Rolą
pogotowia rodzinnego jest otwartość na przyjęcie dziecka w sposób
nagły. Właśnie pojawił się w naszej rodzinie Messenger –
miesięczny chłopiec. Chociaż w tym przypadku mieliśmy ponad dobę,
aby przygotować się na pewne zmiany zarówno w sensie psychicznym,
ale przede wszystkim logistycznym.
Tak
więc siedzę teraz w byłym pokoju Kapsla, czekając aż Ploteczka
obudzi się do pierwszego nocnego karmienia. Z reguły ma to miejsce
krótko po północy, więc kładzenie się spać wcześniej nie ma
większego sensu. Za to potem można liczyć na nieprzerwany sen aż
do szóstej. Niestety dziewczynka zorientowała się, że to nie jest
jej łóżeczko i jej pokój. Co chwilę się budzi i ponownie
zasypia.
Bliźniaki
śpią w dotychczasowym pokoju, chociaż trudno przewidzieć jak ta
pierwsza noc przebiegnie. Zwłaszcza martwię się o Romulusa, który
podobnie jak kiedyś Sasetka, w środku nocy migruje do mojego łóżka.
Pozostaje mi tylko nadzieja, że w ciemności nie zauważy, iż mnie
w nim nie ma. Tak czy inaczej, ta noc pewnie nie będzie spokojna.
Łóżeczko
Plotki (śpiącej dotychczas z Majką) zajął Messenger. Niewiele o
nim wiadomo, więc póki co, cieszę się, że mam pod opieką
„starą” trójkę, niż jego jednego.
Myślałem,
że niewiele rzeczy (w zakresie przyjmowania dzieci) może mnie
jeszcze zaskoczyć. A jednak...
Rodzice
chłopca są upośledzeni umysłowo, ich starsze dziecko również
znajduje się w opiece zastępczej. Najciekawsze jest jednak to, że
chłopiec nie był zaniedbany. Rodzicom odebrano synka dlatego, że
nie dają gwarancji prawidłowej opieki nad nim. Pewnie ma to sens,
ponieważ rodzina od dawna jest pod opieką pomocy społecznej. Gdy
wyobrażam sobie Kapsla w roli ojca, to jego dziecko `też chciałbym
przed nim chronić, mimo że chłopak jest bardzo uczuciowy. Tyle
tylko, że jest nieprzewidywalny. Nie wiadomo jak zareagowałby na
długotrwały płacz dziecka, albo na konieczność wstawania w nocy
co kilka godzin.
Zastanawia
mnie tylko to, dlaczego pozwolono Messengerowi mieszkać z rodzicami
przez miesiąc. Jego ojciec ma założoną Niebieską Kartę. Jest
uzależniony od alkoholu, stosuje przemoc fizyczną, seksualną i
psychiczną wobec swojej żony (czyli mamy chłopca). Ta z kolei
często bywa rozdrażniona (jak było napisane w postanowieniu sądu).
W przeszłości nie chciała wpuszczać do domu asystenta rodziny.
Oboje zachowywali się agresywnie w stosunku do położnej... w
zasadzie w stosunku do każdego, kto próbował ingerować w ich
życie.
Ale
chłopiec był zadbany, czysty, najedzony... zupełnie zdrowy i
szczęśliwy niemowlak.
W
jakim, celu czekano ten miesiąc? A jeżeli już czekano, to dlaczego
akurat do teraz?
Do
tego rodzice nie zostali poinformowani, że ktoś przyjedzie i
zabierze im synka. Nikt im nie powiedział „sorry, dziecko jest
zaniedbane, musi być umieszczone w rodzinie zastępczej”. Bo
przecież było zadbane. Co musieli czuć, gdy nagle pojawiła się
policja, kuratorzy, pani z PCPR-u.
A
co czuli policjanci, kuratorzy i pani z PCPR-u?
Wiem
co czuła Majka i Jowita (czyli ta pani z PCPR-u).
Jednak
jeszcze ciekawsze jest to, że nie bardzo było wiadomo, kto ma
chłopca odebrać z domu rodziców. Kurator jeszcze wczoraj do
późnego wieczora „studiował” przepisy prawne i stwierdził, że
nie może zabrać chłopca z domu. Może być tylko „obecny”,
natomiast samego aktu odebrania, może dokonać jedynie rodzic
zastępczy (czyli my) lub pracownik socjalny z OPS-u lub PCPR-u.
