Posiedzenie zespołu |
Wkrótce
czeka nas kolejne posiedzenie zespołu oceniającego sytuację dzieci
przebywających w naszej rodzinie zastępczej.
Sprawa
bliźniaków utkwiła w martwym punkcie. Praktycznie nie dzieje się
nic, nie ma nawet wyznaczonego terminu rozprawy – a czas leci.
Nieraz
się pocieszam, że może nie jestem informowany o pewnych
poczynaniach, że może ktoś zbiera intensywnie jakieś dokumenty,
że rodzina dzieci jest poddawana wnikliwej obserwacji, że...
Częściej
jestem jednak realistą, mając świadomość tego, że z każdym
dniem Romulus i Remus mają coraz mniejsze szanse na szczęśliwe
życie.
Tym
razem postanowiłem trochę bardziej się przyłożyć do opisów
dzieci, które przygotowuję na każde takie zebranie. Majka zadała
mi pytanie, czy nie próbuję za bardzo wchodzić w czyjeś
kompetencje. Nie wiem, może tak. Może ktoś uzna, że za bardzo się
wymądrzam, że moją rolą jest tylko zaopiekować się dziećmi.
Obiecała
jednak, że poniższy opis przekaże wszystkim osobom obecnym na
zespole. Najbardziej zależy mi na kuratorze, asystentce rodziny i
rodzicach chłopców.
Być
może wszystko po nich spłynie, być może nawet tego nie
przeczytają. Ale chociaż mam świadomość tego, że ze swojej
strony zrobiłem wszystko co mogłem.
Coraz
częściej odnoszę wrażenie, że największą bolączką rodzin
zastępczych jest ich cel, to w jakim duchu zostali przeszkoleni i
jaką funkcję mają pełnić w społeczeństwie.
Mamy
zrobić wszystko, aby dzieci wróciły do rodziny biologicznej. Nie
mogę więc napisać wprost, żeby mama bliźniaków zastanowiła się
nad możliwością zrzeczenia się praw rodzicielskich. Ale jest to
inteligentna kobieta... tak znam bajkę o łodzi.
Romulus
i Remus (bliźnięta – 2 lata i 8 miesięcy).
Rozwój
intelektualny, poznawczy i społeczny bliźniaków pędzi niemal z
prędkością tornada. Z każdym tygodniem odkrywają oni coś
nowego, uczą się nowych słów, nowych piosenek, nowych zabaw.
Coraz lepiej (są coraz bardziej zgodni) potrafią się wspólnie
bawić. Z początkiem roku będą chodzić do przedszkola, na co już
teraz się cieszą. Byli zapoznać się z nowym miejscem, paniami,
dziećmi i... nie chcieli wyjść.
Ktoś
kiedyś powiedział, że „dzieci potrzebujące najwięcej miłości,
proszą o nią w najmniej kochany sposób”. Mam tutaj na myśli
Romulusa. Chłopiec sprawia wrażenie, jakby uważał się za tego
gorszego bliźniaka, mniej kochanego. Jeszcze cały czas walczy o
nasze zainteresowanie. Robi to tak jak potrafi, co niestety
najczęściej przekłada się na „brojenie”.
Gdy
rzucę hasło „chłopcy podajcie Plotce jakąś zabawkę”, to
Romulus chce jej podać akurat tą, którą wybrał Remus. Nie taką
samą, ale właśnie tą. No i jest afera. Natomiast gdy zwrócę się
bezpośrednio do Romulusa (z taką samą prośbą, ale Remusa nie ma
w pobliżu), to często nie wykazuje żadnego zainteresowania.
Mimo, że
jest większym rozrabiaką, to jednak dużo częściej niż Remus
przychodzi się przytulić. W większym zakresie potrzebuje bliskości
fizycznej.
Jakimś
dziwnym zbiegiem okoliczności, najważniejszym słowem w naszej
rodzinie stało się słowo „kulamy”. Już chyba setki razy było
wypowiedziane zdanie: „nie rzucamy piłką w domu, tylko kulamy”.
