Na
przykładzie historii Plotki będę się starał opisać, jak
skutecznie (czy też nieskutecznie) działają rozmaite instytucje,
których celem jest uregulowanie sytuacji dziecka, od momentu, gdy
zostało ono odebrane rodzicom biologicznym, do czasu gdy pojawią
się rodzice adopcyjni.
Krótko
tylko przypomnę, że dziewczynka mieszka z nami od urodzenia.
Właśnie minęło dziesięć miesięcy, a wszystkie znaki na ziemi i
niebie wskazują, że pewnie wyprawimy jej jeszcze roczek.
Mama
Plotki jest starszą wersją Kapsla. Ma dokładnie takie samo
orzeczenie o niepełnosprawności. Uważa jednak, że jest zupełnie
normalną osobą, a rentę dostaje i do psychiatry chodzi tylko
dlatego, że jest nerwowa.
Z tym
psychiatrą, to być może i mi przydałoby się czasami spotkać,
ale renty z pewnością nikt nie zechciałby mi przyznać. Mama
dziewczynki nie przestrzega żadnych ustalonych z nami reguł.
Zdjęcia Ploteczki ma wysyłane co dwa tygodnie, rozmowy telefoniczne
raz w tygodniu (wszystko w konkretne dni tygodnia). Często jednak
bywa, że Majka otrzymuje w ciągu jednego dnia, nawet kilkanaście
SMS-ów o treści niemal identycznej: „Dziendobry wieczur prosze o
zdiencie dzienkuje”. Albo „moge ptosic o sriencie”. Chociaż do
tego ostatniego zdania nawet bym się specjalnie nie przyczepiał.
Znam pewnego informatyka, który napisałby niemal identycznie.
Użyłby tylko słowa „sriecie” zamiast „sriencie”.
Mama
dość często dzwoni do Majki... jak ma z czego. Niestety (a może
na szczęście) bywają sytuacje, gdy jest zupełnie odcięta od
świata. Wyznaje bowiem dziwną zasadę, że jak się nie ma
telefonu, to nie trzeba za niego płacić rat przewidzianych umową.
Dostaje więc jakiegoś smartfona na dwa, albo trzy lata. Po kilku
tygodniach go sprzedaje, przestaje spłacać raty i szuka nowego
operatora. Chyba jednak obskoczyła wszystkich, bo ostatnio dzwoni
już tylko z telefonu swojej mamy. Wracając do mojej myśli...
potrafi zadzwonić do Majki z pytaniem, czy nie jest w ciąży
(mówiąc „pani pewnie się zna”) bo nie ma okresu od miesiąca i
na teście ciążowym wyszła jej jedna kreska. Teoretycznie, cykl u
kobiety trwa właśnie miesiąc... ale może ona ma inaczej. Niezależnie od tego, do testu raczej dołączane są instrukcje.
Nie
opisałem tego wszystkiego dlatego, aby się w jakiś sposób
wyśmiewać z tej dziewczyny. Chciałbym, aby Kapsel za kilkanaście
lat potrafił chociaż tak pisać jak ona.
W mojej
ocenie, problem polega na tym, że ona przecież nie przeszła
jakiejś transformacji w ciągu jednego dnia. Mieszkała w domu
dziecka, a gdy stała się pełnoletnia, wróciła do domu
rodzinnego, który od zawsze był pod dozorem pomocy społecznej. Czy
naprawdę nie dało się nic zrobić, aby uchronić ją przed ciążą?
Czy nie powinna po wyjściu z domu dziecka trafić do jakiegoś
ośrodka, w którym byłaby pod stałą opieką? Czy nie powinno się
rozpocząć jakichś działań już w momencie, gdy było wiadomo, że
jest w ciąży i nie ma nadziei na to, aby samodzielnie wychowywała
dziecko (bo nie ma żadnych kompetencji rodzicielskich)? Może
jeszcze jest jakaś szansa, bo inaczej... prędzej czy później
znowu zobaczy dwie kreski.
