Ciche
dni są chyba pewną cechą charakterystyczną wyróżniającą homo
sapiens spośród innych gatunków. Jest to strategia milczenia nie
tylko nie prowadząca do niczego, to jeszcze powodująca, że każda
ze stron czuje się źle. Na pewnym etapie następuje poszukiwanie
jakiegokolwiek pretekstu, aby wszystko zakończyć, ale jednak by
wyjść z twarzą.
Staramy
się z Majką nie dopuszczać do takich sytuacji, zamieniając ciche
dni na ciche minuty. Ma to sens, ponieważ jest to chwilowe
wyciszenie, ostudzenie emocji, wysłuchanie ale nie reagowanie. Mamy
zasadę, że nie idziemy spać bez rozwiązania problemu wcześniej.
Ale
zasady są od tego, aby czasami je łamać, więc taka sytuacja miała
miejsce kilka dni temu. Poszło, jak to pewnie najczęściej bywa, o
duperelę, a do tego w naszym przypadku jakoś zawsze w tle są
dzieci. I wcale nie jest to związane z faktem bycia rodziną
zastępczą, bo kiedyś również jak już się spieraliśmy, to
zawsze chodziło o odmienne stanowisko w postrzeganiu takich, czy
innych zachowań dzieci, lub naszych reakcji na te zachowania.
Kilka
dni temu postanowiliśmy z Majką udać się w kilkuset kilometrową
trasę, której celem było odwiedzenie grobów naszej dalszej
rodziny i przy okazji spotkanie się z osobami, które widujemy raz
na kilka, a czasami kilkanaście lat. Wykorzystaliśmy okazję, że
Bliźniaki zabrała na weekend ich babcia, a Ptysie podrzuciliśmy do
rodziny zastępczej, w której przebywa ich brat Bill.
Był to
męczący dzień. Gdy późnym wieczorem odbieraliśmy Ptysie, z
samochodu wyszła po nie tylko Majka. Ja chciałem zawrócić i nawet
się zastanawiałem, czy wyłączać silnik, bo przecież miało to
trwać chwilę. Trwało... pół godziny, z czego większą część
czasu spędziłem z szalejącymi w samochodzie dziećmi. Wówczas
wydawało mi się, że szalejącymi... chociaż one tylko ciągle
pytały „kiedy przyjdzie ciocia?”. No niestety ciocia stała przy
płocie i dobrych kilkanaście minut plotkowała z mamą zastępczą
Billa.
W
normalnych warunkach zupełnie by mnie to nie ruszyło. Znam Majkę,
wiem że lubi sobie pogadać. Jest to bardziej jej zaleta, niż wada.
Jednak tym razem (po jej powrocie do samochodu) stwierdziłem, że ja
już zakończyłem swój dyżur ojca zastępczego i teraz ona może
sobie dzieci sama wykąpać (co normalnie należy do moich
obowiązków). Było więc to proste wyrzucenie z siebie emocji.
Spodziewałem się reakcji, dyskusji... tak naprawdę wcale nie
zakładałem, że dzieci nie wykąpię. Gdy Majka odpowiedziała „nie
było to miłe”, wiedziałem że weszliśmy już na wyższy
poziom... poziom milczenia.
Na tym
etapie trudno już się rozmawia, ponieważ jest to poziom typu
„przyznaj się do błędu i przeproś”. A co jeżeli wina leży
po obu stronach... jak w naszym przypadku?
Próbowałem
stosować neutralne tematy choćby „o której jutro odbierasz
Bliźniaki?”. Spróbowałem też metody na „zielony groszek”,
ale to przyniosło jeszcze gorszy skutek. Najpierw Majka stwierdziła,
że ogląda jakiś film, a potem zamknęła laptopa i poszła spać,
łamiąc tym samym naszą zasadę pójścia spać pogodzonym.
