Ostatnio odkryłem Amerykę... wreszcie doszedłem do wniosku, że psychologia to nie matematyka, a terapeuta to nie psycholog. Chociaż może odwrotnie – psycholog to nie terapeuta. Ten drugi jest bardziej jak asystent rodziny, który może być przyjacielem, powiernikiem, pomocnikiem... ale może być tylko urzędnikiem. Terapeuta może być tylko psychologiem.
Mówią, że świat po pandemii będzie nie do poznania, że wszystko ulegnie zmianie i przewartościowaniu. Ale może wiele rzeczy ulegnie uproszczeniu? Może odzyskamy trochę czasu dla siebie, który tracimy zupełnie bez sensu? Wcale nie mam na myśli jakichś zmian świadomościowych, czy tworzenia nowego porządku świata. Moje spostrzeżenia są dużo bardziej przyziemne.
Gdy dwa lata temu Majka zapisała się na jakieś szkolenie w Warszawie, to było to nie lada przedsięwzięcie logistyczne. Dwa dni wykreślone z mojego życiorysu.
Ja w ostatnim tygodniu wziąłem udział w trzech wideokonferencjach i mam opanowane już przynajmniej trzy komunikatory. Nawet nie wyszedłem z domu. Nawet nie musiałem zmienić zaplutego przez Stokrotkę sweterka, bo kamerka laptopa jakoś wszystko ładnie rozmazała. Musiałem tylko wybrać, czy chcę wystąpić na tle obciachowej półki z książkami, okna (z którego światło spowoduje, że zupełnie nie będzie mnie widać), kartonów z rzeczami dla dzieci, czy stosu złożonego z rozmaitych komputerów, drukarek, skanerów, przeplatanych pudełkami z puzzlami i fragmentami łóżka połamanego przez Romulusa. Ostatecznie wybrałem tę półkę z książkami.
Wrócę do drugiej części warsztatów poświęconych zaburzeniom więzi, o których pisałem ostatnio. Czy dowiedziałem się czegoś nowego? Powiedziałbym, że i tak, i nie. W pewien sposób odkurzyłem i usystematyzowałem sobie wiedzę, którą już znałem. Tyle tylko, że tym razem miałem przed oczami Balbinę i Ptysia. Przy każdym kolejno omawianym syndromie świadczącym o zaburzonych więziach, pisałem tak,tak,tak,tak,tak. Ile razy może być „tak”?
Wyszło nam, że Ptyś może mieć nawet zdezorganizowany styl przywiązania, o którym niektórzy mówią , że występuje niezmiernie rzadko. A przecież chłopak zrobił tak ogromne postępy. Zrobił i wrócił niemal do punktu wyjścia.
My z kolei stoimy przed dylematem, czy diagnozować rodzeństwo pod względem zaburzeń więzi? Majka mówi, że pojedzie z nimi. Przecież to tylko trzysta kilometrów. Ale to nie o to chodzi. Nie mieszkamy w jakiejś Pipidówie na krańcu świata, więc pewnie w bliższej okolicy też taką diagnozę można by uzyskać.
Cofamy się teraz o cztery lata, kiedy podejmowaliśmy decyzję, czy Chapickowi robić diagnozę FAS. Wtedy tego nie zrobiliśmy, i jak się później okazało, być może uratowało go to przed pójściem do placówki.
Co będzie, gdy potencjalna rodzina przeczyta, że Balbina ma lękowo-unikający styl przywiązania, a Ptyś zdezorganizowany? A może moje „tak” stawiałem zbyt pochopnie i wyniki będą zupełnie inne? A może lepiej gdy nowi rodzice tylko przeczytają moje opisy i sami wyciągną własne wnioski?
Nie wiem... Póki co Majka zamówiła kolejną książkę Chrisa Taylora, w której terapeuta skupił się głównie na zdezorganizowanym stylu przywiązania. Nie mam pojęcia jak przez nią przebrnę, jeżeli będzie napisana tak jak ta poprzednia, którą czytałem.
To szkolenie nie dało mi jednak odpowiedzi na pytania związane ze sposobem postępowania z dziećmi mającymi zaburzenia przywiązaniowe, a zwłaszcza z naszymi dziećmi. Chociaż może trochę mijam się z prawdą. Pewną sentencją było stwierdzenie „zasady, zasady, zasady... i bezwzględne ich przestrzeganie”. Majka zadała dwa pytania. Pierwsze dotyczyło rodzicielstwa bliskości i podążania za dzieckiem w odniesieniu do dzieci z zaburzeniami więzi. Osoba prowadząca stwierdziła, że nie do końca zna tę ideę i ponownie odwołała się do zasad. Drugie pytanie dotyczyło łamania zasad, co było tym bardziej uzasadnione, że prowadząca powoływała się na książkę „Wychowanie zranionego dziecka”. Jej zdaniem chodzi o łamanie zasad, które obowiązywały w rodzinie biologicznej, z której dziecko zostało zabrane. Dla przykładu, kiedyś nie musiało myć rąk przed posiłkiem, a u nas musi. No... ja to rozumiem zupełnie inaczej. I właśnie dlatego psychologia nie jest matematyką.
