Kilka
dni temu, będąc w grupie rodziców zastępczych, podzieliłem się
uwagą, że zauważam tendencję do coraz częstszego rozwiązywania
się rodzin zastępczych. Użyłem też określenia: „tak po
prostu”, chociaż oczywiście nie jest to regułą. W głosie moich
rozmówców usłyszałem zdziwienie i komentarze, że takie sytuacje
nie dzieją się nagle, tylko są poprzedzone tygodniami, a często
miesiącami bądź latami, walki z samym sobą o utrzymanie rodziny
i zawsze jest ku temu jakiś ważny powód. No i pewnie zdarza się
to bardzo rzadko. Doskonale rozumiem, że nikogo nie powinno się
oceniać. Również to, że dla każdej z tych osób, rozwiązanie
rodziny zastępczej jest przeżyciem traumatycznym. Nie zmienia to
jednak faktu, że tak się dzieje.
Zacząłem
się zastanawiać, czy o rodzicach zastępczych Omena i Dagona,
którzy już po tygodniu stwierdzili, że zaopiekowanie się
chłopcami było wielką pomyłką, można powiedzieć, że
rozwiązali się tak po prostu? Nie dając sobie i dzieciom żadnych
szans na bycie razem.
Albo
rodzina, która przyjmuje pod swój dach trójkę małych dzieci z
założeniem, że za trzy lata idzie na emeryturę i trzeba będzie
dla tych dzieci szukać nowych rodziców. Czy takie działanie można
nazwać przemyślanym, czy raczej zimnym i wyrachowanym? Po trzech
latach starsze dzieci będą już nastolatkami i raczej bez
najmniejszych szans na jakąkolwiek rodzinę.
Podobnych
przypadków można mnożyć. Nawet wczoraj w telewizji pokazano
rodzinę, która się rozwiązuje i poszukiwana jest nowa dla
trzylatka. Powodem jest przebyty zawał przez tatę zastępczego i
planowana operacja nogi przez mamę. Czasu jest niewiele, bo umowa z
PCPR-em wygasa z końcem roku (czyli dzisiaj) i jeżeli nie będzie
chętnych rodziców dla chłopca, to pójdzie on do domu pomocy
społecznej. Nie mi jest oceniać tych ludzi, ale pewnie gdyby
chodziło o własne dziecko, to oddanie go komukolwiek nie
wchodziłoby w grę. Czy w tym przypadku można mówić o nieudanym
umieszczeniu w pieczy zastępczej? No i jaki był cel pokazania tej
sytuacji. Gra na emocjach dobrych ludzi, którzy ulitują się nad
chłopcem i być może za kilka lat wystąpią w podobnym programie,
gdy dziecko okaże się zbyt trudne?
Opisane
powyżej przypadki spowodowały, że przypomniał mi się pewien
webinar sprzed dwóch tygodni, do którego chciałbym dzisiaj
nawiązać. Być może to nie ten czas, gdyż raczej powinienem zająć
się składaniem życzeń noworocznych, a nie rozważaniem trudnych
tematów. Ale cóż – muszę dać upust natrętnym myślom.
Wspomniany
webinar był zatytułowany „Nieudane umieszczenia – wypadek przy
pracy, czy stałe zjawisko?”.
Odpowiedziałem
sobie na to pytanie już w czwartej minucie, gdy dowiedziałem się,
że w 2020 roku co piąte dziecko umieszczone w instytucjonalnej
pieczy zastępczej trafiło tam z rodziny zastępczej. Próbowałem
rozwinąć ten wątek, ale nie do końca mi się to udało. Nie wiem,
ile dzieci znalazło się w placówkach w 2020 roku. Dotarłem tylko
do informacji, że we wspomnianym roku, w instytucjonalnej pieczy
zastępczej było nieco ponad szesnaście tysięcy wychowanków, a
niespełna cztery tysiące opuściło placówki. Ale już takie
informacje pozwalają stwierdzić, że nieudane umieszczenia z
pewnością nie są wypadkiem przy pracy.
Na
konferencji podjęto próbę zdefiniowania samego pojęcia. Czym dla
różnych osób może być nieudane umieszczenie?
