Niedawno
stwierdziłem, że cykl wpisów pod wspólną nazwą „masz
wiadomość...” będę jeszcze długo kontynuował. Być może dla
niektórych będą to tylko ciekawostki z życia dzieci, które
kiedyś z nami mieszkały i je opisywałem. Jednak dla kogoś innego,
może to być obraz funkcjonowania dziecka po adopcji... tego co ono
czuje, jak się rozwija. Może to być również charakterystyka
rodzica adopcyjnego, którego niby nie przedstawiam bezpośrednio...
ale jednak.
Wielokrotnie
spotykam się z opiniami, że nie ma zdrowych dzieci idących do
adopcji. Osobiście się z tymi twierdzeniami nie zgadzam, chociaż
podobno w ten sposób wypowiadają się również niektórzy
pracownicy ośrodków adopcyjnych. Najwięcej tego rodzaju poglądów
można znaleźć na rozmaitych forach społecznościowych
poświęconych adopcji, czy też pieczy zastępczej. Tutaj bardzo
często się zastanawiam, kim są osoby wypowiadające się w ten
właśnie sposób. Czy są psychologami, pedagogami, terapeutami? A
może chociaż doświadczonymi rodzicami zastępczymi? Czy biorą na
siebie odpowiedzialność za wypowiadane słowa? A może mają
zupełnie coś innego na myśli, niż czytająca te komentarze
rodzina, która właśnie rozważa adopcję dziecka?
Niedawno
napatoczyłem się na podobną dyskusję, w której dorosła
adoptowana dziewczyna próbowała udowodnić innym, że jest zupełnie
zdrowym człowiekiem – zarówno fizycznie, psychicznie, jak też
emocjonalnie. Dowiedziała się, że opowiada bzdury, gdyż na pewno
jest zaburzona... tylko jeszcze o tym nie wie. Nie mam pojęcia, kim
były osoby wypowiadające się w tak autorytarny sposób.
Dlatego
w tym i następnym wpisie, spróbuję w szczególny sposób zwrócić uwagę na
kwestie zdrowotne dzieci, które z nami mieszkały i w większości
przebywają teraz w rodzinach adopcyjnych. Niech każdy sam spróbuje
sobie odpowiedzieć na pytanie, czy uważa je za zdrowe w różnych
aspektach.
Kapsel sprzed roku - nasze ostatnie wakacje. |
Zacznę
od Kapsla, o którym zdecydowanie mogę powiedzieć, że jest
dzieckiem chorym. Fizycznie w zasadzie nic mu nie dolega... może
poza coraz większą nadwagą. No, ale w jego przypadku jest to
bezspornie kwestia umysłu - zresztą jak cały jego problem.
Chłopiec nadal przebywa w Domu Pomocy Społecznej i pewnie zostanie tam do końca swojego życia. Mama podarowała już sobie zupełnie starania o przywrócenie praw rodzicielskich. Wystarczają jej odwiedziny raz na kilka tygodni i zabieranie chłopca do swojego domu w czasie ferii, czy wakacji.
Jej wystarczają... Kapslowi niekoniecznie.
Kapsel dzisiaj - po powrocie z wakacji u mamy. |
Niby chłopiec czuje się
dobrze w tym domu pomocy. Jest jednym z bardziej błyskotliwych
mieszkańców i nie ma niebezpieczeństwa, że będzie przez kogoś
gnębiony i wykorzystywany. Z tego powodu kiedyś bardzo staraliśmy
się, aby jego docelową placówką nie był dom dziecka (również
patrząc perspektywicznie, co będzie gdy chłopak stanie się
pełnoletni). Jednak Kapsel wielokrotnie powtarzał (i robi to
nadal), że nie chciałby tam zostać na zawsze. Tęskni do
zwyczajnej rodziny, chociaż niekoniecznie za mieszkaniem ze swoją
mamą. Pod koniec wakacji Majka chciała odwiedzić Kapsla z całą
naszą ferajną. Nie wyszło, bo chłopiec jeszcze był u mamy, a
później jakoś nie było już okazji. Zadzwoniła jednak do niego
kilka dni później. Był smutny. Nic dziwnego, w końcu trzy dni
wcześniej był jeszcze u mamy. Majka starała się go pocieszyć, a
on na to: „ale ja nie tęsknię za mamą, tylko za tobą”.
