Wakacje
są okresem, gdy jeszcze bardziej czujemy się rodziną. To dużo
więcej wspólnie spędzanego czasu. To lato - ciepło i piękna
pogoda, która zachęca do wyjazdów w różne ciekawe miejsca.
W tym
roku, wyjątkowo dwa razy wyjechaliśmy z dziećmi nad morze. Gdy
wracaliśmy z pierwszej podróży, dzieci usilnie dopytywały, kiedy
znowu pojedziemy do domu wakacyjnego (tak nazywały nasze pierwsze
miejsce pobytu). Stwierdziliśmy, że właściwie dlaczego nie
powtórzyć wszystkiego jeszcze w tym roku. Gdy wracaliśmy po raz
drugi, dzieci zadawały dokładnie takie same pytania. Mam jednak
nadzieję, że były to już ostatnie wspólne z nami wakacje. W
przyszłym roku, obie ekipy powinny wypoczywać z nowymi (i mam
nadzieję, że już docelowymi) rodzinami.
Sporty ekstremalne |
Ciociu! Dlaczego tutaj siedzimy? Bo wujek robi zdjęcie. |
Żegnamy gasnący dzień. |
Mistrz robienia zdjęć od tyłu w akcji. |
Ale
wspólne wyprawy, to nie tylko plaża i morze. To również
odkrywanie baśniowych krain. To także eksplorowanie najbliższego
sobie otoczenia... chodzenie po lesie, spędzanie nocy pod namiotem.
To
również szereg moich rozmaitych przemyśleń, do których chciałbym
nawiązać (bo przecież nie chodzi o to, aby się pochwalić gdzie
byliśmy i co robiliśmy... chociaż też).
Cały parkiet tylko dla nas... |
Jeżdżąc
z czwórką naszych czterolatków, często zastanawiałem się, jak
to jest w innych rodzinach zastępczych. Mieliśmy z Majką tylko
cztery ręce i czwórkę dzieci, które chciały iść trzymane za te
ręce. Niektórzy mówią, że rodzina zastępcza, to nic innego jak
duża rodzina. Przecież kiedyś bywały rodziny biologiczne, w
których wychowywała się gromadka dzieci.
... i nie tylko parkiet. |
Sam miałem dwóch
kolegów, którzy mieli pięcioro starszego rodzeństwa i troje młodszego. Bardzo lubiłem spędzać z tą rodziną swój wolny
czas. Mamie tych chłopaków zupełnie nie przeszkadzało to, że
bywały dni, gdy byłem jej jedenastym dzieckiem. Tyle tylko, że
najstarsze z dzieci miało dwadzieścia dwa lata, a najmłodsze
dopiero się urodziło. Dzieci w rodzinach zastępczych, to często...
raczki. Pięcioraczki, sześcioraczki, siedmioraczki, a czasami
dziesięcioraczki.
Nieodłączny atrybut każdego parku rozrywki dla dzieci. |
My w chwili obecnej mamy czworaczki, chociaż nie
wszystkie dzieci są ze sobą spokrewnione. Są jednak w bardzo
podobnym wieku i na podobnym etapie rozwoju. Rozpoczął się
dziewiąty miesiąc ich wspólnego pobytu. To mniej więcej jedna
czwarta ich życia... więcej niż połowa tego, co pamiętają.
Ten w połowie ślizgu to Remus... jedyny, któremu ta sztuka się udała. |
Czasami
spotykam się z rozmaitymi dyskusjami na temat ilości dzieci w
rodzinach zastępczych. Staram się unikać takich rozmów. Nie
dlatego, że mam najczęściej zupełnie odmienne zdanie, ale głównie
z powodu braku argumentu na podstawowe stwierdzenie: „jeżeli bym
się tym dzieckiem nie zaopiekowała, to trafiłoby do domu dziecka”.
Jednak
gdybyśmy teraz mieli choćby tylko jeszcze jednego czterolatka, to
wielu z wypraw, które zorganizowaliśmy, pewnie by nie było. W
takich przypadkach nie chodzi nawet o transport, bo przecież do
naszego samochodu piątka dzieci by się zmieściła. Można by
pojechać dwoma samochodami, można by kupić samochód
dziewięcioosobowy... nawet dwa dziewięcioosobowe. Można by wynająć
opiekunkę na czas wyjazdu na wycieczkę, a nawet na wakacje. Tyle
tylko, że to zaczęłoby również przypominać dom dziecka.
