Dróg jest wiele, ale tylko jedna właściwa. Która? |
W komentarzach pod poprzednim wpisem pojawił się pewien wątek, który wydał mi się na tyle ciekawy, aby go nieco rozwinąć.
Oto
fragmenty krótkiej dyskusji:
Anonimowy
pisze...
Rozumiem,
że nigdzie się nie pojawia dowód, że jednak więzy krwi są
najważniejsze i w zasadzie żadne tam bezpieczne więzi ich nie
zastąpią? Typu - dziecko zabrane wcześnie, adoptowane lub pieczy
długoterminowej - i tylko czeka aż skończy 18 lat żeby pognać do
domu rodzinnego jak na skrzydłach? I całe dorosłe życie ma
złamane, bo zabrano je od krewnych i nie może sobie z tym
poradzić?
A co sądzisz o pracach Fundacji Dziecko i Rodzina? Czy oni mają rzeczywiście jakiś patent na pracę z RB po nowemu?
A co sądzisz o pracach Fundacji Dziecko i Rodzina? Czy oni mają rzeczywiście jakiś patent na pracę z RB po nowemu?
bloo
pisze..
(…)
metoda
SBC (solution based casework) nie jest nowością. Jest stosowana w
USA i w UK (ale też w krajach nieanglojęzycznych, tam jednak nie
mam dostepu do badań). Nie umiem jej skorelować z wynikami, które
podawałam wyżej, ponieważ do tej pory nie trafiłam na żadne
badanie longitudinalne SBC. Chodzi o to, że tak naprawdę dowolne
metody reunifikacji mogą mieć bardzo dobre wyniki, jeśli mierzy
się je w krótkich odstępach czasowych. Z literatury wiadomo już,
że punkt pomiaru musi być ustawiony na piątym roku - jeśli
rodzina przejdzie przez piaty rok po reintegracji to raczej się już
nie posypie.
(…)
Cechą
tej metody jest to, że jest dość dobrze skalibrowana, tzn. ma
konkretne arkusze ocen możliwości, zasobów RB itd., sprawdza się
właśnie poziomy rokowań RB, RB zostaje otoczona faktycznym
wsparciem. Teoretycznie jeśli się prawidłowo wypełni te arkusze
(co też może być imo problematyczne) to wskaźnik sukcesu powinien
być wysoki, to są tzw. rodziny wysokiej adherencji i one podobno,
tzn. tak twierdzą badacze, osiągają raty sukcesu nawet rzędu 90%.
(…)
uważam,
ze metoda SBC jest metodą dobrą, ale żeby działała potrzebna
jest transparencja, rzetelność w kwalifikowaniu rodzin i ich
późniejszy monitoring. W polskich warunkach trzecie nie istnieje,
pierwszego nigdy nie doświadczyłam, a o drugim nie mam danych.
Spróbuję
nieco przybliżyć poruszony temat, skupiając się właśnie na
jednym fragmencie działalności Fundacji Dziecko i Rodzina, a
mianowicie na proponowanej Metodzie Indywidualnych Planów Pracy z
Dzieckiem i Rodziną.
Rozważając
i analizując założenia tej metody, będę próbował odnieść się
do własnych doświadczeń w kontaktach z rodziną biologiczną
przebywających u nas dzieci zastępczych oraz krytycznie spojrzeć
na naszą pracę (Majki i moją) w roli opiekunów zastępczych.
Postaram się też przy okazji ocenić funkcjonowanie istniejącego
obecnie systemu, którego zadaniem jest wspieranie rodzin
biologicznych.
Nie chcę
osądzać, czy Metoda jest dobra, czy zła. Bez wątpienia jest ona
oparta na bardzo szczytnych przesłankach, a co najważniejsze, jest
zgodna z celem pieczy zastępczej, czyli przywróceniem dziecka jego
rodzinie, a gdy jest to niemożliwe to dążeniem do jego
przysposobienia.
Oprę
się na dwóch artykułach, z którymi można się zapoznać na
stronie Fundacji. Jest to Metoda Indywidualnych Planów oraz rozmowa z Tomaszem Polkowskim (prezesem Fundacji) i jego żoną.