Jak więc
wcześniej wspomniałem, Plotka dziesięć miesięcy temu trafiła do
naszej rodziny. I dopiero wówczas całej sprawie została nadana
odpowiednia sygnatura i machina ruszyła. Pierwsza rozprawa została
wyznaczona po czterech miesiącach. Niestety mama nie zjawiła się
na sali sądowej, twierdząc że przecież nie mogła pokazać się w
sądzie z niezrobionymi paznokciami. W związku z tym, wszystko
zostało odłożone na następne cztery miesiące. W sądach nie da
się niczego przyspieszyć, ominąć kolejki. W końcu sąd jest po
to, aby kierować się literą prawa. Może tylko ta „litera”
jest nie do końca sprawna i zbyt sztywna, zbyt zrutyniała. Na drugą
rozprawę, asystentka rodziny dopilnowała, aby mama się stawiła.
Wyrok nie był zaskoczeniem, nastąpiło odebranie praw
rodzicielskich.
Niestety
mama od razu zadeklarowała, że będzie się od niego odwoływać.
To nie była jej decyzja (a przynajmniej nie tylko jej). Nawet gdy
rozmawia z nami przez telefon, to ma obok siebie suflera. Zresztą to
też mnie w pewien sposób zadziwia, że rodziny „niewydolne od
zawsze”, które nie potrafią dobrze zliczyć do pięciu, przepisy
umożliwiające im uzyskanie jakichś profitów, mają w małym
palcu.
Adwokat
„z urzędu” nie pomógł. Pewnie bardzo chciał, chociaż... może
niekoniecznie. Nie wiem, zasady obowiązujące w świecie prawa, są
mi zupełnie obce. Mama czegoś nie dopełniła, może tylko nie
wpłaciła opłaty w kasie sądu. W każdym razie wyrok się
uprawomocnił.
Chyba
się uprawomocnił, ponieważ są to tylko informacje uzyskane od
pani sekretarki z sądu. Jest to druga, a w niektórych sądach nawet
pierwsza osoba w hierarchii ważności. Majce czasami łatwiej udaje
się porozmawiać z sędziną niż z panią sekretarką. Wszystko
zależy od sądu. I o ile mogę zrozumieć, że dla pani sekretarki,
taka zwykła rodzina zastępcza, jak nasza, jest nikim – o tyle
trudno mi pojąć, że nasza pani koordynator z PCPR-u, też często
ma pod górkę. W tym przypadku wiadomo tylko tyle, że „sprawa
jest zamknięta”.
Niestety
oficjalnego postanowienia sądu jeszcze nie ma, bo pani sędzina nie
ma czasu go podpisać. A przecież minęło już kilkanaście dni (od uprawomocnienia, bo od wydania decyzji - ponad półtora miesiąca).
Mając
jednak takie informacje (że sprawa jest zamknięta), zaczęliśmy
działać. Piętą achillesową jest Poradnia
Psychologiczno-Pedagogiczna. Tutaj terminy są kilkutygodniowe.
Niestety po naszych ostatnich szorstkich rozmowach dotyczących
przypadku Kapsla, nie mamy już tam dobrych notowań, a co za tym
idzie, możliwości jakiegokolwiek skrócenia terminu. Majka
zadzwoniła jednak do ośrodka adopcyjnego. Tutaj, nasze akcje stoją
jeszcze dość wysoko. Udało nam się uzyskać zgodę na opinię
psychologiczną z dowolnej poradni dziecięcej. Najpierw Majka
„uderzyła” do psychologa z ośrodka, w którym rehabilitujemy
Ploteczkę. Już było lepiej – początek grudnia. Jednak byłoby
to już po terminie zespołu, na którym zbierają się wszystkie
najważniejsze osoby opiniujące dziecko kierowane do adopcji. Majka
nie odpuszczała. Zadzwoniła do znanych sobie psychologów, w tym do
osoby prowadzącej naszą ostatnią superwizję. Okazało się, że
ma ona koleżankę, która zajmuje się dziećmi i dysponuje
odpowiednimi testami. Dzięki dobrej woli obu pań, zostaliśmy
wciśnięci w napięty grafik.... ale jesteśmy już po badaniu. W
ciągu kilku dni będzie gotowa pisemna opinia, chociaż już
wiadomo, że dla Plotki będzie ona korzystna. Pani psycholog
poprosiła tylko, abyśmy wcześniej przekazali jej dokumentację
medyczną i jakiś nasz opis zachowań dziewczynki. No to napisałem
po swojemu (bo inaczej nie potrafię), co zamieszczam poniżej.
