sobota, 20 marca 2021

PAPROTKA 3

 

Paprotka nie przewraca się na schodach

Tylko kilkanaście dni dzieli mnie od momentu, w którym powinienem wejść do samolotu lecącego do Hurghady. Teraz mogę już powiedzieć, że powinienem... ale nie wejdę.

Wszystko zaczęło się ponad rok temu, gdy Majka stwierdziła, że z naszych ubiegłorocznych planów wakacyjnych nic nie wyjdzie. Optymistycznie założyła, że do kwietnia tego roku epidemia już wygaśnie, a oferta biura podróży była kusząca. Ponadto istniała możliwość przełożenia terminu wyjazdu o kolejne kilka miesięcy.

Wspominam o tym przy okazji opisywania losów Paprotki, aby pokazać jak bardzo ulotne jest planowanie czegokolwiek w naszej rodzinie. Gdy Majka snuła marzenia o zwiedzaniu piramid, Paprotki jeszcze z nami nie było, a cała pozostała piątka naszych dzieci zastępczych miała już do tego czasu mieszkać w nowych rodzinach.

Ptysie odeszły, Bliźniakom rzutem na taśmę by się udało, a Stokrotka niestety jeszcze trochę z nami pomieszka.

Gdy dziewięć lat temu uczestniczyłem w szkoleniu dla kandydatów do pełnienia funkcji rodziny zastępczej i pojawił się temat osób mogących być naszym wsparciem w trudnych chwilach, to pomyślałem sobie, że przecież mnie to nie dotyczy. Nasze córki były już na wylocie z rodzinnego gniazda, Majka miała wszystko rozpracowane w najmniejszych szczegółach, a ja... powiedzmy, że nauczyłem się funkcjonować w sytuacjach stresowych.

Nie potrzebowałem wsparcia. Nauczyłem się żyć ze świadomością, że muszę liczyć tylko na siebie. No właśnie... egoistycznie myślałem tylko o sobie.
Niedawno zostaliśmy trochę zaskoczeni pytaniem naszego organizatora pieczy zastępczej, czy mamy jakiś „plan B” na wypadek gdybyśmy razem (czyli Majka i ja) nagle znaleźli się na stadionie narodowym - oczywiście nie w charakterze obserwatora meczu naszej drużyny piłkarskiej. Okazuje się, że w czasach epidemii, powiedzenie „sięgaj, gdzie wzrok nie sięga”, może mieć zupełnie inne znaczenie. Niestety aż tak dalece idącego zabezpieczenia nie mamy. Jednak w ciągu tych kilku lat bycia rodziną zastępczą, nastąpiły pewnego rodzaju przetasowania w kręgu naszych znajomych. Pewnie po części jest to związane z tym, że niektórzy nie mają już ochoty ciągle słuchać Majki opowieści o naszych dzieciach zastępczych i barwnym życiu ich rodziców. Inni zapewne są poirytowani tym, że wciąż nie mamy czasu... albo bardziej, że nie jesteśmy już tak dyspozycyjni jak dawniej.
Pojawiły się jednak inne rodziny. Niektóre z nich są gotowe nam pomóc w przejęciu opieki nad naszymi dziećmi na krótki czas. Nie nad wszystkimi naraz... ale nad jednym, może dwójką, a może i trójką. To jest właśnie ta mityczna grupa wsparcia, o której słuchałem na szkoleniu. Ta, która jednym uchem wlatywała, a drugim wylatywała... bez odrobiny refleksji. Są to osoby, które przede wszystkim są znane naszym dzieciom. Są to rodziny, w których nasze dzieci czasami przebywają – nawet z pogwałceniem zasad obowiązującej nas umowy z organizatorem pieczy zastępczej, że zawsze będziemy nad nimi sprawować bezpośrednią opiekę. Gdy kiedyś moje dzieci biologiczne szły na noc do szwagierki, to było to uznawane jako podtrzymywanie więzi rodzinnych, a pomijając zbędną ideologię, było to coś zupełnie normalnego. Gdy teraz moje dzieci zastępcze wyjdą z tą samą szwagierką na spacer, to jest to już bezprawie. Na szczęście nikt tego nie ściga z urzędu... przynajmniej dopóki nie wydarzy się jakiś wypadek.

