środa, 1 grudnia 2021

OMEN i DAGON 2

 

Omen i Mango

Majka odłożyła telefon na półkę i podeszła do stolika z niedopitą kawą.


– Ci dwaj chłopcy jednak do nas przychodzą.
– To chyba było pewne.  Odpowiedziałem.
– Tak, ale oni przychodzą już.
– Czyli?
– Czyli za dwie godziny.

Tak to mniej więcej wyglądało. Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież w przypadku pogotowia rodzinnego to nic nadzwyczajnego. Owszem, jednak tym razem pośpiech wydał mi się o tyle dziwny, że Omen i Dagon mieszkali w rodzinie zastępczej. Mieli zostać do nas przeniesieni, ale dopiero za kilka tygodni, gdy wrócimy z urlopu. Co się zatem wydarzyło, że trzeba było działać natychmiast?

Pierwsze informacje o chłopcach były bardzo fragmentaryczne. W zasadzie był jeden krótki przekaz – dwa potwory nie do opanowania. Nasz organizator pieczy zastępczej był zaniepokojony czy sobie damy radę. Tym bardziej, że przez jakiś czas wisiało nad nami widmo opieki nad szóstką dzieci z niesforną Shirley na czele. Nawet dostaliśmy propozycję pomocy ze strony naszej koordynatorki Jowity, która postanowiła przyjeżdżać do nas, aby nam ulżyć w niedoli. Choćby wychodząc z dziećmi na spacer.

Mając tylko takie skąpe informacje, już pierwszego dnia zostałem rzucony na głęboką wodę. Majka musiała gdzieś wyjść na pół dnia, więc to mi przypadło w udziale rozeznanie sytuacji podczas zajmowania się całą szósteczką aż do obiadu. Pomyślałem, że trzyletni łobuz (a nawet dwa) nie może być aż taki straszny. Doskonale jeszcze pamiętałem Romulusa i Remusa, którzy przychodząc do nas byli mniej więcej w tym samym wieku. Uznałem, że nad kolejnymi bliźniakami też uda mi się zapanować. Z wyglądu byli nawet nieco podobni do poprzednich. Jeden większy, drugi mniejszy. Jeden spokojniejszy, drugi mniej. Jeden ciemny, drugi blondyn... oj, tutaj była znacząca różnica. Omen faktycznie miał upiorny wzrok, który przenikał mnie na wylot. Nic nie mówił, tylko patrzył. Nie spuszczając wzroku zbliżał się do mnie, by po chwili rozpocząć wdrapywanie się na kolana. Nie była to jednak chęć przytulenia. Chciał tylko posiedzieć. Może próbował mi coś w ten sposób powiedzieć, albo wysyłał jakiś sygnał innym dzieciom.
Dagon trzymał się z dala. Łypał tylko na mnie swoimi niebieskimi ślepkami i cały czas do siebie mamrotał. Nic nie rozumiałem. Tym bardziej, że jakby wciąż powtarzał jedno słowo. Zaczynaliśmy uczyć się być z sobą.
Pierwsza lekcja wdrażania nowych zasad (nowych dla bliźniaków) była nawet owocna. Jemy tylko przy stole, nie wchodzimy na meble, nie skaczemy po tapczanie, nie biegamy po pokoju i nie rzucamy zabawkami - proste. Żeby nie było zbyt dużo słów „nie”, zostało wszystko wyrażone w nieco bardziej przyswajalnej formie: „Skakać możecie tylko po tym jednym fotelu”, „Po podłodze chodzą malutkie dzieci i biegając możecie im zrobić krzywdę”, albo „Jak odejdziecie od stołu, to pies wam zabierze jedzenie i zje”. Tak więc będący na gościnnych występach Mango spisał się w roli pomocnika doskonale. Omen bardzo mało się ruszał, a śniadania prawie nie tknął. Siedział na krześle przy pełnym talerzu nic nie mówiąc. Gdy reszta zjadła, podszedł do pudła z zabawkami pytając co chwilę: „Co to?”. Dagon był bardziej ciekawy zakazanego owocu, więc co jakiś czas testował moją czujność próbując dopaść do ramek ze zdjęciami, świeczek stojących na parapecie, albo przejrzeć zawartość szuflady.
Majka wróciła z garścią nowych wiadomości dotyczących chłopców. Omen podobno miał zaburzenia integracji sensorycznej, był niejadkiem i dzieckiem bardzo absorbującym uwagę dorosłych. Dotychczasowi rodzice przeżywali katusze zwłaszcza w nocy, gdy chłopiec budził się co kilkanaście minut z krzykiem. Dagon z kolei miał być nadpobudliwy emocjonalnie – pojawiło się nawet określenie ADHD. Miał Biegać po domu, przewracać siebie i brata. Pewnie też wszystko niszczył, chociaż takie sformułowanie nie padło.
A tu taki uroczy pierwszy dzień.

No i się zaczęło...

