Jest to
kolejna opowieść o dzieciach, które w pewnym momencie swojego
życia były naszymi dziećmi... a my ich rodzicami.
Teraz
mają one innych, kolejnych, już ostatnich rodziców. Muszę
przyznać, że zarówno one, ale też my mamy dużo szczęścia, bo o
każdym z rodziców adopcyjnych naszych dzieci zastępczych mógłbym
powiedzieć, że jest... no właśnie, jaki oni jest? Chyba
najwłaściwszym określeniem byłoby słowo „zwyczajny”.
I
właśnie tego najbardziej się obawiam, że któregoś dnia przyjdą
po nasze dzieci ludzie niezwyczajni, tacy którzy mogą wyrządzić
im podobną krzywdę jak rodzice biologiczni – tyle tylko, że na
zupełnie innym poziomie, nawet można powiedzieć że w innym
wymiarze.
Wielokrotnie
spotykam w wirtualnym świecie, prawdziwych rodziców adopcyjnych,
którzy tak naprawdę jeszcze nimi nie zostali, bo nie dostali
kwalifikacji po ukończonym szkoleniu.
Jakie są
rady udzielane im przez inne osoby? Zmieńcie ośrodek adopcyjny.
Rzadko kiedy ktoś napisze „zastanówcie się, może należy coś
zmienić w sobie”.
Niechętnie
biorę udział w takich dyskusjach, ale jeżeli już, to należę do
tej mniejszości. Gdy jeszcze nasze córki były małe, a my z Majką
bardzo młodzi, zbliżyliśmy się na pewien krótki czas (będąc w
radzie rodziców przedszkola) z pewną psycholożką. Przypuszczam,
że wiele z jej rad zastosowaliśmy w życiu. Dokładnie wszystkiego
nie pamiętam , bo było to ponad dwadzieścia lat temu. Utkwiło mi
w głowie z tego okresu tylko jedno zdanie: „dobra matka, to dość
dobra matka”.
Czy
nadmierne pragnienie bycia matką, czy ojcem może być czymś
niewłaściwym?
Może,
ponieważ często powoduje niedopuszczanie do siebie lęków,
oddalanie i negowanie obaw o to, że nic złego się nie wydarzy.
Nasze dziecko zapewne będzie zdrowe i piękne, a w przyszłości
nigdy nie wykrzyczy „po coście mnie adoptowali” i nigdy nie
będzie chciało poznać rodziców biologicznych. Zapewne zechce
rozpocząć wszystko od zera, bo miłość rodziców adopcyjnych
uleczy wszystkie krzywdy i o wszystkim pozwoli zapomnieć.
Niestety
adopcji nie da się naturalizować i nigdy nie będzie ona tym samym
co rodzicielstwo biologiczne.
Niedawno
jedna z osób napisała, czy ma szansę na adopcję, gdy jej mąż
jest temu przeciwny. Odpisałem krótko „zapomnij”. Zamykanie
oczu na potrzeby i wątpliwości drugiej osoby jest tylko desperacją
w dążeniu do posiadania dziecka. Podobnie zresztą jak ciągła
potrzeba nawiązywania do tego tematu, ciągłe mówienie o dziecku.
Skoro
można zagłaskać kota na śmierć, to tym bardziej dziecko.
„Dobra
matka, to dość dobra matka” - to takie moje motto, które dotyczy
każdego rodzaju rodzicielstwa (biologicznego, adopcyjnego i
zastępczego).
Dzisiejszy
opis naszych byłych dzieci zastępczych zacznę od Smerfetki. Może
jest to dziwne, ponieważ jest to nasze jedyne dziecko zastępcze, z
którym nie utrzymujemy kontaktów, i o którym nic nie wiemy. Jednak
mimo wszystko, oceniam rodziców adopcyjnych dziewczynki pozytywnie.
Był to jeszcze czas, w którym nasz ośrodek adopcyjny zalecał jak
najszybsze rozstanie z rodzicami zastępczymi. Do tego Majka będąc
w sądzie, przy okazji poprosiła sędzinę o szybki podpis pod
decyzją o powierzenie pieczy. My też jeszcze raczkowaliśmy w
temacie przejścia dziecka z rodziny zastępczej do adopcyjnej.
Rodzice
adopcyjni Smerfetki bardzo chcieli zabrać dziewczynkę mając już
decyzję sądu. Przystali jednak na naszą propozycję jeszcze kilku
spotkań w naszym domu, a później (po trzech miesiącach) zaprosili
nas do swojego domu. W tym czasie informowali nas, jak przebiega
proces adaptacji Smerfetki w nowej rodzinie. Przesyłali zdjęcia i
filmiki. Był to jednak bardziej ukłon w naszą stronę. Teraz
mógłbym powiedzieć, że bardziej zadbali o nasze uczucia związane
ze stratą, niż te same uczucia swojego dziecka. Gdy spotkaliśmy
się ze Smerfetką po trzech miesiącach, dziewczynka oczywiście nas
poznała i dobrze się bawiliśmy. Być może zbyt dobrze. Do tego
przy rozstaniu był smutek, polało się trochę łez. Pewnie to
wszystko razem wzięte spowodowało, że od tego momentu wszelkie
kontakty ustały. Rodzice przestali odpowiadać na nasze maile, smsy
i telefony, dając do zrozumienia, że to już jest koniec.
