Jednak
armagedon czasami staje się faktem. I nie mam na myśli kataklizmu
(chociaż tak najczęściej jest ten termin odbierany –
aczkolwiek niewłaściwie), ale zmianę stanu umysłu, przejście na wyższy poziom świadomości..
Parę
dni temu coś takiego miało miejsce w naszej rodzinie. Wszystko
zaczęło się wczesnym rankiem, chociaż do tego wniosku doszedłem
dużo, dużo później.
Po
przebudzeniu, okazało się, że nie ma prądu. W sumie nie było to
niczym niezwykłym, ponieważ takie wielogodzinne wyłączenia
energii są nam serwowane kilka razy w roku. Gdy Majka wyszła z
dziećmi na spacer i dostrzegła ekipę wykonującą jakieś
„wykopki” w pobliżu transformatora, jeszcze bardziej utwierdziliśmy się w przekonaniu, że jest to planowe wyłączenie.
Trochę
się zaniepokoiłem, gdy minęła piętnasta, a prądu nadal nie
było. Pomyślałem jednak sobie, trudno – widocznie chłopcy się
jeszcze nie wyrobili. Niestety gdy zaczęło się ściemniać i
pojawiły się światła w domach sąsiadów, dotarło do mnie, że
coś jest nie tak. Sprawdziłem szafkę z bezpiecznikami. Niczego
podejrzanego nie zauważyłem. Główny bezpiecznik był na „ON”.
Kilka innych jest wyłączonych na stałe, jak choćby oświetlenie
wokół domu (działające na ruch), które włączało się nawet
przy lekkich podmuchach wiatru, albo kabel o którym zapomniałem
wykonując bruk na tarasie (i kończy się teraz gdzieś pod
betonem). No to wziąłem latarkę i poszedłem do skrzynki przed
płotem. Tam wprawdzie nie było „ON” i „OFF”, ale
bezpiecznik był ustawiony na kolor zielony (co uznałem za właściwe)
i nie dał się przestawić w pozycję z kolorem czerwonym. Nawet chwilowe przytrzymanie w czerwonej pozycji nie powodowało choćby krótkotrwałego zapalenia się świateł, a wyłączenie
bezpiecznika wewnątrz domu, też niczego nie zmieniało. Nie będę
przedłużał opisu wszystkich kombinacji, które wykonałem, a które
doprowadziły mnie do wniosku, że zrobiłem wszystko, co było w
mojej mocy.
Kilkanaście
lat temu, gdy przez nasz region przetoczyła się wichura z
prędkością 130 km/h, nie mieliśmy prądu przez prawie tydzień.
Jednak wówczas wszystkie nasze córki były już nastolatkami i
potraktowały tę sytuację, jako swego rodzaju atrakcję. Wprawdzie
ogrzewanie mamy gazowe, to jednak jak nie ma prądu – piec się nie
uruchomi. Na szczęście mamy kominek, więc wspólne spanie na
materacu w salonie tworzyło niepowtarzalny klimat. Była to również
zima i w przeciwieństwie do tegorocznej sytuacji - mroźna. Poza
salonem, we wszystkich pokojach zrobiło się zimno. Tak więc w
jednym pokoju mieszkaliśmy całą piątką, do tego pies, kot i
zeberki. W obliczu zagrożenia, zwierzaki ogłosiły rozejm i nawet
kot nie próbował dobrać się do ptaków (którymi wbrew pozorom są
zeberki).
Dzieci
cieszyły się, że nie muszą odrabiać lekcji (bo przecież przy
świeczkach tylko można sobie popsuć wzrok) i mogły myć tylko
najważniejsze części ciała – czyli w zasadzie zęby.
Niestety
po dwóch dniach miarka się przebrała i Majka wyjechała z
dzieciakami do swoich rodziców. Ja musiałem zostać, aby
podtrzymywać ogień, bo w wyobraźni już jawiły mi się pękające
kaloryfery i zawór z dopływem wody. W każdym razie, od tego
momentu, zawsze utrzymuję zapas drewna na ciągłe palenie
przynajmniej przez miesiąc.
Niestety
tym razem sprawa wyglądała dużo gorzej. Niemowlaki i bliźniaki, nie za bardzo cieszył nastrój spowodowany blaskiem świec. Nie było
stałych rytuałów, które są niezbędne do zaśnięcia. Chłopcy
domagali się dobranocki w telewizji i zapalenia nocnej lampki.
Maluchy jeszcze nigdy nie poszły spać bez kąpieli, więc trudno
było przewidzieć, czy przypadkiem nie potraktują snu nocnego jako
popołudniowej drzemki.
