Twoje wspomnienie sprzed roku: "Panie sędzio, jak długo jeszcze!" |
Jest mi
źle. Dotarło do mnie, że nawet mając dobre intencje, bardzo łatwo
jest wyrządzić komuś krzywdę.
Zacznę
od początku...
Właśnie odbyło się kolejne posiedzenie zespołu oceniającego naszych
chłopców, postępy ich rodziców, oraz formułującego pewne
wnioski i oczekiwania w stosunku do decyzji, którą wkrótce będzie
musiał podjąć sąd. Termin rozprawy nadal nie został wyznaczony,
jednak wszyscy, którzy się zebrali uznali, że mimo wszystko
nastąpi ona szybciej, niż ponowne spotkanie w takim gronie –
czyli na następnym zespole za pół roku.
Tak jak
zawsze przygotowałem naszą ocenę sytuacji (zamieszczoną poniżej)
w formie papierowej, której rozwinięcie i omówienie należało do
Majki. Stwierdziliśmy, że powinniśmy pokazać to co czujemy, bez
owijania w bawełnę. Przełożyło się to na dość śmiałą
opinię, co do której nie byliśmy pewni, czy dobrze zostanie
odebrana przez zebrane gremium.
Merytorycznie
miałem o czym pisać dzięki wsparciu, które odczuwałem czytając teksty jednej z obecnych także na tym blogu
osób. Nie tylko jej wiedza mi pomogła, ale
również jej charyzma, nieustępliwość, dążenie do wyrażania
swoich poglądów bez względu na okoliczności. Tak więc, po części
jest ona współautorką tego co zostało zaprezentowane na zespole.
Aniu,
dziękuję. Jeżeli znajdziesz w tej ocenie zdania wyjęte z Twoich ust (a na pewno znajdziesz), to nie traktuj tego proszę jak
plagiat... zwyczajnie pewnych rzeczy nie potrafiłem wyrazić
inaczej.
W
zasadzie uzyskaliśmy to co chcieliśmy uzyskać, a nawet więcej. Po
raz kolejny nie zawiedliśmy się na osobach, które wielu nazywa
„urzędasami”. Po raz kolejny poczuliśmy się członkami
zespołu.
Przejdę
może do konkretów, zanim ktoś skomentuje, że wchodzę... bez
wazeliny.
Jak już
wielokrotnie pisałem, uważamy z Majką, że chłopcy zasługują na
bezpieczną rodzinę adopcyjną. Są jeszcze mali, a jednocześnie
inteligentni emocjonalnie. Jesteśmy przekonani, że dadzą radę, a
my będziemy potrafili im w tym pomóc.
Opinia,
którą wyraziliśmy została zaakceptowana przez strony
reprezentujące PCPR i Ośrodek Adopcyjny. Po raz pierwszy w mojej
historii, zostanie ona dołączona w całości jako załącznik do dokumentacji przekazywanej sądowi, a zawarte w niej myśli zostaną
poparte stanowiskiem i podpisami kilku osób.
Nawet
kurator nieco złagodził swój dotychczasowy osąd wyrażający się
koniecznością dania mamie bliźniaków kolejnej szansy. Wprawdzie
nie wycofał się ze swojej negacji adopcji chłopców, to jednak
stwierdził, że byłby gotów podpisać się pod naszym
stanowiskiem, gdyby Romulus i Remus byli jedynymi dziećmi w
rodzinie. Przyznał więc, że w jakiś sposób rozgranicza dobro
rodziców od dobra dzieci, i to drugie jest bliższe jego sercu.
Asystentka
rodziny nie wyraziła jasno swojego stanowiska, a rodzina zastępcza
rodzeństwa naszych bliźniaków bardziej pochyliła się nad prawem
do tożsamości, do poczucia przynależności całej czwórki.