Podobno bardzo to pomogło.
PCPR
stoi już w progach startowych. Ośrodek adopcyjny nie lubi
upierdliwych klientów (takich jak Majka), więc jest szansa, że też
szybko ruszy z kopyta.
Czekamy
zatem na podpis pani sędziny, mając nadzieję, że pani sekretarka
nie pomyliła akt sprawy, albo nie miała czegoś innego na myśli.
Poniżej
ostatnie dwie oceny Plotki:
Plotka
(7 miesięcy)
Ocena rozwoju dziecka
na podstawie obserwacji opiekunów.
Dziewczynka
rozwija się swoim tempem – tak mógłbym ją ogólnie podsumować.
Większym
problemem jest to, że wciąż jest w naszej rodzinie zastępczej i
pewnie jeszcze jakiś czas będzie (chociaż już od dawna nie
powinna).
- Biorąc pod uwagę rozwój fizyczny, można mieć zastrzeżenia do tego, że jest trochę leniwa i nie chce się przewracać z pleców na brzuch i odwrotnie. Potrafi to zrobić, ponieważ kilka razy już jej się ta sztuka udała, jednak nie czuje takiej potrzeby.
- Za to bardzo dobrze siedzi i w tej pozycji (pomijając noszenie na rękach) najchętniej spędzałaby cały dzień. Niestety, zdaniem fizjoterapeutki, to jeszcze nie ten czas. W tej chwili powinna próbować pełzać do tyłu, turlać się i kręcić wokół własnej osi. Świetnie wychodzi jej ta ostatnia czynność. Natomiast cały czas stara się usiąść. Wydawałoby się, że przynajmniej ćwiczy mięśnie brzucha. Okazuje się jednak, że pomijanie pewnych etapów rozwoju nie zawsze jest dobre.
- Ploteczka jest dzieckiem towarzyskim. Uwielbia jak coś się dzieje. Lubi gdy jest obiektem zainteresowania, chociaż nie wymaga ciągłego noszenia na rękach. Nie oznacza to jednak, że tego nie lubi.
- Tak jak większość dzieci, potrzebuje zabaw fizycznych: podniebnych lotów, skakania jak sprężynka i szeroko pojętej gimnastyki. Nieustannie chce odkrywać świat. Nawet trudno ją przewinąć, ponieważ również na zupełnie pustym przewijaku, próbuje sprawdzić, czy aby na pewno jest on pusty.
- Poza tym, że nie chce się turlać i w pozycji pionowej trochę za bardzo odchyla ramiona do tyłu – jest w normie rozwojowej. Przekracza linię środka, próbuje się dobrać do każdej zabawki, która jest w zasięgu jej wzroku, bawi się stopami. Potrafi trzymać dwie różne zabawki w dwóch dłoniach. Umie też przekładać zabawkę z jednej ręki do drugiej.
- Bardzo dobrze trzyma w dłoniach butelkę z mlekiem. Potrafi ją nawet sama odnaleźć w łóżeczku, więc jest samowystarczalna, gdy przypadkiem ją upuści.
- Dość długo była oporna na jedzenie czegoś innego – co nie przypominało mleka. Zjedzenie dwóch łyżeczek zupy, czy kremu warzywnego, było dużym osiągnięciem. W tej chwili jada już obiadki złożone z całego bukietu warzyw i odrobiny mięsa. Uwielbia podjadać obiad dorosłych, chociaż chyba jest uczulona na jajko, bo ostatnio dostała lekką wysypkę.
- Emocjonalnie jest w normie rozwojowej. Zaczyna pojawiać się lęk separacyjny. Nie tylko potrafi w sposób świadomy (oczywiście niewerbalnie) wyrażać swoje sympatie i antypatie, ale bywają momenty (żeby nie powiedzieć – osoby), gdy jedynym pocieszycielem jest ciocia lub wujek.
- Doskonale rozpoznaje rozmaite sytuacje (stan emocjonalny różnych osób). Śmieje się, gaworzy i macha rączkami, gdy czuje się bezpiecznie. Gdy inne dzieci zaczynają płakać, jest zaniepokojona i rozgląda się dookoła.