Wracam do naszego niedoszłego wyjazdu. Na czas nieobecności udało nam się zapewnić opiekę dla każdego z przebywających z nami dzieci zastępczych. Rodzicom adopcyjnym Bliźniaków powiedzieliśmy wprost... tego konkretnego dnia przejmujecie nad nimi opiekę niezależnie od sytuacji. Macie na to prawie dwa miesiące i musicie się jakoś ogarnąć ze wszystkim. Jak się nie uda, to chłopcy pójdą na dwa tygodnie do Marlenki, co akurat w tej sytuacji nie byłoby dobrym rozwiązaniem.

Ośrodek adopcyjny potrzebuje tydzień na ustalenie terminu spotkania, aby ostatecznie wszystko przyklepać i wspólnie z rodzicami napisać wniosek do sądu o powierzenie pieczy nad chłopcami. Sądowi w zasadzie też wystarczy tydzień, ale dla pewności dodaliśmy jeszcze tydzień w zapasie na ewentualne poślizgi. Ogólnie rzecz ujmując – mnóstwo czasu. Oczywiście zakładając, że Bliźniaki wyrażą zgodę na zamieszkanie w nowej rodzinie.
Paprotce zapewniliśmy miejsce u cioci Marlenki, a Stokrotce u cioci Katji, którą uwielbia, i z którą spędza sporo czasu. Calineczka i Blanka są jeszcze na tyle małe, że zadowalają się każdą chętną parą ramion do ukołysania, ale zarówno Marlenka jak i Katja zdecydowały się wziąć jeszcze po jednym dziecku, co powodowało, że nawet te najmłodsze miałyby wokół siebie znajome twarze.

Ja zacząłem oswajać się z myślą, że być może po przylocie do Egiptu zostanę na prawie dwa tygodnie umieszczony w pokoju hotelowym, bez możliwości opuszczania go, bez dostępu do internetu, za to z al-jazeerą albo inną stacją telewizyjną w oryginale. Okazało się bowiem, że testy na obecność wirusa wykonywane są po przylocie, a nie przed wylotem. Ze stoickim spokojem przyjąłem też to, że po powrocie będę musiał odsiedzieć kilka kolejnych dni na kwarantannie. Krótko mówiąc liczyłem się z miesiącem aresztu domowego. No ale czego się nie robi dla miłości.

I mniej więcej w takim momencie musieliśmy zmierzyć się z informacją, że Paprotka jest już wolna prawnie. Sąd odebrał mamie prawa rodzicielskie, a ta w ciągu tygodnia nie wykonała żadnego ruchu, co spowodowało, że decyzja się uprawomocniła. Właściwie spodziewaliśmy się, że mama Paprotki nie będzie się odwoływać, gdyż na ostatniej rozprawie ostentacyjnie opuściła salę przed odczytaniem uzasadnienia decyzji. Sędzia zapytał tylko, czy kogoś z pozostałych osób interesuje co ma do powiedzenia, a skoro nie było odzewu to szybko zakończył postępowanie.

Tak więc stanęliśmy przed ogromnym dylematem moralnym. Co robić? Jaki sens ma przekazanie Paprotki innej rodzinie (na czas naszego urlopu), gdy właśnie mogłaby zacząć spotykać się z rodzicami adopcyjnymi? A co po naszym powrocie? Kolejne mieszanie jej w głowie, czy opóźnianie procesu adopcyjnego? Nic się nie kleiło. Wszystko zatracało jakikolwiek sens.

Majka postanowiła, że skorzystamy z możliwości przełożenia wycieczki na nieco spokojniejszy czas... może na po wakacjach, albo choćby na po adopcji. Ja nie miałem z tym większego problemu, nawet zakładając że będę musiał przeżyć kilka dni ze zdołowaną Majką.
Rzeczywistość okazała się dużo bardziej skomplikowana. Albo Majka czegoś nie doczytała, albo zwyczajnie zapomniała postawić „ptaszka” przy opcji „ubezpieczenie od rezygnacji”. Okazało się, że musimy polecieć... a przynajmniej zapłacić (co zresztą już wcześniej uczyniliśmy). Przełożenie wycieczki nie wchodziło w grę. Kilka kolejnych dni upływało nam w minorowych nastrojach. W zasadzie skłanialiśmy się już ku temu, że jedziemy. Ale co to za wakacje, które nie cieszą?

