Dzisiejszy
wpis poświęcę rodzinom zastępczym zawodowym, a przynajmniej
takim, które mają pod opieką kilkoro dzieci, a jeden z opiekunów
musi pracować
Tytułowy
ojciec zastępczy, będzie więc trochę bezpłciowy, ponieważ może
on być również kobietą. Myślę nawet, że żeńska forma ojca
zastępczego, ma dużo bardziej przechlapane.
Rodziny
zastępcze, których obowiązkiem (z definicji) są kontakty z
rodzicami biologicznymi przebywających u nich dzieci, często
spisują regulamin. Jest to pewnego rodzaju zbiór zasad
obowiązujących w ich domu i w relacjach z odwiedzanymi dziećmi. Z
takim regulaminem zapoznają się rodzice biologiczni, podpisują go
i... czasami się do niego stosują. Bywa, że z biegiem lat, punktów
w regulaminie przybywa i zaczyna on przypominać umowę kredytową z
bankiem. Nie wykluczam, że w którymś momencie też coś takiego
będzie obowiązywało w naszym pogotowiu rodzinnym. Póki co, albo
jeszcze nie zdarzyli nam się naprawdę upierdliwi rodzice
biologiczni, albo Majka od pierwszego spotkania trzyma ich na
krótkiej smyczy i nawet nie śmią podskoczyć.
Jednak
wydaje mi się, że ważniejszą rzeczą byłoby spisanie regulaminu
obowiązującego rodziców zastępczych. Taki dokument powinien
powstać na samym początku, zanim zostanie podjęta ostateczna
decyzja o pozostaniu rodziną i zanim rozpoczną się jakiekolwiek
szkolenia. Tak... problem tylko jest taki, że wówczas jeszcze nie
wiadomo, co w takim regulaminie powinno być zawarte. I na dobrą
sprawę, nie za bardzo wiadomo nawet wtedy, gdy pierwsze dzieci
zostaną umieszczone w rodzinie zastępczej.
Wszystko
przychodzi z czasem i najczęściej ojciec zastępczy zaczyna robić coraz większe oczy. Słyszy na przykład tekst „mógłbyś robić
więcej”, albo „zrobiłbyś coś pożytecznego, a nie tylko
czytasz książkę”, tudzież „ja nie mam na nic czasu, na
fryzjera, kosmetyczkę – czuję się zaniedbana”. Nie są to
teksty Majki, ale może tylko dlatego, że mam pracę określaną
mianem „wolnego zawodu”. Ktoś mi kiedyś powiedział, że
pracuję kiedy chcę i ile chcę. Może nie do końca jest to
prawdziwe, ale faktycznie umawiam się z kalendarzem Majki, a nie
swoim. Nawet gdy wczoraj dzwoniłem w sprawie wymiany opon na zimowe,
to musiałem to skonsultować z Majką.
Pomysł
pozostania pogotowiem rodzinnym był Majki. Myślę, że w wielu
przypadkach jest tak, że osoba zafascynowana wizją niesienia pomocy
dzieciom, taka która zachłysnęła się ideą rodzicielstwa
zastępczego, czasami zaczyna oszukiwać samą siebie. Zaczyna
obiecywać temu przyszłemu ojcu zastępczemu coś, co może nigdy
nie nastąpić. Wielokrotnie pewnie jest też tak, że ma ona zbyt
mało danych, aby wszystko racjonalnie ocenić i zobowiązać się do
takich, czy innych rzeczy.
Pamiętam
nasze pierwsze rozmowy z Majką. Wydawało jej się, że wszystko
będzie wyglądało tak, jak kilka lat wcześniej, gdy nasze dzieci
były jeszcze małe. Mieliśmy ich trójkę, więc teoretycznie
sytuacja identyczna jak w pogotowiu rodzinnym. Owszem,
przewidzieliśmy to, że prawie zawsze będziemy mieć malutkie
dzieci. Nie będzie więc dorastania, wyrastania z pieluch... zawsze
będziemy tkwić niemal w tym samym punkcie. Dlatego, gdybyśmy
wówczas spisali jakiś regulamin, to moim obowiązkiem byłaby nocna
opieka nad całą gromadką w soboty (aby Majka mogła odespać
nieprzespane noce z całego tygodnia) oraz spędzenie z dziećmi
dwóch do trzech dni w miesiącu, bo przecież któreś może
zachorować, albo trzeba będzie pojechać do sądu. W naszym
przypadku ustne ustalenia tak właśnie wyglądały.
