Kolejna odsłona historii Kapsla.
Niestety wszystko coraz bardziej się
komplikuje i zaczynam obawiać się realizacji najgorszego
scenariusza … chociaż wczoraj pojawiło się kolejne światełko w
tunelu.
Okazuje się, że chłopiec nie jest
jeszcze w bazie adopcji zagranicznych, mimo że wszystkie materiały
potrzebne do zgłoszenia, zostały już dość dawno zebrane. Sprawa
trochę się przeciągnęła, ponieważ na pewnym etapie pojawili się
rodzice zainteresowani dzieckiem starszym z możliwością
wystąpienia pewnych deficytów (dotyczących zarówno sfery
fizycznej jak też psychicznej). Otrzymali pełną dokumentację
dziecka i czas na zastanowienie się. Pani Aleksandra z naszego
ośrodka adopcyjnego bardzo kibicuje Kapslowi, ale niczego nie może
sugerować rodzicom adopcyjnym. Może tylko przedstawiać „suche
fakty”, a tych było całkiem sporo. Rodzice myśleli i myśleli …
w końcu stwierdzili, że jednak nie jest to dziecko dla nich.
Przez krótki czas zacząłem żałować,
że tak dokładnie opisuję zachowania przebywających u nas dzieci.
W pewien sposób, zupełnie nieproszony, wysuwam się przed szereg.
Makumba, który od niedawna jest związany z naszym ośrodkiem
adopcyjnym i prowadził przysposobienie Smerfetki stwierdził, że
tak dokładnego opisu dziecka jeszcze w swoim życiu nie widział.
Rodzice zgłaszający się do ośrodka adopcyjnego, najczęściej
mają możliwość zapoznać się z tym co jest zapisane w książeczce
zdrowia i kartach wypisu ze szpitali. Do tego dochodzi opinia
psychologa, krótka ocena sporządzona przez kogoś z PCPR-u oraz
stanowisko pracownika ośrodka adopcyjnego, oparte na wywiadzie
przeprowadzonym z dotychczasowymi opiekunami dziecka i jego
kilkugodzinnej obserwacji, popartej rozmaitymi testami. Na tej
podstawie rodzice muszą podjąć decyzję, czy jest to właśnie ich
wymarzone dziecko. Pamiętam jak ostatni rodzice,
którzy adoptowali Gacka i Smerfetkę, mówili że przyjeżdżając
do nas po raz pierwszy, w zasadzie wszystko już o swoich dzieciach
wiedzieli … z wyjątkiem tego jak wyglądają.
Kapsel w papierach ma stwierdzone tylko
opóźnienie rozwoju w stopniu lekkim. Do tego jest nad wyraz
rozwinięty społecznie i robi oszołamiające pierwsze wrażenie (a
nawet drugie, trzecie, czwarte ...). Nam też początkowo wydawało
się, że wszystko jest kwestią zaniedbań z wczesnego dzieciństwa
i że wystarczy trochę pracy, aby chłopak szybko dogonił
rówieśników.
Jestem przekonany, że gdyby chętna
rodzina oparła się tylko na tych dokumentach i zdecydowała się
zapoznać z chłopcem, to Kapsel miałby już mamę i tatę. Nawet
gdyby w którymś momencie doszli do wniosku, że jednak nie wszystko
idzie po ich myśli, to pewnie nie zdecydowaliby się na jakieś
radykalne kroki. Kapsel daje się lubić, stara się być posłuszny
i pomocny (chociaż nie zawsze mu to wychodzi). Nie jest
niebezpieczny dla otoczenia.
Jednak nadal będę opisywał to co
widzę i czuję, bo wydaje mi się, że tak trzeba. W końcu rodzice
mogą sobie odfiltrować moje oceny, pozostawiając tylko fakty. A te
mogą zinterpretować na swój sposób.
Wczoraj dowiedzieliśmy się, że
zgłosiła się druga rodzina zainteresowana Kapslem (a dokładniej
odbyły się pierwsze rozmowy pomiędzy ośrodkami adopcyjnymi).
Wprawdzie mieszka ona na drugim końcu Polski (są to rodzice z bazy
ogólnokrajowej), to w chwili obecnej nie ma to już większego
znaczenia. Kapsel faktycznie odpuścił już sobie swoją mamę
biologiczną. Chociaż chyba sam sobie tego nie uświadamia. Czasami
mówi, że gdy od nas odejdzie, to będzie tęsknił. Jednak w jednym
zdaniu wymienia nas, nasze dzieci (biologiczne i zastępcze), swoją
mamę i Furię, a nawet samochód … i to niekoniecznie nasz.
Przez jakiś czas zastanawiałem się
nad wrzuceniem Kapsla na „tablicę ogłoszeń”. Są strony w
sieci, na których można zamieścić informację typu „dziecko
poszukuje rodziny adopcyjnej albo zastępczej”. Nie jest to żaden
handel dziećmi – wszystko tak czy inaczej przechodzi przez Ośrodek
Adopcyjny, albo PCPR. Prawdę mówiąc ta myśl nadal „chodzi” mi
po głowie.
Rozmawialiśmy z naszym ośrodkiem
adopcyjnym o tym pomyśle. Nikt nie próbował nam powiedzieć, że
jest to bez sensu (chociaż może dlatego, że jako opiekunowie
prawni jesteśmy uprawnieni do podejmowania takich decyzji). Zwrócono
nam jednak uwagę na pewne fakty, które trochę dały mi do
myślenia.