Pewnie to dziwnie brzmi, ale naszym wybawieniem od podjęcia trudnej decyzji okazał się wzrost zachorowań na Covida. Nie udało się skompletować chętnych do wylotu dwoma samolotami. Zaproponowano nam przelot z Warszawy. Nawet dostaliśmy bonifikatę, która z nawiązką wystarczyłaby na dojazd i opłacenie parkingu. Ale tym razem, to nie my zmieniliśmy warunki umowy.

Szykujemy się zatem do kolejnej adopcji. Ale...

Tym „ale” jest fakt istnienia rodzeństwa Paprotki. PCPR poprosił nas o ustosunkowanie się do kilku kwestii. Ostatnie posiedzenie zespołu musi między innymi odpowiedzieć na pytanie o hipotetyczną adopcję zagraniczną. W przypadku Paprotki nie miałem wątpliwości, chociaż nie wykluczam, że przy jakimś kolejnym dziecku odpowiem twierdząco, mając świadomość, że jest to teraz jedna wielka fikcja.
Niestety siostra i bracia Paprotki są z krwi i kości. Nie znamy jeszcze opinii psychologów z OZSS, w której powinni odnieść się do możliwości rozdzielenia rodzeństwa i umieszczenia każdego z nich w odrębnych rodzinach. Dokument ten gdzieś utknął... prawdopodobnie w sądzie. Być może będzie tam napisane, że nie istnieją żadne więzi między rodzeństwem. Być może psycholodzy stwierdzą, że warto poszukać rodziny dla całej czwórki. A może zupełnie nie odniosą się do rodzeństwa jako całości.

Moja (i Majki oczywiście) opinia jest dla sądu tylko jedną z wielu. Do tego pewie ma on świadomość tego, że dbam tylko o Paprotkę... bo to ona jest moim dzieckiem. Nie interesuje mnie to, że być może jakaś rodzina skusi się na adopcję czwórki rodzeństwa tylko dlatego, że jedno z nich jest małe, zdrowe, mądre i poukładane emocjonalnie. Wolałbym, aby nikt taki się nie znalazł. Tak będzie lepiej dla każdego. W dziewiątym roku bycia rodzicem zastępczym przestaję żyć w świecie iluzji. Nie ma chętnych do adopcji czwórki dzieci jednocześnie. Do adopcji dzieci, o których wspólnie można powiedzieć: małe i duże, zdrowe i zaburzone, miłe i wredne, ujmujące za serce i odpychające. Ktoś mógłby powiedzieć, że każde z nich ma jedną wspólną cechę... potrzebę miłości, zainteresowania, bycia tym jedynym. Tak... ale tylko jako każde z osobna. Bo taka jest konstrukcja psychiczna rodziców adopcyjnych – chcę mieć dziecko dla siebie. To jedyne, wymarzone, najpiękniejsze i najmądrzejsze. Chyba to rozumiem. Nie wiem, czy mogę zdradzić ile było chętnych rodzin do przysposobienia dwójki dzieci do lat pięciu w naszym ośrodku. Pewnie nie mogę. Ale gdybym sobie urąbał siekierą dwa paluchy u ręki, to ta jedna dłoń by mi wystarczyła, aby ich wskazać. Ilu jest chętnych do adoptowania czwórki?

Gdyby ktoś mi powiedział „słuchaj... jest rodzina zastępcza, która zaopiekuje się całym rodzeństwem Paprotki”, to natychmiast przyjąłbym to za dobrą monetę. Bo takie rodziny są... a jednocześnie ich nie ma. Nie ma ich, ponieważ w naszym kraju nie ma rodzin zastępczych długoterminowych. Ten termin został usunięty z ustawy o pieczy zastępczej kilka lat temu. Teraz każda rodzina zastępcza funkcjonuje na zasadzie tymczasowości, co oznacza, że nasza Paprotka prędzej czy później zostałaby wyrwana z tego systemu. W najlepszym razie rodzice zastępczy zostaliby przymuszeni do jej adoptowania.
A może się mylę? Dlaczego zatraciłem wiarę w empatię sądów i ośrodków adopcyjnych? Bo oni wszyscy wierzą w to, że adopcja jest jedynym, niepodważalnym i największym dobrem, które może spotkać dziecko odebrane jego rodzicom biologicznym. Czy aby na pewno? 
Ale może ja jestem taki sam? Dlaczego właściwie zakładam, że nie znalazłaby się rodzina zastępcza dla czwórki trudnego rodzeństwa, w której mogłoby ono zamieszkać już na zawsze? Bo tak mówi nasz PCPR?
A może sąd powie inaczej? Może zna takie rodziny, albo ma czarodziejską różdżkę. Kiedyś pewna sędzina chciała pozostawić jakieś dzieci u nas na zawsze, bo nie do końca rozumiała jaka jest rola pogotowia rodzinnego. Inna sędzina nie chce umieścić dzieci w rodzinnym domu dziecka twierdząc, że to nie jest rodzina zastępcza. Czy ktokolwiek jeszcze czyta ustawę o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej? 
Tak więc na tę chwilę nie wiemy, co jest w opinii psychologów. Nie wiemy jakie zalecenia wyda zespół w swojej ocenie dla ośrodka adopcyjnego. Nie wiemy co zrobi ośrodek, ani co zrobi sąd.
Walczymy więc o Paprotkę tak jak potrafimy. Tak jak wydaje nam się, że będzie to słuszne... nie mając pewności, że jest to słuszne, ani że dziewczynka podzieli nasze zdanie za kilkanaście lat.