Wydawać
by się mogło, że za chwilę napiszę: „tak się nie da”, że
jedna osoba nie jest w stanie udźwignąć prowadzenia takiego
pogotowia rodzinnego jak nasze.
Owszem,
jest to możliwe, ale...
Opiszę
ostatni tydzień, pod kątem mojego zaangażowania w naszą rodzinę
zastępczą. Z wielu punktów mógłbym zrezygnować. Wielu elementów
zupełnie nie brałem kiedyś pod uwagę. Na szczęście mam duszę
kameleona i potrafię się dostosować. A jak już coś zaczynam
robić, to chcę to robić dobrze (a przynajmniej być w zgodzie ze
swoim światopoglądem). Do tego wolę mieć zadowoloną żonę, niż
wiecznie zmęczoną i zrzędzącą.
I w gruncie rzeczy, lubię być ojcem zastępczym. Wkurza mnie tylko,
jak Majka czasami pyta „a ty jeszcze coś zarabiasz?”. W sumie,
biorąc pod uwagę czas, który poświęcam dzieciom zastępczym
(albo bardziej... pieczy zastępczej) – nie jest to pytanie
bezzasadne.
Każdego
dnia do moich obowiązków należy zajmowanie się Plotką i
bliźniakami między 6:30 a 9:00. Raz jest łatwiej, raz trudniej.
Dziewczynka właściwie nie sprawia problemów. Chłopcy czasami
bawią się bardzo ładnie, czasami czują potrzebę przytulania się
i wszyscy dosypiamy pod kołdrą, a czasami przez dwie godziny tylko
słyszę „abudzi, abudzi, abudzi, abudzi..." co można przetłumaczyć
„kiedy się Majka wreszcie obudzi”.
Wziąłem
na siebie jeszcze robienie kolacji i kąpiel dzieci, co w przypadku
aktualnej czwóreczki zajmuje mi mniej więcej półtorej godziny.
A
teraz opiszę to, co było dodatkowo w tym tygodniu.
Sobota
Majka
rano zawiozła bliźniaki do babci (która ma zgodę sądu na
urlopowanie). Teoretycznie moglibyśmy powiedzieć, że jak chce, to
niech po chłopaków przyjedzie. Tyle tylko, że jest to daleko
(babcia musiałaby jechać pociągiem i przesiadać się na autobus).
O nią nam nie chodzi, ale o dzieci.
Przeleciały
trzy godziny spędzone z Plotką i Messengerem.
Po południu
zostaliśmy zaproszeni na urodziny do Foxika (dziewczynki, która
przebywała w naszej rodzinie trzy lata temu).
Niedziela
Koło
południa odwiedziła nas Iskierka z rodzicami (kolejna dziewczynka,
która kiedyś z nami mieszkała). Jest to rodzina, która bardzo dba
o nasze wspólne kontakty. Pokonali ponad 100 kilometrów (w jedną
stronę), aby przyjechać na kawę. Bardzo lubię te spotkania i
wydaje mi się, że są one ważne dla Iskierki. Ale minęły trzy
godziny.
Wieczorem
Majka miała odebrać chłopaków od babci. Okazało się, że
rodzice dzieci zrobili u babci niezłą awanturę i Majka musiała
pojechać trochę wcześniej, no i... trochę porozmawiać.
Przeleciały kolejne trzy godziny.
Poniedziałek
Rano
Majka pojechała z Messengerem na badanie bioder. Nawet wyjątkowo
sprawnie poszło. Wszystko zamknęło się w niecałych trzech
godzinach. Zabawy z Plotką i bliźniakami wspominam bardzo miło –
ale czas leciał.
Majka
próbowała umówić się dzień wcześniej z mamą Messengera, aby
przyjechała do przychodni spotkać się z synkiem (zamiast wcześniej
umówionej wizyty na wtorek). Niestety kobieta stwierdziła, że nie
zna ulicy, przy której mieści się przychodnia (???), więc nie
przyjedzie.