Wszelkie
cytowane fragmenty będą pochodzić z pierwszego, albo drugiego
opracowania.
Podstawowym
założeniem Metody jest bazowanie na mocnych stronach rodziny i jej
kompetencjach w przypadku konieczności opanowania kryzysu. Jest więc tutaj mowa o czymś chwilowym, czymś co daje się przezwyciężyć.
Czy jednak rodzice biologiczni umieszczanych u nas dzieci przeżywają
kryzys i czy czują potrzebę dokonania jakichkolwiek zmian w swoim
życiu?
Taka świadomość jest najważniejszą sprawą w Metodzie Indywidualnych Planów.
Rodzina nie potrzebuje kogoś, kto będzie wytyczał cele i
nadzorował jak postępuje ich realizacja. Potrzebuje przyjaciela,
który będzie potrafił znaleźć mocne strony rodziny, potrafił
razem z dzieckiem i rodzicami nazwać przyszłość i wspólnie
opracować etapy dochodzenia do założonego celu.
Pomagający
nie może narzucać swojego światopoglądu, subiektywnych rozwiązań.
Ma pomóc wydobyć ukryte kompetencje, skupiając się na atutach
rodziny, a nie nękających ją problemach. Pomagającego ma cechować
optymizm, entuzjazm, wiara w sukces nawet w przypadkach wyglądających
na beznadziejne. Ma on również mieć szacunek dla indywidualności,
odmienności i godności rodziny. Rodzice mają być traktowani jako
partnerzy w procesie zmian.
Ważna
jest również praca z dzieckiem. Trzeba odbudować w nim poczucie
własnej wartości, zdolności do więzi, i dbać o wszechstronny
jego rozwój.
„Jedną
z ważniejszych kompetencji będzie osiągnięcie równowagi pomiędzy
nawiązaniem bliskiej relacji z dzieckiem opartej na empatii i
akceptacji z profesjonalnym dystansem, który umożliwia rzeczową
analizę narzędzi Metody i konstrukcję planu pomocy. (…) Zadanie
odbudowy więzi rodzinnych jest traktowane w Metodzie IPP jako
naczelne zadanie, bez którego trudno uruchomić jakiekolwiek inne
zasoby i kompetencje. (…) praca z przypadkiem oznacza odbudowywanie
zasobów całego systemu rodzinnego, plan powinien być zbudowany
przez samą rodzinę, a specjalista jest jedynie profesjonalnym
towarzyszem tego rodzaju działań.”
Na
takiej bazie prowadzone są wszelkie prace Fundacji, zmierzające do
wykształcenia jak największej grupy świadomych osób. Szkolenia
mają miejsce zarówno z grupą asystentów rodziny, jak też z
rodzicami zastępczymi. Zwłaszcza w przypadku tych ostatnich,
potrzebna jest zdaniem Fundacji zmiana mentalności i dotychczasowej
praktyki oderwanej od rodziny biologicznej dziecka.
Chętnie
wziąłbym udział w jakimś szkoleniu prowadzonym przez pracowników
Fundacji Dziecko i Rodzina, ponieważ pytań i uwag miałbym całkiem
sporo. Być może zostałem niewłaściwie przeszkolony, może mam
złe doświadczenia w pracy z rodzinami biologicznymi przebywających
u nas dzieci, a może zwyczajnie brak mi pokory.
Niestety
nie żyjemy w Holandii, czy we Włoszech, w których to krajach
rodziny przeżywają tylko kryzys, a dalsza rodzina natychmiast
spieszy z pomocą. Nie żyjemy w USA, czy w Anglii, gdzie po najwyżej
dwóch miesiącach ustalany jest plan pracy z rodziną biologiczną,
a dziecko mieszka z rodziną zastępczą nie dłużej niż 12
miesięcy... maksymalnie piętnaście.
Żyjemy
w Polsce, w której dzieci latami przebywają w pieczy zastępczej, a
rodzicom daje się kolejne szanse na wyjście z kryzysu.