W
zamian zaproponowaliśmy dzieciom opowiadanie bajek i śpiewanie
piosenek. Nie wiem, czy taka zamiana je satysfakcjonowała, w każdym
razie podjęliśmy decyzję, że jakoś dotrwamy do rana. Aby nikt
się nie przeziębił, Majka wzięła Messengera do swojego łóżka,
ja Plotkę, a bliźniaki ubraliśmy w dresy, sweterki i grube
skarpety. Udało się.
Z
samego rana zadzwoniliśmy po pogotowie energetyczne. Panowie
przyjechali nawet całkiem szybko. Jednak gdy stwierdzili, że do ich
obowiązków należy tylko zapewnienie sprawności instalacji przed
płotem, i jeżeli tutaj wszystko będzie działać, to muszę szukać
sobie jakiegoś elektryka (aby dokonał naprawy awarii wewnątrz
domu), to oblał mnie zimny pot. Pamiętam, jak kilka lat temu
próbowałem znaleźć instalatora, aby wymienił mi wszystkie wężyki
doprowadzające wodę do sanitariatów. Szukałem takiego prawie pół
roku. Jeden nawet przyjechał, ale gdy zobaczył, że tych wężyków
jest 27, a do tego wszystkie zakryte rozmaitymi obudowami, to
zrezygnował – twierdząc, że jest to dłubanina. A myślałem, że
wszystko jest tylko kwestią ceny? W pewnym momencie dodałem do
zlecenia nawet wymianę zasobnika wody, który trochę przeciekał
(chociaż jakoś sobie radziłem). Przyjechał instalator... wymienił
zasobnik, skasował pieniądze. Dzień później miał przyjść
wymieniać wężyki... nie pojawił się do dzisiaj. A wężyki mają
już 15 lat.
Trudno
się zatem dziwić, że z takimi doświadczeniami, nie patrzyłem
optymistycznie na możliwość wystąpienia awarii instalacji elektrycznej.
Na
szczęście sprawa była prosta. I wcale się nie przejmowałem tym,
że w zasadzie zrobiłem z siebie idiotę. Okazało się, że jednak
kolor czerwony jest prawidłowy, a żeby podnieść bezpiecznik,
trzeba to zrobić dwa razy (raz po razie).
Niestety
dowiedziałem się również, że wcale nie jest rzadkością
uszkodzenie kabla na trasie między skrzynką przed płotem, a domem.
Tak zupełnie bez powodu. No więc już wyobrażam sobie awarię przy
temperaturze -20 stopni, kucie betonu pod wjazdem do domu – a
przede wszystkim znalezienie odpowiedniej ekipy.
Na
koniec przejdę do sedna sprawy.
W
dniu, gdy poczuliśmy niesamowitą radość z normalności (czyli gdy
znowu przewodami popłynął prąd), okazało się, że w pokoju
chłopaków nie ma światła. Poszli więc spać tak jak dzień
wcześniej, czyli po ciemku. Rano zacząłem szukać przyczyny. Już
wieczorem poprzedniego dnia przypomniał mi się bezpiecznik, który
był na „OFF”, a którego nie do końca byłem w stanie
zlokalizować w projekcie instalacji elektrycznej.
W
sypialni bliźniaków znalazłem kartonik z sokiem pomidorowym.
Jestem fanem soku pomidorowego, i gdy spędzam czas w pokoju dzieci,
to zawsze mam go pod ręką. Nie udało im się odkręcić zakrętki,
więc zwyczajnie ją wyrwali, po czym zawartość wylali za kanapę,
gdzie znajdował się przedłużacz prądu.
Od
momentu zmiany czasu na zimowy, chłopcy nadal budzą się według
czasu letniego (chociaż chodzą spać według zimowego). Jednak tego
feralnego dnia, spali wyjątkowo długo... tak mi się wydawało. Gdy
wszedłem do ich pokoju, to obu spotkałem stojących na przewijaku.
Gdy mnie zobaczyli, to Remus natychmiast zanurkował do swojego
łóżeczka. Na główkę... zupełnie jak do basenu na pływalni.
Romulus miał pecha, bo właśnie stał z opuszczonymi majtkami i
robił siku na ścianę. Mogę tylko stwierdzić, że póki co,
problemów z prostatą jeszcze nie ma.
Chwilę
później zauważyłem rozlaną na przewijaku oliwkę dla dzieci.
Butelka stała na najwyższej półce szafki wiszącej na ścianie.
