sobota, 9 listopada 2019

--- Masz wiadomość cz.4


Jest to kolejna opowieść o dzieciach, które w pewnym momencie swojego życia były naszymi dziećmi... a my ich rodzicami.
Teraz mają one innych, kolejnych, już ostatnich rodziców. Muszę przyznać, że zarówno one, ale też my mamy dużo szczęścia, bo o każdym z rodziców adopcyjnych naszych dzieci zastępczych mógłbym powiedzieć, że jest... no właśnie, jaki oni jest? Chyba najwłaściwszym określeniem byłoby słowo „zwyczajny”.
I właśnie tego najbardziej się obawiam, że któregoś dnia przyjdą po nasze dzieci ludzie niezwyczajni, tacy którzy mogą wyrządzić im podobną krzywdę jak rodzice biologiczni – tyle tylko, że na zupełnie innym poziomie, nawet można powiedzieć że w innym wymiarze.

Wielokrotnie spotykam w wirtualnym świecie, prawdziwych rodziców adopcyjnych, którzy tak naprawdę jeszcze nimi nie zostali, bo nie dostali kwalifikacji po ukończonym szkoleniu.
Jakie są rady udzielane im przez inne osoby? Zmieńcie ośrodek adopcyjny. Rzadko kiedy ktoś napisze „zastanówcie się, może należy coś zmienić w sobie”.
Niechętnie biorę udział w takich dyskusjach, ale jeżeli już, to należę do tej mniejszości. Gdy jeszcze nasze córki były małe, a my z Majką bardzo młodzi, zbliżyliśmy się na pewien krótki czas (będąc w radzie rodziców przedszkola) z pewną psycholożką. Przypuszczam, że wiele z jej rad zastosowaliśmy w życiu. Dokładnie wszystkiego nie pamiętam , bo było to ponad dwadzieścia lat temu. Utkwiło mi w głowie z tego okresu tylko jedno zdanie: „dobra matka, to dość dobra matka”.

Czy nadmierne pragnienie bycia matką, czy ojcem może być czymś niewłaściwym?

Może, ponieważ często powoduje niedopuszczanie do siebie lęków, oddalanie i negowanie obaw o to, że nic złego się nie wydarzy. Nasze dziecko zapewne będzie zdrowe i piękne, a w przyszłości nigdy nie wykrzyczy „po coście mnie adoptowali” i nigdy nie będzie chciało poznać rodziców biologicznych. Zapewne zechce rozpocząć wszystko od zera, bo miłość rodziców adopcyjnych uleczy wszystkie krzywdy i o wszystkim pozwoli zapomnieć.
Niestety adopcji nie da się naturalizować i nigdy nie będzie ona tym samym co rodzicielstwo biologiczne.

Niedawno jedna z osób napisała, czy ma szansę na adopcję, gdy jej mąż jest temu przeciwny. Odpisałem krótko „zapomnij”. Zamykanie oczu na potrzeby i wątpliwości drugiej osoby jest tylko desperacją w dążeniu do posiadania dziecka. Podobnie zresztą jak ciągła potrzeba nawiązywania do tego tematu, ciągłe mówienie o dziecku.
Skoro można zagłaskać kota na śmierć, to tym bardziej dziecko.

Dobra matka, to dość dobra matka” - to takie moje motto, które dotyczy każdego rodzaju rodzicielstwa (biologicznego, adopcyjnego i zastępczego).

Dzisiejszy opis naszych byłych dzieci zastępczych zacznę od Smerfetki. Może jest to dziwne, ponieważ jest to nasze jedyne dziecko zastępcze, z którym nie utrzymujemy kontaktów, i o którym nic nie wiemy. Jednak mimo wszystko, oceniam rodziców adopcyjnych dziewczynki pozytywnie. Był to jeszcze czas, w którym nasz ośrodek adopcyjny zalecał jak najszybsze rozstanie z rodzicami zastępczymi. Do tego Majka będąc w sądzie, przy okazji poprosiła sędzinę o szybki podpis pod decyzją o powierzenie pieczy. My też jeszcze raczkowaliśmy w temacie przejścia dziecka z rodziny zastępczej do adopcyjnej.
Rodzice adopcyjni Smerfetki bardzo chcieli zabrać dziewczynkę mając już decyzję sądu. Przystali jednak na naszą propozycję jeszcze kilku spotkań w naszym domu, a później (po trzech miesiącach) zaprosili nas do swojego domu. W tym czasie informowali nas, jak przebiega proces adaptacji Smerfetki w nowej rodzinie. Przesyłali zdjęcia i filmiki. Był to jednak bardziej ukłon w naszą stronę. Teraz mógłbym powiedzieć, że bardziej zadbali o nasze uczucia związane ze stratą, niż te same uczucia swojego dziecka. Gdy spotkaliśmy się ze Smerfetką po trzech miesiącach, dziewczynka oczywiście nas poznała i dobrze się bawiliśmy. Być może zbyt dobrze. Do tego przy rozstaniu był smutek, polało się trochę łez. Pewnie to wszystko razem wzięte spowodowało, że od tego momentu wszelkie kontakty ustały. Rodzice przestali odpowiadać na nasze maile, smsy i telefony, dając do zrozumienia, że to już jest koniec. Uszanowaliśmy tę decyzję.

