sobota, 3 kwietnia 2021

--- Kokon

 

Zdjęcie poglądowe... ciekawe określenie

Jeszcze nie opiszę jak przebiegał proces przejścia Bliźniaków do nowego domu, mimo że już tylko dni dzielą mnie od chwili, gdy o 18:30 powiem do siebie „nie muszę już robić kolacji”.

Ten post traktuję po części jako temat zastępczy, a po części jako wprowadzenie do następnego wpisu. Jest kiepsko... ze mną jest kiepsko. Chociaż wcale nie dlatego, że po trzech latach będę się musiał rozstać z dziećmi, które stały się dla mnie ważne. Wręcz przeciwnie... mam już dość. Najchętniej wystawiłbym walizki chłopców za próg i powiedział do rodziców „no to są już Wasi”. Jest to najtrudniejsza adopcja z dotychczasowych. Czworo dorosłych, mających (jak się okazuje) różne podejście do wszystkiego co ma miejsce od ponad sześciu tygodni. Do tego dwóch chłopców, których emocje wcale nie są bliźniaczo podobne. Ale o tym będzie następnym razem.

Mamy już postanowienie sądu o powierzenie pieczy nad dziećmi ich rodzicom adopcyjnym. Ten papier powoduje, że każda ze stron może powiedzieć: „od teraz Bliźniaki będą już mieszkać w nowym domu”.

Niestety czasami tak się zdarza, że rodzinę zastępczą opuszczają dzieci, które zupełnie jeszcze nie są na to gotowe - ale wymusza to albo rodzina adopcyjna, albo zastępcza. Teoretycznie moment odejścia do rodziny adopcyjnej powinien być ustalony wspólnie, i poprzedzony wnikliwą analizą potrzeb i gotowości dzieci. Nie zawsze jest to proste i nie zawsze udaje się ucelować w ten punkt czasowy – czyli tę decyzję sądu, po której wszyscy już zaczynają tupać, nie mogąc doczekać się zamieszkania dzieci w nowym domu.
My mamy akurat to szczęście, że nasz ośrodek adopcyjny nie dąży do jak najszybszego przejścia do nowej rodziny (stosując zasadę ostrego cięcia), a organizator pieczy zastępczej nie marudzi, że musi jeszcze przez jakiś czas płacić na utrzymanie dzieci w naszej rodzinie. Niewiadomą są tylko rodzice adopcyjni, dla których ukończenie szkolenia czasami jest tylko przykrą koniecznością i zmarnowaniem czasu, więc wykorzystają każdą okazję na szybkie zabranie dzieci do siebie.
Mamy więc wypracowany pewien system pozwalający optymalizować cały proces adopcji. Jego wadą jest tylko to, że zależy on od osób pracujących tu i ówdzie. Może więc się zmienić niemal w każdym momencie, ponieważ jak już nieraz się przekonałem, termin „dobro dziecka” jest tylko wyświechtanym sloganem stosowanym zupełnie bez pokrycia przez różne urzędy.

W przypadku Bliźniaków, przez trzy tygodnie byliśmy w stałym kontakcie z psycholożką z ośrodka adopcyjnego, która ma duży wpływ na termin złożenia wniosku o powierzenie pieczy. Jest ona bardzo ważnym elementem, gdyż przy niecierpliwych rodzicach adopcyjnych, zawsze może przecież powiedzieć, że ma problem z ustaleniem terminu ostatniego spotkania, na którym między innymi przygotowywany jest wniosek do sądu. Kolejnym ogniwem jest sędzina, a jeszcze wcześniej jej sekretarka, która przedkłada wniosek do podpisu. Ten czas może być bardzo różny. W niektórych sądach trwa nawet kilka tygodni, chociaż chodzi tylko o parafkę opatrzoną pieczęcią.