Tak więc, gdy mówimy: „nie biegamy w pokoju”, chłopcy
odpowiadają „kulamy”. Nie skaczemy po tapczanie – kulamy. Nie
wchodzimy na szafę – kulamy. I tak dalej.
W życiu
takich prawie trzylatków, nadal największą rolę odgrywają
rozmaite nawyki i rytuały. Chłopcy wiedzą, że po zrobieniu siku,
trzeba spuścić wodę i umyć ręce. Tyle, że czasami robią to
siku na nocnik. To, że myją potem ręce, to rozumiem. Ale dlaczego
spuszczają wodę w ubikacji?
Trzeba
bardzo uważać, co się do nich mówi, ponieważ wszystko co do nich
powiemy, może być wykorzystane przeciwko nam.
Kiedyś
Remus siedział na nocniku... siedział i gadał, gadał i siedział.
Powiedziałem do niego „lej, nie marudź”. Było to tylko raz,
ale od tamtego czasu, gdy któregoś z nich zapytam „już
zrobiłeś?”, odpowiada „nie chujek, jeszcze lejem”.
Nie
łapią jeszcze dowcipów, powiedzeń, metafor.
Unikamy
sformułowania „puknij się w głowę”, bo z pewnością tak
zrobią.
Na
pytanie, ”ja mam za ciebie zrobić to siku?”, odpowiedzą „tak”.
Albo gdy
w samochodzie Romulus kopał w siedzenie i został skarcony słowami:
„trzymaj nogi spokojnie”, Remus na sąsiednim foteliku złapał
się za nogi i stwierdził „ja trzymam”.
Mam w
zwyczaju mówić do dzieci per Żabko. Doszło do tego, że Remus na
pytanie „jak masz na imię?”, zaczął odpowiadać
„Re-re-kum-kum”. A nawet przedstawiał się pełnym imieniem i
nazwiskiem, czyli Re-re-kum-kum Benc.
Chociaż
może też mają własne poczucie humoru, którego my jeszcze nie
rozumiemy. Była sytuacja, gdy Remus na polecenie „zrób siku”,
odpowiedział „robiłem u babci Basi”. Tyle tylko, że było to
dwa dni wcześniej.
Dysponują
coraz większym zasobem słów.
Bardzo
się starają mówić poprawnie, ale cały czas stosują też własną
terminologię. Tak więc nadal chujek, to wujek, jejejat to wieje
wiatr, halopter to mól albo helikopter, a łejo adelaska wciąż
jest nierozszyfrowana.
Trudne
słowa zastępują łatwiejszymi zamiennikami. Na przykład na prośbę
„powiedz hi-po-po-tam”, w odpowiedzi usłyszeliśmy „zebra”.
Tworzą
neologizmy. Gdy mówimy „chcesz bułkę, czy pić?”, słyszymy
„bupić”.
Remus
wszedł w rolę starszego brata (w końcu urodził się o całe dwie
minuty wcześniej) i często poucza Romulusa. Gdy ten drugi nad ranem
zaczyna być zbyt głośny, Remus mówi do niego „cicho, chujek
pi!”. Albo gdy krzyczy „abudzi ciocia, abudzi ciocia, abudzi
ciocia...”, Remus krótko ucina „abudzi kiedyś”.
Obaj
nauczyli się mówić „proszę” i „dziękuję”. Kiedyś było
„chcę pić”, teraz już „proszę pić”. Gdy otwierają
bramkę zabezpieczającą schody (nie jest to już dla nich żadna
bariera), mówią do mnie „proszę chujek”.
Niestety
dużo gorzej wygląda rozwój emocjonalny obu chłopców.
Dzieci
od kilku tygodni dość intensywnie spotykają się z członkami
swojej rodziny biologicznej: mamą, tatą, i babcią. Ta ostatnia ma
pozwolenie sądu na urlopowanie chłopaków i dwa razy z tego prawa
skorzystała. Niestety jest mało asertywna, umożliwiając widywanie
się dzieci (w tym czasie) ze swoimi rodzicami. I nie byłoby nawet w
tym nic niezwykłego, gdyby rodzice nie przypominali dzieciom
sytuacji z okresu, gdy z nimi mieszkali – bywają więc krzyki,
awantury. Na dobrą sprawę, tata ma zakaz zbliżania się do mamy
chłopców, więc nawet takie wspólne spotkania nie powinny mieć
miejsca.