Paprotka (prawie 14 miesięcy).

Ocena dziecka na podstawie obserwacji opiekunów.

Sytuacja zdrowotna

Dziewczynka nadal jest okazem zdrowia. Ewentualne drobne przeziębienia nigdy nie wymagały leczenia antybiotykiem. Również nie zaszła konieczność konsultowania się ze specjalistami.

Zakończyły się problemy z wrażliwą skórą na pupie, co w pewien sposób wiążemy ze zmianą diety na coraz bardziej dorosłą. Paprotka w zasadzie je już wszystkie potrawy i trudno byłoby wskazać coś czego nie lubi. Może z wyjątkiem arbuza, którego natychmiast wyrzuca na podłogę. Być może ma w sobie zbyt dużo wody. Ze swojego dziecięcego jadłospisu preferuje dania mięsne. Uwielbia chleb z szyneczką, albo pasztetem. Lubi kiełbaskę zawiniętą w żółty ser i wszystkie obiadki (ale bez buraczków). Nie gardzi owocami i warzywami, a gdy zobaczy mleko, to rzuca w kąt wszystkie zabawki i z uśmiechem na twarzy biegnie w jego kierunku. Za ten napój byłaby gotowa sprzedać i ciocię, i wujka.
Szczepienia mamy lekko opóźnione, co wynika po części z panującej epidemii, a po części z braku karty szczepień, która kilka tygodni „szła” z jednej przychodni do drugiej. Mama biologiczna nie zrealizowała żadnego szczepienia. Jedynymi były te wykonane na oddziale noworodkowym.

Efekt porannej zabawy Paprotki
Rozwój dziecka

Paprotka właśnie miała przeprowadzoną ocenę rozwoju psychoruchowego w Fundacji ZERO-PIĘĆ, którą dołączam do opisu.

Pominę zatem jej zdolności w operowaniu przedmiotami, wkładaniu i wyjmowaniu z pojemników, czy odróżnianiu słonia od wiewiórki. W tym ostatnim zadaniu może nie za bardzo się sprawdziła, ale w wielu innych wykazywała umiejętności dziecka półtorarocznego, a nawet dwuletniego. Paprotka była bardzo chętna do współpracy, chociaż były też wyjątki. Nie chciała na przykład pokazać, że potrafi kopnąć piłkę, chociaż skutecznie kopała w stół, aby ją spod niego wyciągnąć. Jedno z ćwiczeń miało wykazać umiejętność wkładania małego przedmiotu do pojemnika z niewielką średnicą otworu. Dziewczynka dostała do ręki słoiczek z umieszczonym w nim czekoladowym płatkiem (takim, które dzieci jedzą z mlekiem). Paprotka miała go wyciągnąć (co zrobiła migiem), a następnie ponownie umieścić w pojemniku. Niestety w drugą umiejętność psycholożka musiała uwierzyć na słowo mamie zastępczej, gdyż Paprotka błyskawicznie zjadła narzędzie badawcze. Nie przeszkadzało jej, że płatek był stary, wysuszony, i przeszedł przez ręce wielu badanych dzieci.

Tutaj opiszę umiejętności (nie zawsze godne pochwały) i niektóre zachowania, które odróżniają Paprotkę od wielu innych dzieci w jej wieku.