- Od jakiegoś czasu, zaczęła reagować na swoje imię. Niestety w tej kwestii muszę popracować trochę nad sobą, ponieważ Plotce wydaje się, że ma też na imię „Żabka”.
- Dziewczynka lubi też zabawy z lustrem (chociaż od niedawna). Rozpoznaje w nim mnie, ale nie mam pewności, czy jest świadoma odbicia tej mniejszej osóbki. Jednak sprawia jej to dużą przyjemność – jeszcze jakiś czas temu, lustro dla niej w zasadzie nie istniało.
- Plotka zdecydowanie ma swoją wolę. Gdy stwierdzi, że dalej nie chce jeść, to należy tylko zgodzić się z jej decyzją. Bardzo sugestywnie informuje o swoich potrzebach: zabawie, jedzeniu, śnie i... kupie.
- Ze snem jest bardzo różnie. Bywają okresy, gdy dzień staje się nocą i na odwrót.
- Jak większość dzieci, uwielbia spacery. Teraz są one dla niej już tylko możliwością poznawania świata. Zasypia bowiem wyłącznie w łóżeczku. Przestała też używać smoczka – tak sama z siebie.
- Ząbkuje... już od kilku tygodni (chociaż jeszcze żadnego ząbka nie widać). Ale teraz, to już chyba na sto procent.
I tak
sobie razem mieszkamy. Plotka uważa nas za rodziców, chociaż nimi
nie jesteśmy, a my traktujemy ją jak córkę, mimo że przecież
też nią nie jest.
Plotka
(10 miesięcy)
Ocena rozwoju dziecka
na podstawie obserwacji opiekunów.
Ploteczka
od kilku tygodni jest rehabilitowana ruchowo. W stosunku do
rówieśników jest nieco z tyłu, więc takie zalecenie dostaliśmy
od osoby, która monitoruje w tym względzie nasze dzieci zastępcze.
Podobno nie ma tragedii i bez tej rehabilitacji rozwój dziewczynki
nastąpiłby tylko nieco później. Została odrzucona teoria o
jakichkolwiek zaburzeniach ośrodkowego układu nerwowego. Ujmując
sprawę kolokwialnie, zajęcia na które Plotkę zapisaliśmy, mają
sprawić, że w przyszłości nie będzie prosiła rodziców o
zwolnienia z lekcji wychowania fizycznego.
Dziewczynka
ma też alergię pokarmową. Jest jeszcze zbyt wcześnie, aby robić
testy i póki co, sprawę łagodzi nieco ketotifen (lek
przeciwalergiczny). Istnieje jednak przypuszczenie, że może ją
uczulać nawet coś bardzo łagodnego – ziemniak, marchewka, albo
dynia.
Wykaz
umiejętności dziecka:
- Plotka nie raczkuje, a nawet nie pełza. Leżąc na plecach, sprawnie obraca się wokół własnej osi. Natomiast bardzo lubi siedzieć, chociaż nie powinniśmy utrzymywać jej w dłuższym czasie w tej pozycji (dopóki sama nie zacznie siadać). Jednak opracowała własny sposób poruszania się. Będąc w pozycji siedzącej, kładzie rączki między nogi, zapiera się i przesuwa do przodu.
- Nadal rzadko przewraca się z pleców na brzuch i odwrotnie (chociaż potrafi). Wprawdzie motywujemy ją pokazanymi przez rehabilitantów ćwiczeniami, to jakoś nie specjalnie jest zainteresowana.
- Ale za to, chętnie wchodzi w interakcje ze wszystkimi domownikami. Kiwa się, w rytm muzyki, albo gdy jest zadowolona. Interesuje się zabawkami (zwłaszcza tymi grającymi lub piszczącymi). Nadal najchętniej wkłada wszystkie przedmioty do buzi, chociaż coraz częściej zaczyna się im przyglądać i przekłada z rączki do rączki. Uwielbia wykładać klocki z pudełka, chociaż niekoniecznie wkładać z powrotem.