Mógłbym
odtrąbić sukces, gdyż moje pierwotne utopijne dążenie do
stworzenia bliźniakom bezpiecznego domu w rodzinie adopcyjnej, nagle przestało być aż
tak bardzo nierealne. Tym bardziej, że teraz po naszej stronie jest
jednoznaczna opinia biegłych psychologów, sugerująca umieszczenie
chłopców właśnie w rodzinie adopcyjnej.
A co
jeśli się mylę? Co jeżeli rację ma mama chłopców, twierdząc
że dzieci nie mogą bez niej żyć, a opinia biegłych sądowych
została stworzona głównie w oparciu o nasze informacje?
A może
rację ma kurator, że lepszym rozwiązaniem dla wszystkich dzieci
będzie rodzina zastępcza, a nawet dwie odrębne rodziny byle tylko umożliwiające kontakty między rodzeństwem?
Dwa dni
po zespole, mama z wielką pompą urządziła urodziny Filemonowi
(bratu bliźniaków). Kolejne spotkanie rodzinne i po raz kolejny to
samo. Najstarsza z rodzeństwa przeglądała prezenty swojego brata,
Filemon bawił się z kolegami z przedszkola, a nasi chłopcy sami z
sobą. Po godzinie przyszli do Majki, że chcieliby już pojechać do
domu.
Więzi
rodzinne i potrzeba utrzymywania kontaktów między rodzeństwem
nadal są dla mnie zagadką... a nawet coraz większą zagadką.
Gdyby chłopcy poszli jednak do adopcji, to czym starsze rodzeństwo
różniłoby się od tego, które być może dopiero będzie? Nie ma
przecież gwarancji, że mama powiedziała już swoje ostatnie słowo
w kwestii dzietności. Moim zdaniem niczym. W obu przypadkach byłaby
to tylko świadomość tego, że mają jeszcze brata lub siostrę. Czy
ktokolwiek decydując o skierowaniu dziecka do adopcji zastanawia się
co będzie ono czuło w odniesieniu do rodzeństwa, które dopiero
się narodzi? Pewnie nie... i pewnie słusznie. W tej chwili chłopcy większe przyjaźnie
nawiązują z Ptysiami. Gdy od nas odejdą, to za nimi będą tęsknić, a nie za swoim bratem i siostrą.
Tym
wszystkim się jednak nie przejmuję. I chociaż jest to dla mnie przykre,
to mimo uszu puszczam oskarżenia mamy, że chcemy jej odebrać
dzieci, że pojechaliśmy z nimi nad morze tylko po to, aby się
pochwalić tym przed PCPR-em. Niech sobie robi ponowne badanie
więzi... oby się nie zdziwiła. Nie dbam też o to, że (jak sama
powiedziała) gdy Romulus i Remus pójdą do adopcji, to ona
„popłynie”. Tak czy inaczej popłynie... lepiej bez nich, niż z
nimi. Ma przecież dwójkę starszych dzieci, o które mogłaby
zawalczyć. Ale
przecież na nich aż tak bardzo jej nie zależy. Dlaczego? Bo już
wystarczająco spierdoliła im życie? Bo dzieci byłych partnerów
są mniej ważne? Powiedziała, że chce odzyskać wszystkie dzieci,
albo wcale. Co zrobi, gdy jednak bliźniaki pójdą do adopcji?
Teraz mówi o
więziach, ale wcześniej zamykała dzieci w osobnych pokojach i
doskonale zadbała, aby poprawne więzi z bliźniakami nigdy się nie
nawiązały.
A tata
chłopców? Na zespole zrobił wywód na temat tego gdzie i dlaczego
pierze swoje rzeczy. I chyba ta wypowiedź najlepiej obrazowała jego
zaangażowanie w cały proces mający na celu odzyskanie chłopców.
Czy ma rację twierdząc "wygramy, kurator jest po naszej stronie"? Zobaczymy.
Najbardziej
zastanawia mnie brak jakiejkolwiek refleksji rodziców. Kilku
psychologów i pedagogów wypowiedziało się jednoznacznie... powrót
do rodziny nie ma sensu, będzie to ze szkodą dla dzieci. Gdyby ktoś
tak powiedział o moich dzieciach, to przynajmniej bym się
zastanowił, czy aby na pewno nie ma racji.