  • Dziewczynka jest dzieckiem bardzo pogodnym i jednocześnie przewidywalnym. Jeżeli marudzi, to są tylko trzy możliwości (w kolejności od najbardziej prawdopodobnej): jest śpiąca, głodna, albo się czegoś boi. Gdy niedawno próbowaliśmy zmienić jej sypialnię, to zrobiła taką awanturę, że w środku nocy ewakuowaliśmy ją wraz z łóżeczkiem do dotychczasowego pokoju, w którym zasnęła niemal natychmiast. Być może ta tęsknota do poprzedniego pokoju wynikała z faktu, że dziewczynka ma go już rozpracowanego niemal do perfekcji. Nie potrafi wprawdzie jeszcze wyjść górą z łóżeczka, ale doszukała się w nim pustej przestrzeni między szczebelkami. Nie jest przeszkodą fakt, że to „wyjście” jest dosunięte do ściany, a drugą stronę blokuje zapora w postaci pudła z zabawkami. Jak chce i trochę pokombinuje... to wyjdzie. Może więc tylko nam się wydaje, że Paprotka śpi tak ładnie i długo. Czasami gdy z lekka zaniepokojeni, przedłużającą się ciszą około dziewiątej nad ranem, wchodzimy aby sprawdzić „czy jeszcze śpi”, naszym oczom ukazuje się pobojowisko, którego nie powstydziłaby się grupa pięciolatków – „zdemolowane” łóżko, rozrzucone zabawki, opróżnione szuflady i półki w garderobie... kupa na twarzy.

  • Zainteresowanie swoim ciałem nie jest być może jakieś niezwykłe w porównaniu do innych dzieci w jej wieku, ale dążenie do zrealizowania zamierzonych w tej materii planów, jest godne uwagi. Paprotka potrafi sporo czasu poświęcić na to, aby odpiąć guzik, a jeżeli się nie udaje, to wyciągnąć bez rozpinania rękę z rękawa, czy nogę z nogawki. Celem jest rozebranie się do naga. Przerabialiśmy już specjalne śpiwory dla dzieci, które Paprotka rozpracowywała w kilkanaście minut. Teraz staramy się utrudnić jej zadanie, zakładając piżamkę tyłem do przodu. Guziki i zamek błyskawiczny z tyłu, póki co jeszcze ją przerastają. Ale nie przeszkadza jej to w zdjęciu pieluchy bez rozebrania się z piżamki. Bywało więc, że znajdowaliśmy Paprotkę z pieluchą w nogawce, w stanie wskazującym na konieczność natychmiastowej kąpieli. Kilkanaście dni temu wpadliśmy na pomysł zastosowania pieluchomajtek. Brak rzepów, jak dotąd, jest pewnym utrudnieniem. No i tak się bawimy w to, kto kogo przechytrzy - bardzo rozwojowa zabawa... dla obu stron.

  • Paprotka mimo swojej wagi (prawie 13 kilogramów) jest niesamowicie sprawna. W dniu jej pierwszych urodzin, oficjalnie odtrąbiliśmy, że potrafi chodzić. Ja bym tę datę przesunął przynajmniej o dwa tygodnie wstecz, gdyż nie raz zdarzyło mi się zauważyć jak dziewczynka idąc ze swoim chodzikiem, nagle podnosiła go do góry, zmieniała kierunek przemieszczania się i robiła kilka kroków. Wydawało jej się, że jak się czegoś trzyma, to jest bezpieczna. Teraz nie tylko chodzi, ale nawet biega... zwłaszcza gdy ucieka z czymś skradzionym swojemu zastępczemu koledze.

  • Dziewczynka jest bardzo uczuciowa. Potrafi pogłaskać i przytulić dwie młodsze koleżanki, a ze swoją rówieśniczką nawet podzielić się zabawką (jedzeniem nigdy). Musimy tylko uważać na oczy... ale to jest część ciała, która najbardziej interesuje wszystkie dzieci.

  • Mam zwyczaj chodzić z naszymi najmłodszymi dziewczynkami (trzymając je na rękach) wokół kominka. Paprotka zakłada ręce do tyłu (niczym pan Dulski) i idzie za mną. Jest bardzo dobrym obserwatorem, i jeszcze lepszym naśladowcą.