Po
obiedzie odwiedził nas Gacek z rodzicami. Zabawa była przednia. Gdy
chłopiec od nas odchodził (prawie dwa lata temu), to bliźniaków jeszcze nie było, ale
dzieci dogadują się całkiem dobrze.
Wtorek
Majka
pojechała z rana do PCPR-u na spotkanie z mamą Messengera. Cztery
godziny z głowy.
Środa
Popołudniowe
spotkanie w ramach grupy wsparcia w PCPR. Majka bardzo lubi na nie
uczęszczać, chociaż czasami odnoszę wrażenie, że to ona tylko daje
wsparcie. No ale skoro ją to kręci? Ja tam jeszcze nie byłem i
prawdę mówiąc nie zamierzam. Słuchając miesiąc w miesiąc tych
samych wywodów tych samych rodziców zastępczych, chyba
wychodziłbym z tego spotkania zdołowany. Często na pytanie: „jak
było?”, Majka odpowiada: „to samo co miesiąc temu”. A przecież na co dzień, takie
odpowiedzi rzadko jej się zdarzają.
Tym
razem miało być trochę więcej kombinacji, bo chciała przyjechać
mama bliźniaków, aby się z nimi spotkać. Majka miała więc
zabrać Romulusa i Remusa, aby pobawili się z mamą przed grupą
wsparcia. Ja miałem dwie godziny później zapakować do drugiego
samochodu Plotkę i Messengera, podjechać pod PCPR, włączyć
światła awaryjne na środku ulicy (bo przecież nie ma tam jak
zaparkować) i poczekać, aż Majka przyprowadzi mi chłopców.
Pani
psycholog się rozchorowała i wszystko zostało odwołane. Mam
nadzieję, że był to tylko katar - ale ile radości...
Czwartek
Majka
chadza na spotkania czytelnicze. To się nazywa „świat książki”,
czy jakoś tak. Dziewczyny i jeden facet mają za zadanie przeczytać
w ciągu miesiąca pewną książkę (wskazaną przez lidera grupy) i
potem ją omawiają. Maja bardzo to lubi, a mi nie zabiera to nawet dużo czasu. W zasadzie wychodzi tylko godzinę przed kąpielą
dzieci. Tyle tylko, że muszę ogarnąć wówczas wszystko. Podobnie
zresztą jak w dniu, gdy chadza na aerobic. W tym tygodniu (z racji
święta) wypadł.
Piątek
Maja z samego rana wyjechała z Plotką i Messengerem na rehabilitację. Ja w tym czasie odwiozłem Romulusa i Remusa do zaprzyjaźnionej rodziny zastępczej.
Dla chłopców jest to ogromna atrakcja (myślę, że dużo większa
niż spotykanie się ze swoją rodziną biologiczną).
Po południu
Majka wyszła z naszymi dziećmi (tymi dorosłymi) do teatru. Prawdę
mówiąc, gdybym miał wybierać (chociaż nikt nie pytał mnie o
zdanie), to wybrałbym wariant z dziećmi zastępczymi w domu – tak
też się stało.
Dzisiaj
Luzik,
nic nie musiałem. Może dlatego od rana bolała mnie głowa. Majka
bardzo się przejęła. Mówiła o jakimś ciśnieniu śródczaszkowym
i odwodnieniu – kazała pić dużo wody. Miałem szlaban na
„wszystko”. Wszystko poza bawieniem się z dziećmi, robieniem
kolacji, kąpaniem i pracowaniem przy komputerze. Tyle tylko, że na
to „wszystko” czekałem od kilku dni. Już się wyleczyłem.
Głowa nie będzie mnie boleć do końca życia. Nawet ból w
kręgosłupie mi przeszedł... tak na wszelki wypadek.
Ale
z drugiej strony, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Gdyby łeb mi nie napierdalał z samego rana, to tego wpisu by nie
było. A może komuś na coś się przyda?
Fajny z Ciebie facet. Nie wiem, czy wystarczająco często to słyszysz.