Gdy
rozpoczynały się nasze doświadczenia z pieczą zastępczą, bardzo
przypominaliśmy ideał rodziców zastępczych przedstawiany na
stronie Fundacji. Majka nawet rozważała, jak umieścić rodziców
biologicznych przy wigilijnym stole. Chcieliśmy być otwarci,
chcieliśmy wspierać rodziców naszych dzieci. Rozpoczęliśmy od
spotykania się w naszym domu, chcieliśmy być przyjaciółmi. Nie
mogliśmy się doczekać, kiedy wreszcie pierwsze dziecko będzie
mogło wrócić do swojej rodziny biologicznej. W zasadzie do dzisiaj
nie doczekaliśmy się rodziny, którą rzeczywiście chcielibyśmy
wspierać, która tylko potknęła się na swojej drodze życia. Czy
to możliwe, że napotykamy same beznadziejne przypadki? A jeżeli
jednak mamy do czynienia ze statystycznymi rodzinami, którym
odebrano dzieci, to może wymogi określające bycie w kryzysie są
dość mocno zaniżone. Może to, co Fundacja określa tym terminem,
najczęściej ma już małą szansę na zmianę swojej klasyfikacji.
Kim
zatem są rodzice biologiczni przebywających u nas dzieci? Czy
należy dawać im kolejne szanse? Czy wystarczy podać im pomocną
dłoń i stanie się cud?
Rodziny
Bliźniaków i Ptysi pominę, ponieważ temu tematowi poświęciłem
wiele ostatnich wpisów.
Zobaczmy
jednak co słychać u mamy Sasetki i Maludy. Dziewczyna jest w
kolejnej (czwartej) ciąży. Cały czas ma pod opieką rocznego już
teraz synka. Asystenta rodziny ma nieprzerwanie od kilku lat –
od momentu gdy urodził się Maluda. Gdy wspomniana dwójka dzieci
została umieszczona w naszej rodzinie, od dwóch lat trwały
intensywne prace z rodziną. I nadal jest jak dawniej. Zmieniają się
tylko ojcowie dzieci. Pani asystentka zagląda do mamy codziennie.
Ciągle gotuje obiady, a mamie trudno jest je nawet wydać. Mama nie
potrafi sensownie odpowiedzieć na pytanie co chce zrobić jutro. Czy
jest gotowa wziąć udział w tworzeniu swojej przyszłości?
Mama
Białaska po raz kolejny zmieniła pracę. Po raz kolejny się
przeprowadziła. Po raz kolejny odrzuciła pomocną dłoń swojego
ojca. Ale wciąż chce odzyskać syna. Sąd wyraził zgodę na
spędzanie z nim dwóch dni w tygodniu. Niedawno odwiedziliśmy
chłopca. Jego mama zastępcza zadała mi pytanie, czy Białasek da
radę. Odpowiedziałem, że tak, da radę... chociaż myślałem o
pojedynczych dniach spędzonych z mamą biologiczną. Jednak mama
zastępcza chłopca jest już chyba pogodzona z myślą, że Białasek
może odejść na zawsze. Chciałaby tylko mieć pewność, że byłby
to powrót na miarę powrotów opisywanych przez Fundację. I pewnie
takim będzie... odejdzie i koniec, bo nikt nie zainteresuje się
tym, co będzie później. Ja jednak ciągle mam nadzieję, że tak
się nie stanie i raczej trudno byłoby mnie przekonać, że
reintegracja jest w tym przypadku dobrym rozwiązaniem.
Czy z tą
mamą można porozmawiać? Czy można opracować wspólny plan
wyjścia z kryzysu? Można. Dziewczyna mówi nawet do rzeczy... mówi
to, co uważa, że chcielibyśmy usłyszeć. My – czyli strona
przeciwna. Gdy chłopiec mieszkał jeszcze z nami, staraliśmy się
ją wspierać. Nawet poszła po pomoc do jakiejś fundacji. Być może
tej, do której odnoszę się w tym wpisie. Nic z tego nie wyszło...
skończyła w zakładzie karnym. Teraz mówi do syna „powiedz do
mnie mamo, to dam ci loda”. Chłopiec tak mówi... po czym biegnie
do mamy zastępczej: „mamo, Marzena dała mi loda”.