  • Jej wyjątkowość polega też na braku zainteresowania telewizorem. Gdy inne dzieci oglądają bajkę (albo nawet wiadomości), Paprotka dopada do pudła z zabawkami. Niestety pudeł mamy kilka i są one głębokie. Dziewczynka sprawia wrażenie jakby poszukiwała czegoś, co leży na dnie tego ostatniego.

Kontakty z rodzicami biologicznymi

Od czasu umieszczenia dziewczynki w naszej rodzinie, mama miała z nią kontakt osobisty tylko jeden raz, podczas badań psychologicznych w OZSS. Poza tym kontaktowała się pięciokrotnie poprzez wiadomości SMS, z tego dwukrotnie miało to miejsce tuż przed rozprawą (...). Pozostałe sms-y zostały przysłane w dniach (…) oraz (...). Można więc przyjąć, że jest to mama świąteczna – piętnastego Paprotka obchodzi urodziny.

Na pierwszej rozprawie w sądzie (pod koniec listopada) została podjęta decyzja, że w czasie trwania drugiej fali epidemii nie będziemy realizować spotkań osobistych, a dniem informacyjnym został wyznaczony piątek. Żaden z powyżej podanych kontaktów nie miał miejsca w piątek, a poluzowanie obostrzeń związanych z pandemią nie zostało przez mamę wykorzystane w celu spotkania się ze swoją córką.

Uwagi rodziny zastępczej, potrzeby, oczekiwania

Jak najszybsze rozpoczęcie procesu adopcji.

Opinia o zasadności przysposobienia dziecka

Paprotka jest dzieckiem małym, zdrowym, z uregulowaną sytuacją prawną, nie mającym żadnych więzi ze swoją rodziną biologiczną (zarówno mamą, jak też trójką swojego rodzeństwa). Jej coraz silniejsze przywiązanie do naszej rodziny może powodować, że każdy dzień opóźnienia w procesie adopcji może być ze szkodą dla dziecka.

Rozważania dotyczące przysposobienia Paprotki można prowadzić w trzech aspektach: adopcja zagraniczna, nierozdzielanie rodzeństw i adopcja jednego dziecka. Pierwsza opcja w zasadzie nie podlega dyskusji, ponieważ jako taka praktycznie już nie istnieje nawet w przypadku dzieci z rozmaitymi deficytami i zaburzeniami. Nikt nie ma wątpliwości, że po dziecko pokroju Paprotki jest ustawiona bardzo długa kolejka rodzin adopcyjnych w naszym kraju.
Pozostaje zatem pytanie o wyższość więzów krwi nad możliwością szybkiego i bezproblemowego umieszczenia dziewczynki w stabilnej i bezpiecznej rodzinie, dającej możliwość szybkiego dalszego rozwoju... bo przecież Paprotka ma jeszcze siostrę i dwóch braci. Zasadnym wydaje się więc pytanie o hipotetyczne skutki wynikające z próby umieszczenia całej czwórki dzieci w jednej rodzinie.
Przede wszystkim trudno założyć, że istnieje kolejka chętnych do adoptowania czwórki dzieci (części starszych, części z rozmaitymi deficytami). Tutaj każde z nich ma inne potrzeby, inne oczekiwania. I każde potrzebuje skupienia uwagi na sobie. Rodzeństwo od ponad roku jest rozdzielone (mieszka w innych rodzinach zastępczych), co powoduje, że byłaby to adopcja jeszcze trudniejsza do realizacji. Byłaby to bowiem próba połączenia adopcji trójki dzieci (co samo w sobie jest bardzo trudne) z jednoczesną adopcją dziecka „obcego”... bo takim dzieckiem w tym przypadku byłaby Paprotka. Można zatem powiedzieć, że byłyby to dwie odrębne adopcje toczące się w tej samej rodzinie, w tym samym czasie.
Czy więzy krwi są na tyle ważne, aby odbierać Paprotce szansę na szczęśliwe dzieciństwo w rodzinie adopcyjnej? Czy są na tyle ważne, aby marnować kolejne miesiące na poszukiwanie rodziny, która być może nie istnieje? Czy warto szukać rodziny, która być może za jakiś czas stwierdzi, że czworo dzieci to poczwórne problemy, które ją przerastają? Naszym zdaniem Paprotka powinna zostać zaadoptowana sama, z pominięciem bagażu w postaci swojego rodzeństwa.
Mama biologiczna całej czwórki jest bardzo młodą osobą. Być może będzie miała jeszcze inne dzieci, a każde z nich niewiele będzie się różniło od naszej dziewczynki. Wszystkie będą miały jedną wspólną cechę. Gdy dorosną, będą wiedziały, że gdzieś mieszka ich rodzeństwo. Może lepiej zadbać o tę wiedzę.