Gdy
szliśmy w kierunku plaży, to każde z dzieci miało tysiące pytań
i rozmaitych stwierdzeń. Każde chciało być wysłuchane i na każde
pytanie uzyskać odpowiedź – choćby taką samą po raz setny.
Pewnie, że czasami dzieci muszą poczekać na swoją kolej... to też
jest dla nich nauka. Jednak po jakimś czasie i wielu próbach,
dziecku przestaje się już chcieć czekać, przestaje mu się chcieć
pytać... czuje się niepotrzebne, niechciane, odrzucone.
Nie
wydaje mi się też prawdą twierdzenie, że starszym dzieciom jest
łatwiej. Czasami słyszałem (a nawet samemu zdarzało mi się
wypowiadać) zdania typu „poczekaj – jesteś starszy”. Pewnie
raz na jakiś czas nikomu to nie zaszkodzi, a nawet podniesie jego
rangę w stadzie zastępczym.
Domek z piernika, czy buda dla psa? |
Niektórzy
rodzice zastępczy praktykują tak zwany „dzień jedynaka”,
polegający na poświęceniu co jakiś czas jednego dnia konkretnemu
dziecku. Wówczas mama (czy tata) są do dyspozycji tylko tego
jednego dziecka. Bardzo fajna sprawa, ale moim zdaniem tylko jako
element dodatkowy. Jeżeli dziecko ma problem tu i teraz, to
potrzebuje zainteresowania tu i teraz. I nie będzie czekało ileś
dni, czy tygodni na swój dzień jedynaka.
Im
dziecko młodsze, tym bardziej może się okazać, że błahy problem
może urosnąć do miana tragedii. Im dziecko starsze, tym większe
prawdopodobieństwo, że zwyczajnie zacznie wszystko „olewać” i
nie chcieć dzielić się swoimi problemami.
Ale fajna huśtawka. |
Wielokrotnie
już o tym pisałem, ale ten temat wraca jak bumerang, więc znowu
przy okazji wspomnę. Chodzi o dziecko biologiczne w rodzinie
zastępczej. Wiele zależy od rozmaitych uwarunkowań i nie ma tutaj
prostej recepty. Słyszałem o dzieciach, które rozkwitły gdy ich
rodzice zostali rodziną zastępczą. Stały się bardziej
empatyczne, bardziej dojrzałe. Ale też słyszałem o dzieciach, w
których piecza zastępcza zabiła wszelkie pokłady wrażliwości na
drugiego człowieka. Niestety tych drugich przypadków jest znacznie
więcej i problem rośnie geometrycznie wraz ze zmniejszaniem się
różnicy wieku pomiędzy rodzeństwem biologicznym a zastępczym.
Wszystkie
dzieci w rodzinie zastępczej funkcjonują w oparciu o takie same
prawa. Czasami są zazdrosne, czasami się pobiją... ale przez
pewien okres są dla siebie rodzeństwem. Bywa, że się kochają i
nagle muszą się rozstać. Dorosłemu trudno jest sobie z taką
sytuacja poradzić, a często nie zastanawia się on, co w takiej
sytuacji czuje jego dziecko. Nasze Ptysie i Bliźniaki są już
rodzeństwem. Nie wiem, kto z nich pierwszy odejdzie, ani do jakiej
rodziny. Wiem tylko, że któraś dwójka jeszcze pozostanie i trzeba
będzie jej wszystko jakoś wytłumaczyć.
Dzieci
biologiczne próbują bronić swoją psychikę. Dokonują podziału
na rodzeństwo prawdziwe i nieprawdziwe. Rodzice często im w tym
pomagają, co też czasami niesie z sobą niepożądane skutki... bo
na przykład te zastępcze nie mogą zrozumieć, że na wakacje
wyjeżdżają z rodzicami tylko te prawdziwe.
Jakby na
wszystko nie patrzeć, decyzja o pozostaniu rodzicem zastępczym,
zawsze jest decyzją o umieszczeniu w rodzinie zastępczej swoich
dzieci.
W
ostatnim czasie doszły do mnie (z dwóch źródeł) informacje, że
kandydatów na rodziny zastępcze jest całkiem sporo. Gorzej
prezentuje się stan końcowy – prawie same rodziny spokrewnione.