Mama
Foxika... Tutaj jestem na etapie dwójki kolejnych dzieci i ciągłym
wspieraniu przez pomoc społeczną. To jeszcze przypadek, gdy
pozwalaliśmy rodzicom spotykać się z dziećmi w naszym domu. Jest
to zresztą jeden z podstawowych postulatów Fundacji: „Apelujemy,
aby rodzice biologiczni (prawni opiekunowie) mogli widywać dzieci,
gdy mają do tego prawo. Apelujemy, aby rodziny zastępcze stwarzały
przyjazne warunki, na ile się da, bo przecież i od rodziny
zastępczej zależy klimat spotkań i relacje z dzieckiem. (…)
kontakty najczęściej odbywają się w Centrach Pomocy Rodzinie. To
jednak sztuczne miejsce, gdzie rodzice nie mają możliwości
widzenia świata, w którym ich dziecko wzrasta.”
A czy
ktoś zadał sobie pytanie jakie choroby i pasożyty mogą przenosić
rodzice? Pewnie nie, bo takie twierdzenie zakrawa na dyskryminację...
ale tylko do czasu, gdy nie przyszło komuś walczyć choćby z
pluskwami. Czy ktoś pomyślał, że rodzina zastępcza, to również
dzieci tej rodziny, które niekoniecznie mają ochotę, aby ciągle
ktoś obcy pałętał się po ich domu? Czy ktoś wziął pod uwagę
fakt, że następnego dnia po spotkaniu, cała miejscowość może
wiedzieć, że w kuchni rodziców zastępczych odkleja się tapeta?
Pewnie nikt się nad tym nie zastanawia. Ważne jest, że przecież
rodzina biologiczna przeżywa tylko kryzys... no a rodzic zastępczy
powinien być jej przyjacielem.
Mama
Iskierki – czasami się odzywa. Kilka dni temu zadzwoniła, czy nie
mamy na zbyciu jakichś dzieci do adopcji, bo jej koleżanka
chciałaby adoptować. Wydawać by się mogło, że osoby, którym
odebrano dzieci, przynajmniej w teorii znają zasady i przepisy
prawa. Okazuje się, że jednak nie. To jest chyba ta mama, która
kiedyś mówiła o swojej koleżance „no tej to powinni dziecko
zabrać”. Zupełnie jak w dowcipie, że jak Kali komuś ukraść
krowa to być dobrze, a jak Kalemu to być źle.
Mama
Sztangi i Asterii kiedyś robiła Majce laurki i darowała aniołki.
Później straszyła TVN-em. Ostatecznie, po krótkim odbiciu,
stoczyła się na samo dno. Czy gdyby naszym zadaniem była również
praca z nią i próba bycia przyjacielem, to sytuacja potoczyłaby
się inaczej?
Jeszcze
jeden cytat ze stron Fundacji:
„Matka
dziewczynki na skutek kryzysu popadła w uzależnienie od narkotyków,
było bezpośrednie zagrożenie bezpieczeństwa dziecka. Jednak
matka podjęła terapię (nie pierwszy raz), którą udało się
skończyć. Aktualnie kończy szkołę dla rodziców, ale wokół
odbiera się do niej zaufanie. [Trudno się dziwić -przyp.], ale z
drugiej strony ta kobieta włożyła tyle wysiłku.”
Mama
Sztangi też tak mówiła. Jest to również tekst mamy Bliźniaków.
Powstaje jednak pewne pytanie, co się dzieje, gdy te mamy
przestają się starać. Bo przecież żeby nie zwariować, w pewnym momencie trzeba zacząć
być sobą. Dlaczego większość z nich, w krótkim czasie ponownie wraca do nałogu? Mocno się obawiam, że Romulus i
Remus wcale nie muszą być wyjątkiem potwierdzającym tę regułę.
