Kilka
dni temu skupiliśmy się na kreowaniu postaw patriotycznych u
naszych dzieci zastępczych, gdyż okazja ku temu była wyjątkowa.
Była to
niedziela, więc jak każdy weekendowy poranek rozpoczęła się ona
od zajęć w podgrupach w sypialniach dzieci. Majka ma w tygodniu dwa
dni, w których może sobie spokojnie pospać do dziewiątej. Tym
razem było jednak nieco inaczej, bo już o ósmej zeszliśmy do
pokoju dziennego. Do tego złamany został weekendowy rytuał
polegający na zjedzeniu przez dzieci chemicznych maślanych bułeczek
z biedronki, z „Psim patrolem” lecącym w tle. Tylko poranna kawa
wujka była jak zwykle.
Z pewnym
opóźnieniem rozpoczęła się transmisja meczu siatkarskiego naszej
reprezentacji z Brazylią. Trudno powiedzieć, czy dzieci cokolwiek
zrozumiały z mojego wywodu dotyczącego wagi tego meczu, czym jest
reprezentacja kraju i dlaczego to tak bardzo go różni od innych
meczów, których nie oglądam. Reflux rozłożył się na fotelu i w
kółko powtarzał „ja chce si patol”, podobnie jak Remus,
którego tekst brzmiał „chcę bajkę”. Bill udawał
zainteresowanie, nawet raz na jakiś czas rzucając pytanie dotyczące
zasad gry, albo której drużynie ma kibicować. Pozostałe dzieci
zajęły się swoimi sprawami, nie licząc na to, że w kwestii bajek
uda się coś przeforsować. Gdy dołączyła do nas Majka, to w
przerwach meczu zaczęła opowiadać, że za chwilę pójdziemy na
wybory. Mówiła co to jest postawa obywatelska, wygłosiła wykład
o demokracji. Później pochwaliła się tą swoją pogadanką na FB,
co jak ktoś dowcipnie zauważył w komentarzu, mogło zostać uznane
za złamanie ciszy wyborczej... chodziło o tę demokrację.
Za mała dziura |
W lokalu
wyborczym dzieci zachowały się bez zarzutów, wzbudzając
powszechne zainteresowanie. Jedno małżeństwo użyczyło nam nawet
dwóch swoich wypełnionych kart wyborczych, aby każde dziecko mogło
wrzucić swoją. Remus nawet wszystkich rozweselił, stwierdzając
głośno, że „dziura jest za mała”.
W
planach mieliśmy jeszcze obejrzenie wieczornego meczu naszej
reprezentacji w ramach eliminacji do Mistrzostw Europy, ale dzieci
tuż po kolacji zaczęły po kolei padać jak muchy, więc zrobiliśmy
szybką kąpiel i mecz oraz studio wyborcze obejrzeliśmy tylko we
dwoje z Majką.
Wstęp,
który przed chwilą zrobiłem, jest o tyle ważny w temacie, który
chcę dzisiaj poruszyć, że dotyka on momentu w wieku dziecka
zastępczego, w którym nagle staje się ono dorosłe.
Prawie
dwa lata temu napisałem pierwszy odcinek moich rozważań
dotyczących powrotów dzieci do miejsc, z których zostały
odebrane, lub z których się wywodzą. Chciałem jeszcze w kolejnych
częściach zająć się powrotami do rodziców biologicznych oraz do
obcego dzieciom świata ludzi dorosłych w momencie dobrnięcia do
pełnoletności. Stwierdziłem jednak, że moja wiedza i
doświadczenie w obu tych sprawach jest mizerniutkie. Było to
jeszcze zanim Messenger wrócił do mamy biologicznej, a o procesie
usamodzielniania się dzieci z pieczy miałem pojęcie tylko na
podstawie wypowiedzi niektórych osób udzielających się na
rozmaitych forach. W zasadzie do dzisiaj niewiele się zmieniło w
moim pojmowaniu tych dwóch spraw. Chciałbym jednak mimo wszystko
poruszyć chociaż fragmentarycznie obie kwestie.
Kilka
lat temu mieszkała z nami kilkunastoletnia dziewczynka, której na
blogu nadałem imię Sztanga. Decyzją sądu została ona umieszczona
u swojej cioci, stanowiącej od tego momentu rodzinę zastępczą.
Jednak jej mama nie dawała za wygraną i w końcu sąd uległ.