Osobiście
wolę zwięzłe i jednoznaczne określenia, a nie „opowiadanie o”,
więc najbardziej trafiło do mnie, że jest to takie umieszczenie,
które nie zaspokaja potrzeb dziecka i nie odpowiada potrzebom
rodziny zastępczej. Takie, które nie służy dziecku i łączy się
z dramatycznymi wyborami rodziców zastępczych.
Zaproponowano
również inne bardzo ciekawe wyjaśnienie, wedle którego nieudane
jest każde umieszczenie, które nie jest formą interwencyjną, a
dziecko z założenia musi opuścić rodzinę, w której zostało
umieszczone. Tego rodzaju rozwiązanie powoduje dokładanie kolejnych
traum łączących się ze zmianą rodziny. W takim rozumieniu,
dzieci które przychodzą do naszego pogotowia z niewydolnej rodziny
ale nie zagraża im w danym momencie bezpośrednie niebezpieczeństwo,
powinny trafić do rodziny, z której powrócą do rodziców
biologicznych, pójdą do adopcji, albo pozostaną w tej rodzinie na
zawsze. Przykładem mógłby być przypadek naszego Igora. Osobom
zdziwionym tylko napomknę, że jeszcze chłopca nie opisywałem. W
dniu, w którym został odebrany swojej mamie, nie wydarzyło się
nic spektakularnego. Można powiedzieć, że zabrano go za
całokształt przewinień rodzicielskich. Umieszczenie w pieczy
zastępczej było dla chłopca dopiero początkiem drogi po wielu
rodzinach. Do tej pory zmienił już dwie i z pewnością na tym się
nie skończy. Najlepszym rozwiązaniem byłoby, aby wcześniej
poświęcono trochę czasu na dobranie dla chłopca rodziny
zastępczej, która zdecydowałaby się zaopiekować nim na stałe, a
jeszcze lepiej, gdyby brała też pod uwagę możliwość jego
adopcji.
W
związku z tym niektórzy uważają, że pogotowia rodzinne nie
powinny istnieć. Choćby dlatego, że dzieci przebywają w nich
wiele miesięcy a nawet lat. Zatracany jest zatem interwencyjny
charakter takiej rodziny zastępczej i z tym akurat w pełni się
zgadzam. Jednak alternatywą byłoby, że każda rodzina decydująca
się na pieczę zastępczą miałaby określać jakie dziecko jest
gotowa przyjąć i również być w gotowości do pełnienia funkcji
interwencyjnej. Owszem, dla dziecka byłoby to bardzo dobrym
rozwiązaniem, gdyż w pewnych sytuacjach mogłoby mieszkać z tą
rodziną do dorosłości. Jest tylko jeden szkopuł – każda
rodzina zastępcza musiałaby się godzić na prawdopodobne rozstanie
z dzieckiem, ponieważ najczęściej dzieci albo wracają do rodziców
biologicznych, albo po odebraniu im władzy rodzicielskiej, kierowane
są do adopcji. Większość znanych mi rodziców zastępczych nie
jest gotowych na taką możliwość i żadne szkolenia tego nie
zmienią. Mam wrażenie, że wymuszanie takiej gotowości na
rodzicach powodowałoby, że rodzin zastępczych byłoby jeszcze
mniej. Nie wydaje mi się też, aby można było stworzyć taki
system szkoleń, aby każda rodzina mogła stanowić rodzinę
zastępczą dla każdego dziecka. Dobrym przykładem jestem ja.
Uważam, że całkiem dobrze funkcjonuję w charakterze pogotowia
rodzinnego, ale zupełnie bym się nie sprawdził jako rodzina
długoterminowa i być może po kilku latach byłbym wskazywany jako
przykład nieudanego umieszczenia, rozwiązania się rodziny i
zwrócenia dziecka do systemu.