Wczoraj brałem udział w warsztatach poświęconych seksualności dzieci. Sprawa niby prosta... jak Remus chce sobie miętolić swojego siusiaka, to niech to robi. Byle tylko nie przy stole, w samochodzie, czy sklepie... no i nie za często. Problemy zaczynają się, gdy do gry wchodzą dzieci molestowane seksualnie. Podałem przykład Billa (najstarszego z Ptysi), który ze szczegółami opowiada swojemu rodzeństwu zastępczemu, jak to jego mama całowała siusiaki jego wujków, a oni jej „pipkę”. Z psychologicznego punktu widzenia sprawa jest dość prosta – trzeba wymyślić nową drogę, zachowania alternatywne, nowe historie, które chłopiec będzie chciał opowiadać innym dzieciom, aby nadal być duszą towarzystwa.
Tylko czy to wystarczy?
Dawne zachowania Balbiny i Ptysia są tak utrwalone, że w sytuacjach kryzysowych (jaką jest aktualna epidemia i ciągłe przebywanie wszystkich ze wszystkimi), dzieci dążą do zredukowania dyskomfortu z tym związanego, poprzez powrót do działań, które kiedyś były uznawane za właściwe. A są to zachowania silnie zabarwione seksualnie. Są to zachowania, które wydawało się, że już minęły. Teraz wybuchły ze zdwojoną siłą.
To drugie szkolenie podobało mi się bardziej, choćby dlatego, że będzie miało jeszcze ciąg dalszy. Przeznaczony czas zwyczajnie się skończył, a wiele osób czuło niedosyt, gdyż nie miało okazji zadać pytań związanych z nurtującymi je problemami. Ja również miałem jeszcze w zanadrzu przynajmniej dwa pytania. Jednym z nich jest nasza wątpliwość związana z zachowaniami Balbiny w stosunku do chłopaków naszych córek. Wchodzi im na kolana, głaszcze po brodzie, ręce... przytula się. Oni nie są domownikami, ale nie są też osobami obcymi. Dziewczynka nie zachowuje się tak w stosunku do żadnej kobiety... również Majki. Jak mamy na to reagować? Jestem bardzo ciekawy odpowiedzi.
Jest jeszcze trzecie szkolenie. Na tę chwilę mogę je nazwać szkoleniem, chociaż chodzi o coś zupełnie innego. Dla mnie jest ono najtrudniejsze. Mój organizm uruchamia chyba wszelkie hormony jakie jeszcze mam w zanadrzu, abym nie wyszedł na idiotę... abym powiedział cokolwiek mądrego. Czasami się zastanawiam, co ja tam robię. Gdy niedawno odpowiedzią na moją wypowiedź było „to jest takie efemeryczne”, to nie wiedziałem, czy zostałem obrażony, czy tylko ktoś się ze mną nie zgadza... a może właśnie się zgadza.
Ale o tym będzie innym razem.
Jeśli myślimy o tej samej książce C. Taylora to jest napisana językiem raczej "naukowym", nie łatwo się czyta (nawet jeśli tylko fragmenty).
OdpowiedzUsuńTakie moje przemyślenia co do diagnozy w kierunku RAD - uzyskałbyś Pikusiu jakąś większą pewność, że to jak odbierasz kontakt z dziećmi i jakie macie relacje nie jest tylko subiektywne. Gdyby diagnoza się potwierdziła łatwiej i bardziej optymalnie dla dzieci byłoby dobrać czy rodzinę zastępczą czy adopcyjną. Pełna diagnoza RAD pozwoliłaby specjalistom podjąć decyzję o rozdzieleniu lub też nie całego rodzeństwa. Z tego co piszesz, dzieci mają specyficzne potrzeby, a w związku z zawirowaniami wokół ich sytuacji prawnej jeszcze prawdopodobnie wiele zmian przed nimi. Dobrze, żeby następna ich rodzina miała świadomość co ich czeka i aby mieli szanse podjąć odpowiedzialną decyzję.
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Dorotea uzyskanie diagnozy byłoby korzystne zarówno dla Ptysie jak i dla ich przyszłych opiekunów.