Dziewczynka wróciła do mamy, która znowu mieszkała z partnerem z
czasów, gdy Sztangę i jej siostrę policja odebrała interwencyjnie
i przywiozła do naszego domu.
Tak więc
po trzech latach historia zatoczyła koło... tylko dziewczynki były
już nieco starsze i dużo bardziej doświadczone przez los. Mama,
podobnie jak mama Bliźniaków, miała już za sobą kilka „udanych”
terapii, po których ciągle sięgała po alkohol. Któregoś dnia
wyjechała zagranicę, gdzie podobno stoczyła się na samo dno.
Sztanga
postanowiła wyprowadzić się z domu (jakoś nie po drodze jej było
z ojcem swojej siostry), chociaż do pełnoletności brakował
jeszcze rok. Nikt się jednak tym nie przejął. Spakowała plecak i
nie mając grosza przy duszy przeprowadziła się do swojego (również
nie śmierdzącego kasą) chłopaka. Gdyby chociaż dane jej było
dotrwać do osiemnastki u cioci, to dostałaby jakieś pieniądze na
usamodzielnienie, i mogłaby liczyć na wsparcie instytucjonalne.
Jak ono wygląda w jej powiecie? Jak ono wygląda w Polsce? Podobno
coraz lepiej.
Sztanga
rzuciła szkołę i poszła do pracy. Wraz ze swoim chłopakiem
zaciągnęli sporo długów, które do dzisiaj spłacają, ale powoli
wychodzą na prostą. Dziewczynka (teraz to już kobieta) bardzo miło
wspomina czas spędzony w naszej rodzinie i czasami coś do nas
napisze o sobie. Może jeszcze kiedyś skończy szkołę, bo jest
inteligentna i gdy z nami mieszkała, to miała całkiem przyzwoite
oceny.
Czy taka
sama przyszłość jest przed Bliźniakami? Ich mama właśnie straciła pracę, a tata jeszcze żadnej nie podjął. Na starość
staję się coraz bardziej złośliwy, bo właśnie przychodzi mi na
myśl, że przecież jest 500+. Za dwa tysiące plus zasiłki,
rodzina całkiem nieźle pożyje.
Druga
dziewczyna, którą chciałem opisać ma na imię Greta. Jej rodzice
zastępczy, a obecnie nasi znajomi, spotkali ją pewnego dnia w
jednym z Domów Pomocy Społecznej. Dziewczynka miała wówczas
kilkanaście lat. Wydawała się być dzieckiem inteligentnym,
sympatycznym, tęskniącym do posiadania rodziny, której tak
naprawdę nigdy nie miała... a przede wszystkim osobą, która
zupełnie nie przystawała do miejsca, w którym się znajdowała.
Po
jakimś czasie rodzice postanowili wyrwać ją z tego domu, przyjąć
w pieczę zastępczą i wyprowadzić na prostą...
Minęło
kilka lat. W tym czasie to brzydkie kaczątko wcale nie chciało
wyrosnąć na pięknego łabędzia... wręcz przeciwnie. Gdy rodzice
w pewnym momencie trafili na tego bloga, a dokładniej na opisy
dotyczące Kapsla, to stwierdzili, że czytają o swoim dziecku.
Niemal identyczne zachowania Kapsla i Grety, i niemal identyczne
odczucia rodziców. Być może dopiero w tym momencie stwierdzili, że
nie trzeba się wstydzić tego, że ma już się dość, że nie
trzeba z zaciśniętymi zębami ponosić konsekwencji jakże pięknej,
podjętej kiedyś decyzji.
Greta ma
w tej chwili już ponad dwadzieścia lat, ale nadal trudno zostawić
ją samą w domu z dostępnymi urządzeniami pod napięciem, z
zapałkami. Trzeba chować żelazko, zapalnik do gazu.
Greta
poszła kiedyś na zakupy i zadzwoniła ze sklepu:
- Co mam jeszcze kupić?
- A co już kupiłaś?
- To co mam w koszyku?
- A co masz w koszyku?
- Jak możesz nie wiedzieć, co mam w koszyku!
Innym
razem tata zastępczy powiedział do niej:
- Wskocz w trampki i wyjdź z psem.
- Nie da się wskoczyć w trampki.
Gdy
pewnego dnia byli u nas w odwiedzinach, Majka niechcący wylała
szklankę wody stojącą na stole. Wszyscy odsunęli się, aby nie
zostać polanym. Greta siedziała i tylko przyglądała się kroplom
wody spływającym na jej sukienkę.