Dużo większe jest prawdopodobieństwo, że ktoś za rok czy dwa,
napisze w sprawozdaniu „znowu się nie udało”.
Spoglądam
w tej chwili na znane mi przypadki rodziców biologicznych i
zastanawiam się, czy mógłbym być dla nich partnerem,
przyjacielem, kimś na kogo te osoby mogą liczyć. Wydaje mi się,
że tak, ale ci rodzice wcale tego nie chcą. Ciągle na taką osobę
czekam. Na kogoś, kto faktycznie jest w kryzysie i szuka pomocy.
Przejdę
na chwilę do stanu prawnego.
Obecnie istnieje dwutorowe podejście do pomocy
rodzinie w kryzysie... chociaż chętniej użyłbym sformułowania
„zaburzonej”. Ośrodki Pomocy Społecznej, również asystenci
rodzin, podlegają pod gminy. Z kolei Powiatowe Centra Pomocy
Rodzinie – pod powiaty. Ten fakt powoduje, że bardzo trudno byłoby
wdrożyć w życie wspólny plan pomocy rodzinie proponowany przez
Fundację. Nie bardzo byłoby wiadomo, kto ma go tworzyć, nadzorować
i odpowiadać za skutki.
Zastanawiam
się jednak, czy aby na pewno jest to konieczne. Czy właściwe jest, aby wszystkie osoby zaangażowane w daną sytuację, miały dokładnie takie same poglądy i cele. Indywidualne Plany
Pracy w zasadzie zakładają, że dobro dziecka jest tożsame z
dobrem całej rodziny. W ten sposób podchodzą do tematu asystenci
rodzin, przynajmniej w większości znanych mi przypadków. Zupełnie
inaczej patrzą na sprawę rodziny zastępcze. Ich zadaniem nie jest
praca z rodziną biologiczną dziecka (mają tylko umożliwiać
rodzicom kontakt z dzieckiem). Ich celem jest wejście w rolę
opiekuna podstawowego dziecka. Mają za zadanie zaspokajać potrzeby
opiekuńcze i rozwojowe dziecka, odbudowywać bezpieczne więzi, dbać
o dziecko zastępcze, jak o własne. Dlatego w konfrontacji z
rodzicami biologicznymi wielokrotnie następują rozmaite napięcia.
Ci drudzy traktują rodziców zastępczych jak opiekunki do dzieci.
Manipulują faktami i wcale nie są skłonni do jakiejkolwiek
współpracy. Ich zamiarem jest zrobić na rodzicach zastępczych jak
najlepsze wrażenie i pokazać, że są takimi, jakim ci chcieliby
ich widzieć.
Często
wcale nie wynika to ze złej woli, tylko z braku właściwych
wzorców. Pewnie należałoby też dodać: „przekazywanych z
pokolenia na pokolenie”. Niestety zmiana mentalności takich osób
wymaga ogromnego wysiłku i przede wszystkim czasu – którego ich
dzieci nie mają.
Gdy
przychodzi do nas kolejne dziecko, to zawsze próbuję spojrzeć na
jego mamę i tatę, jak na rodziców, którym powinęła się noga.
Zawsze może zdarzyć się jakaś choroba, chwilowy kryzys, czy
zwykła nieporadność ludzka.
Trudność
polega na tym, że rodzice dzieci, które zostają u nas umieszczone,
już przeszli pierwsze sito systemu. Są to rodzice, z którymi
wielokrotnie od miesięcy (a nawet lat) prowadzona jest praca
specjalisty (pracownika socjalnego, albo asystenta rodziny czy
kuratora). Są to rodziny, w które nie wierzą już ich rodziny...
za to ciągle wierzy system.
Wierzy w
nich również Fundacja. Niestety lekiem na zdrowienie tych osób
mają być ich dzieci, a rodzina zastępcza powinna w tym pomagać.