Chłopcy musieli się więc wspiąć po nią niczym po ściance
wspinaczkowej.
Wizja lokalna dokonana kilka dni później. |
To
doświadczenie było dla mnie tym tytułowym armagedonem, przejściem
na wyższy poziom świadomości. Doskonale wiedziałem, jak ważne są
rozmaite zabezpieczenia, że niebezpieczne środki należy
przechowywać w miejscach niedostępnych dla dzieci.
Teraz
wiem już dużo więcej. Bliźniacy nauczyli mnie tego, że dla
trzylatka niczym jest barierka zabezpieczająca wejście na schody,
czy do kuchni. Niczym są zamknięte drzwi (nawet na klucz, gdy ten
klucz pozostaje w zamku). Wisząca na ścianie półka jest najwyżej
wyzwaniem - jednym z ośmiotysięczników, który należy zdobyć.
Drzwi od tarasu, to jak brama w Alcatraz... zakazany owoc, ale wciąż
kusi.
Chociaż
z drugiej strony, takie doświadczenia uczą samodzielności,
niezależności, odpowiedzialności , łańcucha
przyczynowo-skutkowego.
No...
przynajmniej w teorii. Romulus nasikał na ścianę, wraz ze swoim
bratem nie raz już spadł z jakiejś półki, czy też tapczanu, nie
raz nabił sobie guza, albo zaklinował pod łóżkiem.
I
co? Nic.
czytałam ze ściskiem gardła, przerażona, że stało się coś gorszego... a tu ufff - siki na ścianie i dzieci zwinne jak makaki, pffff
OdpowiedzUsuńi czemu nie ma prądu w pokoju młodych? nalali do gniazdka? :-) mój J dzisiaj wezwał nas dumny do łazienki, że musimy, musimy to zobaczyć. Zobaczyliśmy : oto kupa GIGANT oświadczyło dumne dziecię :-)
Nasza Księżniczka ma niewiele ponad półtora roku, a już od jakiegoś czasu ogarnia nas pusty śmiech, kiedy słyszymy np. w reklamie komunikat, że jakiś produkt należy przechowywać poza zasięgiem dzieci. Takie miejsce nie istnieje, chyba że zainwestujemy w kasę pancerną ;)
OdpowiedzUsuńCo do awarii prądu - dobrze, że przyczyna okazała się banalna. Jednak funkcjonowanie bez elektryczności z dzieciakami na pokładzie to w dzisiejszych czasach nie lada wyzwanie. My regularnie walczymy z niedziałającym ogrzewaniem, ale niestety z różnym skutkiem. Administrator budynku ciągle nam wmawia, że mamy wadliwą instalację, podczas gdy dwie ekipy serwisantów, powołane przez nas niezależnie, wykluczyły taką możliwość. Powoli robi się z tego materiał na jakąś groteskową powieść.
do worka ostrzeżeń dodam jedno. Otóż od momentu, w którym wiele lat temu miałam okazję porozmawiać z lekarzem jeżdżącym karetką, i który opowiedział mi o kilkuletnim dziecku, które wypiło udrażniacz do rur (popularnego Kreta w płynie), a które zmarło w tej karetce w męczarniach, mam fioła na punkcie tego środka. Chemię trzymamy w pomieszczeniu gospodarczym, do którego teoretycznie dzieci mogą wejść, ale nie wejdą niezauważone. Apteczka jest zdecydowanie poza ich zasięgiem.
OdpowiedzUsuńNa koncie mam jeszcze dłubanie widelcem w kontakcie (tym razem Najstarszy), na szczęście został złapany na gorącym uczynku i przed dramatem.
Na temat wysokich półek zachowam dyplomatyczne milczenie, bo kilka dni temu zastanowiło mnie, skąd Myszka ma w łapie zabawki znajdujące się właśnie na najwyższej półce w pokoju, do których teoretycznie nie powinien mieć dostępu - powiem krótko, kreatywność czterolatków nigdy nie powinna być niedoceniana.
Ale z chemią i udrażniaczami - chryste, uważajmy. Wszyscy.
Moja kuzynka zastała kiedyś swoją 6-letnią pierworodną w towarzystwie młodszych braci -3 i 2 latka na szafie od segmentu. Młoda wciągnęła towarzystwo i rysowali po suficie , bo : " mama mówiła ,że po ścianach nie wolno , ale nic nie mówiła o suficie". pomysłowość młodzieży nie ma granic i czasem kwestia przypadku, lub jak kto woli , dobrej opieki Anioła Stróża, że nic się nie stanie. Pozrawiam
OdpowiedzUsuń