Uszanowaliśmy tę decyzję.
I teraz
przykład Ploteczki. Majka mówi, że to moja druga miłość pośród
dzieci zastępczych. Może coś w tym jest... chociaż wydaje mi się,
że również inne dzieci (w tym wielu chłopców) było mi równie
bliskich.
Ploteczka z bratem |
Rodzice
adopcyjni Plotki mieli już jedno adoptowane dziecko. Z tego samego
ośrodka adopcyjnego, który wówczas jeszcze podchodził do procesu
przekazania dziecka tak jak za czasów Smerfetki. Elton (czyli mama
adopcyjna Ploteczki) wiele razy podkreślała, jak wielkie zmiany
świadomościowe nastąpiły w ośrodku i jak wielki nacisk kładzie
on teraz na proces przechodzenia dziecka z jednej rodziny do drugiej
i zaleca utrzymywanie kontaktów w przyszłości.
Być
może to, a może fakt posiadania już starszego chłopca spowodował,
że adopcja przestała straszyć... a może bardziej rodzice
zastępczy przestali straszyć. Albo też rodzice Ploteczki od zawsze
byli bardzo otwarci, bo przecież z rodzicami zastępczymi chłopca
też się co jakiś czas spotykają.
Z
dziewczynką widujemy się od samego początku. Pierwsze spotkanie
było już po tygodniu od odejścia z naszej rodziny. Teraz
odwiedzamy się coraz rzadziej, ale chyba o to chodzi. Nie ma też
znaczenia, czy jedziemy do domu Ploteczki, czy też ona przyjeżdża
do nas. Nic złego się nie dzieje, gdy przypomina sobie stare kąty.
Początkowo
Plotka witała nas z otwartymi ramionami i płakała, gdy się
żegnaliśmy. Pamiętam sytuację, gdy świetnie się z nią bawiłem,
ale musiałem skorzystać z toalety. Oddałem ją Majce, ale wyrwała
się z jej ramion i przybiegła do mnie, czekając pod drzwiami.
Innym razem Elton przysłała nam film, na którym pokazuje Plotce
nasze zdjęcia. Dziewczynka biegnie do drzwi tarasowych... tam
widziała nas po raz ostatni.
Za
każdym razem gdy widzę Ploteczkę, to patrzę na nią jak na swoją
córkę, i pewnie moją córeczką zostanie już na zawsze... bardzo
mi jej brakuje.
Niejedni
rodzice stwierdziliby, że to trzeba przerwać. Po co narażać
dziecko na niepotrzebne emocje. Ale to są dobre emocje. Gdy nasze
dorosłe córki odchodzą po spotkaniu do swoich domów, to też jest
mi smutno. Też chciałbym, aby zostały jeszcze trochę, bo jeszcze
tak wiele jest do powiedzenia. Ale to jest normalne i chyba tak
wygląda zdrowa rodzina.
Ploteczka
po pewnym czasie przestała nas witać z otwartymi ramionami. Przez
chwilę była zawstydzona i wtulała się w ramiona mamy. Nadal
bawimy się przednio, ale rozstania są już z uśmiechem.
Czy wciąż czuję się rodzicem Ploteczki? Pewnie w jakimś sensie tak,
chociaż bardziej chcę być jej historią. Tyle tylko, że historią
do której można wracać. Może teraz, a może za kilka, czy
kilkanaście lat.
Jeden ze
znanych mi ojców zastępczych został poproszony przez rodziców o
pozostanie ojcem chrzestnym. To była sytuacja niemal bliźniacza do
relacji łączącej mnie z Plotką. Gdybym ja dostąpił takiego
zaszczytu, to pewnie nie miałbym odwagi odmówić. Jednak aż tak
bardzo nie chcę wchodzić w życie żadnego z naszych dzieci
zastępczych i z wielką ulgą obejrzałem zdjęcia z chrzcin, które
przesłała nam Elton.
Majka
zawsze zwraca mi uwagę, abym na blogu nie porównywał rozmaitych
sytuacji i nikogo nie wyróżniał. Czasami jednak jest to
niemożliwe. Uważam, że proces przejścia Ploteczki do rodziny
adopcyjnej był najlepszym z dotychczasowych. Porównywalny może
do...
Jednak w
tym momencie nasunął mi się przypadek Sasetki i Maludy. Historia
zupełnie inna. Być może dlatego, że dzieci były już starsze,
bardziej świadome i lepiej przygotowane na rozstanie z nami.