Po tym wstępie, tak rozpoczynające się zdanie zapewne nie byłoby dla nikogo zaskoczeniem. Wszyscy byli przekonani, że prędzej czy później miłe chwile się zakończą. A jednak minął tydzień, potem drugi. Poprzedni rodzice zastępczy czasami do nas dzwonili i za każdym razem zadawali pytanie: „Już się rozkręcił?”, mając oczywiście na myśli Dagona.

Tymczasem chłopcy stawali się coraz spokojniejsi, coraz bardziej przewidywalni. Zwłaszcza od czasu powrotu Shirley do mamy, w domu było jakby ciszej, chociaż braterskie sprzeczki nie ustawały i nadal były burzliwe. Aczkolwiek teraz dochodzę do wniosku, że chyba tylko tak mi się wydawało. Prawdopodobnie był to prozaiczny „efekt kozy”.

Nie oznacza to jednak, że bliźniaki były idealnymi dziećmi. Chłopcy nie byli nawet przeciętnymi dziećmi. Mogę zaryzykować twierdzenie, że byli klasycznymi, zaniedbanymi trzylatkami trafiającymi do pieczy zastępczej.

Obaj posługiwali się kilkoma słowami w większości jednosylabowymi: tu, ap, am, ta, nie, je, ja, bam. Najbardziej wyszukanymi zwrotami było pupu, bibi i łałał. Ten pierwszy oznaczał brata (wzajemnie tak mówili o sobie), a drugi prawdopodobnie piżamę, albo kąpiel... może wieczorne pójście spać. Wystarczyło kilkanaście dni w świecie, w którym się mówi, aby pojawiły się pierwsze proste zdania: już idę, a ja, ja chcę. Omen zamienił che na no, co może nie jest chlubnym przykładem. Ale i tak przed chłopcami sporo pracy, aby dobić do swoich rówieśników. Tym, którzy nie pamiętają, albo nigdy nie mieli do czynienia z trzylatkiem nadmienię, że znany mi trzyletni Piotruś recytuje „Lokomotywę” Tuwima. A jeszcze lepiej znana półtoraroczna Stokrotka może pochwalić się wypowiadaniem słów: traktor, koparka i herbatka.

Dysfunkcje integracji sensorycznej Omena też zaczęły mijać. Można powiedzieć, że samoistnie, chociaż pewnie bliższe prawdy jest twierdzenie, że były skutkiem rozszerzenia jego niezależności i stawiania mu wyższych wymagań. Okazało się, że chłopiec wcale nie był niejadkiem, tylko miał opór przed wzięciem czegokolwiek do ręki, w obawie, że się pobrudzi. Przypadkowo utaplanych w dżemie palców nie chciał oblizać. Za to karmiony jadł bardzo chętnie. Na spacerze nie dotykał ręką ziemi tylko opierał się na nadgarstkach. Nie chciał wziąć do ręki szyszki, ani patyka. Gdy zobaczyłem go pierwszy raz, to wyglądał jak owczarek nizinny – włosy zakrywające oczy i długie pazury. Nie pozwalał się dotknąć. Trudno było go wykąpać.

Nie wiem, czy chłopcy mieli szczęście czy pecha, ale przyszli do nas w okresie, gdy Majki często nie było w domu. Miała w tym czasie kilka spraw w sądzie, wizyty u lekarzy, zespół dotyczący trójki dzieci, spotkania z rodzicami biologicznymi i powrót Shirley do rodziny na głowie. Do tego wychodziła na odstresowujące zajęcia własne, jak choćby spotkania w klubie książki, czy aerobic. Wszystko to powodowało, że dzieci dużo czasu spędzały w mojej obecności. A ja mam to do siebie, że stawiam na samodzielność lub jak kto woli, za bardzo się nie przejmuję. Wszyscy dostawali posiłek na takich samych zasadach. Każdy miał do dyspozycji dziesięć palców i łyżkę albo widelec w zależności od sytuacji. Wyszedłem z założenia, że skoro potrafi się najeść roczny Mopik, to tym bardziej nie jest to zadanie przerastające trzylatka. Po pierwszym odpuszczonym przez Omena obiedzie i braku deseru, który jest nagrodą za ładnie zjedzony obiad, przyszedł czas na kolację. Głód zwyciężył i okazało się, że pobrudzone palce wcale nie przeszkadzają. Być może byłbym bardziej ostrożny i jednak zdecydował się na indywidualne karmienie, gdyby nie sytuacja z pierwszego dnia, gdy jeszcze nie wiedziałem, że chłopiec ma jakieś zaburzenia sensoryczne. W naszym domu wszystkie dzieci chodzą na bosaka. Jest to zdrowe i trudniej się poślizgnąć. A że podłoga jest podgrzewana, to i komfort takiego chodzenia dość duży. Omen początkowo trochę dziwnie podnosił nogi, dużo czasu spędzał na fotelu, albo w kącie z zabawkami. Jednak gdy wydałem dzieciom smakołyki w postaci rozmaitych chrupek i płatków, co ma miejsce na macie i jedzenie jest podane w jednej wspólnej misce, nagle chłopcu przestało przeszkadzać, że coś mu się przykleja do stopy. Zwyczajnie odklejał to coś i zjadał.
Minął też lęk przed dotykiem. Po kilku dniach Omen przyszedł i jakoś mi wytłumaczył, że mam mu obciąć włosy. Trochę był niepewny gdy wziąłem nożyczki do ręki, ale udało się wyrównać wszystkie dotychczasowe uskoki. Podobnie było z paznokciami, którymi zajęła się Majka. Chłopcy zaczęli się bić o pierwszeństwo w pójściu do wanny, a potem nie chcieli z niej wyjść.