Od rana
próbowałem jej pokazać, że chcę się pojednać. To się
uśmiechnąłem, to pogłaskałem ją po ramieniu. Podziałało, gdy
stwierdziłem „przecież obojgu nam jest źle”.
Najciekawsze
jest to, że gdy po kilku dniach wróciliśmy do tematu (już
zupełnie na luzie), to każde z nas nadal odczuwało wszystko
zupełnie inaczej. Okazuje się, że po ponad trzydziestu latach
bycia razem, wciąż istnieją pewne sfery naszych zachowań, które są
przypisane czemuś innemu, niż tylko naszemu związkowi. Z jednej
strony myślimy dokładnie tak samo, nawet w tym samym momencie
wypowiadamy identyczne poglądy na zaistniałą sytuację (co
sugerowałoby, że nasze umysły w jakiś sposób współpracują
niewerbalnie), a z drugiej strony co jakiś czas wychodzi z nas
jakaś niepisana przynależność do takiej, czy innej grupy. W tym
przypadku, świata kobiet i świata mężczyzn. Okazuje się, że my
nadal na pewnych płaszczyznach odczuwamy zupełnie coś innego.
Majka w przytoczonej wyżej sytuacji, uważała że to ona robiła
wszystko, aby załagodzić sytuację i dojść do porozumienia, a
następnego dnia to ona była inicjatorem tego porozumienia. Poszła
spać licząc, że za chwilę przyjdę do łóżka, przytulę się,
porozmawiamy i będzie już dobrze.
Tyle
tylko, że musiałem jeszcze zjeść kolację. Niektóre kobiety
stosują zasadę „odstawisz od koryta, to zmięknie”. W mojej
ocenie, może to przynieść jeszcze gorszy skutek, a w moim
przypadku jest to działanie bezcelowe. Majka o tym dobrze wie, więc
pewnie poszła spać z założeniem, że nie jestem głodny. Jak chcę
coś zjeść, to otwieram lodówkę i czasami potrafię zrobić coś
wykwintnego tylko dla jednej osoby. Jak choćby wegetariański farsz
na cieście, w posypce ziołowej, który zamieszczam na poniższym
zdjęciu.
Gdy
poszedłem do łóżka po kilkunastu minutach, to Majka już spała...
później się okazało, że jednak nie, ale skąd ja mogłem o tym
wiedzieć.
Czemu
zatem służą ciche dni? Może temu, aby się upewnić jak bardzo
wartościowy jest związek. Jak cenne jest to, co na co dzień wydaje
nam się być czymś zupełnie normalnym.
Ale z
drugiej strony, istnieje przecież ta wspomniana wcześniej przynależność do
grupy. Ją też pewnie trzeba akceptować, bo jest to jakaś forma
wyrażania siebie.
Dwa dni
temu jechałem z Majką samochodem. Chciałem być miły dla
skręcającego z przeciwka kierowcy, i dla wszystkich, którzy
jechali ślimaczym tempem. Zwolniłem... mrugałem światłami i mrugałem.
W końcu sam się zatrzymałem i zrobiłem jeszcze większy zator,
niż gdybym jechał prosto. Mój komentarz był typu „no tak
...kobieta, pewnie musiała poprawić makijaż”.
Stereotypy?
Zapewne tak. Przecież kobiety jeżdżą tak samo dobrze jak faceci.
W statystykach policji pewnie mają wyższe noty od mężczyzn.
Chociaż moja Majka, to wręcz szatan na drodze. Gdy ostatnio
odbieraliśmy samochód po przeglądzie (którym w większości
jeździ Majka), to w uwagach było „zużycie klocków hamulcowych
60% (norma dla przebiegu 20%)”.
Majka w
przytoczonej sytuacji zrobiła mi uwagę dotyczącą seksistowskiego
zachowania, ale z humorem. Ostatecznie, gdy sama jedzie załatwić
coś, na czym zupełnie się nie zna, to mówi że będzie udawać
blondynkę.