Jednak
już sporo wcześniej (gdy babcia jeszcze nie zabierała dzieci do
swojego domu), nastąpił regres w ich rozwoju emocjonalnym. Kiedyś,
kilka tygodni po przyjściu do naszej rodziny, chłopcy zaczęli
kontrolować swoje potrzeby fizjologiczne. Pieluchy mieli tylko
zakładane na noc, a i tak najczęściej nad ranem były one suche,
ponieważ chłopcy zgłaszali potrzebę skorzystania z toalety (nawet
wczesnym ranem). W chwili obecnej wróciliśmy do zakładania pieluch
również na południową drzemkę. Po nocy niemal zawsze są one
brudne, a do tego zdarzają się „wpadki” (zarówno siku jak i
kupa) w ciągu dnia (gdy tych pieluch nie mają).
Romulus
z Remusem odreagowują zatem emocjonalnie wszystkie spotkania z
rodzicami. Romulus bardziej się uzewnętrznia (werbalizując), z
kolei Remus wszystko tłumi w sobie, choć przekłada się to na
nagłe wybuchy złości, rzucanie się na podłogę,
nieposłuszeństwo. Są to reakcje, które kiedyś nie miały
miejsca.
Spotykanie
się z rodziną biologiczną wpływa więc niewątpliwie negatywnie
na rozwój bliźniaków, co paradoksalnie świadczy o tym, że mają
oni silne więzi ze swoimi rodzicami. Często ich wspominają, pytają
o kolejne spotkanie i cieszą się na każde z nich.
Niestety
z prawnego punktu widzenia, wszystko się przedłuża – nie ma
jeszcze nawet określonego terminu rozprawy.
Istnieją
cztery opcje:
A.
Powrót do rodziny biologicznej.
Tutaj
sprawę komplikuje fakt, że starsze rodzeństwo przebywających u
nas bliźniaków jest już podwójną i pojedynczą zwrotką, co
oznacza, że już kiedyś było odebrane rodzinie, ponownie do niej
wróciło i znowu zostało odebrane. Nasi chłopcy, znaleźli się w rodzinie zastępczej po
raz pierwszy.
W Polsce
nie prowadzi się żadnych statystyk związanych z tym, co dzieje się
z dziećmi zwróconymi rodzinie biologicznej. Posłużę się jednak
opracowaniem Anny Krawczak, opartym na raporcie Mary Baginsky oraz
badaniach Elaine Farmer i Johna Wade'a (obu z 2011 roku), dotyczących
brytyjskiego systemu pieczy zastępczej. Myślę, że u nas te badania nie wypadłyby lepiej.
Przytoczę
pewien fragment tego tekstu:
Wykazano między innymi, że:
- 46%
dzieci zreintegrowanych z rodziną biologiczną było dalej po
powrocie krzywdzonych przez członków rodziny;
- w
ciągu sześciu miesięcy od powrotu do domu, 35% dzieci zostało
ponownie odebrane rodzinom z powodu przemocy lub ciężkiego
zaniedbania.
- Jeśli
zaś monitorowanie zintegrowanej rodziny było prowadzone przez
cztery lata, liczba dzieci-zwrotek (czyli dzieci, które ponownie
zostały odebrane rodzicom) wyniosła aż 63%.
Z kolei John Wade zbadał losy zintegrowanych rodzin alarmując, że czynnik uzależnienia rodziców od substancji psychoaktywnych (alkohol i/lub narkotyki) jest jednym z najbardziej negatywnych prognostyków reintegracji.
W badaniach Wade'a aż 81% dzieci rodziców uzależnionych, którym system dał kolejną szansę, zostało z tych rodzin ponownie zabranych, ponieważ krzywda i skrajne zaniedbywanie dzieci nie ustały.