Emocjonalnie Omen był na etapie buntu dwulatka. Rzucał się na podłogę, walił pięściami w drzwi, wszystko wymuszał płaczem. Uwielbiał zabawę w „Nie”:

– O co ci teraz chodzi?

– Nieeeee!
– Coś chcesz?
– Nieeeee!
– Długo będziesz tak krzyczał?
– Nieeeee!
– No to przestań.
– Nieeeee!

Dagon w tym względzie był dużo bardziej zrównoważony. Jeżeli już płakał, to zawsze można było to jakoś uzasadnić. Niekoniecznie logicznie, ale jego złość była reakcją na coś. Omen beczał często bez sensu. I chociaż wiem, że w jego ocenie zapewne miał powód, to zachowanie chłopca krótko mówiąc było wkurzające. Wyrywał innym dzieciom zabawki tylko dlatego, że się nimi bawiły. Zabierał je i trzymał w ręce szukając nowej zdobyczy. Gdy takie zachowanie było skierowane w stronę Shirley, to zupełnie się tym nie przejmowałem. Dziewczynka potrafiła zawalczyć o swoje i zawsze kończyło się to bekiem Omena. Gorzej było gdy zabierał coś Mopikowi, który właśnie stawiał swoje pierwsze kroki. Zaczynaliśmy się z Majką zastanawiać, czy może po raz drugi w historii nie mamy przypadkiem do czynienia z lepszym i gorszym bliźniakiem. Tym, który był wyróżniany, któremu było wszystko wolno i tym, który zawsze musiał ustępować. Zastanawialiśmy się też przez kogo? Być może wcale nie przez rodziców biologicznych.

Nie wiem też jak wytłumaczyć to, że Omen traktował każdego jak swojego przyjaciela. Zupełnie obcym osobom wchodził na kolana, przytulał się do nich, a gdy wychodzili to płakał. A w zasadzie wył, waląc pięściami w drzwi. W takim stanie był nieprzetłumaczalny. Dagon był bardziej nieufny – bardziej normalny. Dziwne było to, że przecież chłopcy są braćmi wychowywanymi w tych samych warunkach. Czy możliwe jest, że obaj mają zaburzenia więzi, tylko zupełnie inne? Z tego co pamiętam z jakiegoś szkolenia, dziecko może charakteryzować inny typ przywiązania w relacjach z matką, a inny z ojcem. Tym bardziej w naszym przypadku, każdy z chłopców mógł wykształcić różny rodzaj zachowań w odniesieniu do rozmaitych osób.
Obaj mówili do nas per mama i tata, i nie zamierzali przejść na ciocia i wujek. Tak jak zawsze, pozwoliliśmy im zwracać się do nas tak jak chcą.

Noce bywały dość trudne. Znowu bohaterem był Omen, bo Dagon budził się najczęściej tylko raz. Dawał dwa łyki wody i zasypiał ponownie. Trudniejszy bliźniak wstawał co kilkanaście minut i próbował wejść do łóżka Majki, która nie dość, że najpierw usypiała chłopców, to jeszcze musiała spać w ich pokoju. Omen pozostawiony tylko ze swoim bratem urządzał w nocy afery budząc wszystkich domowników. Było to najbardziej uciążliwe jego zachowanie. Chłopiec po kilku nieudanych próbach opuszczenia swojego łóżka i zawracaniu go przez Majkę, i tak ostatecznie budził się razem z nią. Majka nad ranem udawała, że nie zauważyła kiedy do niej przyszedł. A do mnie mawiała: „Wiesz, że Omen mizia mnie w nocy po pośladkach? Ale się nie martw, musi to robić nogą, bo cały czas czuję na szyi jego oddech”. Było to trochę marne pocieszenie, zwłaszcza, że od czasu przyjścia chłopaków, do moich obowiązków należało czuwanie nad nocnym życiem Mopika, Blanki i Mirabelki.