Te niespokrewnione często nie przechodzą testów początkowych
przed rozpoczęciem szkolenia, nie otrzymują kwalifikacji, albo
zwyczajnie nie są im proponowane żadne dzieci. Wniosek? Nie wiem,
bo nie znam ani testów psychologicznych, ani sposobu ich
interpretowania. Ale może spłycanie problemu i podchodzenie do
pieczy na zasadzie, że jakoś to będzie? A może zbyt duża
uczuciowość, zbyt duże przekonanie, że dziecko będzie już na
zawsze?
Jedzie pociąg z daleka... |
A jaki
wniosek płynie z większej akceptacji rodzin spokrewnionych? Pewnie
głównie chodzi o więzy krwi. Ale może nie tylko. Ostatnio
spotkałem ojca zastępczego, który jest dziadkiem dla swoich dzieci
zastępczych. Miał duży żal, że na utrzymanie swoich wnuków
dostaje o jedną trzecią mniej, niż rodziny niespokrewnione. Ma
zupełną rację, że dzieci rodziców spokrewnionych mają takie
same żołądki jak spokrewnionych. Jednak gdyby nie dostał
kwalifikacji do pełnienia roli ojca zastępczego, to jego wnuki
mogłyby zostać umieszczone u mnie, a on musiałby jeszcze na nie
płacić, bo przecież ciąży na nim obowiązek alimentacyjny.
Wrócę
może do wielodzietnych rodzin zastępczych, bo mimo wszystko jest to
dużo bezpieczniejszy temat.
Ja bym
chyba nie mógł mieć większej gromadki dzieci jeszcze z innego
powodu. Zwyczajnie ich wszystkich bym nie ogarnął. Już teraz mylą
mi się imiona i to nie tylko dzieci, które od nas odeszły, ale
również tych, które są. Bywa, że sam zaglądam na bloga, aby
przypomnieć sobie jakiś szczegół z ich historii. Zupełnie też
nie nadążam za dziećmi innych rodzin zastępczych, z którymi
wielokrotnie się spotykam i wydawać by się mogło, że znamy się
jak „łyse konie”. W okresie wakacyjnym dwa razy miały miejsce
zjazdy integracyjne rodzin zastępczych. Raz zorganizował je PCPR, a
drugi strażacy z naszej gminy... ci sami, którym pod koniec roku
powiedzieliśmy, że może zamiast prezentów gwiazdkowych dla naszej
rodziny, zorganizowaliby jakiś pokaz wozów strażackich,
przewożenie dzieci na sygnale, polewanie wodą z sikawek i tym
podobne atrakcje. Dotrzymali słowa (chociaż prezenty wigilijne
również były) i z wielką pompą przygotowali festyn dla
wszystkich rodzin zastępczych. Przybyli oficjele z naszej gminy, a
imprezę obstawiała lokalna policja (nikt się zatem nie czepiał,
że dzieci jadą na sygnale i do tego bez fotelików) - było super.
Ale
znowu mi wątek uciekł. Siadamy sobie do obiadu z innym pogotowiem
rodzinnym. Rozsiadły się wszystkie dzieci i rodzice, a Majka mówi
do mnie „zrób jeszcze miejsce dla Agnieszki i Franka”. Już
chciałem gębę otworzyć, że przecież Franek siedzi naprzeciwko
mnie. Dobrze, że się powstrzymałem, bo byłaby wtopa na całej
linii. Ten, który siedział przede mną, był dzieckiem zastępczym
„od wczoraj”. W moim myśleniu zupełnie mi nie przeszkodziło,
że chłopak był o trzy głowy niższy od Franka, a do tego do mnie
migał, a nie mówił.
To dopiero atrakcja! |
Swoje
dzieci zastępcze jeszcze w miarę rozpoznaję, a co najważniejsze
mam u nich posłuch... być może głównie dlatego, że to one mnie
rozpoznają, że spędzamy wspólnie wiele czasu, że znam ich
zwyczaje, potrzeby, że przychodzą się do mnie przytulić.