„(...)
niedopuszczalne jest, aby rodzice zastępczy mówili: 'Niech dziecko
u nas pomieszka dwa miesiące i nie kontaktuje się z biologicznym
rodzicem, bo wtedy się do nas przyzwyczai.' To jest maltretowanie
dzieci, a tak postępują niektóre rodziny zastępcze.
(…)
Tęsknota
posiadania mamy i taty mocno funkcjonuje w człowieku. A 'prawdziwa
mama' czy 'prawdziwy tata' to ci, których dziecko zna – mimo że
nie są idealni, ale są 'prawdziwi'.
(…)
Wychowankowie
pieczy zastępczej niejednokrotnie latami chodzą na terapie, bo w
ten sposób oswajają demony przeszłości. Więc separowanie ich od
rodziców – to separowanie ich od prawdy. Biologiczny rodzic zawsze
pozostanie w głowie, tego nie da się wykasować.”
Z pozoru
trudno podważyć zasadność tych słów. Jednak jak zawsze, diabeł
tkwi w szczegółach. Każda sytuacja, z którą mamy do czynienia,
jest inna. A co jedna to bardziej złożona.
Gdy do
naszej świadomości dotarła słuszność tezy, że w przypadku
adopcji powinniśmy jeszcze przez jakiś czas pozostać w życiu
dziecka, zaczęliśmy dociekać, dlaczego my również postępujemy
tak jak opisani powyżej rodzice? Dlaczego chcemy, aby pierwsze
spotkanie dziecka z rodzicami (po jego odebraniu) nastąpiło nie
wcześniej niż po trzech, czterech tygodniach. Uzyskaliśmy
odpowiedź kilku psychologów, na czym polega subtelna różnica
między jednym a drugim przypadkiem. Gdy dziecko odchodzi od nas do
rodziny adopcyjnej, to mamy do czynienia z bezpiecznym modelem
przywiązania. Gdy przychodzi do nas, to okazuje się, że te
dotychczasowe więzi z rodzicami biologicznymi nigdy nie były
bezpieczne. Pierwszy przypadek jest więc kontynuacją dobrych
wspomnień... drugi jest powrotem do złych.
Czy
odpowiednikiem pojęcia „prawdziwa mama” jest tylko „mama
biologiczna”? Też niekoniecznie. Ja sam obserwuję rzeczy, które
czasami burzą mój świat pieczy zastępczej, którego model
poznałem na rozmaitych szkoleniach. Dziecku wcale do szczęścia nie
jest potrzebna jego dawna rodzina. Prawdziwa mama to ta, która jest
teraz. Prawdziwy brat to ten, który mieszka ze mną. Ostatnio
spędziliśmy cały dzień w parku rozrywki dla dzieci. Była tam
również rodzina, w której mieszka najstarszy z Ptysi, czyli Bill.
W tej chwili bratem dla niego jest Reflux, a nie Ptyś, a dla Balbiny
bratem jest Romulus, a nie Bill. Te dzieci sprawiają wrażenie,
jakby nic już ich nie łączyło. A przecież rodzeństwo widuje się
w komplecie kilka razy w miesiącu. To, że tak się stało (że
dzieci zostały rozdzielone do innych rodzin) jest błędem
systemu... jest również naszym błędem. Ale tym razem mam na myśli
zdolności adaptacyjne rodzeństwa do nowych warunków. Patrząc
przez pryzmat Metody, której podstawowym założeniem jest odbudowa
bezpiecznych więzi z rodzicami biologicznymi, wnioski z tej
obserwacji są dość pesymistyczne. Jak częste i intensywne musiałyby być
kontakty dzieci z rodzicami, aby można było utrzymać silne więzi.
A przecież tu nie chodzi tylko o utrzymanie, ale o ich naprawienie.
Bill częściej wspomina babcię, bo obiecała mu ochraniacze na
motor, niż mamę, która sama w sobie wydaje się być dla niego
marną atrakcją.
Dlatego
też z nieskrywanym sceptycyzmem podchodzę do stwierdzeń niektórych
psychologów, którzy odnotowują w swoich opiniach, że istnieje
duża więź z mamą biologiczną, bo dziecko cieszy się na
spotkanie z nią i dobrze się bawi w jej towarzystwie. To zróbcie
szanowni specjaliści brutalne doświadczenie i uderzcie dziecko.