Minęły wakacje... Spodziewaliśmy się, że po powrocie będzie totalny rozpiździel, bo kolejna zmiana miejsca zamieszkania zapewne odbije się na emocjach chłopców. Zwłaszcza obawialiśmy się o Omena, gdyż u cioci Marlenki (naszej rodziny pomocowej) cała piątka dzieci spała razem z nią na materacach na podłodze. Najciekawsze jednak było to, że Omen wcale nie budził się z krzykiem i nie przychodził przytulić się do cioci. Przyczyna wciąż pozostaje nieznana i raczej pozostanie zagadką do końca. Aby jednak nie zaprzątało to Majce głowy, zaproponowałem tezę, że ciocia Marlenka ma bardzo dobry sen i reaguje tylko na kwilenie swojego Piotrusia.

Omen i Dagon po powrocie do naszego domu zachowywali się dokładnie tak samo jak przed odejściem, co można uznać za sukces. Chociaż były dwie istotne różnice... być może ważne, jednak nie podejmuję się ich interpretacji. Dagon zaczął się mnie bać, podobnie jak to było za pierwszym razem. Trzymał się z dala ode mnie, nie pozwalał brać się na ręce, ani zaprowadzać do łóżeczka. Podobno u cioci Marlenki wykrzykiwał na samym początku, że nie lubi wujka. Nie było jednak wiadomo czy chodzi mu o mnie, czy o męża Marlenki. Być może obawiał się każdego faceta. Nie wiemy, czy pamięta swojego tatę, bo nikt nam nie powiedział od jak dawna siedzi. Wiadomo tylko, że za przemoc.

Drugą różnicą było to, że chłopcy znowu zaczęli na mnie mówić tata, a Majka awansowała na ciocię.
Korzystając z okazji, że znowu w życiu bliźniaków coś się dzieje, postanowiliśmy zrobić pewne przemeblowanie. Obaj zostali przeniesieni do pokoju Mopika, który wygląda jak wieloosobowa izba w schronisku. Omena umieściliśmy w łóżeczku ze szczebelkami, zakładając, że nie będzie potrafił z niego wyjść. Shirley ta sztuka (mowa o tym samym łóżeczku) zajmowała dziesięć sekund. Wyższy o głowę Omen jest gapcią i wielu rzeczy nawet nie próbuje. Zresztą nawet na prostej drodze potrafi się przewrócić, albo spaść z krzesła bez jakiejkolwiek przyczyny. Dagon w tym względzie jest nieco lepiej rozwinięty, ale sprawnością fizyczną też nie grzeszy.
Noce początkowo pozostały bez zmian, z tą różnicą, że Omen nie był w stanie wejść do łóżka Majki. Pokonanie barierek łóżeczka rzeczywiście go przerastało. Być może dlatego zmienił nieco taktykę i krzyczał nie budząc się. Niestety próby wybudzenie go z takiego stanu niczego nie zmieniały. Natychmiast zasypiał ponownie, by po kilkunastu minutach znów się wydrzeć. Na szczęście Mopikowi i Dagonowi to nie przeszkadzało.

Obecnie zmodyfikowaliśmy kolejny element nocnego rytuału. Po kąpieli zanoszę dzieci do ich łóżeczek, przykrywam kołderką i informuję, że ciocia Majka sprząta i jak skończy to zaraz przyjdzie. Czekają, czekają... aż zasną. Nabierają się na ten numer każdego wieczora. Niestety noce nadal są trudne i nie mamy pomysłu jak temu zaradzić. Tym bardziej, że nie znamy przyczyny. A do tego takie zachowanie nie miało miejsca ani w domu rodzinnym, ani u cioci Marlenki. Mamy wprawdzie przepisane przez lekarkę jakieś kropelki uspokajające, ale jeszcze przez jakiś czas będziemy chłopcu tłumaczyć i próbować jakoś się dogadać. W każdym razie nie wyobrażam sobie, aby Majka miała tak spędzać noce przez najbliższe trzy lata, który to okres, jak już wiemy, jest całkiem prawdopodobny. Na dzień dzisiejszy nie mogę planować sobie żadnych zajęć poza domem po godzinie dwudziestej. No dobrze. I tak w tych godzinach nigdzie nie wychodzę, ale sama świadomość braku takiej możliwości mnie przeraża.