W naszym przypadku złożenie wniosku o powierzenie pieczy następuje wówczas, gdy zarówno dzieci, jak też ich rodzice adopcyjni są już gotowi do wspólnego bycia z sobą. A to oznacza, że złożenie podpisu przez sędzinę powinno nastąpić szybko. W przypadku Romulusa i Remusa wszystko zamknęło się w 48 godzinach. Było to krótkie pytanie do Majki: „już można?”.

Prawda, że dziwne? Sędzina pyta mamę zastępczą.

Gdy przeczytałem kilka powyższych zdań, to doszedłem do wniosku, że jest to opis jakiegoś korupcjogennego procesu adopcyjnego – chociaż kartą przetargową nie są pieniądze, a właśnie to tajemnicze „dobro dziecka”. Dlaczego tak właśnie musi być? Dlaczego to co robimy wspólnie z ośrodkiem adopcyjnym, PCPR-em i sądem, nie może być procedurą standardową, obowiązującą wszędzie, i określoną konkretnymi zapisami w prawie?

Pewnie sporo osób zauważyło, że rodzice adopcyjni są tutaj traktowani nieco po macoszemu. Wiele rzeczy ma miejsce za ich plecami, a oni sami czują się oceniani i być może nawet do czegoś przymuszani.

Dlaczego tak się dzieje? Pewnie sam bym do takich wniosków nie doszedł (bo przecież przez mój pogotowiowy dom przewinęło się zaledwie kilkunastu rodziców adopcyjnych), ale nawet najlepsi z nich (w sensie oceny psychologicznej) głównie nastawieni są na siebie i swoje potrzeby. Mogę się w pełni zgodzić z takimi wnioskami, jak również z tym, że jest to zupełnie normalne. Bo przecież do nas przychodzi dwójka dorosłych ludzi, którzy spędzili z sobą kilka, a w większości przypadków kilkanaście, lat. Przez cały ten okres dbali tylko o siebie, zaspokajając tylko swoje potrzeby, chodząc na kompromis tylko z tą swoją drugą połówką. I nagle pojawia się nowy świat. Nawet nie taki, o którym ktoś kiedyś mówił na szkoleniu... zupełnie inny. Dla naszych rodziców (a właściwie nowych rodziców Romulusa i Remusa) wszystko biegnie zbyt szybko. Mnie to nie dziwi. Ważne, że chłopcy są już gotowi.

Kilka dni temu Majka mnie zapytała:

  • Czytałeś?

  • Tak.
  • Nic nie napiszesz?
  • Nie.

Chodziło o dyskusję dotyczącą właśnie procesu przejścia dziecka do rodziny adopcyjnej. Przecież mógłbym pokusić się o jakiś opis ze środka tego cyklonu. Rodzina adopcyjna skarżyła się na zastępczą, która w brutalny sposób blokowała kontakty z przebywającymi u niej dziećmi zastępczymi. A to nie ta godzina, a to nie ten dzień... a to weekend, który przeznaczony jest tylko dla rodziny (tej zastępczej). A do tego dzieci nie mogły jeszcze odejść, bo nie były na to gotowe. Ale jak miały być gotowe, skoro miały ograniczane spotkania?

Moim problemem było to, że tam nic nie trzymało się kupy, a do tego znałem tylko osąd jednej strony. Jednak nie odezwałem się głównie dlatego, że moje zdanie byłoby kolejnym, w jakiejś mierze krytykującym postępowanie rodziny zastępczej... tej która pewnie nawet nie miała pojęcia, że ktoś, gdzieś o niej napisał.

Owijam się więc przędzą jak ten jedwabnik morwowy, mając wrażenie, że wszystko co chciałem to już gdzieś powiedziałem, i teraz szkoda mi czasu na napisanie nawet kilku zdań. Bo w tych kilku zdaniach i tak nie jestem w stanie zawrzeć całej myśli, którą chciałbym przekazać, a spowodują one najwyżej pojawienie się kolejnych komentarzy. A że nie potrafię jednocześnie pisać i bawić się ze Stokrotką, to wybieram to drugie.

