Niech
wreszcie otworzą te pieprzone przedszkola, bo zwariuję.
Ludzie
piszą, że się nudzą, grają w gry, słuchają muzyki, ewentualnie
się kłócą z braku ciekawszych zajęć. Ja nie dość, że nie mam
czasu pokłócić się z Majką, to jeszcze od dwóch dni gnębi mnie
permanentna (żeby nie powiedzieć pijacka) czkawka. Obudziłem się
dzisiaj o trzeciej i pewnie już nie zasnę. Więc może chociaż coś
krótkiego napiszę.
Wczoraj
wziąłem udział w szkoleniu. W zasadzie były to warsztaty
prowadzone online, a ja tak do końca w nich nie uczestniczyłem,
ponieważ to Majka za nie zapłaciła i to ona siedziała przed
kamerką. Ja byłem z boku (niewidoczny) i dopiero teraz dotarło do
mnie, że jednak czasami mam ochotę coś powiedzieć. Bywały
chwile, że cisnęły mi się na usta pewne sentencje, które
chciałbym wygłosić. Podpowiadałem Majce... nawet ją kopałem, a
ona tylko „cicho, to moje szkolenie”. Może i dobrze, bo z tą
moją czkawką to pewnie zbyt dobrze bym nie wypadł.
Osoba
prowadząca jest pedagogiem, psychologiem, terapeutą i jeszcze
rodziną zastępczą. Ale może ważniejsze jest to, że przez wiele
lat była urzędnikiem, który z ramienia PCPR-u nadzorował inne
rodziny zastępcze. Wiele razy mówiła, że przecież to takie fajne
dziecko, czego od niego chcecie. No to teraz ma... taką Balbinę,
tylko pięć lat starszą.
Po dwóch
godzinach miałem ochotę opuścić pokój, bo niedługo porzygam się
Bowlby'm (chociaż może wtedy minie mi ta czkawka). Co mi z tego, że
wiem, że Balbina ma lękowo unikający styl przywiązania, skoro
nikt nie potrafi mi powiedzieć jak z tym konkretnym dzieckiem mam
postępować.
No
właśnie... jeszcze nie powiedziałem, że całe szkolenie dotyczyło
więzi i sposobu postępowania z dziećmi zaburzonymi w tym zakresie.
Stwierdziłem
jednak, że nie wyjdę, bo przecież Majka specjalnie zorganizowała
cztery osoby do opieki nad naszą piątką dzieci, abym ja też mógł
w tym szkoleniu wziąć udział.
I dobrze
że nie wyszedłem, bo po pięciu godzinach zajęć, okazało się,
że każde z naszych przedszkolaków dostało wypad do swojego
pokoju. Najpierw przystawili drabinkę od trampoliny do płotu
sąsiada i próbowali do niego przejść, a potem wdrapali się (nie
wiadomo jakim cudem) na ponad dwumetrowy mur dzielący nas od
drugiego sąsiada.
Wrócę
jednak do szkolenia. Gdy minęły dwie godziny i teoria poszła nieco
do kąta, to zaczęło robić się ciekawie. Dowiedziałem się, że
są dzieci, które nie powinny trafić do rodziny, bo tę rodzinę
zwyczajnie rozwalą. Ale też nie ma przyzwolenia na istnienie
placówek typu domy dziecka, czy domy pomocy społecznej. Czyli co?
To taki paradoks, który być może mogą zrozumieć wyłącznie
osoby bezpośrednio związane z pieczą zastępczą... takie, które
mają pod opieką dziecko z zaburzeniami więzi.
Bo tak
naprawdę, to okazuje się, że w przypadku takich dzieci można
wręcz powiedzieć, że żyje się z zupełnie obcą osobą. Nie zna
się jej zainteresowań, nie wiadomo co ona chce... gdyż ona o tym
nie chce mówić. Często latami poszukuje swojej tożsamości,
latami kształtuje swoją ufność w stosunku do rodziny, w której
mieszka. Latami funkcjonuje w stanie wojny, mając poczucie, że jest
tylko coś za coś.
Wielokrotnie
ceną za przyjęcie dziecka z zaburzonym przywiązaniem jest rozpad
rodziny. Pewnie jest dużo prawdy w stwierdzeniu, że kobiety są
dużo silniejsze psychicznie. Facet odchodzi, bo emocjonalnie nie
daje rady, albo ma nieakceptowalny sposób postępowania.
Ja
czasami też mam wrażenie, że jestem pewnego rodzaju terapeutą.
Wiele osób dzieli się ze mną swoim życiem, pisząc do mnie
prywatnie. Zresztą dla Balbiny też jestem terapeutą. Każdy rodzic
jest terapeutą, bo przecież przebywa z dzieckiem na co dzień.
Nawet najlepszy specjalista nie zdziała cudu spotykając się z
rodziną nawet kilka godzin w miesiącu. Do tego ta rodzina musi
chcieć.
Kilka
miesięcy temu prowadziłem pewną rozmowę na temat sensu
rozpoczęcia terapii rodzinnej. W pewnym momencie dziewczyna mi
napisała, że dziecko dostało wpierdol i na tydzień był spokój.
Nie odpowiedziałem nic, bo nie wiedziałem co mam odpowiedzieć. Z
pewnością jest to bardzo skuteczna metoda wychowawcza. Skuteczna w
danej chwili... pytanie co będzie potem, za kilka lat.
Ale
pozostaje też otwarte pytanie o to, co siedzi w głowie dziecka.
Czasami udaje nam się skłonić Balbinę do jakichś zwierzeń,
chociaż coraz mniej już pamięta, gubi się w opowieściach, myli
fakty. Ostatnio zaczęła opowiadać, że Helmut bił jej mamę. „A
mama co na to? A mama dawała mu w czapę tak jak wujek mi”. Jeżeli
takie rewelacje opowie psychologowi, a może jeszcze doda, że wujek
wącha jej pupę (bo i takim tekstem potrafi rzucić), to ostatnie
lata życia spędzę w kryminale.
Póki
co, za kilka godzin druga część warsztatów, po której obiecuję
sobie dużo więcej niż po tej wczorajszej.
Muszę
tylko sprawdzić, czy ta czwórka osób do opieki nad tą piątką,
jeszcze jest w domu.
też marzą o końcu pandemii, o powrocie dzieci do placówek, ba! ja o powrocie do pracy w normalnym jej rytmie marzę! Nie nudziłam się od kilkunastu lat. Nigdy nie miałam "wszystkiego zrobionego". Taki stan jest mi obcy. Mam wieczne tyły - w pracy, w domu, wszędzie. teraz częściej jestem w domu, bo dzieci i ich nauka i co? I tyły mi rosną. Gdzie? Kurcze - wszędzie! W pracy - bo pracuję nawet nie na pół, a na ćwierć gwizdka, w domu - bo na piętro strach wchodzić, pokoje na górze wyglądają, jak po wybuchu, w sypialni stos ciuchów, łóżka nie widać. W dziecięcej edukacji - bo nie wyrabiamy z pracą. Zawsze mamy "tyły". ale uwaga : w piątek po raz pierwszy odrobiliśmy się z nauką najmłodszego. I teraz tak dziwnie, bo on mnie dopytuje co mamy do zrobienia z lekcji, a my do poniedziałku nie mamy NIC!Za to urosły mi garby gdzie indziej, wiadomo. Powoli zaczynam wpadac w desperację :(
OdpowiedzUsuńMoże podzielisz się, Pikusiu, wrażeniami z drugiej części warsztatów...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Agnieszka