Przed nami zatem sporo pracy i pewnie tak jak w większości przypadków, gdy chłopcy będą od nas odchodzić, to stwierdzimy że są mili, mądrzy, taktowni i kulturalni.
Póki co wciąż beczą o byle co i bez przerwy się biją. Powiedziałbym nawet, że w tym względzie jest gorzej niż gdy była Shirley. Dziewczynka wzbudzała w bliźniakach respekt, a do tego Dagon często jednoczył się z nią przeciwko Omenowi, który kapitulował bez walki.
Nadal ciągle są głodni i nawet tuż po posiłku chodzą po domu wrzeszcząc „am”. Do tego gdy dostają finezyjnie przygotowany przez Majkę obiad, krzyczą „a buła?”. Za to całkiem zgodnie współpracują przy kolacji. Ponieważ to ja ją robię, to również ja określam zasady. Zrezygnowałem zatem ze szwedzkiego stołu, gdyż Mopik miałby niewielkie szanse się do niego dopchać. Każdy dostaje więc identyczną porcję i to niezależnie od tego, czy coś lubi, czy nie. Chłopcy wielu rzeczy nigdy w życiu nie jedli. Bywa więc, że pierwsze wrażenie nie zawsze jest pozytywne. Ale niech próbują rozmaitych smaków. Pod koniec kolacji chłopcy wymieniają się jedzeniem. Wiemy więc, że Dagon preferuje owoce, a Omen chleb z obkładem zwany bułą. Mopik je wszystko.
Nie zanosi się też na szybkie odpieluchowanie. Obaj wciąż robią kupę w majtki (czyli w pieluchę) i wcale im to nie przeszkadza. Gdy zadamy im pytanie: „Masz kupę w majtkach?”, to jeden zawsze odpowiada „tak”, a drugi zawsze „nie”, niezależnie od stanu faktycznego. Nocniki stoją więc wciąż puste i są traktowane bardziej jak krzesełko. Zanim zaczną sygnalizować, że chcą zrobić kupę, najpierw muszą zasygnalizować, że właśnie ją zrobili i proszą o przewinięcie. Toteż do sukcesu jeszcze sporo brakuje.
A propos słowa „proszę”. W naszej rodzinie nie istnieje zwrot „ja chcę”. Dagon szybko się podporządkował i nawet gdy nie wychodzi mu słowo „proszę”, to chociaż kiwa głową. Omen najczęściej zaczyna się wydzierać, krzycząc wciąż „ja chcę”, albo rzuca się na ziemię. Sytuacje bywają bardzo różne. Jednym razem chodzi tylko o picie, a innym o wybór drogi na spacerze (na przykład przez pole, albo w odwrotnym kierunku). Zdarza się więc, że chłopiec kończy spacer przed czasem, a inne dzieci idą w dalszą drogę. Siedzi wówczas w przedpokoju w kurtce, czapce i butach, bo nie chce się rozebrać. Oczywiście krzyczy na ile siły mu pozwalają. Czasami nawet godzinę... do powrotu Majki. Można powiedzieć, że jest to brutalne wychowanie. Ale można też stwierdzić, że w taki sposób dzieci uczą się zasad. Na tę chwilę nie wyobrażam sobie zabrania Omena do sklepu. Dagon jeździ i zachowuje się bardzo przyzwoicie.

Napisałem kilka słów o ojcu chłopców, to i wypada wspomnieć o mamie. Można rzec, że standard. Młodsza od najmłodszej mojej córki i nie przejmująca się zbytnio swoimi dziećmi. Chłopcy większą część swojego życia spędzili pod opieką babci. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie to, że babcia była doskonale znana pomocy społecznej i to niekoniecznie (albo nie tylko) w związku z pobieranymi zasiłkami. Mama twierdzi, iż nie wiedziała, że babcia nie jest wydolna wychowawczo i bardzo ją zdziwiła decyzja sądu.

Teraz się stara i realizuje wszystkie zalecenia asystenta rodziny. Przyszłości chłopców nie da się przewidzieć. Może być tak, że wrócą do niej w perspektywie kilku tygodni, jak również, że spędzą z nami kolejnych kilka lat.

Nie poruszyłem jeszcze najważniejszej kwestii, którą przy okazji bliźniaków chciałbym przedstawić. Chodzi o dzieci zwracane do systemu.

W ciągu ostatnich sześciu miesięcy spotkałem się aż z czterema sytuacjami, gdy rodziny zastępcze z różnych powodów oddały dziecko do innej rodziny. Chociaż chyba właściwszym określeniem byłoby, że porzuciły dziecko. Są to tylko przypadki, które postrzegam emocjonalnie. Są to sprawy dotyczące dzieci, które znałem. Takich dzieci, które chociaż nie mieszkały z nami na dłużej, to jednak przez jakiś czas przebywały w naszym domu i zaistniały również w moich opisach na tym blogu.
Nie mam pojęcia jaka jest skala tego zjawiska w całym powiecie, a tym bardziej w całym kraju. Podejrzewam, że duża.
Pierwszy przypadek dotyczył dziecka, które już przez kilka tygodni spotykało się z nowymi rodzicami zastępczymi, które już wiedziało, że będą to jego rodzice, które cieszyło się, że będzie miało nową rodzinę. I nagle rezygnacja... bo nie iskrzy. Bez próby podjęcia jakichkolwiek działań. Bez chęci zawalczenia.
Drugi chłopiec mieszkał z nową rodziną kilka miesięcy. Wrócił do pogotowia rodzinnego, z którego odszedł. Nie spełnił oczekiwań.
Trzecia sytuacja była związana z dziewczynką, która jak większość starszych dzieci trafiających do pieczy zastępczej, miała kilka rzeczy do wyprostowania. Ale nie to przerosło nowych rodziców. W końcu od samego początku doskonale wiedzieli z jakimi problemami przyjdzie im się zmierzyć. Traf chciał, że dziewczynka zachorowała. Konieczna była długotrwała hospitalizacja, o ile dobrze pamiętam w innym mieście. Sugerowano mamie zastępczej, że raczej będzie musiała zrezygnować z pracy zawodowej – przynajmniej na jakiś czas. Niestety na to nie była gotowa.