Dziewczynka,
podobnie jak kiedyś Kapsel, potrafi pozostawić zasikaną całą
toaletę. Jak to robi, skoro przecież siada na klapę?
Są to
dokładnie takie same zachowania jak u naszego chłopca. Z pozoru
zabawne, ale mieszkanie z taką osobą powoduje, że czasami chce się
wyć do księżyca. Powoduje, że marzy się o tym, aby się pewnego
dnia obudzić i stwierdzić, że to był tylko zły sen.
Ale
Greta ma też swoją drugą twarz. Jest bardzo elokwentna. W szkole
prowadziła wszelkie imprezy i akademie. Była wodzirejem na
dyskotekach i potańcówkach klasowych. Ktoś obcy, kto wdałby się
z nią w dyskusję, zapewne stwierdziłby, że jest to inteligentna i
umiejętnie potrafiąca wyrazić swoją opinię, osoba.
Rodzice
Grety podjęli decyzję o umieszczeniu dziewczynki w Domu Pomocy
Społecznej. Będzie więc to powrót do miejsca, z którego ją
zabrali.
Wszyscy
zadają sobie pytanie, czy te kilka lat spędzonych w zwyczajnej,
kochającej się rodzinie, miało dla dziewczynki jakieś większe
znaczenie? Czy podjęta kiedyś decyzja była słuszna, i... czy
słuszna jest decyzja o powrocie?
Ja, na
jedno i drugie pytanie odpowiedziałbym „tak”.
Greta
nigdy nie została zdiagnozowana pod kątem istnienia zaburzeń
sklasyfikowanych odpowiednimi numerami i nazwiskami osób, które je
opisały. Istniało podejrzenie zespołu Aspergera, ale stwierdzenie
tego faktu zupełnie niczego by nie zmieniło w postępowaniu z
dziewczynką. Już samo podejrzenie tłumaczyło pewne jej
zachowania, a rodzice zastępczy mieli bardzo dużą świadomość
(choćby z racji wykonywanego zawodu).
Kiedyś
zastanawiałem się nad Kapslem. On też miał pewne cechy dziecka
autystycznego, a gdyby jego mama przyznała się do picia w czasie
ciąży, to bez większych problemów mógłby zostać uznany za
dziecko fas-owe. A był, jaki był.
Greta
nieprzypadkowo dostała ode mnie takie imię na potrzeby dzisiejszego
wpisu.
Jedna z
naszych córek chodziła do szkoły z chłopcem z zespołem
Aspergera. W szkole był przeciętny. Jako kolega... trudny. Jaki był
w domu? Był jednak świetny w wiedzy o tramwajach. Znał wszystkie
modele jeżdżące po naszym mieście. Potrafił powiedzieć jak są
zbudowane, jakie mają wyposażenie, a nawet numery boczne.
Nie mam
zamiaru rozważać, czy Greta Thunberg działa w słusznej sprawie,
ani czy powinna dostać Nobla, czy nie. Uważam jednak, że została
w okrutny sposób wykorzystana i nie udźwignie ciężaru, z którym
kazano jej się zmierzyć. W głębi serca jest ona Kapslem i Gretą
z tego wpisu.
Ale mam
też drugą refleksję.
Od
jakiegoś czasu spotykam w sieci rozmaite artykuły, których celem
jest znalezienie rodziców dla dzieci, które trafiły do placówki i
nigdy nie zostały zaproponowane żadnej rodzinie. Najczęściej są
to dzieci ciężko chore, mocno zaburzone lub niczyje z powodu
swojego wieku. Najciekawsze jest dla mnie to, że dla tych dzieci
znajdują się rodzice, najczęściej adopcyjni. Jest to bardzo
pozytywne, bo przecież każdy dzień, który dziecko spędza poza
kochającą rodziną jest w jakiejś mierze trudny do odrobienia.
Jednak zawsze mam z tyłu głowy myśl, czy to nie jest tylko impuls.
Dla
Kapsla również poszukiwaliśmy rodziny tą drogą. Tyle tylko, że
każdy mógł poczytać o chłopcu to co pisałem tutaj na blogu. Nie
było ani jednego telefonu, ani jednego maila. Nikt o nic nie
zapytał, bo przekazanych informacji było bardzo dużo... może za
dużo.