Będąc
na jednej z imprez dla dzieci, przyszedł pewien gość... animator
dziecięcy, chyba się taki nazywa. Miał zabrać grupę
przedszkolaków i oprowadzić dzieciaki po parku. Majka na wszelki
wypadek zapytała, czy zapanuje nad grupą takich niesfornych, małych
urwisów. No i dobrze, że zapytała, bo z każdej rodziny albo mama,
albo tata (chociaż niechętnie) również udali się na ten
spacerek. Chłopak chyba nie dostosował programu do odbiorców,
ponieważ zaczął opowiadać o narządach kłująco-ssących owadów,
Czingis-chanie i jak budowano wieżę Eiffla. Nietrudno się
domyślić, że mało kogo (z dzieci nikogo) to interesowało. Za
to dzieciaki rozłaziły się po okolicy, wchodziły na zamki nad
Loarą, wspinały się na wieżę Eiffla i huśtały na kłach
mamuta. Z moich czworaczków byłem bardzo dumny. Nie musiałem na
nie krzyczeć, ściągać ze styropianowych budowli, czy skrzydeł
motyla. Wystarczyło skinienie głową, czy kiwnięcie palcem. I to
jest bardzo symptomatyczne. W domu można do dzieci mówić, mówić
i niby nic nie dociera. Wychodzą na zewnątrz i okazuje się, że
znają zasady. I gdy już stają się tacy fajni, to odchodzą na
zawsze.
Najważniejsze, to odpowiedni sprzęt. |
Jednak
wakacje wakacjami, ale istnieje przecież życie codzienne. Po
przyjściu z przedszkola, czy szkoły, też każde z dzieci oczekuje
zainteresowania, i każde chce być najważniejsze. Wpadliśmy
któregoś dnia z Majką na pomysł spędzenia nocy pod namiotem. W
zasadzie to Majka wpadła, ale wszystko uzależniła od mojej zgody,
bo to ja miałem spać z nimi w tym namiocie. Chciałem podzielić
ferajnę na dwie ekipy. Jednego dnia Ptysie, drugiego Bliźniaki. Nie
dało się. Wszyscy musieli spać razem, a ja pokotem wzdłuż
wyjścia, bo już nie było miejsca. Chociaż miało to dobre strony,
ponieważ każdy który wychodził na siku, musiał się o mnie
potknąć. No i była dyspensa – sikanie na trawie dozwolone.
Przygotowania do noclegu. |
Czasami
się zastanawiam, jak my rodzice zastępczy jesteśmy oceniani przez
innych. Jak nas postrzegają? Jako pasjonatów, psychopatów, a może
masochistów?
Myślę
tutaj głównie o rodzicach adopcyjnych, którzy przychodzą do nas
po dziecko... najpierw po nasze, potem po wspólne, a na końcu po
swoje.
Pamiętam
swoją reakcję, gdy po raz pierwszy odwiedziłem pogotowie rodzinne.
Wówczas jeszcze zupełnie nie miałem w planach pójścia tą samą
drogą. Dwójka wrzeszczących niemowlaków w bujaczkach, jeden
śpiący. Jakiś ledwo chodzący roczniak z pieluchą w ręce i
kręcący się w kółko. Dwie dziewczyny (chyba wolontariuszki)
zajmujące się dwójką mniej więcej trzyletnich chłopców, i
chyba trójka starszaków biegająca po ogrodzie. Pomyślałem sobie
„Boże, tutaj można zwariować”.
Nadal
jestem na tym samym etapie. Z przerażeniem patrzę na to, co może
nas spotkać za nieco ponad miesiąc. Jeżeli sąd nie wyrobi się z
powierzeniem pieczy, to przez dwa tygodnie możemy mieć dodatkową
czwórkę dzieci... razem ósemkę. Przejazd do przedszkola i szkoły
na dwa samochody. A przecież ja mam swoją pracę. A co po
przedszkolu? Pilnowanie, żeby dzieciaki się nie pozabijały. Już
teraz od rozpoczęcia przygotowania kolacji do zakończenia kąpieli
potrzeba półtorej godziny. A noc? To mimo wszystko są jeszcze małe
dzieci. Czasami któremuś coś się śni i nieukojony potrafi
obudzić pozostałych nawet w środku nocy.
Gdy
kilka tygodni temu gościliśmy Billa i Refluxa, to bardzo się
cieszyłem, gdy chłopcy wracali już do swojej rodziny zastępczej.
Czy tym
razem damy z Majką radę? Damy. Pytanie, co zyskają na tym dzieci?
I co
powiedzieliby na taką sytuację rodzice adopcyjni dla Romulusa i
Remusa, gdyby przypadkiem trafili na taki „ostry dyżur”. Na
szczęście tym razem nie trafią, bo sędzina ciągle szuka wolnego
terminu na rozprawę.