Brak
rodzin krótkoterminowych, dla których podstawowym warunkiem byłaby
tymczasowość pieczy, miałby jeszcze jedną wadę. Bardzo trudno
byłoby w rzetelny sposób przedstawić dziecko zainteresowanym
rodzicom zastępczym. Wielu z nich nie wyobraża sobie przyjęcia
dziecka bez zapoznania się z nim wcześniej w takiej rodzinie jak
nasza. Nie ma tutaj presji czasowej jak w przypadku adopcji i dziecko
nie jest tylko opisem, z którym można się zapoznać na pierwszej
rozmowie w ośrodku adopcyjnym. Jest to naturalny proces doboru
najlepszego rodzica do dziecka, a za przykład mogę dać przypadek
naszego Foxika, Luzaka i Białaska. Kilkumiesięczny pobyt w rodzinie
krótkoterminowej pozwala także na zdiagnozowanie dziecka nie tylko
pod względem medycznym, ale również pod kątem występowania
jakichś zaburzeń. Nie zrobi tego ani asystent rodziny, ani
kurator, ani nawet pani w szkole czy przedszkolu.
Uważam,
że na etapie szkolenia i uzyskania kwalifikacji każda przyszła
rodzina zastępcza, we współpracy z psychologiem, powinna określić
swój potencjał, uświadomić sobie swoje zasoby i stworzyć pewne
ramy, w których chciałaby się poruszać. Byłoby to doprecyzowanie
swoich słabych i mocnych stron, oraz ustalenie preferencji
dotyczących przyjmowanego dziecka. Pewnie, że nie chodzi o to, aby
tylko trzyletnia blondyneczka była jedynym akceptowalnym dzieckiem.
Ale nie można też popadać w drugą skrajność. Niektóre osoby
spoza systemu mówią: „To nie jest koncert życzeń. Nie robisz
tego dla siebie, tylko dla dziecka. Na pewno dasz radę”.
Niekoniecznie. Nie ma rodzin uniwersalnych. Rodzice zastępczy mający
takie wyobrażenia, często idą drogą, na końcu której jest napis
„Nieudane umieszczenie”.
Wina
(o ile tak można powiedzieć) leży po obu stronach. Nie tylko po
stronie organizatora pieczy zastępczej, ale również rodziców
zastępczych. Ci drudzy często myślą podobnie jak rodzice
adopcyjni: „Jeżeli odmówimy przyjęcia jakiegoś dziecka, to na
pewno kolejnego już nam nie zaproponują”, albo: „Musimy przyjąć
dziecko drugie, trzecie – bo mamy jakiś dług wdzięczności”,
czy też: „Bez podjęcia takiej decyzji, dziecko zostanie
umieszczone w domu dziecka”. Bywa też, że rodzice uważają się
za Mesjasza narodów, z powołaniem do ratowania wszystkich dzieci.
Nie
do wszystkich dociera, że zdarzają się dzieci, które mają szansę
dobrze zafunkcjonować tylko w takiej rodzinie, w której będą
jedynymi dziećmi. Takim przykładem jest nasza Balbina, która na
szczęście już z nami nie mieszka. Ale co zrobić skoro sąd
stwierdził, że rodzeństw się nie rozdziela, a do tego znalazła
się rodzina, która zdecydowała się zaryzykować. Wszystko to może
skutkować tytułowym nieudanym umieszczeniem, powrotem dziecka do
systemu, a nawet rozwiązaniem rodziny zastępczej.
Sprawy
z pewnością nie ułatwia fakt brakujących rodzin zastępczych. Jak
tu dobierać rodziców do dziecka, skoro na dobrą sprawę nie ma w
czym wybierać. Często wielkim szczęściem jest sytuacja, gdy dla
danego dziecka jest jakakolwiek rodzina. W naszym powiecie szkolenia
odbywają się dwa razy w roku i sukcesem jest, gdy z każdego z nich
uda się zakwalifikować jedną rodzinę, która nie ma jakiegoś
dziecka, względem którego odbywa szkolenie. Najwięcej jest rodzin
spokrewnionych, a chętnych do pozostania pogotowiem rodzinnym nie ma
już od kilku lat.
Niewielka
ilość rodzin zastępczych i ciągłe ich poszukiwanie powoduje, że
pewne sygnały płynące od tych istniejących, są ignorowane.