Na koniec rodzice zastępczy Omena i Dagona. Zanim ich poznałem, postanowiłem, że nie będę ich tutaj oszczędzał. I tak właśnie zrobię, chociaż później dopatrzyłem się pewnych okoliczności łagodzących.
Chłopcy zostali przez nich przedstawieni (a przynajmniej tak odebrani przez PCPR) jako dwie bestie, nad którymi nie daje się zapanować. Nieprzespane noce, stres związany z ciągłym pilnowaniem, krzyki, niszczenie, bieganie po domu, brak jakichkolwiek zasad. Tak miało wyglądać kilka tygodni wspólnego mieszkania. W dniu, w którym dzieci do nas przyszły, mama od samego rana wydzwaniała do PCPR-u, kiedy wreszcie ktoś po bliźniaki przyjedzie, bo ona jest u kresu wytrzymałości. Obawialiśmy się, że w uniesieniu może dzieciom wyrządzić krzywdę. Przyjęliśmy więc chłopcówi natychmiast, bez postanowienia sądu, które dotarło do nas dopiero po dwóch dniach.
Dowiedzieliśmy się też, że rodzice zastępczy złożyli wniosek do sądu, w którym prosili o możliwość zaopiekowania się tylko jednym z chłopców. Na szczęście sędzia nie wyraził zgody. Nie było żadnych podstaw ku temu, aby rozdzielić braci.
Zaintrygowało mnie to, że tym wyróżnionym chłopcem był Omen. Dlaczego? Czyżby mama chciała podjąć wyzwanie zaopiekowania się trudniejszym z braci? A może chłopiec miał uprzywilejowaną pozycję i zachowywał się zupełnie inaczej niż u nas. Tego już chyba nigdy się nie dowiemy.
Rodzice odwiedzili nas kilka razy. Dowieźli ubrania, zabawki, rozmaity sprzęt. Zabierali dzieci na spacer, przywozili im smakołyki. Czuli się podle. Zdawali sobie sprawę, że zawalili. Wiedzieli, że skrzywdzili obu chłopców. Zupełnie nie przypominali osób z moich wyobrażeń. Byli zbyt emocjonalni, zbyt empatyczni, zbyt ulegli. Nie stawiali granic, a swoją miłością wyrządzali chłopcom krzywdę.
Dlaczego jednak od razu się poddali? Dlaczego nie spróbowali zrobić czegokolwiek?
Nie szukali pomocy u specjalistów. Nawet nie dali sobie czasu.
Być może chcieli podążać za braćmi. Może mieli skrzywiony obraz pieczy zastępczej. Może wyobraźnia podsuwała im wizerunek biednych, skrzywdzonych sierotek, które tylko czekają na odrobinę miłości, a rzeczywistość okazała się bardziej brutalna. Dużo jest tych „może”.

W zasadzie nic nie łączy te cztery przedstawione historie. Każda jest inna, chociaż wszystkie zakończyły się tak samo. A może jednak coś je łączy? Może chodzi o system szkoleń i doboru rodziców zastępczych. Programy szkoleń najczęściej są oderwane od polskich realiów, a uzyskanie kwalifikacji do sprawowania roli rodzica zastępczego jest łatwiejsze niż adopcyjnego. A może jest to skutek wywierania jakiejś presji? Przez kogo i w jakim celu? Nie wiem. Dzieje się jednak coś niedobrego, gdyż również zdaniem wielu znanych mi osób, w ostatnim czasie coraz częściej słychać o rodzinach zastępczych, które są rozwiązywane. Z różnych powodów.

Wracając do chłopców. Jestem dobrej myśli i mam nadzieję, że będzie mi dana możliwość opisania ich dalszych losów.



14 komentarzy:

  1. nareszcie stary, dobry Pikuś
    uff
    a teraz: musze przyznać, że przez te zawirowania ostatnie pogubiłam się w dzieciach, co mi przeszkadza i źle mi się przez to czyta. Ile, w jakim wieku, od kiedy u was. Będę szukała info, ale chyba i imiona pozmieniałeś po drodze, więc słabo... A piesek? na stałe? na chwilę? Następca Furii czy nie? Możesz trochę pociągnąć dalsze losy poprzednich dzieciaków?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I teraz dopiero zrozumiałam wpis sprzed Egiptu

      Usuń
    2. Odpiszę szyfrem i małymi literkami, żeby za bardzo nie ujawniać tajemnic.
      Imię/wiek dziecka/wiek w momencie przyjścia: Mopik-Calineczka (13/0), Blanka (10/1), Mirabelka (7/0), bliźniaki (34/32).
      Mango jest pieskiem naszej córki i często bywa w naszym domu. Ale nie mieszka... pracuje na pół etatu.