- Zaczyna poznawać swoje ciało i potrafi wykorzystać je do swoich celów. Gdy leży na plecach, a chce podnieść lalkę, to gdy jest ona poza zasięgiem rąk, wykorzystuje nogi, którymi podaje sobie zabawkę.
- Stosuje ruch szczypcowy zbierając okruszki.
- Potrafi zrobić „pa-pa”. Przy „brawo-brawo”, rączki jeszcze się jej czasami mijają. Pracujemy nad przybijaniem „piątki”, „żółwikiem” i „grabulą”, chociaż umie się przywitać na „dzień dobry” (zwłaszcza bawi ją potrząsanie rączką).
- Lubi też zabawę w „nie ma Ploteczki, nie ma” (gdy przykrywamy jej głowę pieluszką). Nie ma też problemu z odkryciem zasłoniętej w ten sposób zabawki, a gdy nie może się dostać do klocka lub samochodzika leżącego na pieluszcze, to zwyczajne za nią ciągnie, realizując zamierzony plan. Uwielbia zabawę w „a ku-ku”. Bawią ją moje głupie miny.
- Odwraca się w pozycji siedzącej (nawet o 180 stopni) w poszukiwaniu osoby lub dźwięku.
- Śledzi wzrokiem toczącą się piłkę, spadający przedmiot, czy odbijany w górę balonik.
- Jest bardzo emocjonalna, chociaż najczęściej (a w zasadzie zawsze) kiwa głową na „nie”.
- Charakterek też ma niczego sobie. Gdy jest zła, to rozrzuca wokół wszystkie zabawki, które ma pod ręką.
- Wydaje się, że gadulstwo ma w genach, jednak używa niewielu sylab. W zasadzie doszukałem się tylko czegoś w rodzaju „bla”, „dla”, „ala”. Podobno do Majki mówi również „a-da-da” i „a-ba-ba”. Do mnie „a-dzia-dzia” jakoś nie mówi.
- Lubi naśladować. Gdy chce kogoś „zagadnąć”, to często zaczyna warczeć (warczenie na siebie, to taka nasza ulubiona zabawa).
- Nie mamy problemów z jedzeniem. Posiłków dziewczynki, nie stanowią już tylko zmiksowane papki, ale również potrawy z kawałkami warzyw, kluseczkami, czy ryżem. Chociaż do niedawna, Plotka wyciągała z buzi na przykład taką kluskę, oglądała i dopiero wówczas zjadała.
- Bardzo lubi się przytulać i głaskać kogoś po brodzie. Pewnie się dziwi, że wujek, w przeciwieństwie do innych domowników, jest jakiś szorstki. Potrafi również bawić się samodzielnie, jednak potrzebuje kontaktu wzrokowego z opiekunem. Chociaż tym opiekunem może być również dwuletni kolega.
- Nadal jest na etapie lęku separacyjnego. Wprawdzie nie ma problemu z pójściem na kolana do osoby, której nie do końca kojarzy, to jednak ktoś jej bliski musi być w zasięgu wzroku.
- Od miesiąca ma dwa zęby (dwie dolne jedynki), którymi uwielbia się posługiwać, więc trzeba na nią uważać.
Wydaje
się jednak, że dość łatwo potrafi się z kimś zaprzyjaźnić
(ale też szybko o nim zapomnieć). Rozstanie z nami, nie powinno
negatywnie odbić się na jej psychice, o ile zostanie rozłożone w
czasie, a rodzina w której będzie miała zamieszkać, będzie tego
świadoma.
i to stan na teraz? Co dalej? kto i kiedy dowie się, jakie orzeczenie zapadło oraz czy jest prawomocne? czy też znacie treść, a tylko na odpis czekacie? Czy Plotka ma już kandydatów na Rodziców? Agata.
OdpowiedzUsuńSytuacja wydaje się banalna. Orzeczenie sądu zostało już wydane i o ile wierzyć pani sekretarce już się uprawomocniło (bo mamie nie udało się złożyć apelacji). Wystarczy tylko podpis sędziny. Nie musi ona go przecież analizować, bo sama wszystko napisała (a nawet jeżeli nie, to chyba kiedyś już to czytała). Wystarczy wyciągnąć papier na stół i się podpisać, a następnie przesłać do PCPR-u i zgłosić Plotkę do Ośrodka Adopcyjnego.