Również ich obawy, że sobie nie poradzą. Wielokrotnie nawet
jeżeli pojawią się jakieś wątpliwości ze strony organizatora
pieczy zastępczej, to brzydko mówiąc, na siłę „wciska” się
dziecko, gdyż nie ma innej alternatywy.
Być
może właśnie braki rodzin zastępczych powodują, że muszą one
radzić sobie same, że system wsparcia nie jest taki jak być
powinien. To z kolei prowadzi do coraz mniejszego zainteresowania
pieczą zastępczą i kółko się zamyka.
Niewątpliwie
jednym z lepszych pomysłów byłoby organizowanie posiedzenia
zespołu jeszcze przed umieszczeniem dziecka w rodzinie zastępczej.
Poza psychologiem, asystentem rodziny, kuratorem, przedstawicielem
ośrodka adopcyjnego, a nawet nauczycielem ze szkoły, czy
przedszkola, do którego uczęszcza dziecko, należałoby też
zaprosić rodziny zastępcze wstępnie zainteresowane danym
dzieckiem. Ale znowu, jaki to ma sens, skoro nie ma rodzin spośród
których można wybierać.
Czasami
bywa, że decyzja o przejęciu opieki zastępczej bywa przypadkowa,
podjęta pod wpływem emocji, albo wymuszona. Po czasie rodzice
stwierdzają, że to dziecko nie pasuje do rodziny i przestają kłaść
nacisk na jego podmiotowość i właściwe traktowanie. Zamiast
zagwarantowania poczucia bezpieczeństwa, bliskości i stworzenia
warunków do funkcjonowania tego konkretnego dziecka, pojawia się
brak akceptacji ze strony rodziców zastępczych. Zaczynają oni
dopasowywać dziecko do pewnych znanych sobie schematów poprzez
wyostrzanie swoich reakcji, nadając mu tożsamość uważaną za
jedyną dopuszczalną. A przecież wszystkie dzieci trafiające do
pieczy zastępczej, w mniejszym lub większym stopniu są
straumatyzowane, gdyż każda zmiana rodziny wiąże się z traumą,
lękiem, koniecznością wypracowania sobie jakiejś strategi
radzenia sobie z brakiem poczucia bezpieczeństwa. Dotyczy to również
noworodków. Nawet tak malutkie dziecko ma poczucie rozstania z
matką. Dostępnymi sobie zmysłami wyczuwa inny oddech, inny rytm
serca, inny głos, inne kołysanie. Niby jest to oczywiste, bo
przecież nawet poród (zwłaszcza poprzez cesarskie cięcie) jest
przeżyciem traumatycznym. Jednak noworodek, który nie traci
kontaktu z mamą, nie ma takiego urazu psychicznego jak ten, który
nagle ma nowego opiekuna. A to oznacza, że Mopik, który przyszedł
do nas prosto z porodówki, w momencie przejścia do rodziny
adopcyjnej zostanie zraniony po raz drugi. Idąc dalej tym tropem
trzeba stwierdzić, że rodzice adoptujący noworodka, też nie mogą
powiedzieć, że ich dziecko nie jest obciążone traumą.
Można
zaryzykować twierdzenie, że po umieszczeniu dziecka w rodzinie
zastępczej, to głównie od rodziców zależy, czy to umieszczenie
będzie udane, czy nie. Ważne jest zrozumienie dziecka, stopniowe
oswajanie się z nim. Trzeba mieć świadomość, że będzie
przenosiło ono swoje lęki na rodziców, że będzie zachowywało
się zgodnie z wzorcem nabytym w poprzedniej rodzinie. Należy też
mieć na względzie, że często konieczne będzie prowadzenie
terapii nie tylko dla dziecka, ale również rodzinnej. Nawet może
być nieodzowny wyjazd dziecka z jednym z rodziców na turnus
terapeutyczny.
Wsparcie
instytucjonalne kuleje z wielu powodów. Jednym z nich jest także
niechęć do korzystania z pomocy przez rodziców zastępczych.