Czy
byłby szczęśliwszy, gdyby jednak jakaś rodzina (czy to adopcyjna,
czy zastępcza) zechciała go kiedyś przygarnąć? Ja po dwóch
latach wspólnego mieszkania, miałem go szczerze dość... zresztą
Majka też. Czy ktoś może czuć się szczęśliwy w rodzinie, która
ma go już dosyć?
Najsmutniejsze
w jego historii jest to, że gdy do nas przyszedł mając sześć
lat, wydawał się tylko dzieckiem zaniedbanym. Takim, któremu
wystarczy poświęcić nieco więcej czasu i zainteresowania. Gdyby
został odebrany swojej mamie kilka lat wcześniej (choćby w wieku
dwóch lat), to poszedłby do adopcji natychmiast. Nic nie wskazywało
na to, że jego opóźnienie w stosunku do rówieśników coraz
bardziej będzie się powiększać. Na końcu była to już niemal
przepaść. Kapsel aktualnie skończył już dziewięć lat, a nadal
nie potrafi sprawnie liczyć do dziesięciu (a dokładniej... policzyć),
mylą mu się dni tygodnia, nazwy miesięcy, pór roku. Do dzisiaj
rzuca się na podłogę, krzyczy i wali głową w ścianę, gdy coś
mu nie pasuje. Żaden specjalista nie stwierdził nigdy u niego
żadnego konkretnego zaburzenia. Był tylko... niezbyt mądry.
Chapic kiedyś |
Zupełną
przeciwnością był Chapic. Przyszedł do naszej rodziny w wieku
kilku miesięcy. Niewiele się ruszał, nie za bardzo uśmiechał.
Nic nie mówił, tylko leżał i patrzył w sufit. Już w wypisie ze
szpitala było określenie „podejrzenie zespołu FAS”. I tak to
zostawiliśmy do końca. Zrobiliśmy mu szereg specjalistycznych
badań, uczęszczał na rozmaite terapie. Nie zrobiliśmy tylko tej
jednej, najważniejszej diagnozy. Wiele osób w późniejszym czasie
twierdziło, że to był błąd, że to było nie fair w stosunku do
rodziców adopcyjnych, którym był proponowany. Uważaliśmy jednak
(i nadal tak uważamy), że byłaby to tylko stygmatyzacja chłopca,
tak naprawdę niewiele o nim mówiąca. W aktach przekazanych
Ośrodkowi Adopcyjnemu nie było napisane, że dziecko jest zdrowe.
Wręcz przeciwnie, rodzice mogli zapoznać się z całą dokumentacją
medyczną i szczegółowym opisem zachowań chłopca. Mogli
przeczytać, że ma dysmorfię twarzy, niską masę, oraz że jego
mama była wieloletnią alkoholiczką, która nawet na porodówkę
przyszła narąbana. Ale też mogli zapoznać się z ogromnymi
postępami, które miały miejsce w ciągu roku pobytu w naszej
rodzinie.
A mimo
to, chłopcem nikt nie chciał się zainteresować. Być może
wszelkie opisy były zbyt wnikliwe, zbyt trudne do zaakceptowania.
Być może łatwiej jest uznać diagnozę FAS, której kryteria
diagnostyczne raczej nie należą do zbyt wyszukanych... a potem liczyć, że jakoś to będzie.
Chapic
przeszedł wszystkie szczeble adopcyjne, aż dostał się do bazy
zagranicznej.
Chapic dzisiaj |
W chwili
obecnej mieszka we Włoszech i jest wielkim szczęściem swoich
rodziców. To oni zdecydowali się na badania diagnostyczne, chociaż
nie tyle chodziło o samą diagnozę, ile o dalsze postępowanie z
synem – proponowane terapie i leczenie. I co wyszło? Że jednak
nie ma FAS. Żeby jednak nie było zbyt różowo, to ma ARDN –
neurorozwojowe zaburzenia zależne od alkoholu, wchodzące do grupy
określanej mianem FASD. Natomiast ogólnie jest w normie rozwojowej,
również w mowie. A przecież języka włoskiego musiał się
nauczyć mając już ponad dwa lata.