Nie jesteśmy jeszcze opiekunami prawnymi Paprotki, ale tuż po uprawomocnieniu się wyroku wystąpimy z takim wnioskiem... i taka będzie nasza ocena tej sytuacji.







8 komentarzy:

  1. to ci volta Myślałam, że przeczytam o adopcji Bliźniaków, ha! To mama Paprotki wróciła z zagranicy? Dawno? Paprotce życze wszystkiego,co najlepsze, czyli jak najszybszej adopcji. I to adopcji do rodziny młodej, chętnej na rodzeństwo, bo matka młoda, płodna... to nie było jej ostatnie słowo zapewne. Co do urlopu - kupiłam, idiotka, wylot do Grecji. Bez ubezpieczenia, haha. Zobaczymy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mama Paprotki chyba nigdy nie opuściła granic kraju, bo przecież w krótkim czasie została odnaleziona w zakładzie karnym. Była to pewnie wymówka dla ojca, któremu podrzuciła swoje dzieci, i może dla innych znajomych.
      Ja początkowo nawet starałem się rozumieć zaistniałą sytuację, bo przecież pójście za kratki nie było jej wolnym wyborem... za to wyjazd za granicę już takim by był. Nie wiem za co siedziała, więc nie mogę jej oceniać. Ale mogła chociaż trochę interesować się swoimi dziećmi... gdyby faktycznie chciała je odzyskać. Myślę, że ich odebranie zrzuciło z niej jakąś odpowiedzialność, ciężar z którym nie potrafiła sobie poradzić. Wierzę, że będzie to dla niej jakąś nauką na przyszłość, bo faktycznie (jak nawet zauważył sędzia) nie jest to głupia dziewczyna.

      Usuń
  2. Pikuś a jak to jest? np masz kuzynkę, która jest po kursach na RA, przychodzi do was, inetersuje sie Paprotką, nawiazuje się więź, kuzynka ją bierze do siebie na wasze urlopy , weekendy. Powiedzmy, ze Paprotka widuje się z nią kilka razy w tygodniu... czy jest jakaś szansa, że zostanie wzieta pod uwagę jako RA dla Paprotki?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najprostszą odpowiedzią byłoby, że wszystko zależy od sądu, bo przecież to on orzeka o każdym przysposobieniu po przeprowadzeniu rozprawy.
      Czy bycie naszą kuzynką miałoby jakieś znaczenie? Myślę, że nie. Ważniejsze byłyby istniejące więzi pomiędzy dzieckiem i jego przyszłymi rodzicami. A jeszcze ważniejsze byłoby zdanie opiekuna prawnego (którym na czas rozprawy zawsze jest Majka) i naszego ośrodka adopcyjnego. A ten ostatni mógłby czasem mieć zupełnie inne zdanie niż my, gdyż jak już wiele razy wspominałem, kieruje się on systemem kolejkowym, a nie dobieraniem rodziców do dziecka. Myślę jednak, że w takim przypadku przekierowałby sprawę do innego ośrodka (raz już z taką sytuacją się spotkaliśmy), który wskazałby na tę naszą przykładową kuzynkę, kierując się właśnie zasadą dobrania najlepszego rodzica adopcyjnego.
      Ale... ta kuzynka musiałaby najpierw przejść przez sito w postaci naszej rodziny i myślę, że miałaby ciężką przeprawę. Zdarzały nam się już sytuacje, gdy ktoś pytał, czy mamy jakąś siłę sprawczą w proponowaniu rodziców adopcyjnych, gdyż ma znajomych, którzy w swoim ośrodku czekają, czekają i doczekać się nie mogą. Od razu odpowiadamy, że od nas nic nie zależy, i mają spokojnie czekać dalej. Chociaż rodzicom biologicznym mówimy tak samo, zwalając wszystko na ten wyimaginowany sąd, który jak teraz już dobrze wiemy, podejmuje decyzję również w oparciu o nasze zdanie i przekonania.
      Jednak gdybyśmy mieli stanąć po stronie jakiegoś rodzica, który chciałby adoptować przebywające u nas dziecko, to musiałoby to być bardzo rzeczywiste, spontaniczne, rozpoczęte w zupełnie innym miejscu na osi czasu. Nie mogłaby być to osoba, która ukończyła szkolenie w ośrodku adopcyjnym i przyszła do nas z zamiarem poznania jakiegoś dziecka. To musiałaby być taka wspomniana Katja, która przez dłuższy czas oswajała się z tematem pieczy zastępczej, w pewnym momencie poznała naszą Stokrotkę i rozpoczęła szkolenie dla rodziców zastępczych. Dziewczyna ma świadomość, że prawdopodobieństwo zamieszkania Stokrotki w jej rodzinie nie jest duże. A jednak spędza z dziewczynką mnóstwo czasu i te więzi stają się coraz silniejsze. Czy na coś liczy? Pewnie tak. Niewątpliwie gdyby sąd ograniczył mamie władzę rodzicielską i postanowił umieścić Stokrotkę w rodzinie zastępczej niespokrewnionej, to nasze poparcie byłoby ogromne i pewnie Stokrotka zamieszkałaby z Katją (ku uciesze wszystkich). A co będzie, gdy sąd odbierze mamie biologicznej prawa rodzicielskie? Wówczas Stokrotka zostanie skierowana do ośrodka adopcyjnego, a ten wiadomo co zrobi... poszuka pierwszej rodziny na swojej liście. Teraz pewnie wszystko poszłoby utartą drogą. Ale co będzie jeżeli Stokrotka pomieszka z nami jeszcze wiele miesięcy i spędzi w rodzinie Katji jedne wakacje, drugie... a może i trzecie? Przecież dziewczyna nie ma ukończonego szkolenia dla rodzin adopcyjnych. W takim przypadku zawsze wspominam zdanie wypowiedziane przez naszego sędziego rodzinnego: „do sądu można wnioskować o wszystko”. Katja zbyt wiele by nie ryzykowała. Sąd mógłby odrzucić jej wniosek jako niezasadny, albo wyrazić zgodę wymagając odbycia szkolenia w późniejszym czasie. My zaryzykowalibyśmy najwyżej utratę dobrych relacji z naszym ośrodkiem adopcyjnym. Chociaż może tylko tak mi się wydaje.