UsuńRodzice adopcyjni jeszcze nie są znani. Ośrodek Adopcyjny wchodzi do gry, dopiero gdy ma komplet dokumentów.
A są nimi:
informacja o sytuacji prawnej dziecka,
szczegółowe informacje o dziecku,
odpis aktu urodzenia,
postanowienie o umieszczeniu w pieczy,
dokumentacja o stanie zdrowia dziecka, w tym karta szczepień,
diagnoza psychofizyczną,
informacja o sytuacji rodziny biologicznej,
opinia o zasadności przysposobienia dziecka,
opinia o kontaktach dziecka z rodziną biologiczną,
informacja o przebiegu pobytu dziecka w pieczy zastępczej.
Do tego, nasz ośrodek kieruje się dość specyficzną filozofią (być może miał kiedyś jakieś problemy i zmienił zasady). Nie dobiera rodziców adopcyjnych do dziecka (jak większość innych ośrodków), tylko proponuje dziecko pierwszej rodzinie z listy, której preferencje (w stosunku do dziecka) są zgodne. A są nimi tylko płeć i wiek.
Ale treść orzeczenia jest wam znana? Brak podpisu sędziego wydaje mi się jakąś brednią pań z sekretariatu. Jest data wydania orzeczenia - jest jego treść wraz z podpisem, wszak to sędzia wydał to orzeczenie. Potrzeba piecząteczki o prawomocności. Kwadrans roboty. czyli są to dokumenty do zgromadzenia - mimo, ze to brzmi ilościowo na sporo - w 2 tygodnie max. (Bo co tu skomplikowane?) Przy odrobinie dobrej woli Plotka może poznać rodziców przed świętami. Czego Wam i Jej życzę. Agata. PS. Ale co w tej filozofii jest specyficznego? Może po prostu to co robią jest uczciwe? Nie bardzo wiem, jak mozna mając kilka rodzin i kilka dzieci w wieku 10 mies dobrać cechy dziecka do rodziny. jak? uczciwsze jest trzymanie się kolejki. No i unika się podejrzen o machlojki. Agata.
OdpowiedzUsuńTak, treść orzeczenia jest nam znana (czyli, że prawa rodzicielskie zostały odebrane). Cały czas problemem było tylko to, czy mama odwoła się od wyroku, czy nie. Niby się odwołała, ale czegoś nie dopełniła i wyrok niby się uprawomocnił. Ale póki co, nie ma na to dokumentu, są to tylko słowa. Niestety nawet gdy ruszy proces adopcyjny, cały czas będziemy drżeć w obawie, że mama złoży do sądu wniosek o przywrócenie praw rodzicielskich. I niestety obawiam się, że sąd nie może odrzucić tego wniosku na posiedzeniu niejawnym, tylko musi się odbyć rozprawa – co oznacza kolejne cztery miesiące.
UsuńDokumenty, które mają zostać przekazane do OA podobno są już zgromadzone. Z naszej strony, chyba pozostało tylko dosłanie kserokopii karty szczepień – ale to jest kwestia maksymalnie dwóch dni. Jednak nie wszystko jest takie różowe. Ośrodek adopcyjny musi się z tym wszystkim zapoznać, przysłać do nas psychologa na wywiad i pewnie sporządzić z tego jakiś protokół. Zobaczymy jak długo to potrwa, ale jest to kolejne wąskie gardło w systemie. Teoretycznie istnieje szansa na spotkanie się z rodzicami adopcyjnymi jeszcze przed świętami.
Jeżeli chodzi o kolejkę w OA, to w zasadzie kolejność według listy, faktycznie jest uczciwa (bo nie ma podejrzeń o machlojki). Jednak jak to w życiu bywa, jest zawsze jakieś „ale”.
Na przykład w przypadku Smerfetki, prosiliśmy aby rodzice mieszkali blisko, żeby mogli w tym pierwszym okresie poświęcić dziewczynce maksymalnie dużo czasu. Niestety na liście byli rodzice mieszkający 70 km od nas. Nawet gdy do nas przyjeżdżali w miarę często, to spotkanie trwało nie więcej niż dwie godziny. W innych przypadkach jest to pół dnia, cały dzień, albo weekend.