Niestety
z każdym rokiem coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że
dobro dziecka, to nie tylko znalezienie dla niego rodziny. To znalezienie kogoś, kto nie tylko będzie cieszył się z
postępów dziecka (jakichkolwiek), ale przede wszystkim będzie
gotowy zaakceptować to, że czegoś się nie da zrobić, że nie
będzie lepiej (a może będzie gorzej), że rzeczywistość potrafi
bardzo różnić się od wyobrażeń i planów.
Wkrótce
napiszę o Ptysiach. Właśnie dobiega końca trzytygodniowy pobyt
najstarszego z rodzeństwa w naszej rodzinie. Niedługo odbędzie się
oczekiwana od miesięcy rozprawa w sądzie, która podobno ma być
rozstrzygająca.
Każde z
dzieci jest idealne z osobna. Może tylko Balbina nieco bardziej
upierdliwa... ale taka jej uroda. Ptyś razem z Balbiną funkcjonują
już też przyzwoicie. Tyle tylko, że to są pozory, ponieważ gdy
przychodzi Bill wszystko się zmienia. Jest on czynnikiem spustowym,
powodującym odtwarzanie traumy z przeszłości. Tak więc prawie
roczny pobyt dzieci w naszej rodzinie niczego nie uleczył.
Prawdopodobieństwo,
że dzieci wrócą do mamy jest minimalne. Komu zostaną
zaproponowane?
Pikuś dziękuję za kolejny wpis na blogu-trafiłam na niego przez przypadek. Szukałam informacji dla osoby bardzo mi bliskiej,która toczyła walkę o synka oddanego do adopcji.Twoje wpisy bardzo nam pomagają szczególnie teraz gdy dwulatek nareszcie wrócił do biologicznej rodziny.Wielokrotnie opisywałeś działania sądów-my w ciągu tych dwudziestu miesięcy wielokrotnie traciliśmy nadzieję,że kiedyś doczekamy się końca tych przepychanek ustawowo-prawnych.Ale mimo,że r.zastępcza odwoływała się od każdego wyroku znalazła się osoba która w końcu powiedziała stop.Bardzo dużo zależy od sądu-u nas w jednym wszystko było przekładane na tak zwane jutro,a w drugim wręcz odwrotnie-wszystko dla dobra dziecka włącznie z budowaniem więzi przed przekazaniem Smyka.Z Twoich opisów czerpaliśmy wiedzę jak postępować na pierwszych widzeniach ażeby Urwisek nie wystraszył się nowej osoby-poszło rewelacyjnie dziękujemy Ci za każdy opis bo chodź nie jesteśmy osobami adopcyjnymi to w naszej sytuacji tak się czuliśmy.Bardzo żałujemy, że r.zastępcza która liczyła na szybką adopcję nie przekazała nam tak zwanego pudełka wspomnień-nie mamy nic z pierwszych osiemnastu miesięcy ale zrobimy wszystko ażeby zapełnić tę pustkę.Jedyny problem jest z kąpielą szukamy sposobu bo maluszek na widok wody płacze strasznie ale kombinujemy i mamy nadzieję, że w końcu nam zaufa.Historie dzieci są różne zależy po której stronie barykady się stoi-śledzę Twojego bloga na bieżąco i jestem pełna podziwu dla Waszego związku,razem z Majką robicie super robotę, dzieciaczki co widzę na zdjęciach rosną jak na drożdżach.Podziwiam Was za wytrwałość bo my w chwilach zwątpienia łapaliśmy totalnego doła i czuliśmy się tak jakbyśmy walczyli z wiatrakami.Czasami aż trudno uwierzyć że sądy podejmują decyzję i dzieci trafiają do r.biologicznej gdzie alkohol leje się strumieniami, nie wierzę że o tym nie wiedzą my byliśmy prześwietlani wielokrotnie przez różne osoby z każdym odwołaniem r.zastępczej był nalot w pracy i w domu.System prawny jest fatalny i niestety nikt nie chce go zmienić-my obecnie też z nim walczymy bo samotne matki owszem są i prawo jest dla nich ,a w drugą stronę masakra.Każdy urzędnik otwiera buzię i odsyła do drugiego okienka A człowiek nie ma całego dnia bo ma pod opieką małe dziecko-urlop ,dodatki,zapis do lekarza wszędzie trzeba walczyć Ale kończę narzekanie damy radę bo jest dla KOGO.Na świecie nie tylko matki wychowują dzieci samotnie ale system widocznie zapomina o takich osobach.Zasyłam cieplutkie pozdrowienia i czekam na kolejny wpis-aha Pikuś co do zbliżającej się rozprawy to życzę Wam ażeby tak Was zaskoczyła decyzja sądu jak nas ostatnio.
