sobota, 9 maja 2020

--- Krótki wpis


Niech wreszcie otworzą te pieprzone przedszkola, bo zwariuję.
Ludzie piszą, że się nudzą, grają w gry, słuchają muzyki, ewentualnie się kłócą z braku ciekawszych zajęć. Ja nie dość, że nie mam czasu pokłócić się z Majką, to jeszcze od dwóch dni gnębi mnie permanentna (żeby nie powiedzieć pijacka) czkawka. Obudziłem się dzisiaj o trzeciej i pewnie już nie zasnę. Więc może chociaż coś krótkiego napiszę.

Wczoraj wziąłem udział w szkoleniu. W zasadzie były to warsztaty prowadzone online, a ja tak do końca w nich nie uczestniczyłem, ponieważ to Majka za nie zapłaciła i to ona siedziała przed kamerką. Ja byłem z boku (niewidoczny) i dopiero teraz dotarło do mnie, że jednak czasami mam ochotę coś powiedzieć. Bywały chwile, że cisnęły mi się na usta pewne sentencje, które chciałbym wygłosić. Podpowiadałem Majce... nawet ją kopałem, a ona tylko „cicho, to moje szkolenie”. Może i dobrze, bo z tą moją czkawką to pewnie zbyt dobrze bym nie wypadł.

Osoba prowadząca jest pedagogiem, psychologiem, terapeutą i jeszcze rodziną zastępczą. Ale może ważniejsze jest to, że przez wiele lat była urzędnikiem, który z ramienia PCPR-u nadzorował inne rodziny zastępcze. Wiele razy mówiła, że przecież to takie fajne dziecko, czego od niego chcecie. No to teraz ma... taką Balbinę, tylko pięć lat starszą.

Po dwóch godzinach miałem ochotę opuścić pokój, bo niedługo porzygam się Bowlby'm (chociaż może wtedy minie mi ta czkawka).  Co mi z tego, że wiem, że Balbina ma lękowo unikający styl przywiązania, skoro nikt nie potrafi mi powiedzieć jak z tym konkretnym dzieckiem mam postępować.
No właśnie... jeszcze nie powiedziałem, że całe szkolenie dotyczyło więzi i sposobu postępowania z dziećmi zaburzonymi w tym zakresie.

Stwierdziłem jednak, że nie wyjdę, bo przecież Majka specjalnie zorganizowała cztery osoby do opieki nad naszą piątką dzieci, abym ja też mógł w tym szkoleniu wziąć udział.
I dobrze że nie wyszedłem, bo po pięciu godzinach zajęć, okazało się, że każde z naszych przedszkolaków dostało wypad do swojego pokoju. Najpierw przystawili drabinkę od trampoliny do płotu sąsiada i próbowali do niego przejść, a potem wdrapali się (nie wiadomo jakim cudem) na ponad dwumetrowy mur dzielący nas od drugiego sąsiada.

Wrócę jednak do szkolenia. Gdy minęły dwie godziny i teoria poszła nieco do kąta, to zaczęło robić się ciekawie. Dowiedziałem się, że są dzieci, które nie powinny trafić do rodziny, bo tę rodzinę zwyczajnie rozwalą. Ale też nie ma przyzwolenia na istnienie placówek typu domy dziecka, czy domy pomocy społecznej. Czyli co? To taki paradoks, który być może mogą zrozumieć wyłącznie osoby bezpośrednio związane z pieczą zastępczą... takie, które mają pod opieką dziecko z zaburzeniami więzi.
Bo tak naprawdę, to okazuje się, że w przypadku takich dzieci można wręcz powiedzieć, że żyje się z zupełnie obcą osobą. Nie zna się jej zainteresowań, nie wiadomo co ona chce... gdyż ona o tym nie chce mówić. Często latami poszukuje swojej tożsamości, latami kształtuje swoją ufność w stosunku do rodziny, w której mieszka. Latami funkcjonuje w stanie wojny, mając poczucie, że jest tylko coś za coś.
Wielokrotnie ceną za przyjęcie dziecka z zaburzonym przywiązaniem jest rozpad rodziny. Pewnie jest dużo prawdy w stwierdzeniu, że kobiety są dużo silniejsze psychicznie. Facet odchodzi, bo emocjonalnie nie daje rady, albo ma nieakceptowalny sposób postępowania.

Ja czasami też mam wrażenie, że jestem pewnego rodzaju terapeutą. Wiele osób dzieli się ze mną swoim życiem, pisząc do mnie prywatnie. Zresztą dla Balbiny też jestem terapeutą. Każdy rodzic jest terapeutą, bo przecież przebywa z dzieckiem na co dzień. Nawet najlepszy specjalista nie zdziała cudu spotykając się z rodziną nawet kilka godzin w miesiącu. Do tego ta rodzina musi chcieć.
Kilka miesięcy temu prowadziłem pewną rozmowę na temat sensu rozpoczęcia terapii rodzinnej. W pewnym momencie dziewczyna mi napisała, że dziecko dostało wpierdol i na tydzień był spokój. Nie odpowiedziałem nic, bo nie wiedziałem co mam odpowiedzieć. Z pewnością jest to bardzo skuteczna metoda wychowawcza. Skuteczna w danej chwili... pytanie co będzie potem, za kilka lat.
Ale pozostaje też otwarte pytanie o to, co siedzi w głowie dziecka. Czasami udaje nam się skłonić Balbinę do jakichś zwierzeń, chociaż coraz mniej już pamięta, gubi się w opowieściach, myli fakty. Ostatnio zaczęła opowiadać, że Helmut bił jej mamę. „A mama co na to? A mama dawała mu w czapę tak jak wujek mi”. Jeżeli takie rewelacje opowie psychologowi, a może jeszcze doda, że wujek wącha jej pupę (bo i takim tekstem potrafi rzucić), to ostatnie lata życia spędzę w kryminale.

Póki co, za kilka godzin druga część warsztatów, po której obiecuję sobie dużo więcej niż po tej wczorajszej.
Muszę tylko sprawdzić, czy ta czwórka osób do opieki nad tą piątką, jeszcze jest w domu.



Najlepsze Blogi

2 komentarze:

  1. też marzą o końcu pandemii, o powrocie dzieci do placówek, ba! ja o powrocie do pracy w normalnym jej rytmie marzę! Nie nudziłam się od kilkunastu lat. Nigdy nie miałam "wszystkiego zrobionego". Taki stan jest mi obcy. Mam wieczne tyły - w pracy, w domu, wszędzie. teraz częściej jestem w domu, bo dzieci i ich nauka i co? I tyły mi rosną. Gdzie? Kurcze - wszędzie! W pracy - bo pracuję nawet nie na pół, a na ćwierć gwizdka, w domu - bo na piętro strach wchodzić, pokoje na górze wyglądają, jak po wybuchu, w sypialni stos ciuchów, łóżka nie widać. W dziecięcej edukacji - bo nie wyrabiamy z pracą. Zawsze mamy "tyły". ale uwaga : w piątek po raz pierwszy odrobiliśmy się z nauką najmłodszego. I teraz tak dziwnie, bo on mnie dopytuje co mamy do zrobienia z lekcji, a my do poniedziałku nie mamy NIC!Za to urosły mi garby gdzie indziej, wiadomo. Powoli zaczynam wpadac w desperację :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Może podzielisz się, Pikusiu, wrażeniami z drugiej części warsztatów...
    Pozdrawiam,
    Agnieszka

    OdpowiedzUsuń