Kapsel nie był zgłoszony do adopcji, ale nie wyobrażam sobie, aby mógłby on być proponowany każdemu. Podobnie z niektórymi schorzeniami. W innych ośrodkach często szuka się rodziców z pewnymi predyspozycjami (psychologów, pedagogów, lekarzy), mających większą świadomość tego, z czym będą musieli się zmierzyć. Pewnie dla takich rodziców jest to też sytuacje niekomfortowa – mają świadomość tego, że być może nigdy nikt im nie zaproponuje dziecka zdrowego.
A teraz patrząc od strony przeciętnej rodziny adopcyjnej. Gacek był czwartym, albo nawet piątym dzieckiem zaproponowanym jego aktualnym rodzicom. Nawet stwierdzili, że jest to ostatnia szansa i jak nie wyjdzie to odpuszczają. Nie jest łatwo odmawiać. Jednak jeżeli ktoś nie jest gotowy na adopcję dziecka na przykład z FAS, to lepiej że tak zrobi. Tyle tylko, że musi potrafić zaakceptować w swoim umyśle fakt, że to wcale nie oznacza, iż pozbawił jakiegoś dziecka szansy na normalne życie. Nie każdy to potrafi. Pewnie zdarzają się też przypadki rodzin, które nie potrafią odmówić – a potem jest tragedia. I w tym kontekście, kolejność według listy (chociaż faktycznie uczciwa), jest dla mnie trudna do zaakceptowania.
Kapsel był zgłoszony do adopcji natomiast z tym proponowaniem nie wiem jak było. Myślę że był proponowany rodzicom gotowym na dziecko starsze niezależnie od jego upośledzenia. Wydaje mi się że w naszym OA nie wpisuje się w kryteria że ma być zdrowe. Chyba tylko wiek. Dopytam przy najbliższej okazji
UsuńNie pamiętam jak to było z rodzicami Gacka(również dopytam 😉) ale świadomość tego z czym jesteśmy w stanie się zmierzyć wydaje mi się dość istotna. Może się wydawać że to trochę jak sklep(pojawiają się takie myśli u samych kandydatów) ale podejście hura, jakoś to będzie może skończyć się fatalnie dla całej rodziny ale przede wszystkim dla dziecka.
UsuńAgata. Przy piecząteczce o uprawomocnieniu jest też podpis sędziego i chyba o tym mówiła Pani sekretarka, co nie zmienia faktu że zajęłoby to 3 sekundy.
UsuńJeżeli chodzi o dobieranie rodziców to może i myśl szczytna ale zawsze zastanawiam się jakie stosuje się kryteria doboru rodzica do noworodka. Kolor oczu? Waga? Duże pole manewru dla ewentualnych machlojek. Niemniej jednak praktyka ta stosowana jest w wielu jeśli nie w większości OA.
Majka, jak będziesz w moim wieku, to dopiero zrozumiesz co oznacza zwrot „nie pamiętam”.
UsuńAle muszę Ci przyznać rację, że Kapsel był zgłoszony do adopcji. Jednak, czy był komuś zaproponowany, zanim mama złożyła wniosek o przywrócenie praw rodzicielskich? Niczego takiego nie kojarzę, a chyba takie wydarzenie utkwiłoby w pamięci. Bardziej skłaniałbym się ku tezie, że szybko znalazł się w bazie ogólnokrajowej, ponieważ zwyczajnie nie było chętnych do adopcji dziecka siedmioletniego.
Za to jestem na 99% przekonany (bo sam dwa razy o to pytałem), że rodzice adopcyjni określają w naszym OA tylko wiek i płeć (przy czym płeć to „dziewczynka”,”chłopiec”, „wszystko jedno”). Ale już wkrótce będziemy mogli to zweryfikować.
Jeżeli chodzi o kilka odrzuconych propozycji adopcji, to na pewno taka sytuacja miała miejsce. Jeszcze raz dokonałem analizy (w moich szarych komórkach) wszystkich przypadków dzieci, które u nas mieszkały. Znowu wypadło mi na Gacka. Ale to da się łatwo sprawdzić, ponieważ z rodzicami chłopca mamy dość częsty kontakt.
