkoda tylko, że nasze dzieci zastępcze ich nie miewają... żartuję, dobrze że ich nie miewają, chociaż ich ekspresja czasami jest upierdliwa.




Najlepsze Blogi

1 komentarz:

  1. Oj też mamy ciche dni. Niestety bez zasady nie idziemy do łóżka zanim się nie pogodzimy. A zdjęcie za wyraźne wkleiles.nie dałam się nabrać 😀

    OdpowiedzUsuń