A mimo
wszystko mam wątpliwości. Boję
się tego, że za kilkanaście lat chłopcy zapukają do moich drzwi
i zapytają „dlaczego tak zaciekle walczyłeś, skąd wiedziałeś
co będzie dla nas najlepsze?”.
Nawet
teraz tego nie wiem. Jak
mawiał Immanuel Kant, „w każdej wiedzy jest tyle prawdy, ile jest
w niej matematyki”. Tutaj tej matematyki jest tyle, co kot
napłakał.
I
dlatego czasami... ale tylko czasami przechodzi mi przez myśl, że
wystarczyło się nie wychylać.
Romulus
i Remus (bliźnięta – 3,5 roku).
Ocena
dzieci na podstawie obserwacji opiekunów.
Tym
razem pominę rozwój intelektualny, poznawczy i społeczny obu
chłopców. Wszystko jest w normie, a nawet powyżej. Nie zauważamy
żadnych niepokojących sygnałów, na które należałoby zwrócić
większą uwagę.
Skupię
się bardziej na rozwoju emocjonalnym i poddam ogólnej ocenie
bieżącą sytuację dzieci, jak również ich rodziców.
Romulus
i Remus mieszkają z nami już ponad piętnaście miesięcy. Oznacza
to tyle, że wielkimi krokami zbliża się magiczny termin osiemnastu
miesięcy, po którym według ustawy powinno nastąpić uregulowanie
sytuacji prawnej dzieci przebywających w pieczy zastępczej.
Piecza
zgodnie z ustawą powinna zapewnić kontakt i współpracę z
rodzicami biologicznymi, aby umożliwić dzieciom powrót do
rodziców, lub gdy jest to niemożliwe dążyć do przysposobienia
dziecka, a w przypadku braku możliwości przysposobienia,
zagwarantować opiekę i wychowywanie się w środowisku zastępczym.
Kolejność celów jest tutaj nieprzypadkowa.
Teoretycznie
chłopcy powinni więc już wkrótce wrócić do mamy. Byłoby to
najlepszym rozwiązaniem, jeżeli rodzice biologiczni są na to
gotowi, a wszelkie opinie różnych instytucji i osób pracujących z
rodziną jednoznacznie wykażą, że okres przygotowawczy do
odzyskania dzieci już się zakończył i rodzice są wystarczająco
zmotywowani.
Ponieważ
chłopcy przychodząc do nas byli jeszcze bardzo mali, przyjęliśmy
postawę nastawioną na silne więzi emocjonalne. Nauczyliśmy ich
siły rodziny i przynależności. Pokazaliśmy jak można bezpiecznie
wzrastać w poszanowaniu prawa do autonomii i w otoczeniu miłości.
Gdy chłopcy mówią o domu, mają na myśli... nasz dom.
Nasze
działanie było jednocześnie świadome, jak też zupełnie
naturalne. Trzymanie dystansu emocjonalnego spowodowałoby straty nie
do odrobienia, ponieważ właśnie w okresie przedszkolnym
najbardziej kształtuje się osobowość dziecka, świat jego myśli,
dążeń i uczuć.
W
chwili obecnej Romulus i Remus nas traktują jak swoich rodziców. Na
spotkaniu z rodzicami biologicznymi potrafią przyjść i powiedzieć
„ciociu, chodźmy już do domu”. Nie sprawiają wrażenia, aby
tęsknili, rzadko wspominają rodziców.
W
opinii wielu psychologów i pedagogów, to są tylko stereotypy i
fantazje, że każde dziecko chce za wszelką cenę wrócić do
rodziców. Niestety utrwalanie myślenia o rodzinie biologicznej,
jako środowisku, dla którego nie ma dobrej alternatywy, powoduje że
dzieci wielokrotnie migrują pomiędzy rodzicami biologicznymi i
zastępczymi. Po kilku latach takiej tułaczki są one połamane
emocjonalnie i mrzonką jest oczekiwanie, że będą zdrowo
funkcjonować w społeczeństwie.