Mama
chłopca bardzo często informuje nas co u nich słychać. Z
Chapickiem sobie już niestety nie porozmawiamy, bo póki co zna
tylko włoski. Ale za to w tym języku pięknie zaśpiewał dla Majki
„Happy Birthday”.
Mieszkała
też z nami Królewna, która była bardzo chora. Była niewidoma,
miała porażenie mózgowe, padaczkę i parę innych przypadłości.
Do dzisiaj nic się nie zmieniło.
Królewna kilka lat temu |
Dziewczynka tylko leży, niewiele
rozumie i nie mówi. Zawitała do nas w drugim miesiącu swojego
życia. Wówczas uchodziła jeszcze za całkiem zdrowego
niemowlaka. Lekarze tylko wspominali, że mamy zwrócić uwagę na
wzrok, ponieważ słabo reaguje na światło. Chyba tylko tak im się
wydawało, gdyż później okazało się, że Królewna ma tylko
jakieś strzępy siatkówki, które nie dawały najmniejszych szans
na widzenie czegokolwiek.
Gdyby
jacyś rodzice zdecydowali się na adopcję noworodka (bo takie
sytuacje też są możliwe), to nie wiadomo czy daliby radę
udźwignąć emocjonalnie taki ciężar. Wszystkie problemy zaczęły
wychodzić dopiero po trzecim miesiącu życia.
Z
Królewną spotykamy się coraz rzadziej. Majka czasami wpada do
DPS-u, w którym dziewczynka mieszka i zabiera ją na spacer, albo
chociaż trochę jej poopowiada. Ja nie widziałem jej od
ubiegłorocznego wspólnego wyjazdu nad morze.
A
przecież jest to dziewczynka, która była bardzo bliska mojemu
sercu. Kiedyś zdarzało mi się ją odwiedzać nawet samemu, gdy
byłem w pobliżu wracając od jakiegoś klienta. Czas wszystko
zmienia... pozostają tylko wspomnienia. Mam nadzieję, że dotyczy
to obu stron.
Tym
sposobem wyczerpałem moją listę dzieci „niezdrowych”. Jak na
prawie trzydziestkę innych, nie jest to chyba wynik uprawniający do
twierdzenia, że nie ma dzieci zdrowych zgłoszonych do adopcji.
Wiele
osób rozszerza swoje widełki, uznając że chore dziecko, to
również to z problemami natury emocjonalnej, z zaburzeniami więzi
i mające za sobą traumy z powodu krzywd, jakich doznało. W
zasadzie słusznie.
Rozszerzę
więc i moją listę.
Iskierka |
Zacznę
od Iskierki. Jest to dziewczynka, z którą spotykamy się
najczęściej spośród wszystkich naszych byłych dzieci
zastępczych.
Gdy
kilka tygodni temu wracała z rodzicami znad morza, to oczywiście
zatrzymała się po drodze na przysłowiową kawę. Dziewczynka w
pewien sposób żyje również życiem naszej rodziny zastępczej.
Zna wszystkie mieszkające z nami dzieci i cieszą ją spotkania z
całą naszą zastępczą bandą. Gdy mówiliśmy sobie przed płotem
„do zobaczenia”, to rodzice Iskierki rzucili na pożegnanie „może
jakiś grill za dwa tygodnie?”. Uznałem, że było to coś w
rodzaju kurtuazyjnego „no to wpadnijcie kiedyś”.
Dwa
tygodnie później jechaliśmy z Bliźniakami i Ptysiami do jakiegoś
parku rozrywki. W połowie drogi dostaliśmy sms-a: „co lubicie na
grillu, bo wybieram się na zakupy?”. Zupełnie o tym zapomniałem,
a do tego bardzo mi to nie pasowało, bo wiedziałem że dwa dni
później będę musiał tłumaczyć się klientowi z niewywiązania
się z obietnicy.
Ale
Iskierce się nie odmawia... nie jej.