To co? Śpimy? |
Ale też
nie do końca o to chodzi... o ilość podopiecznych. Dzieci po
odejściu z naszej rodziny zawsze przeżywają rozkwit. Nawet tak
dobrze rozwinięte emocjonalnie i społecznie nasze Bliźniaki, gdyby
znalazły się w rodzinie adopcyjnej, to poszłyby jeszcze bardziej
do przodu. A przecież stanowimy tak świetnie zgrany zespół. W
rodzinie zastępczej mimo wszystko dzieci funkcjonują w pewnym
zawieszeniu i rozdwojeniu. Żyją na dwie rodziny, ponieważ w ich
świadomości cały czas istnieją rodzice biologiczni, z którymi
najczęściej się spotykają. Pojawia się konflikt lojalnościowy,
pewna gra aby być dobrym dzieckiem dla jednych i drugich rodziców.
... może jednak nie. |
Czasami
się zastanawiam jaki faktycznie wpływ mają kontakty dzieci ze
swoimi rodzicami. Wiele się mówi o korzeniach, prawie do
tożsamości. W myśl tego, takie spotkania są bardzo ważne. Jednak
gdy patrzę na dzieci, które z nami mieszkały (i mieszkają) ,
muszę stwierdzić, że takie kontakty bardziej zaburzają rozwój
emocjonalny małego dziecka, niż go pozytywnie stymulują. W moim
przeświadczeniu, są one ważne jeżeli istnieje prawdopodobieństwo
powrotu do rodziny. Ale tego czy, i kiedy on nastąpi - nigdy nie
wiemy. Dopiero kilka tygodni (czasami kilkanaście dni) wcześniej
rozpoczynamy przygotowywać dzieci na pójście do nowej rodziny. Im
dziecko starsze i kontakty z rodzicami biologicznymi były bardziej
regularne, tym jest to trudniejsze. I właśnie na taki moment
trafiają rodzice adopcyjni. Co wówczas myślą? A co myślą po
kilku tygodniach, gdy ich dziecko staje się coraz pewniejsze, czuje
się coraz bardziej bezpieczne, przeistacza się z brzydkiego
kaczątka w łabędzia? Może uważają, że wyrwali dziecko z
bezdusznego systemu, w którym czekało ono tylko na nich. Może mają
do nas żal, że zrobiliśmy coś nie tak jak było trzeba? A może
próbują rywalizować z nami o względy swojego dziecka?
Tego nie
wiem i pewnie nigdy się nie dowiem. Ufam, że jednak widzą w nas
sprzymierzeńców i nie wyrzucają naszych numerów telefonu... tak
na wszelki wypadek.
Zaraz zaraz, jaka "rodzina adopcyjna Remusa i Romulusa"?! Prosimy o raport aktualności!
OdpowiedzUsuńNiestety cały czas są to tylko pobożne życzenia. Ciągle czekamy na wyznaczenie terminu rozprawy.
UsuńBardzo ciekawe masz Pikusiu przemyślenia. Dobrze mi się czytało. Czytając - widzę po trochu Waszą rodzinę i Wasze relacje. Dzięki!
OdpowiedzUsuńJak do wlaściwie jest Pikuś. Piszesz, że chętnych na RZ jest dużo, a ja wszędzie czytam że brakuje. Chwile temu wpisałem w komputer „rodzice zastępczy poszukiwani” i wyskoczylo kilka stron i przy większości „pilnie”. Przecież to nie jest wielka filozofia być RZ jak ktoś lubi dzieci i chce oczywiście.
OdpowiedzUsuńTo taki trochę paradoks, ale masz rację. Rodzice zastępczy jednocześnie są, i ich nie ma.
UsuńJednak zrobiłbym tutaj rozgraniczenie na dwa niezależne zagadnienia. Pierwsze dotyczy rodziców zastępczych, którzy faktycznie istnieją – przeszli szkolenie, otrzymali kwalifikację i są gotowi podjąć się opieki na dzieckiem/ dziećmi. Tyle, że nikt im dzieci nie proponuje, ponieważ cały czas obowiązuje u nas tak zwana rejonizacja. Są więc powiaty, którym brakuje rodzin, a te rodziny które istnieją są przepełnione, oraz takie w których rodziny miesiącami, a nawet latami, stoją puste. Są też powiaty, które nie organizują szkoleń. Z jakichś powodów je to przerasta, albo zwyczajnie im się nie chce. Udają tylko, że u nich nie ma dzieci, którym trzeba zapewnić pieczę zastępczą, bo te nieliczne umieszcza się w domach dziecka, albo upycha w powiatach ościennych. Miała to zmienić nowelizacja ustawy, której projekt leży w Sejmie już kilka miesięcy, ale ostatnio czytałem, że w związku z zaprzestaniem prac Sejmu do wyborów, wszystko może rozpocząć się od początku. Istnieje podobno zasada dyskontynuacji prac parlamentarnych, co oznacza że działania podjęte w czasie trwania obecnej kadencji Sejmu, lecz nie zakończone, nie są przekazywane kolejnemu Sejmowi do skończenia. Nie wiem ile w tym prawdy... na polityce się nie znam.