Obecnie
rodzice bliźniaków się starają. Przyjeżdżają regularnie w
odwiedziny, organizują dzieciom zabawy na basenie, czy placu zabaw.
Sprawiają wrażenie zgodnego i udanego małżeństwa. Mają też
miejsce spotkania chłopców z ich starszym rodzeństwem, czasami
także w obecności mamy, a nawet aranżowane przez mamę. Dzieci
spędzają też raz na jakiś czas weekendy u swojej babci i bardzo
chwalą sobie te kontakty.
Podczas
tych pobytów, rodzice również odwiedzają chłopców. Jednak
podobno wówczas nie ma już takiej sielanki jak w czasie spotkań w
naszej obecności.
Rodzeństwo
na co dzień bardzo rzadko wspomina swoich rodziców. Jeżeli już,
to najwyżej mamę. Nawet po spotkaniu, chłopcy nie opowiadają jak
było. Ostatnio zadali pytanie „kiedy znowu pójdziemy na basen?”.
Było ono o tyle dziwne, że na basen chadzają tylko ze swoimi
rodzicami. Powinni raczej zapytać „kiedy znowu spotkamy się z
mamą?” Gdy pewnego dnia wracając od babci zapytałem, jak było...
odpowiedzieli „był koktajl bananowy”. A mama była? „Nie” -
odpowiedział Remus. A tata? „Też nie” - zawtórował Romulus. A
przecież dobrze wiedzieliśmy, że byli. Innego dnia Remus wracając
od babci oznajmił „dostałem od babci nowe buty”. Były to buty
od mamy, o czym wcześniej miał kilka razy przypominane.
Spotkania
ze starszym rodzeństwem też nieco rozczarowują. Ujmując to
lapidarnie – nie widać więzi. Można by wysnuć przypuszczenie,
że są one zbyt rzadkie. Tyle tylko, że o Marlenkę (dziewczynkę,
która mieszka z bratem i siostrą bliźniaków) pytają. Był też
okres, gdy wspominali Filemona. Niestety była to tylko zbieżność
imion. W innej rodzinie zastępczej, do której chłopcy często
jeździli, też był Filemon – i to o niego pytali.
W
krajach, w których prowadzi się badania nad sytuacją dzieci po
reintegracji z rodziną biologiczną (w Polsce tego się nie robi),
specjaliści doszli do niemal identycznych wniosków, niezależnie od
prowadzonej przez te kraje polityki społecznej, przeznaczonych
nakładów finansowych, czy historii narodowych. Rodziców, którym
ograniczono prawa do dziecka poprzez tymczasowe umieszczenie w pieczy
zastępczej, podzielono na trzy kategorie.
- Rokujący reintegracyjnie. Do nich należą rodzice przeżywający nagły i krótkotrwały kryzys, jak choćby epizod depresyjny, hospitalizację, kryzys związany z utratą pracy, mieszkania, czy rozwodem.
- Nieokreśleni.
- Nierokujący reintegracyjnie. Do tej grupy należą rodziny, których problemy są przewlekłe i utrwalone latami. Chodzi głównie o uzależnienia, zaniedbania, przemoc i deficyty intelektualne rodziców.
Istnieje
wiele algorytmów i metod (jak choćby SBC – Solution Based
Casework) określających możliwości i zasoby rodziców
biologicznych oraz poziom rokowań. Na tej podstawie tworzone są
plany pracy z rodziną, wytyczające metody wsparcia i rodzaje
terapii.