Natomiast co do kwestii dobierania rodziców do dziecka. Nie muszą tego przecież robić pracownicy OA, nie muszą tego robić ludzie. Wystarczy określić warunki wejściowe, a komputer wybierze rodzinę pierwszą z listy... ale spełniającą te warunki. Napisanie takiego programu komputerowego to dwa dni w wersji najmniej skomplikowanej, a tydzień przy wielowariantowości. Dwa tygodnie, gdyby trzeba było w przystępny sposób opisać algorytm doboru.
Kapsel to zupelnie inna historia
OdpowiedzUsuńja sie odnnoszę do dziecka zdrowego w wieku 10 mies, tego się nie da porównać.Myśle też, że w takim wieku preferencje co do płci też są dosyć rzadkie? czy się mylę? Wszak "rodzi " nam się dziecko. Rozumiem, że można wolec młodsze niż starsze, ale wybierać płeć? Są tacy, którzy nie wezmą maleńskiej zdrowej dziewczynki i wolą czekać kolejny rok na ewentualnego małego zdrowego chłopca ryzykując niedoczekanie? jakoś mi się to kłóci z dojrzałoscią emocjonalną.Agata
Myślę, że tak właśnie jest. Nie zdarzyli nam się jeszcze rodzice adopcyjni, którzy powiedzieliby, że chcieli na przykład tylko dziewczynkę. Dlatego pewnie podawany jest wyłącznie wiek. Jednak gdyby była możliwość określania dodatkowych warunków jak choćby „nie FAS, nie choroba psychiczna, nie porażenie mózgowe, nie autyzm, nie... coś jeszcze innego”, albo „tak dopuszczam FAS, czy pewne inne rzeczy”, to cała idea kolejki zatracałaby swoje znaczenie. Już samo to powodowałoby, że byłaby to forma dobierania rodzica do dziecka. Im więcej byłoby tych warunków, tym lepiej. Ja to nawet bym dodał pytanie: „Ile czasu jesteście Państwo gotowi poświęcić, na zapoznanie się z dzieckiem w okresie przedadopcyjnym?”, z wieloma podpunktami do tego pytania.
UsuńNie wiem, czy pamiętasz, ale zdarzały się komentarze (chyba tylko dwa) osób, które stwierdziły, że nie chciałyby adoptować dzieci z naszej rodziny. Chodziło właśnie o ten proces przekazywania dziecka nowym rodzicom. Gdyby określili, że są gotowi przyjechać dwa, albo trzy razy – to taki czteromiesięczny Irokez pewnie by się załapał. Ale już nie dziesięciomiesięczna Plotka, a tym bardziej dwuletnia Smerfetka.
Pikuś te osoby - pamiętam - uważam (JA uważam) za niedojrzałe do adopcji, nastawienie jednak bardziej na siebie i swoje potrzeby niż dziecka. Brak odpowiedniego poziomu empatii. Egocentryczne przyjęcie, że skoro JA uważam, że to od teraz moje dziecko - to i ono to wszystko musi w ten sam sposób i w tym samym tempie przyjąć na klatę. Mam troje dzieci - pierwszy raz to tu ujawniam - ale to istotna okoliczność. Potrafię się nagiąć do ich potrzeb i nikt nie musi mnie przekonywać, ze to, co jest jasne dla mnie nie musi być jasne da mego dziecka. Ja tam przyjęłabym dziecko od was z pieśnią na ustach. Ale akurat kolejnego nie planuję :-)Agata.
UsuńSpotkałam się z ośrodkiem, w którym samotnym kobietom proponowano wyłącznie dziewczynki, tłumacząc to brakiem możliwości zapewnienia męskich autorytetów (jakby dziewczynki takowych nie potrzebowały)
OdpowiedzUsuńcóż za straszny pomysł! Agata
Usuńpo pierwsze - jakby dziewczynki ich nie potrzebowały, po drugie - jakby te kobiety żyły na wyspie kobiet, po trzecie - jakby nigdy nie miały już nikogo poznać. To jakaś nie do końca zdrowa istota ludzka wykombinowała. Agata
OdpowiedzUsuń