Żartowałem... nie musicie tego robić, bo doskonale wiecie, do
której mamy ono pobiegnie. Oczywiście, że ważna jest wiedza o
rodzinie biologicznej, świadomość jej istnienia. Jednak z biegiem
czasu pamięć o niej się zaciera. To mniej więcej tak jak pamięć
dzieci, które kiedyś mieszkały w naszej rodzinie. Podam przykład
dwóch sióstr – Sztangi i Asterii. Starsza z dziewczynek czasami
coś napisze o sobie, albo zapyta co u nas słychać. Młodsza na
życzenia urodzinowe odpowiada jednym słowem... albo jakąś
„buźką”. A przecież kiedyś chciała do Majki mówić "mamo" i zamieszkać z nami na zawsze.
Od kilku
lat mają miejsce zebrania osób zaangażowanych w proces
„naprawienia” rodziny (tak zwane posiedzenia zespołu). Bierze w
nich udział asystent rodziny, kurator, rodzice zastępczy,
psycholog, pracownicy socjalni różnych instytucji.. i oczywiście
rodzice biologiczni. Moim zdaniem, jest to wystarczający ukłon w
stronę rodziców biologicznych. Mają po swojej stronie asystenta
rodziny, kuratora, a często jeszcze swojego prawnika.
Majka i
ja, pozostaniemy jednak „adwokatem” dziecka. Jakoś nie po drodze
jest nam niańczenie jego rodziców. To są przecież dorośli
ludzie.
Nie znam
systemu kwalifikacyjnego do programu Indywidualnych Planów Pracy.
Gdybym jednak miał kierować się obecną wiedzą, doświadczeniem i
intuicją, i z rodzin, z którymi dotychczas miałem do czynienia,
miał wybrać te, które mogłyby się w nim znaleźć, to
zakwalifikowałbym trzy. Mamę Messengera, Białaska i Sztangi. Tylko
te trzy rodziny sprawiały wrażenie bycia w kryzysie i mocno były
wspierane przez różne osoby i instytucje (także przez nas).
Ostatnia mama poległa na etapie starań. Środkowa również. Jeszcze
jest w grze tylko dlatego, że kobiet osadzonych w zakładach karnych
nie pozbawia się praw rodzicielskich. Pierwsza jest na dobrej
drodze, lecz to dopiero początek. Nie minął jeszcze rok, a do tego
przecież dziadek chłopca wszystko kontroluje, bo to on jest ojcem
zastępczym. Jak na dwadzieścia dwie rodziny... efekt nie powala.
Gdy czasami spotykam nasze byłe dzieci zastępcze, które teraz mieszkają z rodzicami adopcyjnymi, to bardzo się cieszę, że nie zachłysnąłem się kiedyś ideą Indywidualnych Planów Pracy i póki co, nikt nie narzuca mi postaw, z którymi nie do końca się zgadzam.
A wszystko to "zabawa" ludzkim losem jest. Tak podstawowa kwestia i tak zaniedbana... Nie pisze o Was. Piszę o sytuacji dzieci w PL
OdpowiedzUsuńŻałuję, że sędziowie nie odpowiadają za swoje decyzję. Podejrzewam, że nawet te, które skończyły się tragicznie są traktowane jako "wypadki przy pracy". No i stale się zastanawiam, w jakiej bajce żyją ludzie decyzyjne, którzy tak wiele lat wierzą w rb. Na tyle mocno wierzą, że skazują dzieci w imię dobra rodzica. Chyba im zazdroszczę optymizmu.
OdpowiedzUsuńMogę prosić Anonima o rozwinięcie myśli?a może nawet o podpisanie się jakieś?
Usuńa ja latami pracuję z młodymi i zupełnie dorosłymi osobami uwięzionymi w traumie koszmarnego dzieciństwa będącego dziełem biologicznych rodziców
Usuń