Niestety
wszelkie badania pokazują, że trwała zmiana zachowań i nawyków
osoby dorosłej jest bardzo mało prawdopodobna. Najgorszy wskaźnik
nieudanych powrotów dzieci do rodziców (wynoszący 81% wszystkich
powrotów – wg J.Wade'a) dotyczy uzależnień od alkoholu i (lub)
narkotyków. Jest to odsetek rodziców, którzy zawalczyli o dziecko,
przeszli terapię przeciwuzależnieniową, a pomimo tego w okresie
pięciu lat dzieci ponownie wróciły do systemu. W przypadku mamy
naszych bliźniaków jest to już trzecia próba, co oznacza że
prawdopodobieństwo niepowodzenia jeszcze bardziej wzrasta.
W
ogólnej grupie, obejmującej wszystkie przypadki reintegracji, jest
tylko nieco lepiej. Dla aż 63% dzieci, które wróciły do rodziców,
był to tylko przystanek w podróży. W ciągu pięciu lat one
również zostały ponownie odebrane.
Dokonano
porównania trzech grup osób, które w dzieciństwie wychowywały
się w rodzinie adopcyjnej, zastępczej lub biologicznej. Za bazę
posłużyły tylko te dzieci, które wcześniej zostały odebrane
swoim rodzicom, co oznaczało, że wszystkie miały za sobą rozmaite
traumy i deficyty wczesnego rozwoju. Wyniki raczej nie były trudne
do przewidzenia. Najlepiej radziły sobie dzieci adoptowane,
najgorzej zreintegrowane z rodziną biologiczną.
Ostatnia
grupa znacząco odbiegała od reszty w aspekcie skłonności do
uzależnień, integrowania się ze społeczeństwem, podatności na
zaburzenia psychiczne, depresje, stopień wchodzenia w konflikt z
prawem, czy niskie wyniki w edukacji.
Rodzice
Romulusa i Remusa w zasadzie nie rozumieją dlaczego w ogóle
odebrano im dzieci. Nie rozumieją co oznaczają sformułowania
„chwiejność emocjonalna i uczuciowa”, „niska wrażliwość na
uczucia i potrzeby dzieci”, „nieczytelność i
nieprzewidywalność”, „zaniedbywanie emocjonalne dzieci”.
Gdyby tak nie było, to pewnie nie podważaliby opinii biegłych z
OZSS. Krzywdzenie to nie tylko przemoc fizyczna... to również
krzywdzenie emocjonalne.
Nie
chciałbym występować w charakterze wroga rodziców naszych dzieci.
Nie o to chodzi. Nie rozumiem tylko dlaczego wszyscy zakładają
powinność dania szansy dorosłym, a nie dzieciom? Dlaczego więcej
empatii okazuje się rodzicom? Dlaczego wreszcie dziecko ciągle jest
postrzegane jako własność rodziny, a jego dobro jest tożsame z
dobrem rodziców? Być może należałoby zacząć od ponownego
zdefiniowania dobra dziecka. Czy jest ono tylko prawem do bycia w
rodzinie, czy jednak prawem do prawidłowego rozwoju
psychospołecznego?
W
naszym kraju nie ma kogoś (jak to jest na przykład w Anglii), kto
prawnie reprezentuje dziecko i dba o jego interes (niezależnie od
tego, w jakiej rodzinie się ono wychowuje). Pewnie dlatego, tym
opisem, nieco zuchwale wychodzę przed szereg, twierdząc że
najlepszym rozwiązaniem dla chłopców byłoby przysposobienie.
Zastanawiam
się co może być dalej, zakładając że sąd stwierdzi, iż to
jeszcze nie ten moment, aby dzieci wróciły do rodziny, ale też nie
podejmie decyzji o odebraniu praw rodzicielskich i skierowaniu dzieci
do adopcji.
Teoretycznie
może pozostawić chłopców w naszej rodzinie na bliżej
nieokreślony czas, licząc że rodzicom już wiele nie brakuje. Już
nie raz się przekonałem, że zapis o 18 miesiącach (o którym
wspomniałem na początku) jest tylko martwym prawem, a spędzanie
przez dzieci maksymalnie 8 miesięcy w pogotowiu rodzinnym jest
kolejną fikcją.