OdpowiedzUsuńNo i przyszli opiekunowie nie musieliby zaczynać całej batalii o diagnozę od zera. Czyli przechodzić przez sugestie, że negatywnie odbierają dzieci, reagują nadto lękowo, doszukują się nieprawidłowości - zamiast spokojnie poczekać i pozwolić dzieciom zaklimatyzować się w nowym środowisku. Wszystko to opóźni realną pomoc rodzinie i może spowodować, że zajdą już procesy, które trudno odwrócić.
OdpowiedzUsuńZresztą co tu dużo mówić, ewentualna rodzina powinna być poszukiwana pod kątem potrzeb i problemów dzieci. Bez sensu angażować kogoś, kto tego nie udźwignie, to krzywda dla dzieci i dla tych rodziców także.
Joanna
Tylko, jeśli ludziom będzie się wydawać, że nie udźwigną...a takich w adopcji wielu... To wtedy Om dziecka.
OdpowiedzUsuńTam nikogo specyficzne potrzeby nie będą interesować, bo trudno przy 14 dzieci w grupie sprostać Opiece typu i zaspokojeniu potrzeb biologicznych, fizycznych i edukacyjnych. Nie znam placówki, która by szczególnie zaspokajają te emocjonalne...
Więc o tym też pomyślmy, że diagnoza tak. Musi być. Lecz z ujęciem też mocnych stron dzieci. Bo inaczej nawet Ci, którzy by pidolali... zwyczajnie się przestrasza. Nikola
Pikuś, od dłuższego czasu czytam Twojego bloga. I zawsze czekam na kolejny wpis. Do wypowiedzi skłania mnie Balbina. Od 13 lat jestem rodzicem ado Balbiny, która obecnie jest już dorosła i wspaniale sobie radzi. Jak ją poznałam była prawie dwa razy starsza od Waszej. Nie było łatwo. Jednak teraz jest większa świadomość i wiedza. Mam nadzieję, że przeciętni kandydaci na rodzica mają wiedzę na temat traumy i dysocjacji u dzieci. Ja raczej bym szła tropem traumy dziecięcej. Cóż, zaburzenie więzi takie czy inne ma każde dziecko straumatyzowane, które jest w systemie opieki. Oczywiście bagaż doświadczeń każdego dziecka jest inny. Dochodzi też charakter. Balbina jest Inna, jej inność może być trudna dla najbliższego otoczenia. Natomiast Balbina zachowuje się całkiem normalnie jak na swoją sytuację. Gdzieś jest jej mama, konkubent, ojciec biologiczny, teraz jest u cioci i wujka, nawet jak jest fajnie, ale Ona wie, iż taka sytuacja jest czasowa. Balbina chce przetrwać. W związku z tym wykształciła określone mechanizmy obronne, które opiekuna mogą doprowadzić do palpitacji serca czy raczej braku wiary w swoje kompetencje opiekuńcze. Balbina na pewno ma mocne strony. Jest wojowniczką, co może kiedyś stać się jej atutem. W jednym z wpisów napisałeś, iż często Twoje zachowania wobec Balbiny nie są naturalne bo się boisz …. wybuchu. Znam z autopsji takie reakcje. Opiekun Balbiny musi się oswoić z jej Innością. Jak to zrobi to sam przestanie się kontrolować w relacji. Balbina też odda kontrolę kiedy poczuje się bezpieczna. Przyszła rodzina musi skoncentrować się na terapii traumy. Nie po to, żeby Balbinę do siebie dostosowywać, tylko po to żeby razem fajnie funkcjonować. Polecam film „Błąd systemu”. Udało mi się obejrzeć go w kinie jeszcze przed okresem koronawirusa. Jeśli gdzieś się pojawi to polecam gorąco. Sabina
OdpowiedzUsuńTeż jestem mamą dorosłej Balbiny, na ten moment całkiem "fajnej" prawie 21-latki, ponadto pedagogiem i terapeutą dziecięcym. W twoim wpisie, Sabino, wyczuwam spokój życiowy i mądrość - szczerze ci tego gratuluję.Dobrze, że takie wpisy się pojawiają.
UsuńJuż poza tym, co napisała Sabina. Myślę, że jednak przygotowanie kandydatów jest bardzo ważne, przy czym sama wiedza może nie być wystarczająca, tu trzeba także predyspozycji osobowościowych, sieci wsparcia, itp.Jestem za rzetelną, pełną informacją dla ra. Zawsze. Inne postępowanie jest po prostu głęboko niemoralne, tak wobec potencjalnych rodziców jak i wobec dziecka, które można bardzo łatwo narazić na kolejną traumę.
Niestety, przed laty nie otrzymałam pełnej informacji na temat problemów mojej córki. Mam o to żal do systemu i konkretnych osób; ryzykowali życiem małej, bardzo doświadczonej dziewczynki i moim. Mogłam nie dać rady i miałam prawo polec. Każdy ma prawo wiedzieć z czym będzie się mierzył.