Ośrodek Pomocy Społecznej nie był zainteresowany, twierdząc że
nadal będzie prowadzona praca z rodziną, więc nie chce występować
w charakterze wroga (zupełnie to rozumiem). PCPR stwierdził, że to
nie należy do jego obowiązków, ale decyzję pozostawił Jowicie
(naszej koordynatorce). Majka „wrzuciła” pytanie do grupy rodzin
zastępczych na facebooku.
W
zasadzie nie byłem zaskoczony odpowiedziami, bo temat ten był już
wałkowany jakiś czas temu. Wszędzie wygląda to bardzo różnie.
Znaleźliśmy nawet pisemne wytyczne sąsiedniego PCPR-u, w których
było stwierdzone, że dzieci odbiera kurator sądowy.
Zastanawiam
się tylko co by było, gdyby rodzina podlegająca pod ten PCPR
dowiedziała się, że kurator ma w dupie te wytyczne, bo kieruje się
literą prawa, która tak naprawdę niewiele wnosi do tematu.
Kiedyś
próbowałem zgłębić to zagadnienie i... poległem.
W
tej chwili wiadomo tylko tyle, że sąd umieszcza dziecko w rodzinie
Majki i Pikusia, i na tej podstawie oni mają prawo zabrać je do
swojej rodziny. Faktem jest, że jest to wystarczający „papier”
do odebrania noworodka (prosto z porodówki). Jednak jakiś czas
temu Rzecznik Praw Dziecka wypowiedział się, że rodzice zastępczy
nie powinni odbierać dzieci od rodziców biologicznych (nie będę
rozwijał tematu)... a nadal jest jak jest.
Ostatecznie
w procedurze przekazania Messengera Majce, brało udział dwóch
policjantów, dwóch kuratorów sądowych, jeden aplikant i Jowita.
A
teraz trochę z innej strony. Niedawno wystąpiliśmy (jako grupa
pogotowi rodzinnych) z prośbą do PCPR-u, aby w postanowieniach sądu
nie był zamieszczany nasz adres.
Nie
został. Mogę spać spokojnie – rodzice Messengera nie staną
jutro w progu.
Plotka
znowu się odzywa. Robię mleko i idę spać... byle do rana.
Małe sprostowanie. Dzisiaj się okazało, że jednak OPS poinformował dzień wcześniej rodziców, że ich synek zostanie umieszczony w rodzinie zastępczej. Uleciało im to jednak z pamięci, ponieważ bardziej byli pochłonięci tym, czy dostaną talon na węgiel.
OdpowiedzUsuńpod jednym z artykułów postulujących szybsze odbieranie dzieci z dysfunkcyjnych środowisk znalazłam komentarz pewnej kobiety. Nie wkleję go, bo wtedy uczyniłabym autorkę identyfikowalną, w każdym razie był to komentarz matki, której interwencyjnie zabrano 2 dzieci i z czasem poszły one do adopcji (a więc odebrano jej prawa). W komentarzu ortograficzne były chyba tylko spójniki. Autorka pisała, że zabrano jej dzieci, bo była osobą 'nie pełno sprawnom' i że nadal dzieci bardzo kocha, chce je odzyskać, więc 'kto morze pomuc?'.
Usuńnie cytuję tego, aby naśmiewać się z jej bezradności, ale... oczywiście ciekawość sprawiła, że sprawdziłam profil na FB tej matki i znalazłam tam sporo zdjęć z dziecmi (wszystkie robione w pokoju spotkań pcpru).
Z profilu wynikało też dość wyraźnie, że mama ma niepełnosprawność intelektualną i że nie ogarnęła tego, co się wydarzyło w jej życiu: że fakt adopcji jest faktem nieodwracalnym, że nie ma tu już opcji "pomuc".
Grupa rodziców z niepełnosprawnością intelektualną jest grupą dla mnie bardzo smutną, bo to są często ludzie kochający dzieci i być może nawet jest to miłość zdrowsza (o ile można to oceniać) niż miłość rodzica w normie intelektualnej, ale za to tłukącego swoje dziecko (nie mówiąc już o tym, że rodzice przemowowi i kuci na cztery nogi stanowią dla dzieci większe zagrożenie własnie dlatego, że potrafią w tym systemie dobrze nawigować).