Niektórym z nich zwyczajnie brak pokory i twierdzą, że przecież
to oni najlepiej wiedzą jak postępować z dzieckiem, które u nich
mieszka. Innym towarzyszy wstyd i lęk przed byciem ocenianym, bo to
zawsze może źle się skończyć. Jedna ze znanych mi par, uczęszczająca na szkolenie zorganizowane przez MOPS, szczerze podzieliła się z organizatorem pieczy
swoimi obawami i trudnościami w relacjach z dziećmi, dla których
chciała zostać rodziną zastępczą. Skończyło się to uzyskaniem
kwalifikacji warunkowej i wysłaniem na grupę wsparcia dla rodziców
zastępczych. Ale przecież tym ludziom nie o to chodziło. Nie
dostali wsparcia choćby w postaci psychologa, który przez jakiś
czas obserwowałby ich dzieci, postawił jakąś diagnozę i
zaproponował plan pracy. Nie dostali pomocy, kiedy był jeszcze na
to czas. Po kilku miesiącach sami się rozwiązali.
Prawdopodobnie
inne rodziny widząc takie sytuacje boją się prosić o pomoc. Majka
po oddaniu naszego ośmioletniego Kapsla do domu pomocy społecznej
też miała kryzys. Było to dla niej traumatyczne przeżycie i
potrzebowała je przepracować z jakimś terapeutą. Ale może
niekoniecznie z zaproponowanym psychologiem organizatora pieczy.
Musiała sama poszukać bezstronnego specjalisty. Chciała się
dowiedzieć co było powodem tego, że w jej ocenie zawiodła, nie sprostała wyzwaniu, którego się podjęła - być może
nasze niskie kompetencje, albo brak gotowości do opiekowania się
dzieckiem po traumie.
Podobnie
było ze śmiercią Impresji. W tym przypadku również potrzebny był
psycholog.
Są
to historie sprzed lat, ale wciąż niewiele się zmienia. Nie tylko
w kwestii pomocy rodzicom zastępczym, ale również dzieciom.
Opowiedzenie psychologowi o zachowaniu dziecka i rozmowa z dzieckiem,
nie jest tym, co być powinno. Bardzo bym chciał, aby jakiś
terapeuta przyjrzał się jak Igor funkcjonuje w naszym domu.
Chłopiec jest drugim Rambo. Wykonuje wszelkie polecenia, sprząta po
sobie, dba o higienę, mało mówi. Nie wiemy co w nim siedzi.
Podobno do swojej mamy potrafił powiedzieć: „Ty kurwo”. U nas
jest inny. Dlaczego?
Wracając
do webinaru. Wnioski, które wyciągnąłem są dość smutne. Niby
wiadomo co należy zrobić. Można oprzeć się na sprawdzonych
wzorcach z innych krajów. Trzeba wprowadzać nowe narzędzia służące
rodzicom zastępczym, tworzyć instytucje wspierające, które nie
tylko zajmują się kontrolowaniem i uzupełnianiem stosu
dokumentacji, ale przede wszystkim diagnozowaniem potrzeb, wdrażaniem
konkretnego modelu pracy terapeutycznej i wsparciem ze strony różnego
rodzaju specjalistów.
W
Polsce nie ma zastępczych rodzin terapeutycznych pracujących w
interdyscyplinarnych zespołach, mających swojego superwizora i
terapeutę, który spoglądałby na relacje z dzieckiem w jego
środowisku. U nas istnieją tylko rodziny specjalistyczne, które w
zasadzie zajmują się jedynie dziećmi z niepełnosprawnościami.
Nie są gotowe na zaopiekowanie się dziećmi trudnymi, po traumach.
Nie są, bo najczęściej mogą liczyć tylko na dobre słowo: „Jakoś
sobie poradzisz?”.
Zatem
do siego roku. A wraz z życzeniami zachęcam do zajrzenia na stronę
Koalicji na Rzecz Rodzinnej Opieki Zastępczej. Warto.