      Usuń
    3. Zaiste! Teraz historia układa się w całość! Dzięki, Agata!
      Beza

      Usuń
    4. Dzięki , Pikuś. Już się odnalazłam. Ja brzoza, ja brzoza... 🤪

      Usuń
  2. Jak dobrze poczytać coś o dzieciach!
    Beza

    OdpowiedzUsuń
  3. ojej jestem nauczycielka. ludzie nie pracujacy tam gdzie ja mówia czesto- nigdy bym nie mogl tego robic, to jest poza moja wyobraznia. mam dzieci i to co ty piszesz jest dla mnie nie do ogarniecia. ja widze siebie jak ta rodzina co oddala...choc chyba nie..nienawidze sie poddawac...ja by sie wykonczyla probujac...no wiec do przodu Pikusiu!

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję za ten wpis. I tak sobie myślę - może Omen u Cioci Marlenki nie budził się z krzykiem właśnie dlatego, że nie spał sam tylko z nią na materacu na podłodze? I jak spał z Panią Mają, to - jak rozumiem - też był spokojny? Może chłopiec po prostu bardzo potrzebuje bliskości opiekuna, szczególnie w nocy? Ja wiem, że to nie jest łatwe, szczególnie gdy ma się pod opieką tyle dzieci i trzeba się wyspać. Ale może gdyby tak przez jakiś czas mógł jednak spać z Panią Mają lub z Panem, to by się bardziej wyciszył? Tak sobie gdybam.
    KM

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciocia Marlenka jest tropem, który warto jeszcze dokładnie sprawdzić. Podejrzewam jednak, że jej Piotruś (rówieśnik bliźniaków) raczej nie odstępował swojej mamy w nocy i nie pozwoliłby Omenowi się do niej zbliżyć. Przynajmniej w ciągu dnia był bardzo zazdrosny, a gdy chłopcy wrócili do nas, odetchnął pełną piersią. Wspólny materac u cioci Marlenki różnił się od spania u nas w pierwszych kilku tygodniach tym, że u nas spał na łóżku (z którego mógł swobodnie wychodzić) i jego towarzystwem była tylko Majka i brat Dagon. Teraz ma w pokoju jeszcze Mopika i jest dużo lepiej. Nie wiem jednak, czy jest to koncepcja, której można się trzymać.
      Poprzednio, gdy Omen ostatecznie wchodził do łóżka Majki i się do niej przytulał, wcale nie przestawał się budzić z krzykiem. Gdyby było inaczej, to Majka zapewne od razu brałaby go do siebie, aby mieć spokojną noc.
      Obecnie chłopiec już nie krzyczy, tylko jęczy i stęka przez sen. Robi to jednak tak głośno, że pozostawiony sam sobie, mógłby obudzić Dagona i Mopika. W większości przypadków wystarczy tylko słowne uspokojenie: „Śpij Omen, śpij”. Przesypia też coraz dłuższe okresy. Dzisiaj dla przykładu Majka musiała tylko raz do niego wstać i raz powiedzieć, żeby spał dalej... ale była to jedna z lepszych nocy.
      Czytałem, że koszmary senne u dzieci mogą być powodem oglądania bajek, występujących kłótni między rodzicami, choroby własnej lub kogoś bliskiego, nagromadzenia obowiązków, przebodźcowania, długotrwałego narażenia na hałas albo częstej zmiany miejsca pobytu. Z tych rzeczy pasowałaby tylko ta ostatnia, bo reszta nie występuje, a hałas robi głównie on sam. Chyba, że przyczyna jest jeszcze inna. Odpada też ciemność, gdyż Omen przed zaśnięciem (gdy czeka na przyjście Majki) chce aby wszystkie światła były zgaszone (również te w przedpokoju).
      Na razie czekamy na dalszy rozwój wypadków i liczymy, że będzie coraz lepiej.