OdpowiedzUsuńFajny, fajny i będę mówić to częściej❤️
UsuńMałe sprostowanie. We wtorek Pikuś wychodzi na judo(żeby nie było że tylko ja gdzieś chadzam 😉) a poniedziałkowy aerobik jest po godzinach😊czyli Pikuś pilnuje smacznie spiacych (zazwyczaj) dzieci 😴
OdpowiedzUsuńMaja, ale na bobra, nikt nie myśli, nikt o zdrowych zmysłach, że tylko leżysz i pachniesz. Każdemu się należy, by nie zwariować.
OdpowiedzUsuńNajważniejsze, że ja to rozumiem...
Usuń😍
UsuńAgata. To sprostowanie to tylko tak dla porządku 😁😜
UsuńDopiero raczkuje w tym temacie więc proszę się nie śmiać z mojego pytania 😉 czy Wam się nie należy tzw osoba zatrudniona do pomocy ? Co w przypadku, kiedy tata jest w pracy a mama musi iść do lekarza że soba, na wywiadowke do dzieci biologicznych, na... cokolwiek 😉😉??
OdpowiedzUsuńMyślę,że jest to temat, który warto omówić szerzej (a nie tylko w komentarzu). Jak mi się uda, to zajmę się tym w najbliższy weekend.
UsuńCzekam z niecierpliwością. Zaczynam drogę do założenia pogotowia. Mam tyle pytań że nawet nie wiem komu je zadawać. Ja wiem, że należy się urlop, trzeba znaleźć rodzinę pomocowa, ja to wszystko wiem. No ale co w przypadku, kiedy macie .. Wesele w rodzinie, pogrzeb, 40ke kolegi, 18ke bratanicy...to wolno zostawić dzieci pod opieką np babci?? Ja bym się bała, jak coś się stanie, nie wiem, głupie zachlysniecie, to przecież ja odpowiadam. Nie wolno chyba zostawiać dzieci pod opieką osób nie wyszkolonych ? No nie wiem. Na marginesie zapytam - wasze życie towarzyskie poleglo??
OdpowiedzUsuńW umowie, którą podpisujemy z PCPR-em co cztery lata jest zapis, że to my sprawujemy bezpośrednią opiekę nad dziećmi. Tak więc teoretycznie nie powinniśmy pozostawić ich pod opieką osób trzecich. Nawet nie powinniśmy ich pozostawiać pod opieką innej rodziny zastępczej, o ile PCPR nie wyrazi na to zgody.
UsuńAle jest też mowa o tym, że sprawujemy rodzinną pieczę zastępczą i w przypadku jakiegoś nieszczęścia jesteśmy traktowani jak rodzina. Bo przecież w rodzinie dzieci pozostają pod opieką babci, same chodzą do szkoły, spędzają czas (nieraz z noclegiem) w domu swojej koleżanki, czy kolegi. Do tego trzeba chodzić do sądu, na posiedzenia zespołu, brać udział w szkoleniach. A przecież współmałżonek ma obowiązek pracować. Dzieci odchodzą też do adopcji i w ich interesie jest, aby spędziły jak najdłuższy czas w towarzystwie rodziców adopcyjnych (na etapie zapoznawania się). Teoretycznie nie powinniśmy pozwolić im samym pójść na spacer z dzieckiem, a w praktyce zabierają je do swojego domu (na pewnym etapie również na noc).
Nie da się być pogotowiem, nie podejmując ryzyka. Nie ma się też co oszukiwać, że PCPR stanie w obronie w przypadku gdy wydarzy się jakiś wypadek – nie stanie, najwyżej wyda pochlebną opinię na podstawie dotychczasowej historii.
Życie towarzyskie nie runęło. Zmieniło się grono znajomych i częściej ktoś przychodzi do nas, niż my wychodzimy z domu. A nawet gdy wychodzimy, to staramy się być w zasięgu godziny dojazdu do domu. Chociaż zdarzały się przypadki, gdy wyjechaliśmy z Majką na dwa, albo trzy dni i dzieci zastępcze pozostały pod opieką naszych dzieci biologicznych. I nawet PCPR o tym wiedział (nieoficjalnie). Ale co tam, „żyje się tylko dwa razy”.