      Usuń
    2. Wpisałam "kuzynka", żeby jakoś uzasadnic jej pojawianie się u was , mogłaby to być sąsiadka bądx przyjaciółka ze szkolnej ławy, wiadomo. Miałam na myśli taką właśnie sytuację, że ot, pojawia się więź. I możliwości i chęci dalszego jej utrwalania. I przecież niezależnie od tego, czy pojawiłaby się u kogoś z premedytacja szukającego u was dziecka, czy tez niejako niechcący - to ta więź ważna jest z punktu widzenia dziecka. Ja bym na nią chuchała i dmuchała, to najlepsze, co może się dziecku przydarzyć, chociaż zapewne komitet kolejkowy w OA byłby, tez słusznie, wściekły.

      Usuń
  3. Mieliśmy podobnie, mając kwalifikacje do bycia ra.Przez znajoma od lat rz przeszlo wiele dzieci, ale to jedno nas zauroczyło. I z jednym ewidentnie chemia. Dziecko wcale nie z tych bardzo łatwych i bezproblemowych. Tak się złożyło, że tuż po uwolnieniu prawnym byliśmy przez miesiąc rodzina pomocową, z tyłu głowy mając, że przecież dla dobra dziecka, na ostatniej prostej lepiej mu podwójnie rodziny nie zmieniać bez sensu. Wszystko było umówione z OA, że się da itp. Koniec końców nie okazało się to takie oczywiste. OA jakby zmienił zdanie.Dla nas dziwne : dziecko uwolnione prawnie bardzo szybko i zmiana pod koniec bez sensu rodzin. Skończyło się dobrze, ale szarpanina straszna, ryzyko duże, trudna droga. Do dziś nie wiem do końca o co chodziło. Może o władze? K

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. o zasadę zapewne. By nie zachęcac do obejść. Ale od każdej zasady są wyjątki.

      Usuń
    2. Pewnie masz rację. Zasada. Nawet jeśli miałoby to oznaczać odejście wolnego prawnie dziecka na chwilę do rodziny pomocowej, potem powrót do Rz i chwilę później szukanie ra. Tylko, ze w naszym OA nie było listy kolejowej, kolejność była przypadkowa. K

      Usuń