A jednocześnie ten smutek nie przeszkadza mi uważać, że miejsce pobytu dziecka nie powinno być jednak przy takim rodzicu, chyba że jest to ta rzadka i szczęsliwa sytuacja, w której taki rodzic ma ocean wsparcia, np. ogarniętego partnera/rkę i jeszcze kupę krewnych do pomocy. Wtedy jednak z reguły dziecko nie trafia do systemu, bo sieć krewniaczo-towarzyska na tyle taką rodzinę wspiera, ze sytuacja nie osiąga punktu 'zagrożenie dla dziecka'.
Ale jeśli taki rodzic jest sam (albo takich rodziców jest dwoje) to jest dokładnie jak piszesz- miłość tam pewnie jest, ale jednocześnie zaniedbania są kwestią czasu. A w przypadku małych dzieci zaniedbanie jest bardzo ryzykowne. Jesli jednak rodzina przepłynie szczęsliwie przez okres wczesny i dobije do portu o nazwie 'przedszkole' to potem na ogół jest parę lat oddechu, bo dziecko jest zaopiekowane instytucjonalnie, a też rozwojowo jest zbyt małe, aby porządnie fiknąć. A potem dziecko dojrzewa i nie ma już pasów bezpieczeństwa - idzie po całości: deficyty są już tak głębokie, że praca jest trudna; dziecko wpada do przegródki "dozimować do osiemnastki i mieć problem z głowy, bo przecież nikt nie adoptuje 14latka"; a na to nakładają się niemal pewne konflikty rówieśnicze, eksperymenty z używkami, przemocą itd. Po paru latach mamy kolejne dorosłe dziecko, które trafia do sądu rodzinnego bronić własnych praw rodzicielskich wobec niemowlaka, który się zdązył w tzw. międzyczasie począć. Sztafeta.
I to jest dla mnie najbardziej przykre – sztafeta. Gdy czytam sms-a: ”proszem o zdjencie”, to już się nie uśmiecham, jak kiedyś. Kilkanaście lat temu, ktoś mógł podjąć decyzję, aby nie przekazać dalej pałeczki. Matki naszych dzieci są najczęściej młodsze od naszych córek (a ja póki co, dziadkiem nie jestem). One też są jeszcze dziećmi, i być może pozostaną nimi na zawsze. Kiedyś ten „ktoś” zadecydował, że dziecku będzie najlepiej w rodzinie biologicznej.
UsuńAle może się czepiam? Może to już jakieś zboczenie zawodowe?
Możliwe, że to zboczenie zawodowe, ale ja mam podobne. Wróciłam własnie z konferencji w Poznaniu dotyczącej dzieciństwa i na tej konfie prezentowała swoje badania profesorka, która zajmuje się Polkami w Norwegii, a konkretnie doświadczeniami Polek-migrantek z edukacją norweską (przedszkole i szkoła). Generalnie grupa jest mocno wydygana jakimkolwiek kontaktem z Barnevernet (urząd ochrony dzieci), a w wywiadach co i rusz padały pytania od Polek "do kogo nalezy dziecko w Norwegii? Do rodziny czy do państwa?".
UsuńJedną z badanych była jednak kobieta - Polka urodzona w Norwegii i tam wychowana. Badaczka spytała się jej więc, co ona sądzi o tym pytaniu-problemie? Do kogo jej zdaniem nalezy dziecko w Norwegii?
I ta kobieta odpowiedziała: "Dzieci są obywatelami, mają takie same prawa jak dorośli. Nie należą do nikogo, bo nie są niczyją własnością".
Zdanie proste jak budowa cepa. Prawdziwe. Oczywiste. I egzotyczne jak diabli w Polsce, gdzie być może nawet byśmy się zgodzili z jego przesłaniem, ale już nie ze skutkami tego przesłania. No bo jak to? Dziecko jednak nalezy do rodziny, w końcu zbudowaliśmy cały system wokół tego przekonania.
Moje zboczenie jest takie, że od dawna wierzę w zdanie tej kobiety (choć poznałam je dopiero trzy dni temu) i nie uznaję własności dziecka przypisanej do kogokolwiek.
Ja boje sie przegiecia tego zdanoe w druga strone - jak nie nalezy juz do rldzinh, a jest obywatelem, to moze za chwile bedzie nalezalo do panstwa, jak to obywatel..
UsuńZaniemówiłam.
OdpowiedzUsuń