Koalicja na rzecz Rodzinnej Opieki Zastępczej
Skończyliśmy kurs na NRZ, dostaliśmy właśnie propozycję dwulatka i dumamy. Dziecko przyjdzie do nas ze swojego rodzinnego domu, decyzja sądu o umieszczeniu w pieczy leży i czeka od kilku mc, wiec w rodzinie nie ma dramatów zmuszających do natychmiastowej interwencji. Zastanawiamy się jak ugryźć całą sytuację i pierwsze dni, które zapewne będą ciężkie dla wszystkich. Macie jakieś rady na początek?
OdpowiedzUsuńZapewne decyzje będziecie podejmować w odpowiedzi na zachowanie dziecka i jego rodziców biologicznych. Jeżeli jednak w domu rodzinnym nie było tragedii, to myślę, że dobrym rozwiązaniem byłoby szybkie spotkanie z mamą – nawet po dwóch, trzech dniach od umieszczenia dziecka w waszej rodzinie. Pierwsze najlepiej przeprowadzić w miejscu neutralnym – kawiarni, sali zabaw dla dzieci itp. Ważne też, aby porozmawiać z mamą, żeby na spotkaniu nie płakała i absolutnie nie może niczego dziecku obiecywać. Powinna pokazać, że was lubi (nawet jeżeli tak nie jest) i tłumaczyć, że to wy przez jakiś czas będziecie jego rodziną. Może być trudno, ale może też być zaskakująco łatwo. Reguły nie ma. Chociaż paradoksalnie, im będzie trudniej, tym lepiej będzie to świadczyć o dziecku i rodzinie. Powodzenia.
Usuńnapisałam się i zeżarło :(
OdpowiedzUsuńHmmm...ale rodzin specjalistycznyvh powiaty prawie nie tworzą.
OdpowiedzUsuńLub każą czekać 3 lata na wolontariacie.
Nie każdy ma możliwość zrezygnować z pracy.
Świadczenie pielęgnacyjne nie przysługuje przecież RZ.
A reszta tematów...Pikuś, a Impresja zmarła?
Widzisz, bo z jednej strony rejonizacja...gdy znasz dziecko ,to czasem nie możesz wziąć.
Z drugiej strony jest jak jest.
3 latek z reportażu...wczoraj znajoma dostała opier..od organizatora, że umieściła film z tv na swoim profilu...bo oni mają swoją rodzinę...tylko rodzina ma wątpliwości..
Rodzin było dużo, ALE wbrew temu co jest mówione w reportażu, te poszukiwania miały swoje terytorialne aspekty...
Mam nadzieję,że nowelizacja ustawy zniesie rejonizację...
Nikola
z tym terytorializmem to jest normalny skandal
UsuńDrogi Pikusiu. Piszę anonimowo od dawna śledząc Twój blog. Jestem bliżej zostania Mamą Zastępczą niż kiedykolwiek. Czekam na kwalifikację, za niecały miesiąc mozę uda mi się skorzystać z kursu. Będę samodzielną Mamą zastępczą o ile przejdę kwalifikację... i nie ukrywam, że jest we mnie nieco motywacji adopcyjnej
OdpowiedzUsuńOczywiście rozumiem założenia pieczy, ale też nie ukrywam, że w relacji 1 na 1 i przy braku dzieci biologicznych... jest go bardzo prawdopodobne że będę chciała takie dziecko w wypadku więzi jaka się utworzy adoptować. Czytam jednak o problemach dzieci pod Waszą opieką i coraz bardziej zaczynam się bać wlobranei grupy docelowo..
Myślałam o 2-3 latku. Przeraża mnie RAD. Pewnie to jakoś uporządkuje kurs...ale mam w sobie tyle emocji. Lęk czy taka motywacja i pozostawienie dziecka w niepełnej rodzinie jest ok? Jak bardzo wiek dziecka ma wpływ na ryzyko zaburzeń...? Jak PCRR reagują na takie sytuacje? Czy ktoś powierzy młodsze dziecko samotnej RZ? Chciałabym uratować dziecko od pieczy instytucjonalnej, ale również bardzo się boję czy sytuacja mnie nie przerośnie... czytając o niektórych dzieciach starszych pod Twoją i żony opieką...boję się czy nie będzie zbyt głęboka woda, czy się przytłoczy...daj mi proszę jakieś dobre słowo na start.z góry dziękuję