I teraz przykład Ploteczki. Majka mówi, że to moja druga miłość pośród dzieci zastępczych. Może coś w tym jest... chociaż wydaje mi się, że również inne dzieci (w tym wielu chłopców) było mi równie bliskich.






















Ploteczka z bratem

Rodzice adopcyjni Plotki mieli już jedno adoptowane dziecko. Z tego samego ośrodka adopcyjnego, który wówczas jeszcze podchodził do procesu przekazania dziecka tak jak za czasów Smerfetki. Elton (czyli mama adopcyjna Ploteczki) wiele razy podkreślała, jak wielkie zmiany świadomościowe nastąpiły w ośrodku i jak wielki nacisk kładzie on teraz na proces przechodzenia dziecka z jednej rodziny do drugiej i zaleca utrzymywanie kontaktów w przyszłości.
Być może to, a może fakt posiadania już starszego chłopca spowodował, że adopcja przestała straszyć... a może bardziej rodzice zastępczy przestali straszyć. Albo też rodzice Ploteczki od zawsze byli bardzo otwarci, bo przecież z rodzicami zastępczymi chłopca też się co jakiś czas spotykają.
Z dziewczynką widujemy się od samego początku. Pierwsze spotkanie było już po tygodniu od odejścia z naszej rodziny. Teraz odwiedzamy się coraz rzadziej, ale chyba o to chodzi. Nie ma też znaczenia, czy jedziemy do domu Ploteczki, czy też ona przyjeżdża do nas. Nic złego się nie dzieje, gdy przypomina sobie stare kąty.
Początkowo Plotka witała nas z otwartymi ramionami i płakała, gdy się żegnaliśmy. Pamiętam sytuację, gdy świetnie się z nią bawiłem, ale musiałem skorzystać z toalety. Oddałem ją Majce, ale wyrwała się z jej ramion i przybiegła do mnie, czekając pod drzwiami. Innym razem Elton przysłała nam film, na którym pokazuje Plotce nasze zdjęcia. Dziewczynka biegnie do drzwi tarasowych... tam widziała nas po raz ostatni.
Za każdym razem gdy widzę Ploteczkę, to patrzę na nią jak na swoją córkę, i pewnie moją córeczką zostanie już na zawsze... bardzo mi jej brakuje.
Niejedni rodzice stwierdziliby, że to trzeba przerwać. Po co narażać dziecko na niepotrzebne emocje. Ale to są dobre emocje. Gdy nasze dorosłe córki odchodzą po spotkaniu do swoich domów, to też jest mi smutno. Też chciałbym, aby zostały jeszcze trochę, bo jeszcze tak wiele jest do powiedzenia. Ale to jest normalne i chyba tak wygląda zdrowa rodzina.
Ploteczka po pewnym czasie przestała nas witać z otwartymi ramionami. Przez chwilę była zawstydzona i wtulała się w ramiona mamy. Nadal bawimy się przednio, ale rozstania są już z uśmiechem.
Czy wciąż czuję się rodzicem Ploteczki? Pewnie w jakimś sensie tak, chociaż bardziej chcę być jej historią. Tyle tylko, że historią do której można wracać. Może teraz, a może za kilka, czy kilkanaście lat.
Jeden ze znanych mi ojców zastępczych został poproszony przez rodziców o pozostanie ojcem chrzestnym. To była sytuacja niemal bliźniacza do relacji łączącej mnie z Plotką. Gdybym ja dostąpił takiego zaszczytu, to pewnie nie miałbym odwagi odmówić. Jednak aż tak bardzo nie chcę wchodzić w życie żadnego z naszych dzieci zastępczych i z wielką ulgą obejrzałem zdjęcia z chrzcin, które przesłała nam Elton.
Majka zawsze zwraca mi uwagę, abym na blogu nie porównywał rozmaitych sytuacji i nikogo nie wyróżniał. Czasami jednak jest to niemożliwe. Uważam, że proces przejścia Ploteczki do rodziny adopcyjnej był najlepszym z dotychczasowych. Porównywalny może do...