Nie wiem, czy to dobrze, czy nie, ale należę do kilku zamkniętych grup, których zdanie doskonale znam, więc mogę tylko albo płynąć z prądem, albo pod prąd. Wolę więc pisać tutaj... bo tutaj może wejść każdy, nawet przypadkowo.

Przedstawię zatem jeszcze moje zdanie, z którym z pewnością nie zgodziłaby się większość rodziców zastępczych. A przynajmniej ci, którzy nigdy nie mieli do czynienia z dziećmi pokroju Ptysi.

Kiedyś jedna ze znanych mi osób powiedziała, że nigdy nie zaproponowałaby jakiejkolwiek rodzinie zastępczej (nawet gdyby była jej wrogiem) dwójki dzieci, które aktualnie z nią mieszkały. To było pogotowie rodzinne, więc rozważania nie dotyczyły radzenia sobie z tymi dziećmi, ale dokąd mają one pójść... bo gdzieś musiały.

Myślę, że już mogę opisać dalsze losy Ptysi, gdyż w ciągu ostatnich tygodni wiele się wydarzyło, i chyba nikomu już nie zależy, aby ich historia na zawsze pozostała w cieniu... owiana jakąś tajemnicą.
Ptysie już zawsze będę zaliczał do kategorii swoich porażek. Miało być dużo lepiej, a wyszło jak wyszło. Być może niewłaściwie zaszufladkowałem siebie do grupy rodzin zastępczych, których celem jest zdiagnozowanie, zaopiekowanie, nauczenie tego i owego (również nawiązywania więzi), i wypuszczenie w świat... ten lepszy świat, dający nadzieję na przyszłość.
Sąd orzekający w sprawie Ptysi wreszcie się określił. Nie wydał decyzji umożliwiającej powrót dzieci do mamy. Sporo osób w to wierzyło. Pewnie gdyby ta dwójka dzieci nadal przebywała w naszej rodzinie, to zaliczałbym się do tego grona. Sąd jednak ograniczył mamie prawa rodzicielskie, postanawiając jednocześnie, że dzieci w komplecie (czyli Ptyś, Balbina i Bill... bo przecież jeszcze jest najstarszy z rodzeństwa) mają znaleźć się w jednym miejscu. W jednej rodzinie? Niekoniecznie... w jednym miejscu. Mama biologiczna całej trójki już zapowiedziała apelację, a Afrodyta (czyli aktualna mama zastępcza) nie wie, czy wytrzyma do kolejnej rozprawy. To może oznaczać, że dzieci być może będą jeszcze migrować pomiędzy różnymi rodzinami, którym będzie się wydawało, że dadzą radę... bo przecież nie ma dzieci nieadoptowalnych, nie ma dzieci, które nie zasługują na zamieszkanie w rodzinie.

Jest tyko pytanie, czy istnieją takie rodziny? Może tak. Sam jestem orędownikiem zniesienia rejonizacji. Zapewne gdzieś w Polsce znalazłaby się rodzina, która zechciałaby zaopiekować się całą trójką Ptysi...

Ale przecież taką rodziną była Afrodyta. Jestem ostatnim, który powiedziałby, że nie dała rady. Jestem pierwszy, który powie, że to ja zawaliłem - niesiony chęcią pozbycia się tych dzieci, albo mamiony wizją, że są takie fantastyczne rodziny... altruistyczne, empatyczne, i być może pozbawione splotów nerwowych. Do tego, przecież wiedziałem, że Afrodyta ma też swoje dzieci. Wiedziałem jaka jest Balbina. Na co liczyłem?
W przyszłym tygodniu czeka nas kolejne badanie psychologiczne. Dobrze, że rodziny zastępcze muszą przechodzić tego rodzaju testy i sprawdzanie swoich kompetencji rodzicielskich. Zapewne padnie pytanie: „co w ostatnim czasie było dla pana najtrudniejsze?” - zawsze takie pytanie się pojawia. Jestem ciekawy tej rozmowy i wniosków z niej wynikających.
Ale teraz nie zaproponowałbym Balbiny żadnej rodzinie. Dziewczynka przekracza granice na wszelkich płaszczyznach. W przedszkolu rozpoczyna dzień od przestawiania mebli i pokazywania wszystkim języka. W domu... chyba dla zasady wszczyna awantury o byle co, z byle kim. Panie w przedszkolu już przestały się dziwić, że dzieci są odbierane tuż przed zamknięciem placówki. Ptyś? Wciąż ucieka od świata, chowając się pod stół.

Te dzieci kiedyś dorosną. Pewnie będą też miały swoje dzieci. Jak można im pomóc?

Jest wiele tematów, których nie chcę poruszać gdzieś tam... w kilku zdaniach. Jest to zwyczajnie niemożliwe. Takim tematem są też rodzice biologiczni.

Mama Bliźniaków?

Myśląc o rodzicach chłopców, mam przed oczami tylko ją. Tata jest (...) oderwanym od rzeczywistości, dla którego ważna jest tyko chwila (...).
Mama przez trzy lata walczyła. Również z Majką i ze mną. Ale mam dla niej duży szacunek, i chciałbym aby chłopcy kiedyś się z nią spotkali. Teraz (przez najbliższych kilkanaście lat) nie będzie to możliwe. Ostatnio rozmawialiśmy z Romulusem i Remusem, że wyprawimy im pożegnalną fetę.
  • A kto na niej będzie?

  • Wszyscy
  • Mama „matka” też?

No nie... jej nie będzie. Ale dlaczego przypomnieli sobie o niej po wielu tygodniach niewidzenia się? Może powinna się pojawić? Ja bym powiedział „zapraszam”... ale chyba tyko ja – no i chłopcy.

Mama bliźniaków nie radziła sobie ze swoimi uzależnieniami. Głównie od alkoholu... ale nie tyko. W końcu odpuściła. Już się nie odzywa. Przyniosła nawet do PCPR-u jakieś rzeczy dla chłopców. Pamiątki? Tak... mamy nawet zdjęcia z okresu gdy chłopcy jeszcze z nami nie mieszkali.

Nikt nie ma prawa jej oceniać. Dziewczynki, która większą część swojego życia spędziła w pieczy zastępczej. Taka Balbina?

Żeby jednak nie było, iż swoimi opisami wprowadzam kogoś w kiepski nastrój, a nawet doprowadzam do przedświątecznych stanów depresyjnych, to zakończę pewnym dowcipem, który mi akurat się podoba.

Rozmawiają z sobą dwie dziewczyny:

  • My w domu, przed posiłkiem, zawsze się modlimy.

  • My nie, bo nasza mama dobrze gotuje.

Suchar? Romulus zapewne by powiedział: „Jezus, Maria !!!”. Tak mu się ostatnio porobiło.

4 komentarze:

  1. hej. Na początku - Zdrowych i Wesołych Świąt. I poprawy samopoczucia, bo, wyczuwam, jest potrzeba. Wpis nie do końca jest dla mnie jasny, przeczytam go jutro raz jeszcze zatem. I być może jeszcze raz. Trzymajcie się zdrowo.

    OdpowiedzUsuń
  2. Odpuściła mama bliźniąt, tak? Czyli to koniec tego życia. Dla nich i dla niej. To my tu grzecznie i spokojnie (no dobra, niespokojnie) czekamy na dalszy ciąg. I Happy end.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Opiszę chłopców w przyszły weekend. Jeszcze się sporo dzieje.

      Usuń
    2. Weź już Pikuś nie trzymaj tak długo w napięciu, tylko pisz o odejściu chłopców...
      Ile można czekać;)?
      Kasia

      Usuń