Co więcej dla 19% dzieci, które jednak zostały w rodzinach biologicznych, rezultaty po 4 latach pobytu w rodzinie (mierzone w skali globalnego dobrostanu) były wciąż gorsze niż rezultaty uzyskane u dzieci, które nie wróciły do swoich rodziców, ale były dalej wychowywane przez rodziny zastępcze.
Podobne wnioski wysunęli niezależnie Ian Sinclair i Heather Tausing. Pierwszy badacz dokumentował związek między wyższym ryzykiem wejścia w konflikt z prawem i porzuceniem edukacji przez dzieci zreintegrowane z rodzinami, niż przez grupę dzieci, które zostały w rodzinach zastępczych i dzięki temu osiągnęły lepsze rezultaty społeczne oraz edukacyjne.
Tausing natomiast przez sześć lat badała dzieci z Kalifornii. Konkluzje jej pracy są miażdżące dla idei reintegracji. Dzieci, które przywrócono rodzinom osiągnęły znacząco gorsze wyniki w edukacji (włączając w to odsetek przerwania edukacji szkolnej), znacząco gorsze wyniki zachowań autodestrukcyjnych, znacząco wyższe odsetki uzależnień i wchodzenia w konflikt z prawem, w porównaniu z tymi, którym pozwolono wychowywać się w rodzinach zastępczych i nie reintegrowano z rodzinami biologicznymi.
Anna
Krawczak: „Rodzina święta nawet wtedy, gdy bije. Rząd chce
karami zmusić gminy do szybkiego zwracania dzieci biologicznym
rodzicom.”
B.
Rodzina zastępcza.
Tutaj z
kolei oprę się na badaniu NIK z lutego 2015 roku.
Dla
dużej części wychowanków z rodzin zastępczych i domów
dziecka próby wejścia w dorosłość po 18. roku życia nie
kończą się najlepiej: powiększają kolejki bezrobotnych w
urzędach pracy i pobierają zapomogi z opieki społecznej.
(...)
Spośród
próby blisko tysiąca wychowanków, którzy podjęli próbę
usamodzielnienia, 23 proc. korzystało ze świadczeń pomocy
społecznej. 31 proc. zarejestrowało się w powiatowych urzędach
pracy, 14 proc. przerwało proces usamodzielnienia, a kolejne 14
proc. wróciło do patologicznego środowiska, z którego wcześniej
trafiło do pieczy zastępczej.
(...)
Powiatowe
centra pomocy rodzinie nie mają narzędzi, aby nadzorować proces
usamodzielnienia. Nie mogą rozliczać wychowanków z przyznanej
pomocy ani sprawdzać, czy świadczenia zostały wykorzystane zgodnie
z wnioskami. Dodatkowo NIK zwraca uwagę na fakt, że z powodu braku
podstawy prawnej, także po zakończeniu procesu usamodzielnienia nie
można śledzić losów byłych wychowanków, chociaż mogłoby to
pomóc w ocenie skuteczności procesów usamodzielniania.
Monitorowanie losów wychowanków ogranicza się więc głównie do
egzekwowania zaświadczeń o kontynuowaniu nauki.
C.
Adopcja.
Z punktu
widzenia dobra bliźniaków, byłoby to rozwiązanie najlepsze. Z
punktu widzenia dobra ich rodziców – najgorsze.
Pozostaje
tylko postawić sobie pytanie, o czyje dobro właściwie zabiegamy?
Jest to
również (a może przede wszystkim) pytanie do rodziców chłopców.
Za kilka
lat, gdy powtórzy się historia... a pewnie się powtórzy (bo na to
wskazują zarówno badania brytyjskie, jak też doświadczenia
starszego rodzeństwa chłopców), pozostanie już tylko wariant D.
D.
Dom dziecka.