Druga sprawa, to duża ilość chętnych rodzin do przeszkolenia i niewielka gotowych do podjęcia się opieki nad dzieckiem (czyli to, o czym pisałem w powyższej notce). Tutaj sytuacje mogą być następujące. Rodzina nie zostanie zakwalifikowana do szkolenia (nie przejdzie rozmowy wstępnej i testów psychologicznych), ukończy kurs lecz nie dostanie kwalifikacji, dostanie kwalifikację ale zrezygnuje z chęci przyjęcia dziecka, lub organizator pieczy nie proponuje rodzinie żadnych dzieci. Może być jeszcze ewentualność, gdy rodzice nie ukończą szkolenia (przerwą je w trakcie), ale z czymś takim się nie spotkałem.
Przypadek pierwszy jest dość częsty, ale chyba najmniej kontrowersyjny (choć to oczywiście tylko moje zdanie), bo po pierwsze panuje opinia, że dużo łatwiej sprostać wymaganiom na pozostanie rodzicem zastępczym, niż adopcyjnym, a po drugie – skoro rodzin faktycznie brakuje, to jaki sens miałoby odrzucanie kogoś bez naprawdę ważnych powodów.
Drugi przypadek też nie należy do rzadkości. Najprawdopodobniej chodzi tutaj o niewłaściwe motywacje, czy też inne cechy natury psychologicznej, które wychodzą w trakcie szkolenia. Warunki mieszkaniowe, czego często najbardziej obawiają się kandydaci na rodziców zastępczych, są w mojej ocenie (popartej rozmaitymi przykładami), elementem drugoplanowym.
Z sytuacją gdy rodzice wszystko przykładnie ukończą, a potem nie zdecydują się pozostać rodzicem dla jakiegokolwiek dziecka, też miałem do czynienia. W pewien sposób jednoznacznie to świadczy o potrzebie prowadzenia szkoleń na wysokim poziomie. Dla osób, którym nie chodzi tylko o „papierek”, mogą to być bardzo wartościowe lekcje, czasami kończące się refleksją „nie, to nie dla mnie”.
No i ostatnia sytuacja, gdy niby wszystko pasuje, ale jednak coś jest nie tak. Dla Ptysi (dwójki naszych i ich brata) najprawdopodobniej będzie poszukiwana rodzina zastępcza. Co ciekawe, nawet taka u nas jest. Bardzo bogate, bezdzietne małżeństwo, posiadające wielką posiadłość i deklarujące, że jest gotowe przyjąć dowolną ilość dzieci, w dowolnym wieku i z dowolnymi deficytami. W zasadzie idealni kandydaci...
padam na twarz ze zmęczenia, więc nie będę się rozpisywać i uzupełnię tylko, że wolnych miejsc w RZ było w lipcu 2019 roku ponad 1003, zaś dzieci do 7rż umieszczonych w domach dziecka było w tamtym czasie prawie tysiąc. Ten fenomen ma u źródła przede wszystkim politykę powiatów, które blokują miejsca w 'swoich' RZ, nie chcą umieszczać dzieci poza powiatem (nawet jeśli jest to powiat sąsiedni), nie chcą przyjmować dzieci spoza powiatów, ogólnie nie interesuje ich wspieranie rodzinnej pieczy, dbają o zapełnienie miejsc w tym nowym domu dziecka, który właśnie wybudowały dzięki dotacjom, wstaw dowolne, a są też inne oryginalne powody.
UsuńLiczba RZ jest w tej chwili wystarczająca, aby wszystkie dzieci poniżej 7rż umieścić w rodzinach - inna sprawa, czy są to zawsze dobre rodziny, ale to temat na osobną dyskusję.