Tyle
tylko, że nie jestem pewien, czy to ja jestem gotowy emocjonalnie.
Bo co będę miał powiedzieć chłopakom za rok, czy dwa? Że to
była tylko rodzina na niby, albo taka zabawa w rodzinę? Nie jestem
też gotowy na adopcję (choćby z racji wieku i postawionych sobie
zasad), gdyby założyć że jednak na końcu drogi naszych chłopców
będzie odebranie praw rodzicielskich ich rodzicom.
Jedynym
rozwiązaniem pozostanie rodzina zastępcza długoterminowa, która
będzie kolejną przesiadką w życiu bliźniaków. I być może za
kilka kolejnych lat sytuacja się powtórzy. Być może ci rodzice
zastępczy zostaną postawieni przed ponownym wyborem: albo sami
adoptują, albo podejmą decyzję o rozstaniu i przekazaniu chłopców
do jeszcze innej rodziny. Czy będą chcieli adoptować? Może będą
mieć swoje dzieci i nie będą chcieli ich kosztem (choćby kosztem
ich bezpieczeństwa finansowego) ratować stabilności emocjonalnej
bliźniaków.
No
to dzieci pójdą do nowej rodziny i nikt nawet nie zwróci większej
uwagi na to, że w tym wieku i po raz kolejny nie da się już
zmienić głównej figury przywiązania.
A
może jednak pozostaną w tej rodzinie do pełnoletności. Będą żyć
na dwie rodziny. Nauczą się funkcjonować w ciągłej niepewności
i stanie zawieszenia, a potem będą próbować się usamodzielnić.
Niestety ta droga też nie wygląda zbyt optymistycznie, ponieważ
według badań NIK z 2015 r osoby te często powiększają kolejki
dla bezrobotnych i pobierają zasiłki z pomocy społecznej. Według
wspomnianego źródła z grupy badawczej tysiąca osób, 23%
korzystało ze świadczeń pomocy społecznej, 31% zarejestrowało
się w urzędach pracy, 14% przerwało proces usamodzielniania, a 14%
wróciło do patologicznego środowiska, z którego wcześniej
trafiło do pieczy.
Na
drodze do takiego rozwiązania jest starsze rodzeństwo Romulusa i Remusa... przynajmniej siostra. W chwili obecnej bezpieczeństwa
emocjonalnego dziewczynki prawdopodobnie nie przywróciłby nawet
powrót do „naprawionej” i kochającej mamy – zbyt wiele
przeszła, zbyt wiele razy migrowała pomiędzy rodziną biologiczną,
a zastępczą.
Chłopcy
jeszcze mają szansę. Są na tyle mali, że w ciągu kilku tygodni
udałoby się przygotować ich emocjonalnie na rozstanie zarówno z
nami, jak też rodzicami biologicznymi.
Pikuś Incognito
ojciec zastępczy
Tekst
opracowano między innymi w oparciu o dostępne materiały autorstwa
Anny Krawczak i Marty Daneckiej.
Anna
Krawczak - badaczka i członkini Interdyscyplinarnego Zespołu Badań
nad Dzieciństwem Instytutu Etnologii i Antropologii Kultury
Uniwersytetu Warszawskiego.
Marta
Danecka – szefowa Zakładu Przemian Społecznych i
Instytucjonalnych w Instytucie Studiów Politycznych PAN w Warszawie.
Brytyjski
raport dotyczący pieczy zastępczej:
Mary
Baginsky, Sarah Gorin and Claire Sands (2017), The fostering system
in
England: Evidence review. Research report.
Jim
Wade, Opieka nad dziećmi wykorzystywanymi i zaniedbywanymi:
Wade,
J., Biehal, N., Farrelly, N. and Sinclair, I. (2011) Caring for
Abused and Neglected Children: Making the Right Decisions for
Reunification or Long-term Care. London: Jessica Kingsley
Publishers.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz