|
Paprotka nie przewraca się na schodach |
Tylko
kilkanaście dni dzieli mnie od momentu, w którym powinienem wejść
do samolotu lecącego do Hurghady. Teraz mogę już powiedzieć, że
powinienem... ale nie wejdę.
Wszystko
zaczęło się ponad rok temu, gdy Majka stwierdziła, że z naszych
ubiegłorocznych planów wakacyjnych nic nie wyjdzie. Optymistycznie
założyła, że do kwietnia tego roku epidemia już wygaśnie, a
oferta biura podróży była kusząca. Ponadto istniała możliwość
przełożenia terminu wyjazdu o kolejne kilka miesięcy.
Wspominam
o tym przy okazji opisywania losów Paprotki, aby pokazać jak bardzo
ulotne jest planowanie czegokolwiek w naszej rodzinie. Gdy Majka
snuła marzenia o zwiedzaniu piramid, Paprotki jeszcze z nami nie
było, a cała pozostała piątka naszych dzieci zastępczych miała
już do tego czasu mieszkać w nowych rodzinach.
Ptysie
odeszły, Bliźniakom rzutem na taśmę by się udało, a Stokrotka niestety jeszcze trochę z nami pomieszka.
Gdy
dziewięć lat temu uczestniczyłem w szkoleniu dla kandydatów do
pełnienia funkcji rodziny zastępczej i pojawił się temat osób
mogących być naszym wsparciem w trudnych chwilach, to pomyślałem
sobie, że przecież mnie to nie dotyczy. Nasze córki były już na
wylocie z rodzinnego gniazda, Majka miała wszystko rozpracowane w
najmniejszych szczegółach, a ja... powiedzmy, że nauczyłem się
funkcjonować w sytuacjach stresowych.
Nie
potrzebowałem wsparcia. Nauczyłem się żyć ze świadomością, że
muszę liczyć tylko na siebie. No właśnie... egoistycznie myślałem
tylko o sobie.
Niedawno
zostaliśmy trochę zaskoczeni pytaniem naszego organizatora pieczy
zastępczej, czy mamy jakiś „plan B” na wypadek gdybyśmy razem
(czyli Majka i ja) nagle znaleźli się na stadionie narodowym -
oczywiście nie w charakterze obserwatora meczu naszej drużyny
piłkarskiej. Okazuje się, że w czasach epidemii, powiedzenie
„sięgaj, gdzie wzrok nie sięga”, może mieć zupełnie inne
znaczenie. Niestety aż tak dalece idącego zabezpieczenia nie mamy.
Jednak w ciągu tych kilku lat bycia rodziną zastępczą, nastąpiły
pewnego rodzaju przetasowania w kręgu naszych znajomych. Pewnie po części jest to związane z tym, że niektórzy nie mają już ochoty ciągle słuchać Majki opowieści o
naszych dzieciach zastępczych i barwnym życiu ich rodziców. Inni
zapewne są poirytowani tym, że wciąż nie mamy czasu... albo
bardziej, że nie jesteśmy już tak dyspozycyjni jak dawniej.
Pojawiły
się jednak inne rodziny. Niektóre z nich są
gotowe nam pomóc w przejęciu opieki nad naszymi dziećmi na krótki czas. Nie nad
wszystkimi naraz... ale nad jednym, może dwójką, a może i trójką.
To jest właśnie ta mityczna grupa wsparcia, o której słuchałem
na szkoleniu. Ta, która jednym uchem wlatywała, a drugim
wylatywała... bez odrobiny refleksji. Są to osoby, które przede
wszystkim są znane naszym dzieciom. Są to rodziny, w których nasze
dzieci czasami przebywają – nawet z pogwałceniem zasad
obowiązującej nas umowy z organizatorem pieczy zastępczej, że
zawsze będziemy nad nimi sprawować bezpośrednią opiekę. Gdy
kiedyś moje dzieci biologiczne szły na noc do szwagierki, to było
to uznawane jako podtrzymywanie więzi rodzinnych, a pomijając
zbędną ideologię, było to coś zupełnie normalnego. Gdy teraz
moje dzieci zastępcze wyjdą z tą samą szwagierką na spacer, to
jest to już bezprawie. Na szczęście nikt tego nie ściga z
urzędu... przynajmniej dopóki nie wydarzy się jakiś wypadek.
Wracam
do naszego niedoszłego wyjazdu. Na czas nieobecności udało nam się
zapewnić opiekę dla każdego z przebywających z nami dzieci
zastępczych. Rodzicom adopcyjnym Bliźniaków powiedzieliśmy
wprost... tego konkretnego dnia przejmujecie nad nimi opiekę
niezależnie od sytuacji. Macie na to prawie dwa miesiące i musicie
się jakoś ogarnąć ze wszystkim. Jak się nie uda, to chłopcy
pójdą na dwa tygodnie do Marlenki, co akurat w tej sytuacji nie
byłoby dobrym rozwiązaniem.
Ośrodek
adopcyjny potrzebuje tydzień na ustalenie terminu spotkania, aby
ostatecznie wszystko przyklepać i wspólnie z rodzicami napisać
wniosek do sądu o powierzenie pieczy nad chłopcami. Sądowi w
zasadzie też wystarczy tydzień, ale dla pewności dodaliśmy
jeszcze tydzień w zapasie na ewentualne poślizgi. Ogólnie rzecz
ujmując – mnóstwo czasu. Oczywiście zakładając, że Bliźniaki
wyrażą zgodę na zamieszkanie w nowej rodzinie.
Paprotce
zapewniliśmy miejsce u cioci Marlenki, a Stokrotce u cioci Katji,
którą uwielbia, i z którą spędza sporo czasu. Calineczka i
Blanka są jeszcze na tyle małe, że zadowalają się każdą chętną
parą ramion do ukołysania, ale zarówno Marlenka jak i Katja
zdecydowały się wziąć jeszcze po jednym dziecku, co powodowało,
że nawet te najmłodsze miałyby wokół siebie znajome twarze.
Ja
zacząłem oswajać się z myślą, że być może po przylocie do
Egiptu zostanę na prawie dwa tygodnie umieszczony w pokoju
hotelowym, bez możliwości opuszczania go, bez dostępu do
internetu, za to z al-jazeerą albo inną stacją telewizyjną w
oryginale. Okazało się bowiem, że testy na obecność wirusa
wykonywane są po przylocie, a nie przed wylotem. Ze stoickim
spokojem przyjąłem też to, że po powrocie będę musiał
odsiedzieć kilka kolejnych dni na kwarantannie. Krótko mówiąc
liczyłem się z miesiącem aresztu domowego. No ale czego się nie
robi dla miłości.
I mniej
więcej w takim momencie musieliśmy zmierzyć się z informacją, że
Paprotka jest już wolna prawnie. Sąd odebrał mamie prawa
rodzicielskie, a ta w ciągu tygodnia nie wykonała żadnego ruchu,
co spowodowało, że decyzja się uprawomocniła. Właściwie
spodziewaliśmy się, że mama Paprotki nie będzie się odwoływać,
gdyż na ostatniej rozprawie ostentacyjnie opuściła salę przed
odczytaniem uzasadnienia decyzji. Sędzia zapytał tylko, czy kogoś
z pozostałych osób interesuje co ma do powiedzenia, a skoro nie
było odzewu to szybko zakończył postępowanie.
Tak więc
stanęliśmy przed ogromnym dylematem moralnym. Co robić? Jaki sens
ma przekazanie Paprotki innej rodzinie (na czas naszego urlopu), gdy
właśnie mogłaby zacząć spotykać się z rodzicami adopcyjnymi? A
co po naszym powrocie? Kolejne mieszanie jej w głowie, czy
opóźnianie procesu adopcyjnego? Nic się nie kleiło. Wszystko
zatracało jakikolwiek sens.
Majka
postanowiła, że skorzystamy z możliwości przełożenia wycieczki
na nieco spokojniejszy czas... może na po wakacjach, albo choćby na
po adopcji. Ja nie miałem z tym większego problemu, nawet
zakładając że będę musiał przeżyć kilka dni ze zdołowaną
Majką.
Rzeczywistość
okazała się dużo bardziej skomplikowana. Albo Majka czegoś nie
doczytała, albo zwyczajnie zapomniała postawić „ptaszka” przy
opcji „ubezpieczenie od rezygnacji”. Okazało się, że musimy
polecieć... a przynajmniej zapłacić (co zresztą już wcześniej
uczyniliśmy). Przełożenie wycieczki nie wchodziło w grę. Kilka
kolejnych dni upływało nam w minorowych nastrojach. W zasadzie
skłanialiśmy się już ku temu, że jedziemy. Ale co to za wakacje,
które nie cieszą?
Pewnie
to dziwnie brzmi, ale naszym wybawieniem od podjęcia trudnej decyzji
okazał się wzrost zachorowań na Covida. Nie udało się
skompletować chętnych do wylotu dwoma samolotami. Zaproponowano nam
przelot z Warszawy. Nawet dostaliśmy bonifikatę, która z nawiązką
wystarczyłaby na dojazd i opłacenie parkingu. Ale tym razem, to nie
my zmieniliśmy warunki umowy.
Szykujemy
się zatem do kolejnej adopcji. Ale...
Tym
„ale” jest fakt istnienia rodzeństwa Paprotki. PCPR poprosił
nas o ustosunkowanie się do kilku kwestii. Ostatnie posiedzenie
zespołu musi między innymi odpowiedzieć na pytanie o hipotetyczną
adopcję zagraniczną. W przypadku Paprotki nie miałem wątpliwości,
chociaż nie wykluczam, że przy jakimś kolejnym dziecku odpowiem
twierdząco, mając świadomość, że jest to teraz jedna wielka
fikcja.
Niestety
siostra i bracia Paprotki są z krwi i kości. Nie znamy jeszcze
opinii psychologów z OZSS, w której powinni odnieść się do
możliwości rozdzielenia rodzeństwa i umieszczenia każdego z nich
w odrębnych rodzinach. Dokument ten gdzieś utknął...
prawdopodobnie w sądzie. Być może będzie tam napisane, że nie
istnieją żadne więzi między rodzeństwem. Być może psycholodzy
stwierdzą, że warto poszukać rodziny dla całej czwórki. A może
zupełnie nie odniosą się do rodzeństwa jako całości.
Moja (i Majki oczywiście) opinia jest dla sądu tylko jedną z wielu. Do tego pewie ma on świadomość tego, że
dbam tylko o Paprotkę... bo to ona jest moim dzieckiem. Nie
interesuje mnie to, że być może jakaś rodzina skusi się na adopcję
czwórki rodzeństwa tylko dlatego, że jedno z nich jest małe, zdrowe,
mądre i poukładane emocjonalnie. Wolałbym, aby nikt taki się nie znalazł. Tak będzie lepiej dla każdego. W dziewiątym roku bycia rodzicem
zastępczym przestaję żyć w świecie iluzji. Nie ma chętnych do
adopcji czwórki dzieci jednocześnie. Do adopcji dzieci, o których wspólnie
można powiedzieć: małe i duże, zdrowe i zaburzone, miłe i wredne,
ujmujące za serce i odpychające. Ktoś mógłby powiedzieć, że
każde z nich ma jedną wspólną cechę... potrzebę miłości,
zainteresowania, bycia tym jedynym. Tak... ale tylko jako każde z
osobna. Bo taka jest konstrukcja psychiczna rodziców adopcyjnych –
chcę mieć dziecko dla siebie. To jedyne, wymarzone, najpiękniejsze i najmądrzejsze. Chyba to rozumiem. Nie wiem, czy mogę zdradzić ile było chętnych rodzin do przysposobienia dwójki dzieci do lat pięciu w naszym ośrodku. Pewnie nie mogę. Ale gdybym sobie urąbał siekierą dwa paluchy u ręki, to ta jedna dłoń by mi wystarczyła, aby ich wskazać. Ilu jest chętnych do adoptowania czwórki?
Gdyby
ktoś mi powiedział „słuchaj... jest rodzina zastępcza, która
zaopiekuje się całym rodzeństwem Paprotki”, to natychmiast przyjąłbym to
za dobrą monetę. Bo takie rodziny są... a jednocześnie ich nie ma.
Nie ma ich, ponieważ w naszym kraju nie ma rodzin zastępczych
długoterminowych. Ten termin został usunięty z ustawy o pieczy zastępczej kilka lat temu. Teraz każda rodzina zastępcza funkcjonuje na zasadzie tymczasowości, co
oznacza, że nasza Paprotka prędzej czy później zostałaby wyrwana
z tego systemu. W najlepszym razie rodzice zastępczy
zostaliby przymuszeni do jej adoptowania.
A może się mylę? Dlaczego zatraciłem wiarę w empatię sądów i ośrodków adopcyjnych? Bo oni wszyscy wierzą w to, że adopcja jest jedynym, niepodważalnym i największym dobrem, które może spotkać dziecko odebrane jego rodzicom biologicznym. Czy aby na pewno?
Ale może ja jestem taki sam? Dlaczego właściwie zakładam, że nie znalazłaby się rodzina zastępcza dla czwórki trudnego rodzeństwa, w której mogłoby ono zamieszkać już na zawsze? Bo tak mówi nasz PCPR?
A może sąd powie inaczej? Może zna takie rodziny, albo ma czarodziejską różdżkę. Kiedyś pewna sędzina chciała pozostawić jakieś dzieci u nas na zawsze, bo nie do końca rozumiała jaka jest rola pogotowia rodzinnego. Inna sędzina nie chce umieścić dzieci w rodzinnym domu dziecka twierdząc, że to nie jest rodzina zastępcza. Czy ktokolwiek jeszcze czyta ustawę o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej?
Tak więc
na tę chwilę nie wiemy, co jest w opinii psychologów. Nie wiemy
jakie zalecenia wyda zespół w swojej ocenie dla ośrodka
adopcyjnego. Nie wiemy co zrobi ośrodek, ani co zrobi sąd.
Walczymy
więc o Paprotkę tak jak potrafimy. Tak jak wydaje nam się, że
będzie to słuszne... nie mając pewności, że jest to słuszne, ani że dziewczynka podzieli nasze zdanie za kilkanaście lat.
Paprotka (prawie 14 miesięcy).
Ocena
dziecka na podstawie obserwacji opiekunów.
Sytuacja
zdrowotna
Dziewczynka
nadal jest okazem zdrowia. Ewentualne drobne przeziębienia nigdy nie
wymagały leczenia antybiotykiem. Również nie zaszła konieczność
konsultowania się ze specjalistami.
Zakończyły
się problemy z wrażliwą skórą na pupie, co w pewien sposób
wiążemy ze zmianą diety na coraz bardziej dorosłą. Paprotka w
zasadzie je już wszystkie potrawy i trudno byłoby wskazać coś
czego nie lubi. Może z wyjątkiem arbuza, którego natychmiast
wyrzuca na podłogę. Być może ma w sobie zbyt dużo wody. Ze
swojego dziecięcego jadłospisu preferuje dania mięsne. Uwielbia
chleb z szyneczką, albo pasztetem. Lubi kiełbaskę zawiniętą w
żółty ser i wszystkie obiadki (ale bez buraczków). Nie gardzi
owocami i warzywami, a gdy zobaczy mleko, to rzuca w kąt wszystkie
zabawki i z uśmiechem na twarzy biegnie w jego kierunku. Za ten
napój byłaby gotowa sprzedać i ciocię, i wujka.
Szczepienia
mamy lekko opóźnione, co wynika po części z panującej epidemii,
a po części z braku karty szczepień, która kilka tygodni „szła”
z jednej przychodni do drugiej. Mama biologiczna nie zrealizowała
żadnego szczepienia. Jedynymi były te wykonane na oddziale
noworodkowym.
|
Efekt porannej zabawy Paprotki |
Rozwój
dziecka
Paprotka
właśnie miała przeprowadzoną ocenę rozwoju psychoruchowego w
Fundacji ZERO-PIĘĆ, którą dołączam do opisu.
Pominę
zatem jej zdolności w operowaniu przedmiotami, wkładaniu i
wyjmowaniu z pojemników, czy odróżnianiu słonia od wiewiórki. W
tym ostatnim zadaniu może nie za bardzo się sprawdziła, ale w
wielu innych wykazywała umiejętności dziecka półtorarocznego, a
nawet dwuletniego. Paprotka była bardzo chętna do współpracy,
chociaż były też wyjątki. Nie chciała na przykład pokazać, że
potrafi kopnąć piłkę, chociaż skutecznie kopała w stół, aby
ją spod niego wyciągnąć. Jedno z ćwiczeń miało wykazać
umiejętność wkładania małego przedmiotu do pojemnika z niewielką
średnicą otworu. Dziewczynka dostała do ręki słoiczek z
umieszczonym w nim czekoladowym płatkiem (takim, które dzieci jedzą
z mlekiem). Paprotka miała go wyciągnąć (co zrobiła migiem), a
następnie ponownie umieścić w pojemniku. Niestety w drugą
umiejętność psycholożka musiała uwierzyć na słowo mamie
zastępczej, gdyż Paprotka błyskawicznie zjadła narzędzie
badawcze. Nie przeszkadzało jej, że płatek był stary, wysuszony,
i przeszedł przez ręce wielu badanych dzieci.
Tutaj
opiszę umiejętności (nie zawsze godne pochwały) i niektóre
zachowania, które odróżniają Paprotkę od wielu innych dzieci w
jej wieku.
Dziewczynka
jest dzieckiem bardzo pogodnym i jednocześnie przewidywalnym.
Jeżeli marudzi, to są tylko trzy możliwości (w kolejności od
najbardziej prawdopodobnej): jest śpiąca, głodna, albo się
czegoś boi. Gdy niedawno próbowaliśmy zmienić jej sypialnię, to
zrobiła taką awanturę, że w środku nocy ewakuowaliśmy ją wraz
z łóżeczkiem do dotychczasowego pokoju, w którym zasnęła
niemal natychmiast. Być może ta tęsknota do poprzedniego pokoju
wynikała z faktu, że dziewczynka ma go już rozpracowanego niemal
do perfekcji. Nie potrafi wprawdzie jeszcze wyjść górą z
łóżeczka, ale doszukała się w nim pustej przestrzeni między
szczebelkami. Nie jest przeszkodą fakt, że to „wyjście” jest
dosunięte do ściany, a drugą stronę blokuje zapora w postaci
pudła z zabawkami. Jak chce i trochę pokombinuje... to wyjdzie.
Może więc tylko nam się wydaje, że Paprotka śpi tak ładnie i
długo. Czasami gdy z lekka zaniepokojeni, przedłużającą się
ciszą około dziewiątej nad ranem, wchodzimy aby sprawdzić „czy
jeszcze śpi”, naszym oczom ukazuje się pobojowisko, którego nie
powstydziłaby się grupa pięciolatków – „zdemolowane”
łóżko, rozrzucone zabawki, opróżnione szuflady i półki w
garderobie... kupa na twarzy.
Zainteresowanie
swoim ciałem nie jest być może jakieś niezwykłe w porównaniu
do innych dzieci w jej wieku, ale dążenie do zrealizowania
zamierzonych w tej materii planów, jest godne uwagi. Paprotka
potrafi sporo czasu poświęcić na to, aby odpiąć guzik, a jeżeli
się nie udaje, to wyciągnąć bez rozpinania rękę z rękawa, czy
nogę z nogawki. Celem jest rozebranie się do naga. Przerabialiśmy
już specjalne śpiwory dla dzieci, które Paprotka rozpracowywała
w kilkanaście minut. Teraz staramy się utrudnić jej zadanie,
zakładając piżamkę tyłem do przodu. Guziki i zamek błyskawiczny
z tyłu, póki co jeszcze ją przerastają. Ale nie przeszkadza jej
to w zdjęciu pieluchy bez rozebrania się z piżamki. Bywało więc,
że znajdowaliśmy Paprotkę z pieluchą w nogawce, w stanie
wskazującym na konieczność natychmiastowej kąpieli. Kilkanaście
dni temu wpadliśmy na pomysł zastosowania pieluchomajtek. Brak
rzepów, jak dotąd, jest pewnym utrudnieniem. No i tak się bawimy
w to, kto kogo przechytrzy - bardzo rozwojowa zabawa... dla obu
stron.
Paprotka
mimo swojej wagi (prawie 13 kilogramów) jest niesamowicie sprawna.
W dniu jej pierwszych urodzin, oficjalnie odtrąbiliśmy, że
potrafi chodzić. Ja bym tę datę przesunął przynajmniej o dwa
tygodnie wstecz, gdyż nie raz zdarzyło mi się zauważyć jak
dziewczynka idąc ze swoim chodzikiem, nagle podnosiła go do góry,
zmieniała kierunek przemieszczania się i robiła kilka kroków.
Wydawało jej się, że jak się czegoś trzyma, to jest bezpieczna.
Teraz nie tylko chodzi, ale nawet biega... zwłaszcza gdy ucieka z
czymś skradzionym swojemu zastępczemu koledze.
Dziewczynka
jest bardzo uczuciowa. Potrafi pogłaskać i przytulić dwie młodsze
koleżanki, a ze swoją rówieśniczką nawet podzielić się
zabawką (jedzeniem nigdy). Musimy tylko uważać na oczy... ale to
jest część ciała, która najbardziej interesuje wszystkie
dzieci.
Mam
zwyczaj chodzić z naszymi najmłodszymi dziewczynkami (trzymając
je na rękach) wokół kominka. Paprotka zakłada ręce do tyłu
(niczym pan Dulski) i idzie za mną. Jest bardzo dobrym
obserwatorem, i jeszcze lepszym naśladowcą.