Jednak w tym momencie nasunął mi się przypadek Sasetki i Maludy. Historia zupełnie inna. Być może dlatego, że dzieci były już starsze, bardziej świadome i lepiej przygotowane na rozstanie z nami.
Spotykamy się z Sasetką i Maludą stosunkowo rzadko. Bardziej wynika to z potrzeb dzieci, niż z potrzeb rodziców adopcyjnych, czy też naszych. Gdy Sasetka po kilku miesiącach miała okres wspominania cioci Majki, to rodzice zadzwonili, czy ciocia może wpaść na kawę... oczywiście wpadła. Gdy byli w pobliżu u logopedy, to nie omieszkali zajrzeć co u nas słychać. Gdy kiedyś Majka zupełnie spontanicznie zadzwoniła z zaproszeniem na ciastka, to odpowiedź była krótka „oczywiście przyjedziemy”.
Czasami w rozmowach z różnymi ludźmi pojawia się temat, jaki wpływ mamy na akceptację rodziców adopcyjnych, którzy przychodzą do nas po swoje dziecko. Czy jako rodzice zastępczy mamy jakieś prawo veta? Czy rodzice adopcyjni spotykając się u nas ze swoim dzieckiem mogą czuć się skrępowani? Czy od nas coś zależy?
Niby nie... ale tylko niby.
Ośrodek adopcyjny nie pyta nas o zdanie na temat rodziny adopcyjnej. W przypadku Sasetki i Maludy zrobił wyjątek. Przez cały proces byliśmy pytani, jak przebiega asymilacja z nową rodziną, i co sądzimy o rodzicach. Wszystko było opóźniane do granic możliwości. W pewnym momencie zaczęliśmy się obawiać, czy dzieci odejdą przed wakacjami, które w naturalny sposób powodują jeszcze większe zacieśnianie więzi... a tutaj chodziło o coś zupełnie odwrotnego.
Tak naprawdę to nie wiem jaki problem miał ośrodek adopcyjny. Rodzice byli zupełnie normalni. Może przyjaciółmi nigdy byśmy nie zostali, bo nadajemy na nieco innych falach, chociaż sam mam kilku kolegów bardzo podobnych do taty dzieci... bo mam wrażenie, że to o niego chodziło. Czy był dziwny? Może inny. Przyjeżdżał w odwiedziny do dzieci rowerem, zostawiając samochód w garażu. Przeskakiwał przez płot, chociaż mógł wyjść furtką. Zwracał uwagę Maludzie, że to nie jest traktor, tylko coś tam (dla mnie to też był traktor). Miał wiele uwag do systemu, z którymi trudno było się nie zgodzić... tyle, że ja już do tego przywykłem.
Bardzo go lubię. Jego i jego postawę, co upewnia mnie w przekonaniu, że jak będzie trzeba, to nas wykorzysta.

Jeszcze wspomnę o Irokezie. Gdy od nas odchodził miał zaledwie trzy miesiące. Była to najszybsza adopcja w naszej historii. Kilkanaście dni temu chłopiec przyjechał z rodzicami do naszego domu po kilku latach. Wcześniej my wpadaliśmy do niego mniej więcej raz w roku... częściej Majka.
Ja nie widziałem Irokeza przynajmniej dwa lata. Teraz jest w wieku Bliźniaków i Ptysi. Kim ja dla niego jestem? Nikim. A Majka? Też nikim. Chłopiec nie zadaje pytań, chociaż adopcja nie jest w jego rodzinie tematem tabu. Nie jest wyjątkiem. Tym wyjątkiem jest tylko Iskierka, która wciąż drąży w swojej przeszłości.
My jesteśmy pewnego rodzaju buforem bezpieczeństwa.

Smerfetka i Irokez 


I na tym moim zdaniem polega rola rodziców zastępczych... być do dyspozycji. A rolą rodziców adopcyjnych jest podążanie za dzieckiem, wsłuchiwanie się w jego potrzeby.
Nie wykluczam sytuacji, że jeszcze kiedyś zobaczę Smerfetkę. Mam nadzieję, że jej rodzice nie doszli do wniosku, że się na nich obraziliśmy.











Najlepsze Blogi

4 komentarze:

  1. Chyba nawet wiem, co sprowokowało Twój wpis. Szkoda, że nie drazysz na FB. Nioslbys światło w tunelu wspierając Bloo. Bo tunel długi i ciemno tam jak.... Khem. I tyle niechęci do tych strasznych RZ. Ech.

    OdpowiedzUsuń
  2. słodziaki z nich w tym łóżeczku, tak wiele im daliście, mam nadzieję, że Rodzice tych dzieci to wiedzą

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale z Was jest zwyczajna Super-Rodzinka!
    Leczycie innym dzieci (trafiają do Was w różnym stanie, a odchodzą zdrowe do rodzin)...
    Jesteście niesamowici!

    Maria Magdalena

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowne dzieciaki. Co do opieki, jestem ciekawa co sądzi Pani o sytuacji rodziców w Norwegii.

    OdpowiedzUsuń