Przynależność
najbardziej widzimy na przykładzie Bliźniaków. Jesteśmy razem już
prawie półtora roku. Dla chłopców jest to wieczność. Ciągle
chcieliby być w domu, nawet gdyby nic ciekawego się nie działo.
Coraz trudniej jest im się rozstawać wchodząc do przedszkola.
Ciężko też idzie oswajanie dzieci z rodziną, w której chłopcy
będą przebywać przez miesiąc naszego urlopu. Niby jest dobrze,
niby się znają (bo spędzili w tej rodzinie ubiegłoroczne
wakacje). A jednak coś jest nie tak. Zbyt długo jesteśmy razem.
Zupełnie
inaczej zachowują się Ptysie i trudno jest wszystko zrzucać na
jakieś traumy, czy zaburzenia więzi. Ptysie jeszcze nie czują, że
nasz dom, jest również ich domem. To rodzeństwo dba głównie o
siebie i to na zasadzie „ja” a nie „my”.
Romulus
z Remusem (chociaż chłopcy są nieco młodsi od Ptysi) zadają
bardzo mądre pytania. Choćby, co jest naszą pracą i jak zarabiamy
pieniądze. Romulus doszedł do wniosku, że wujka praca polega na
robieniu kolacji, a Remus że wujek pracuje w łóżku i w łóżku
ma pieniążki. Nie wiem jak na takie rewelacje reagują panie w
przedszkolu, ale są to już refleksje dzieci, które identyfikują
się z nami jako rodziną. Często się zastanawiam, kim dla chłopców
jest ich mama. Czasami mam wrażenie, że jest to kolejna ciocia,
tylko że ma na imię „Mama”. Tata praktycznie nie istnieje. Jest
za to wujek. Dzisiaj gdy wyjeżdżaliśmy do przedszkola, Remus nie
chciał dać cioci Majce buziaka, twierdząc że wszystko da wujkowi
w przedszkolu. No i dał... tysiąc buziaków, uścisków, piąteczek
i pa-pa. A potem chciał jeszcze sto zapewnień, że dzisiaj ostatni
raz w tym tygodniu jest w przedszkolu i trzy następne dni spędzimy
razem.
Muszę
się jeszcze odnieść do zdjęcia, które zamieściłem. Nie jest to
moja kolacja, którą sobie zrobiłem w oczekiwaniu na dobry humor
Majki.
Jakieś
trzy tygodnie temu wpadł do mojego pokoju pewien stwór... można
powiedzieć robak. Nie wiem skąd się wziął i jak się nazywa, ale
nie miałem sumienia go wyrzucić za okno (bo przecież to już
prawie zima), a tym bardziej uśmiercić. Nie wiem czym się żywi,
ale spędza długie chwile przy podanych daniach w postaci
rozbebeszonych saszetek po herbacie (na zdjęciu). Chłopców to
zwierzątko zupełnie nie interesuje, ale Balbina bardzo chciałaby
je pogłaskać. Mówi, że w swoim pokoju głaszcze wszystkie
pająki... może dlatego dawno żadnego tam nie widziałem.
W sumie
to ten dzisiejszy wpis taki trochę bez sensu i o niczym. Może o
tym, żeby się wyluzować przed jutrzejszym (trudnym dla wielu)
dniem. A może o tym, że ja mam go już za sobą i najbliższe trzy
dni spędzę tylko w towarzystwie Majki i naszych dzieci... tych
zastępczych i tych własnych, oraz ich drugich połówek. Cichych
dni nie przewiduję.
Szkoda
tylko, że nasze dzieci zastępcze ich nie miewają... żartuję,
dobrze że ich nie miewają, chociaż ich ekspresja czasami jest
upierdliwa.
Oj też mamy ciche dni. Niestety bez zasady nie idziemy do łóżka zanim się nie pogodzimy. A zdjęcie za wyraźne wkleiles.nie dałam się nabrać 😀
OdpowiedzUsuń