Dziewczynka
jest bardzo inteligentna i ma bardzo dorosłe przemyślenia... choć przecież chodzi jeszcze do przedszkola. Doskonale zna swoją
historię, z którą mimo młodego wieku, próbuje się zmierzyć.
Mamę biologiczną akceptuje jako osobę, która ją urodziła...
chociaż nie zawsze chce już o niej mówić „mama”. Problem
zaczyna się później. Zanim zamieszkała z nami, Iskierka
przebywała w innej rodzinie zastępczej.
„Myślałam,
że z tamtą mamą będę już na zawsze... ale musiałam się
rozstać. Potem byłam u cioci Majki. Też myślałam, że będę z
nią do końca życia... i też musiałam się rozstać. Teraz jestem
z wami...”. Tak Iskierka mówi do swojej mamy, zastanawiając się co będzie dalej. Co można na to
odpowiedzieć?
Pomagamy
rodzicom dziewczynki na ile się da w uporządkowaniu jej samej
siebie. Chociaż jedyne co możemy zrobić, to pokazać, że wcale
jej nie porzuciliśmy, że wciąż jesteśmy obok. Jeżeli sobie to
wszystko poukłada teraz, to może w przyszłości będzie już dużo
łatwiej.
Jednak
ta historia skłania mnie do dwóch refleksji. Pierwszą sprawą jest
sama Iskierka. Czy jest ona aż tak inteligentna i aż tak wyjątkowa,
że tylko ona dochodzi do wyrażanych przez siebie tak dojrzałych
myśli, czy też inne dzieci mają podobne przemyślenia, tylko o tym
nie mówią? Co za jakiś czas pomyślą Bliźniaki, co pomyślą
Ptysie... co teraz myśli Plotka?
Jest
jednak i druga odsłona medalu. Rodzice Iskierki odwiedzili ją w
naszej rodzinie zaledwie trzy razy. Gdy kilka lat temu opisywałem
jej historię, to napisałem "trzy, albo cztery razy". To były tylko
trzy razy, dokładnie pamiętam. Dodałem to „albo”, ponieważ
już wówczas wydawało mi się, że coś jest nie tak, że to zbyt
krótko. Nie miałem jednak takiej wiedzy i doświadczenia jak
dzisiaj. Teraz powiedziałbym „sorry, ale to jest zbyt wcześnie”.
Teraz tak samo powiedziałaby Majka. Teraz zapewne tak samo
powiedzieliby rodzice Iskierki.
Nie mam
pojęcia, czy w jakiś sposób wpłynęłoby to na dzisiejsze
wątpliwości Iskierki. Może nie... a może właśnie w tym tkwi
cały problem.
Białasek |
Tak jak
w przypadku Iskierki, jestem w stanie wziąć na siebie całą winę
(bo przecież zostałem odpowiednio przeszkolony, a przynajmniej
powinienem zostać), tak w przypadku Białaska wszystko wygląda
zupełnie inaczej.
Opisuję chłopca po raz trzeci w serii „masz
wiadomość”. Zmieniło się sporo. Mama biologiczna ma prawo nie
tylko spotykać się z synem dwa razy w tygodniu, ale również zabierać go na weekendy,
święta i wakacje. Tyle tylko, że chłopiec wcale tego nie chce.
Wzbrania się przed byciem z mamą sam na sam. Mama zastępcza go
zachęca... mówi spróbuj (bo przecież sąd tak kazał). No to
spróbował.... raz, drugi, trzeci. W końcu się zbuntował i
powiedział nie chcę, ty jesteś moją mamą. Czy sąd to zrozumie?
A może jego decyzja spowoduje, że Białasek będzie kolejnym
przykładem dziecka, o którym będzie można powiedzieć, że nie
jest zdrowe? Może już ta obecna decyzja spowodowała traumy rozstaniowe, z
których nie tak łatwo będzie się pozbierać.
Majka
czytając niektóre moje wpisy, czasami zadaje mi pytanie „co
właściwie chciałeś powiedzieć?”. Być może tym razem też tak
będzie.
Uprzedzę
jej pytanie i powiem wprost. Uważam, że dziecko proponowane
rodzicom adopcyjnym, wielokrotnie jest połamane emocjonalnie na
skutek działania systemu. Czasami nawet jest to skutkiem
postępowania rodziny zastępczej. Często są to zachowania
nieświadome, albo wybory „lepszego zła”.