Joanna
OdpowiedzUsuńTak. Oczywiście. Tylko mocne cechy TEŻ powinny być w diagnozie. Też, oznacza też. Nie mogą być tylko zaburzenia lub tylko same superlatywy... Pozdrawiam. Nikola
OdpowiedzUsuńJoasiu, ja w pełni się zgadzam z tym co napisałaś. Trzeba ra o wszystkim informować. Ja też mogłam nie dac rady. Szczęśliwie trafiłam na osoby, które mi pomogły. Ja nie miałam na starcie takiej wiedzy jak Ty. Nie jestem pedagogiem. A kurs w OA 15 lat temu... Musiałam się uczyć i dalej to robię . Musiałam się nauczyć regulacji własnych emocji w sytuacjach dla mnie skrajnych. Cieszę się że jest takie miejsce jak ten blog. Można z niego czerpać wiedzę. Sabina
OdpowiedzUsuńPikuś dziś zrobiłam coś czego jeszcze nigdy nie zrobiłam. I to częściowo dzieki temu blogowi. Byłam na plaży gdy przyszła grupa 4 dorosłych. Chyba 2 pary 25 +. I było tam dziecko 7 miesięcy bym dała. Stali w grupie i pili piwo. A dziecko raczkowało w piasku. Mało uwagi mu poświęcali. Wg mnie za mało. Pili piwo. Nie podobało mi się. Dziecko poszło pod śmietnik. Bez reakcji.Gdy odchodziłam zadzwoniłam na policję. Martwię się o to dziecko. Mam nadzieję że ich sprawdzili. Jestem zadowolona ze to zrobiłam. Wcześniej bym się nie odważyła.
OdpowiedzUsuńPikus co słychać u waszych "byłych" dzieci? Co u Sasetki i jej brata? co u Kapsla?
OdpowiedzUsuńPodjęliśmy z Majką decyzję, że jak już będzie można bez większych problemów umawiać się do rozmaitych specjalistów, to poszukamy terapeuty, który pomoże nam odpowiedzieć na pytania, jak postępować z Balbiną i Ptysiem. Z jednej strony odnoszę wrażenie, że wiedza psychologów już się wyczerpała (mówią, że oni nie są terapeutami), a z drugiej tak naprawdę nie spodziewam się, że możemy dostać od terapeuty jakiś cudowny eliksir.
OdpowiedzUsuńZ Kapslem też byliśmy u terapeuty (bardzo znanego i cenionego w naszym powiecie... myślę, że również w całej Polsce). Obraz chłopca był bardzo klarowny, ponieważ wcześniej mieliśmy z tą osobą trzydniowe warsztaty, które postać Kapsla zdominowała.
Postawiona teza była jednoznaczna „wy już dla tego chłopca nic zrobić nie możecie”. W takich przypadkach terapia często sprowadza się do rozpoczęcia wszystkiego od początku. Od noszenia na rękach, śpiewania kołysanek, nawet powrotu do smoczka i karmienia mlekiem. Czasami trzeba od nowa przejść te etapy życia dziecka, które nigdy nie miały miejsca. Bywa, że jeden z rodziców musi zwolnić się z pracy i na jakiś czas całkowicie poświęcić się takiemu dziecku. Musi rozpocząć od nawiązywania więzi od nowa, od zera.
My nie tylko nie chcemy wchodzić z zaburzonymi dziećmi w głębsze relacje oparte na byciu z sobą (bo za chwilę te dzieci od nas odejdą i może to być dla nich jeszcze większą krzywdą), ale też mamy inne dzieci pod opieką, których nie możemy zaniedbywać (fizycznie i emocjonalnie) próbując ratować jakieś jedno.
Nie wiem, czy dostaniemy konkretną diagnozę np. że jest to styl unikający. Zachowania naszych Ptysi są tak różne, że często występują w wielu stylach lękowych. Myślę więc, że raczej otrzymamy ich opis i sposoby radzenia sobie z nimi. Pewnie będzie też poszukiwanie mocnych stron. W przypadku Kapsla była to chęć współpracy... bardzo ważna i pożądana cecha (ale u niego jedyna). Ptysie nie za bardzo chcą współpracować. Balbina częściej. Chociaż gdy jest za bardzo chwalona i staramy się wzmacniać jej pozytywne zachowania, to zaczyna czuć się niepewnie. Zaczyna czuć się zbyt blisko nas i wkrótce rozpoczyna się jazda. Ale pewnie ma coś, czego my nie zauważamy, albo co można z niej wydobyć.
Zobaczymy.