Spotykamy
się z Sasetką i Maludą stosunkowo rzadko. Bardziej wynika to z
potrzeb dzieci, niż z potrzeb rodziców adopcyjnych, czy też
naszych. Gdy Sasetka po kilku miesiącach miała okres wspominania
cioci Majki, to rodzice zadzwonili, czy ciocia może wpaść na
kawę... oczywiście wpadła. Gdy byli w pobliżu u logopedy, to nie
omieszkali zajrzeć co u nas słychać. Gdy kiedyś Majka zupełnie
spontanicznie zadzwoniła z zaproszeniem na ciastka, to odpowiedź
była krótka „oczywiście przyjedziemy”.
Czasami
w rozmowach z różnymi ludźmi pojawia się temat, jaki wpływ mamy na
akceptację rodziców adopcyjnych, którzy przychodzą do nas po
swoje dziecko. Czy jako rodzice zastępczy mamy jakieś prawo veta?
Czy rodzice adopcyjni spotykając się u nas ze swoim dzieckiem mogą
czuć się skrępowani? Czy od nas coś zależy?
Niby
nie... ale tylko niby.
Ośrodek
adopcyjny nie pyta nas o zdanie na temat rodziny adopcyjnej. W
przypadku Sasetki i Maludy zrobił wyjątek. Przez cały proces
byliśmy pytani, jak przebiega asymilacja z nową rodziną, i co
sądzimy o rodzicach. Wszystko było opóźniane do granic
możliwości. W pewnym momencie zaczęliśmy się obawiać, czy
dzieci odejdą przed wakacjami, które w naturalny sposób powodują
jeszcze większe zacieśnianie więzi... a tutaj chodziło o coś
zupełnie odwrotnego.
Tak
naprawdę to nie wiem jaki problem miał ośrodek adopcyjny. Rodzice
byli zupełnie normalni. Może przyjaciółmi nigdy byśmy nie
zostali, bo nadajemy na nieco innych falach, chociaż sam mam kilku
kolegów bardzo podobnych do taty dzieci... bo mam wrażenie, że to
o niego chodziło. Czy był dziwny? Może inny. Przyjeżdżał w
odwiedziny do dzieci rowerem, zostawiając samochód w garażu.
Przeskakiwał przez płot, chociaż mógł wyjść furtką. Zwracał
uwagę Maludzie, że to nie jest traktor, tylko coś tam (dla mnie to
też był traktor). Miał wiele uwag do systemu, z którymi trudno
było się nie zgodzić... tyle, że ja już do tego przywykłem.
Bardzo
go lubię. Jego i jego postawę, co upewnia mnie w przekonaniu, że
jak będzie trzeba, to nas wykorzysta.
Jeszcze
wspomnę o Irokezie. Gdy od nas odchodził miał zaledwie trzy
miesiące. Była to najszybsza adopcja w naszej historii. Kilkanaście
dni temu chłopiec przyjechał z rodzicami do naszego domu po kilku
latach. Wcześniej my wpadaliśmy do niego mniej więcej raz w
roku... częściej Majka.
Ja nie
widziałem Irokeza przynajmniej dwa lata. Teraz jest w wieku
Bliźniaków i Ptysi. Kim ja dla niego jestem? Nikim. A Majka? Też
nikim. Chłopiec nie zadaje pytań, chociaż adopcja nie jest w jego
rodzinie tematem tabu. Nie jest wyjątkiem. Tym wyjątkiem jest tylko
Iskierka, która wciąż drąży w swojej przeszłości.
My
jesteśmy pewnego rodzaju buforem bezpieczeństwa.
Smerfetka i Irokez |
I na tym
moim zdaniem polega rola rodziców zastępczych... być do
dyspozycji. A rolą rodziców adopcyjnych jest podążanie za
dzieckiem, wsłuchiwanie się w jego potrzeby.
Nie
wykluczam sytuacji, że jeszcze kiedyś zobaczę Smerfetkę. Mam
nadzieję, że jej rodzice nie doszli do wniosku, że się na nich
obraziliśmy.
Chyba nawet wiem, co sprowokowało Twój wpis. Szkoda, że nie drazysz na FB. Nioslbys światło w tunelu wspierając Bloo. Bo tunel długi i ciemno tam jak.... Khem. I tyle niechęci do tych strasznych RZ. Ech.
OdpowiedzUsuńsłodziaki z nich w tym łóżeczku, tak wiele im daliście, mam nadzieję, że Rodzice tych dzieci to wiedzą
OdpowiedzUsuńAle z Was jest zwyczajna Super-Rodzinka!
OdpowiedzUsuńLeczycie innym dzieci (trafiają do Was w różnym stanie, a odchodzą zdrowe do rodzin)...
Jesteście niesamowici!
Maria Magdalena
Cudowne dzieciaki. Co do opieki, jestem ciekawa co sądzi Pani o sytuacji rodziców w Norwegii.
OdpowiedzUsuń