Za
niecałe dwa miesiące rozpoczynamy urlop, który przysługuje
zawodowym rodzinom zastępczym. Gdy Majka go planowała, byliśmy
przekonani, że Bliźniaki już z nami nie będą mieszkać, a Ptysie
pojawiły się u nas dużo później. Niestety jest jak jest... cała
czwórka będzie musiała gdzieś się podziać.
No ale
halo? Jak to musiała?
Rodziny
takie jak my, mają do wyboru trzy opcje. Zgłosić termin urlopu i
zupełnie nie martwić się tym, w jakiej rodzinie zostaną
umieszczone przebywające u nich dzieci zastępcze (w skrajnym
przypadku mogą nawet pójść na chwilę do domu dziecka), nie
korzystać z przysługującego prawa do urlopu, lub próbować w
maksymalny sposób złagodzić skutki czasowego rozstania. Pierwszą
opcję pomijamy. Drugą też odrzucamy, gdyż prowadzi to do
szybkiego wypalenia, co oznacza albo konieczność rezygnacji z bycia
rodziną zastępczą, albo godzenie się z faktem, że jest się złą
rodziną zastępczą... a przynajmniej nie tak dobrą, jaką można
być.
Dobra rodzina zastępcza, to... szczęśliwa rodzina |
Właśnie
rozpoczęliśmy przygotowanie Bliźniaków do zamieszkania w rodzinie
zastępczej, którą wydawało się, że dobrze znają. Spędzili u
niej nasz ubiegłoroczny urlop. Po powrocie okazało się, że tak
bardzo zżyli się z jej wszystkimi członkami, że jeszcze przez
kilka tygodni byli tam zawożeni na parę godzin co kilka dni. Teraz
już wszystko zapomnieli. Na dobrą sprawę nasze przygotowania
wyglądają podobnie jak w sytuacji przekazania dzieci rodzicom
adopcyjnym. Będą więc częste odwiedziny, planowany jest weekend
(albo dwa) razem z noclegiem. A po powrocie liczymy się z tym, że
być może chłopcy nie będą chcieli wrócić do nas. Wówczas to
my będziemy musieli się wcielić w rolę rodziców adopcyjnych.
Czasami się zastanawiam, czy nie jest to pewnego rodzaju zabawa
emocjami dzieci (w negatywnym znaczeniu). Dla nich pewnie lepiej
byłoby, gdybyśmy nawet w taki sposób (i na tak krótki czas) się
nie rozstawali i nie korzystali z urlopu. Jednak z drugiej strony
uświadamiam sobie, jak łatwo dzieci w wieku naszych chłopców
potrafią zapominać... z jaką łatwością udaje im się operować
umiejętnością budowania więzi. A może są to tylko pozory? Może
za każdym razem dokładamy chłopcom traumatycznych przeżyć, które
gdzieś się kumulują?
Wiele
też pewnie zależy od samego dziecka. Od kilku dni mamy na nieco
spóźnionych wakacjach ponownie Billa i Refluxa. Najstarszego z
Ptysi bardzo to cieszy. Myślę, że nawet nie tyle fakt, że ma
okazję przebywać ze swoim młodszym rodzeństwem, ale bardziej to,
że dzieje się coś innego. Reflux za to przeszedł w tryb
przetrwania. Od ponad tygodnia jest blady i prawie nie schodzi z
fotela, niewiele je. Do przedszkola go nie zawozimy, bo na samą myśl
o wyjeździe ma odruch wymiotny. Lekarz stwierdził, że nic mu nie
jest, a Majka że pewnie szkodzi mu serwowana przeze mnie kolacja.
Jednak w dni wolne od przedszkola (gdy inne dzieci też są w domu)
nagle mu się polepsza. Może poza jednym razem, gdy dowiedział się,
że pójdzie ze wszystkimi (ale też z naszą sąsiadką) na grzyby.
Czasami
dochodzę do wniosku, że może ja mu nie pasuję. Znamy się
doskonale, ale nie potrafimy się komunikować. Wszyscy mówią, że
go rozumieją... a ja nie. Chociaż gdy czasami pytam Majkę „co on
powiedział?”, to często zdarza się odpowiedź „nie wiem”.
A może
chodzi o coś zupełnie innego? Przecież chłopiec często przybiega
do mnie się przytulić, domaga się przybijania piątki (i tym
podobnych gestów), a wieczorem w wannie... umycia siusiaka. Może
nie chce iść do przedszkola, bo chce sobie ze mną pobyć? Majka
wykorzystuje wolny czas przedpołudniowy na załatwianie różnych
spraw, więc chłopak często jest skazany tylko na mnie. W zasadzie
to siedzimy obok siebie (bo tak naprawdę to ja jestem wówczas w pracy), ale
czasami mnie zagaduje. Przyniósł kiedyś jakąś zabawkę i
stwierdził „wujek poprontok”. Innym razem zapytał „obiejemy
tufe?”, albo doszedł do wniosku, że „boi fafa”. Jednak, gdy
próbuję go zachęcić do jakiejś aktywności, albo zadaję mu
jakiekolwiek pytanie, to najczęściej patrzy na mnie i nic nie mówi.
Czasami oczekuję tylko odpowiedzi „tak” lub „nie”. Gdy mówię
„kiwnij chociaż głową”, to kręci nią w kółko i wiem
dokładnie tyle, ile przed zadaniem pytania.
Jednak
na telefon od mamy zastępczej oczekuje. Wówczas staje się rozmowny
i ze zdumieniem stwierdzam, że oni się rozumieją. Za to
rozmawiając z mamą biologiczną, każdy mówi swoją kwestię. Dla
przykładu on rzecze „dzisiaj byłem z wujkiem w przedszkolu”[moje
tłumaczenie], chociaż wcale tak nie było, a ona na to „tak, mama
musi teraz pojechać do Szczecina”. Bywa, że chłopiec odkłada
głośnomówiący telefon na bok i idzie się bawić... a mama dalej
nawija. W sumie to i tak dobra mama, bo niektóre dzwonią i
oczekują, że to dziecko będzie je zabawiać.
Opisałem
Refluxa, ponieważ on też w pewnym momencie stanie przed
koniecznością opuszczenia swojej rodziny zastępczej. Jest z nią
bardzo mocno związany, czego być może na co dzień wcale nie
widać. Jak bardzo poraniony emocjonalnie z tego wyjdzie? Czy o nim
też ktoś powie, że nie jest zdrowym dzieckiem skierowanym do
adopcji? Czy ja również w pewien sposób przyczyniam się do
postawienia takiej tezy?
Przetłumaczę
jeszcze tylko zacytowane teksty Refluxa:
- Wujek, to jest prostokąt.
- Czy odbierzemy Balbinę z przedszkola?
- Boli mnie głowa.
Następnym
razem opiszę kilkoro innych dzieci. Moim zdaniem zupełnie
zdrowych... których podobno nie ma.
Fajnie że dajesz inny obraz dzieci w opiece zastępczej. Ja byciu rz myślę od dzieciństwa ale myśl o zaburzeniach więzi i FAS mnie przeraża...
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa co u Plotki 🙂
OdpowiedzUsuńAle Kapsla przybyło !
OdpowiedzUsuńTeż słyszałam, że do adopcji nie trafiają zdrowe dzieci (w Ośrodku Adopcyjnym mówią:"my nie mamy zdrowych dzieci").
OdpowiedzUsuńAle to nie prawda!!!
Mam 2 zdrowych adoptowanych dzieci!
I znam kilka rodzin z równie zdrowymi adoptowanymi dziećmi.
No, więc o co tu chodzi?
OA straszy i nastawia na najgorsze (trochę ich nawet rozumiem, ale chyba też trochę przesadzają)...
Emilia
Mam zdrowe dziecko. Jeden problem wyszedł poźniej, jednak nie jakiś szczególnie rujnujacy. Co ciekawe - miało przemyślenia Iskierki:) B
OdpowiedzUsuńczemu przestałeś odwiedzać Księżniczkę?
OdpowiedzUsuń