Jej
wyjątkowość polega też na braku zainteresowania telewizorem. Gdy
inne dzieci oglądają bajkę (albo nawet wiadomości), Paprotka
dopada do pudła z zabawkami. Niestety pudeł mamy kilka i są one
głębokie. Dziewczynka sprawia wrażenie jakby poszukiwała czegoś,
co leży na dnie tego ostatniego.
Kontakty
z rodzicami biologicznymi
Od czasu
umieszczenia dziewczynki w naszej rodzinie, mama miała z nią
kontakt osobisty tylko jeden raz, podczas badań psychologicznych w
OZSS. Poza tym kontaktowała się pięciokrotnie poprzez wiadomości
SMS, z tego dwukrotnie miało to miejsce tuż przed rozprawą (...).
Pozostałe sms-y zostały przysłane w dniach (…) oraz (...). Można
więc przyjąć, że jest to mama świąteczna – piętnastego Paprotka obchodzi urodziny.
Na
pierwszej rozprawie w sądzie (pod koniec listopada) została podjęta
decyzja, że w czasie trwania drugiej fali epidemii nie będziemy
realizować spotkań osobistych, a dniem informacyjnym został
wyznaczony piątek. Żaden z powyżej podanych kontaktów nie miał
miejsca w piątek, a poluzowanie obostrzeń związanych z pandemią
nie zostało przez mamę wykorzystane w celu spotkania się ze swoją
córką.
Uwagi
rodziny zastępczej, potrzeby, oczekiwania
Jak
najszybsze rozpoczęcie procesu adopcji.
Opinia
o zasadności przysposobienia dziecka
Paprotka
jest dzieckiem małym, zdrowym, z uregulowaną sytuacją prawną, nie
mającym żadnych więzi ze swoją rodziną biologiczną (zarówno
mamą, jak też trójką swojego rodzeństwa). Jej coraz silniejsze
przywiązanie do naszej rodziny może powodować, że każdy dzień
opóźnienia w procesie adopcji może być ze szkodą dla dziecka.
Rozważania
dotyczące przysposobienia Paprotki można prowadzić w trzech
aspektach: adopcja zagraniczna, nierozdzielanie rodzeństw i adopcja
jednego dziecka. Pierwsza opcja w zasadzie nie podlega dyskusji,
ponieważ jako taka praktycznie już nie istnieje nawet w przypadku
dzieci z rozmaitymi deficytami i zaburzeniami. Nikt nie ma
wątpliwości, że po dziecko pokroju Paprotki jest ustawiona bardzo
długa kolejka rodzin adopcyjnych w naszym kraju.
Pozostaje
zatem pytanie o wyższość więzów krwi nad możliwością
szybkiego i bezproblemowego umieszczenia dziewczynki w stabilnej i
bezpiecznej rodzinie, dającej możliwość szybkiego dalszego
rozwoju... bo przecież Paprotka ma jeszcze siostrę i dwóch braci.
Zasadnym wydaje się więc pytanie o hipotetyczne skutki wynikające
z próby umieszczenia całej czwórki dzieci w jednej rodzinie.
Przede
wszystkim trudno założyć, że istnieje kolejka chętnych do
adoptowania czwórki dzieci (części starszych, części z
rozmaitymi deficytami). Tutaj każde z nich ma inne potrzeby, inne
oczekiwania. I każde potrzebuje skupienia uwagi na sobie. Rodzeństwo
od ponad roku jest rozdzielone (mieszka w innych rodzinach
zastępczych), co powoduje, że byłaby to adopcja jeszcze
trudniejsza do realizacji. Byłaby to bowiem próba połączenia
adopcji trójki dzieci (co samo w sobie jest bardzo trudne) z
jednoczesną adopcją dziecka „obcego”... bo takim dzieckiem w
tym przypadku byłaby Paprotka. Można zatem powiedzieć, że byłyby
to dwie odrębne adopcje toczące się w tej samej rodzinie, w tym
samym czasie.
Czy
więzy krwi są na tyle ważne, aby odbierać Paprotce szansę na
szczęśliwe dzieciństwo w rodzinie adopcyjnej? Czy są na tyle
ważne, aby marnować kolejne miesiące na poszukiwanie rodziny,
która być może nie istnieje? Czy warto szukać rodziny, która być
może za jakiś czas stwierdzi, że czworo dzieci to poczwórne
problemy, które ją przerastają? Naszym zdaniem Paprotka powinna
zostać zaadoptowana sama, z pominięciem bagażu w postaci swojego
rodzeństwa.
Mama
biologiczna całej czwórki jest bardzo młodą osobą. Być może
będzie miała jeszcze inne dzieci, a każde z nich niewiele będzie
się różniło od naszej dziewczynki. Wszystkie będą miały jedną
wspólną cechę. Gdy dorosną, będą wiedziały, że gdzieś
mieszka ich rodzeństwo. Może lepiej zadbać o tę wiedzę.
Nie
jesteśmy jeszcze opiekunami prawnymi Paprotki, ale tuż po
uprawomocnieniu się wyroku wystąpimy z takim wnioskiem... i taka
będzie nasza ocena tej sytuacji.
to ci volta Myślałam, że przeczytam o adopcji Bliźniaków, ha! To mama Paprotki wróciła z zagranicy? Dawno? Paprotce życze wszystkiego,co najlepsze, czyli jak najszybszej adopcji. I to adopcji do rodziny młodej, chętnej na rodzeństwo, bo matka młoda, płodna... to nie było jej ostatnie słowo zapewne. Co do urlopu - kupiłam, idiotka, wylot do Grecji. Bez ubezpieczenia, haha. Zobaczymy.
OdpowiedzUsuńMama Paprotki chyba nigdy nie opuściła granic kraju, bo przecież w krótkim czasie została odnaleziona w zakładzie karnym. Była to pewnie wymówka dla ojca, któremu podrzuciła swoje dzieci, i może dla innych znajomych.
UsuńJa początkowo nawet starałem się rozumieć zaistniałą sytuację, bo przecież pójście za kratki nie było jej wolnym wyborem... za to wyjazd za granicę już takim by był. Nie wiem za co siedziała, więc nie mogę jej oceniać. Ale mogła chociaż trochę interesować się swoimi dziećmi... gdyby faktycznie chciała je odzyskać. Myślę, że ich odebranie zrzuciło z niej jakąś odpowiedzialność, ciężar z którym nie potrafiła sobie poradzić. Wierzę, że będzie to dla niej jakąś nauką na przyszłość, bo faktycznie (jak nawet zauważył sędzia) nie jest to głupia dziewczyna.
Pikuś a jak to jest? np masz kuzynkę, która jest po kursach na RA, przychodzi do was, inetersuje sie Paprotką, nawiazuje się więź, kuzynka ją bierze do siebie na wasze urlopy , weekendy. Powiedzmy, ze Paprotka widuje się z nią kilka razy w tygodniu... czy jest jakaś szansa, że zostanie wzieta pod uwagę jako RA dla Paprotki?
OdpowiedzUsuńNajprostszą odpowiedzią byłoby, że wszystko zależy od sądu, bo przecież to on orzeka o każdym przysposobieniu po przeprowadzeniu rozprawy.
UsuńCzy bycie naszą kuzynką miałoby jakieś znaczenie? Myślę, że nie. Ważniejsze byłyby istniejące więzi pomiędzy dzieckiem i jego przyszłymi rodzicami. A jeszcze ważniejsze byłoby zdanie opiekuna prawnego (którym na czas rozprawy zawsze jest Majka) i naszego ośrodka adopcyjnego. A ten ostatni mógłby czasem mieć zupełnie inne zdanie niż my, gdyż jak już wiele razy wspominałem, kieruje się on systemem kolejkowym, a nie dobieraniem rodziców do dziecka. Myślę jednak, że w takim przypadku przekierowałby sprawę do innego ośrodka (raz już z taką sytuacją się spotkaliśmy), który wskazałby na tę naszą przykładową kuzynkę, kierując się właśnie zasadą dobrania najlepszego rodzica adopcyjnego.
Ale... ta kuzynka musiałaby najpierw przejść przez sito w postaci naszej rodziny i myślę, że miałaby ciężką przeprawę. Zdarzały nam się już sytuacje, gdy ktoś pytał, czy mamy jakąś siłę sprawczą w proponowaniu rodziców adopcyjnych, gdyż ma znajomych, którzy w swoim ośrodku czekają, czekają i doczekać się nie mogą. Od razu odpowiadamy, że od nas nic nie zależy, i mają spokojnie czekać dalej. Chociaż rodzicom biologicznym mówimy tak samo, zwalając wszystko na ten wyimaginowany sąd, który jak teraz już dobrze wiemy, podejmuje decyzję również w oparciu o nasze zdanie i przekonania.
Jednak gdybyśmy mieli stanąć po stronie jakiegoś rodzica, który chciałby adoptować przebywające u nas dziecko, to musiałoby to być bardzo rzeczywiste, spontaniczne, rozpoczęte w zupełnie innym miejscu na osi czasu. Nie mogłaby być to osoba, która ukończyła szkolenie w ośrodku adopcyjnym i przyszła do nas z zamiarem poznania jakiegoś dziecka. To musiałaby być taka wspomniana Katja, która przez dłuższy czas oswajała się z tematem pieczy zastępczej, w pewnym momencie poznała naszą Stokrotkę i rozpoczęła szkolenie dla rodziców zastępczych. Dziewczyna ma świadomość, że prawdopodobieństwo zamieszkania Stokrotki w jej rodzinie nie jest duże. A jednak spędza z dziewczynką mnóstwo czasu i te więzi stają się coraz silniejsze. Czy na coś liczy? Pewnie tak. Niewątpliwie gdyby sąd ograniczył mamie władzę rodzicielską i postanowił umieścić Stokrotkę w rodzinie zastępczej niespokrewnionej, to nasze poparcie byłoby ogromne i pewnie Stokrotka zamieszkałaby z Katją (ku uciesze wszystkich). A co będzie, gdy sąd odbierze mamie biologicznej prawa rodzicielskie? Wówczas Stokrotka zostanie skierowana do ośrodka adopcyjnego, a ten wiadomo co zrobi... poszuka pierwszej rodziny na swojej liście. Teraz pewnie wszystko poszłoby utartą drogą. Ale co będzie jeżeli Stokrotka pomieszka z nami jeszcze wiele miesięcy i spędzi w rodzinie Katji jedne wakacje, drugie... a może i trzecie? Przecież dziewczyna nie ma ukończonego szkolenia dla rodzin adopcyjnych. W takim przypadku zawsze wspominam zdanie wypowiedziane przez naszego sędziego rodzinnego: „do sądu można wnioskować o wszystko”. Katja zbyt wiele by nie ryzykowała. Sąd mógłby odrzucić jej wniosek jako niezasadny, albo wyrazić zgodę wymagając odbycia szkolenia w późniejszym czasie. My zaryzykowalibyśmy najwyżej utratę dobrych relacji z naszym ośrodkiem adopcyjnym. Chociaż może tylko tak mi się wydaje.
Wpisałam "kuzynka", żeby jakoś uzasadnic jej pojawianie się u was , mogłaby to być sąsiadka bądx przyjaciółka ze szkolnej ławy, wiadomo. Miałam na myśli taką właśnie sytuację, że ot, pojawia się więź. I możliwości i chęci dalszego jej utrwalania. I przecież niezależnie od tego, czy pojawiłaby się u kogoś z premedytacja szukającego u was dziecka, czy tez niejako niechcący - to ta więź ważna jest z punktu widzenia dziecka. Ja bym na nią chuchała i dmuchała, to najlepsze, co może się dziecku przydarzyć, chociaż zapewne komitet kolejkowy w OA byłby, tez słusznie, wściekły.
UsuńMieliśmy podobnie, mając kwalifikacje do bycia ra.Przez znajoma od lat rz przeszlo wiele dzieci, ale to jedno nas zauroczyło. I z jednym ewidentnie chemia. Dziecko wcale nie z tych bardzo łatwych i bezproblemowych. Tak się złożyło, że tuż po uwolnieniu prawnym byliśmy przez miesiąc rodzina pomocową, z tyłu głowy mając, że przecież dla dobra dziecka, na ostatniej prostej lepiej mu podwójnie rodziny nie zmieniać bez sensu. Wszystko było umówione z OA, że się da itp. Koniec końców nie okazało się to takie oczywiste. OA jakby zmienił zdanie.Dla nas dziwne : dziecko uwolnione prawnie bardzo szybko i zmiana pod koniec bez sensu rodzin. Skończyło się dobrze, ale szarpanina straszna, ryzyko duże, trudna droga. Do dziś nie wiem do końca o co chodziło. Może o władze? K
OdpowiedzUsuńo zasadę zapewne. By nie zachęcac do obejść. Ale od każdej zasady są wyjątki.
UsuńPewnie masz rację. Zasada. Nawet jeśli miałoby to oznaczać odejście wolnego prawnie dziecka na chwilę do rodziny pomocowej, potem powrót do Rz i chwilę później szukanie ra. Tylko, ze w naszym OA nie było listy kolejowej, kolejność była przypadkowa. K
Usuń