OdpowiedzUsuńCzuł dziecko z rz wróciło do RB, tak? Możesz napisać więcej? Jak do tego wszystkiego doszlo?
OdpowiedzUsuńZa całym szacunkiem - zespół Aspergera czy spektrum autyzmu nie są równoznaczne z niesamodzielnością czy niepełnosprawnością. Zbliżam się do czterdziestki, radzę sobie z życiem całkiem dobrze (społecznie, zawodowo i ogólnożyciowo) - i kilka lat temu okazało się, że mam zespół Aspergera. Zdziwiło mnie to, bo myślałam, że wszystko, co się wiąże z autyzmem, jest równoznaczne z dysfunkcjami społecznymi, emocjonalnymi, sensorycznymi itd. Tymczasem u mnie żadnych poważniejszych niedostatków nie stwierdzono (jak to określiła pani psycholog specjalizująca się w temacie, wszystkie ewentualne deficyty nadrobiłam we własnym zakresie i w zasadzie nie ma obszaru, gdzie widziałaby potrzebę dalszej rehabilitacji). Co więcej, okazało się, że wśród moich znajomych jest kilka osób, które też mają zespół Aspergera (lub podejrzenie) - wszyscy wykształceni, samodzielni życiowo, niektórzy w szczęśliwych małżeństwach, jedna wręcz ma już dorosłe dzieci, które świetnie sobie radzą w życiu pod każdym względem. Tylko jedna z tych osób została zdiagnozowana w dzieciństwie - reszta była przypadkami "trochę dziwak, ale zdolny". Więc będę prostować wszelkie stwierdzenia, że autyzm lub zespół Aspergera muszą być tragedią czy dramatem dla rodzin lub samych zainteresowanych.
OdpowiedzUsuńObserwując działania Grety Thunberg, nie sądzę, żeby mogła być narzędziem lub zabawką w czyichkolwiek rękach. Autyści tak mają, że jak coś ich wkręci, to wkręcają się w to na całość. Greta ma to szczęście, że rodzice wspierają ją w realizacji tego, co jest dla niej najważniejsze.
Z większością Twoich słów zdecydowanie się zgadzam. To powoduje, że staramy się nie przypinać łatek przebywającym u nas dzieciom zastępczym, a tylko je opisywać... ich zachowania, zalecane przez specjalistów sposoby postępowania. Gdy mieszkał z nami Chapic, to nie zrobiliśmy mu diagnozy pod kątem FAS. Woleliśmy go przedstawiać jako „inteligentnego choleryka”. Jego rodzice adopcyjni to zrobili. Okazało się, że ma ARDN. Czy coś to zmieniło w ich postrzeganiu chłopca? Nadal jest inteligentnym cholerykiem, a oni postępują z nim adekwatnie do jego zachowań i zaleceń lekarzy. Co zmieniły te cztery literki? Nic. Może tyle, że wiedzą, że ich syn nie ma pełnoobjawowego FAS. Ale tyle, to my też wiedzieliśmy.
UsuńPodobnie jest z zespołem Aspergera i autyzmem. Przekrój zachowań i odpowiadających zaburzeń funkcjonowania w społeczeństwie jest tak szeroki, że trudno to wszystko włożyć do jednej szuflady z jakimś konkretnym napisem. Ja również wcale bym się nie zdziwił, gdyby ktoś powiedział, że mam zespół Aspergera. Sam mogę siebie określić mianem „trochę dziwak, ale zdolny”.
Autyści tak mają, że wkręcają się na maksa. Ja też wkręciłem się w pisanie tego bloga, choć na dobrą sprawę nie wiem po co. Wkręciłem się do tego stopnia, że współuczestniczę w pisaniu pracy naukowej, biorę udział w rozmaitych webinarach. Czy możliwe, że połknąłem jakiś haczyk? Czy możliwe, że Greta Thunberg też połknęła jakiś haczyk? Odpowiedz sobie sama.
Dziękuję Ci, Pikusiu, za odpowiedź! Już sobie wyobrażam, jaką sensacją byłoby, gdyby się okazało, że połowa obsady wzorowego pogotowia opiekuńczego ma zespół Aspergera :-D
OdpowiedzUsuń