Przynajmniej
z emocjonalnego punktu widzenia, jest to więzienie dla nieletnich. I
być może osoby prowadzące taki dom dziecka oburzyłyby się na
takie moje stwierdzenie. Jednak ja, gdy czasami zdarza nam się
opiekować przez chwilę szóstką, albo siódemką dzieci, to czuję
się wówczas jak dom dziecka – nie zaspokajamy wtedy
najważniejszych potrzeb dzieci. Potrzeb emocjonalnych.
Jeżeli
jest to możliwe, to miejsce każdego dziecka powinno być w rodzinie
– pytanie tylko: „jakiej?”
Nie brzmi to optymistycznie, nic a nic. Niestety coraz bardziej widzę konieczność gruntownej zmiany całego systemu, nastawionego na RB i rodziców. Tu trzeba bardzo głębokich zmian, odejścia od prymatu RB ponad wszystko. Kompleksowo. Nie widzę takiej możliwosci i chęci u ustawodawcy teraz. i Tylko dzieci żal.
OdpowiedzUsuńeee, Ty zamierzasz to odczytać na zespole? W sensie Majka? Dajcie znać, co z tego wynikło, bo jestem bardzo ciekawa.
OdpowiedzUsuńNie znam bajki o łodzi. Co to za bajka?
Też jestem ciekawy co z tego wyniknie.
UsuńA ta bajka o łodzi to: łudź się łudź.
Teraz to dopiero czuję presję. Ale zrobię to. Dla dobra Bliźniaków i im podobnych. Pewnie nie uda się przeczytać ale spróbuję trochę zainteresować zespół tematem(właściwie powinni być zainteresowani z założenia) a każdy członek dostanie kopię. Mam nadzieję że chociaż niektórzy poczytają i choć chwilę się zastanowią
OdpowiedzUsuńAlleluja i do przodu, Majka. A jak tam babcia maluchów? co zrozumiała? Może ona powspółpracuje dla dobra chłopców? czy ona - jak kurator - widzi możliwość powrotu dzieci do rodziców? I co z Plotką? jest podpisik?;-)
OdpowiedzUsuńPodpisiku jeszcze nie ma, ale zespół tuż, tuż, więc Jowita (nasza koordynatorka) z pewnością od jutra zacznie działać,
UsuńBabcia bliźniaków jest chyba całkiem fajną osobą. Osobiście widziałem ją tylko raz. Jednak dzisiaj Majka gadała z nią przez telefon od momentu gdy zacząłem robić kolację, do czasu gdy skończyłem kąpać Messengera – czyli mniej więcej półtorej godziny.
Babcia nie widzi możliwości powrotu dzieci do mamy, ani tym bardziej do taty (chociaż to jej syn). Nie jest też w stanie sama podjąć się opieki nad dziećmi. Rodzice też raczej pogodzili się z tym, że dzieci mogą zamieszkać w rodzinie zastępczej.
I chyba w tym tkwi cały szkopuł. Nikt nie zakłada, że chłopcy mogą zostać skierowani do adopcji.
Ja również na to nie liczę, chociaż uważam, że dla dzieci byłoby to najlepszym rozwiązaniem.
Najciekawsze jest jednak to, że chłopcy mieszkają w miejscowości X i podlegają pod sąd Y. Gdyby mieszkali w miejscowości Z i podlegali pod sąd Ż, to byłaby krótka piłka. W sądzie Ż, sędzina się nie pier...li.
może warto popracować nad kuratorem w takim razie? Czy zmiana jego stanowiska coś da? Agata
UsuńNie wiem, czekamy do zespołu.
UsuńTrzymam mocno kciuki za decyzję o adopcji. Wiem ile i jak długo czeka się, żeby móc stać się rodzicem adopcyjnym, a tymczasem dzieci też czekają na normalizację... Ten system jest ułomny. Wy jesteście wspaniali! Pozdrawiam MS!
OdpowiedzUsuńMy czekaliśmy na pozbawienie prawie 5 lat... Dziecko od urodzenia u nas, biologiczni rodzice bez żadnych perspektyw i szansy na poprawę ale odwiedzali dziecko raz na jakiś czas i to był argument dla sądu.
OdpowiedzUsuń