      Usuń
  5. Czytam z wielkim zainteresowaniem, bo też mam bliźniaki i też są różni. Jeden jasny- drugi nie, jeden oczy ciemne-drugi nie, jeden mniejszy-drugi większy, jeden śmiały-drugi nie bardzo.
    Też miały to być bardzo niegrzeczne dzieci,okazało się, że są trudni, absorbujący, "męczybuły", ale nie byli "niegrzeczni". Tacy bywają za to czasami i trwa to np. pięć dni- potem znów jest dobrze. Zaczęłam prowadzić notatki, bo nie mogę znaleźć przyczyny ich dość nagłych zmian zachowania.
    Przyszli do naszej rodziny z PR, dzieci były już tam bardzo długo, więc zmiana na RZZ była do przewidzenia i to powszechne. Natomiast jedno dziecko przeszło z innej RZZ, ale nie było w tym winy tamtej rodziny, tylko rodziny biologicznej. Na szczęście dziecko dobrze tę zmianę przeżyło.
    Interesuje mnie jeszcze bardzo temat, o którym wspomniałeś-wiecznego głodu niektórych dzieci w pieczy i zastanawiam się, czy zawsze jest to spowodowane faktycznymi brakami pożywienia we wcześniejszym okresie życia, czy może są inne powody, przez które dla dzieci to jedzenie jest tak ważne. Nie mogę znaleźć informacji nt. temat. Wiesz coś może o tym?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poczytaj o jedzeniu kompulsywnym. Krótko rzecz ujmując, polega ono na ciągłym jedzeniu lub chęci jedzenia, niezależnie od odczuwanego głodu. Jest to zaburzenie o podłożu psychicznym, czyli do jedzenia zmuszają emocje, a nie głód. Raz spróbowałem sprawdzić ile chłopcy są w stanie zjeść, ale w połowie wymiękłem. Dagon krótko po śniadaniu zjadł trzy i pół bułki i wciąż krzyczał „am”. Kilka razy mieliśmy już do czynienia z jedzeniem kompulsywnym u naszych dzieci, ale na szczęście mijało ono po jakimś czasie, gdy dzieci zaczynały się czuć bezpiecznie. Chociaż było też różnie. Kapsel dla przykładu miał okresy wzmożonego jedzenia, które mijały i znowu wracały. Mógł jeść tak długo, dopóki nie pojawiły się objawy przejedzenia w postaci bólu brzucha, nudności, poczucia ciężkości. Chłopiec zaczynał sapać, ciężko oddychać, ale jadł dalej. Chociaż nigdy nie wymiotował. Za to ośmioletnia Asteria zaczynała jeść, gdy zbliżał się termin rozprawy w sądzie (a było ich kilka), a potem wszystko przechodziło. Jedzenie było sposobem rozładowania, czy też stłumienia swoich emocji.
      Z naukowego punktu widzenia, wszystko polega na tym, że jedzenie aktywuje ośrodek nagrody w mózgu, więc dzieciom robi się przyjemnie i odczuwają ulgę w sytuacjach stresowych. Tyle tylko, że jest to stan chwilowy i złe emocje znowu wracają. Aby temu zaradzić, znowu trzeba się najeść i tak w kółko. Problem dotyczy nie tylko dzieci, ale również dorosłych. Chociaż na dzieciach jest to najlepiej widoczne. Zauważyłem, że te, które wciąż chcą jeść, mają zwyczaj napychania buzi do granic możliwości. Nie zdarza się to choćby naszemu małemu Mopikowi, który mieszka z nami od urodzenia.
      Przyczyna nadmiernego apetytu może też wynikać, jak wspomniałaś, z pewnych nawyków. Wtedy chyba nie nazywa się to jedzeniem kompulsywnym, chociaż pewny nie jestem. Dzieci, które w przeszłości musiały domagać się jedzenia, albo o nie walczyć, nawet gdy mają przed sobą pełną miskę i wiedzą, że dla nich nie zabraknie, to jednak rzucają się na to jedzenie, wpychają do buzi ile się da i zagarniają do siebie w obawie, że kolega siedzący obok mu zabierze. Dlatego ja robiąc kolację, przy niektórym układzie dzieci mogę serwować posiłek w postaci szwedzkiego stołu, a przy innym muszę porcjować. Takie zachowania często dotyczą dzieci, które w przeszłości były zaniedbywane, albo wychowywały się w większej grupie (na przykład w domu dziecka). Ale też reguły nie ma.
      Gdzieś czytałem, że jedzenie kompulsywne nie jest tak niebezpieczne jak anoreksja albo bulimia, chociaż ma z nimi wiele wspólnego. My nigdy nie musieliśmy korzystać z terapii, bo po jakimś czasie wszystko samo mijało. Mam nadzieję, że z bliźniakami też tak będzie. Póki co, od samego rana wciąż słyszę „am” i „chcę bułę”.

      Usuń
    2. Dzięki za odpowiedź. Poczytam.

      Usuń
  6. Długo trzeba było czekać na Twój wpis w starym stylu, ale było warto. Bardzo dziękuję i czekam cierpliwie na kolejny. Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Dzień dobry, a ja chciałam się odnieść do wpisu nt. Rodzin zastępczych które po pewnym czasie rezygnują i oddają dzieci. Razem z mężem jesteśmy początkującą rodzina zastepcza, które na wywiadzie określiła, że na początek przyjmiemy maluszka, żeby powoli się rozkręcić, nabrać praktyki. Nasz pcpr, wysłuchał nas, zanotował wszystko nawet zadzwonił do nas kilka razy, ale za każdym razem proponował rodzeństwo i na dodatek starsze niż to co określiliśmy w wywiadzie, w tym był 16 latek. Mając biologiczne córki, dorastające nie zgodziliśmy się. Podejrzewam, że inni się zgadzają,że strachy, że już nikt nie zadzwoni. I taka poczatkujaca rodzina zastepcza, poprostu "pęka" i rezygnuj. Moim znajomym tez proponowali dwóch 17 latków.

    OdpowiedzUsuń