Przede wszystkim chodzi o to, że
zarówno adopcyjna baza wojewódzka, jak też ogólnokrajowa, to nie
tylko baza danych dzieci, ale również rodziców decydujących się
na przysposobienie. Jeżeli do ośrodka adopcyjnego zgłaszają się
rodzice chętni adoptować takiego Kapsla, a ośrodek nie ma takiego
dziecka u siebie, to powinien ich zgłosić dalej. Chociaż może
słowo „powinien” nie znaczy, że chce i tak robi – tego nie
wiem.
Druga sprawa to podobno fakt, że na
takie ogłoszenia często odpowiadają rodziny, które wprawdzie
ukończyły szkolenie, ale nie uzyskały odpowiednich kwalifikacji.
No i sprawa trzecia (chyba
najważniejsza), że często pojawiają się rodzice, którzy nigdy
nie odbyli szkolenia. Zwyczajnie zareagowali emocjonalnie, poczuli że
są dla tego konkretnego dziecka stworzeni. Opiekunowi prawnemu nikt
nie zabroni, aby dziecko spotykało się z taką czy inną osobą.
Zaczynają nawiązywać się więzi, dziecko prawie ma już swoich
rodziców, którzy kończą kurs dla rodziców adopcyjnych i … nie
dostają kwalifikacji.
Kilka razy poszukiwaliśmy tym sposobem
rodziców zastępczych – nigdy nic z tego nie wyszło. Były nawet
przypadki, gdy zgłaszali się rodzice, którzy jakiś czas temu
ukończyli kurs, a nawet uzyskali kwalifikację. Jednak z jakichś
powodów (po latach) nie przechodzili testów psychologicznych. Nie
mam powodów zakładać złej woli psychologów z naszego PCPR-u,
ponieważ zdarzały się przypadki, gdy testy były przeprowadzane
ponownie, tyle że inną metodą.
Niestety wyniki takich badań są
tajemnicą, więc pozostaje mi tylko wierzyć w to, że oczekiwania w
stosunku do rodziców nie są zbyt wygórowane.
Potrzeba bycia rodzicem jest
przeogromna. Na szczęście nigdy nie musiałem tego doświadczać
na własnej skórze. Mamy bardzo dobrych znajomych, którzy kilka lat temu
zaopiekowali się chłopcem, bardzo przypominającym Kapsla. Teraz
ten chłopiec jest już mężczyzną i na dobrą sprawę mógłby
powiedzieć: „wyprowadzam się, rozpoczynam swoje życie”.
Niestety tego nie powie, bo nawet zwykłe zrobienie zakupów jest
ponad jego siły. Do tego nie może pozostawać sam w domu
(przynajmniej w obecności jakiegokolwiek sprzętu podłączonego do
prądu). Najprawdopodobniej chłopiec zatoczy koło i wróci do
placówki, z której został zabrany.
Czy rodzice zastępczy żałują swojej
decyzji sprzed lat? Myślę, że nie, chociaż nigdy bezpośrednio o
tym nie rozmawialiśmy. Mimo wszystko, dali mu najszczęśliwsze
chwile w jego życiu. Jednak, czy gdyby mogli cofnąć czas, to
podjęliby identyczną decyzję? Tutaj mam wątpliwości.
Trudno mi powiedzieć jak będzie
przebiegł dalszy rozwój Kapsla, jak będzie się on zachowywał
mając lat piętnaście czy dwadzieścia. Wydaje mi się, że na to
pytanie nikt nie jest w stanie odpowiedzieć. Ale też wiem, że są
rodziny potrafiące takie dziecko zaakceptować i żyć jego życiem.
Widocznie ta, która odpuściła, nie była na to gotowa. Jakie są
oczekiwania rodziny, o której dowiedzieliśmy się wczoraj? Tego
jeszcze nie wiemy. W każdym razie nasz ośrodek podobno będzie się
starał sugerować, aby w początkowej fazie doszło do spotkania
z chłopcem. Chce, aby chętni rodzice przyjechali go poznać, aby
zabrali go na plac zabaw, do lasu, do ogrodu zoologicznego (byleby
tylko nie do sklepu) – niech się nim zauroczą. Być może są dla
niego rodziną ostatniej szansy … a być może on dla nich również.
Gdybym w tej chwili miał odpowiedzieć
na pytanie „jakie Kapsel ma szanse na adopcję zagraniczną?”, to
odparłbym, że mizerne. Pomijam nie najlepszą atmosferę dotyczącą
adopcji zagranicznych, bo nie mam pojęcia kto (czy w ogóle ktoś)
nad tym wszystkim teraz panuje. Kapsel dostał nasze
„błogosławieństwo” (co było podstawą) i jeżeli tym razem
nic nie wyjdzie z adopcji krajowej, to najprawdopodobniej będzie już rozważana kwalifikacja do adopcji zagranicznej.
Rozmawialiśmy z osobą, która była zaangażowana w adopcję
Chapicka do Włoch. Niestety kiepsko to widzi. Prawdę mówiąc
sądziłem, że nie ma już żadnych szans. Byłem bowiem przekonany,
że Kapsel już od kilku tygodni znajduje się w bazie zagranicznej,
a w tym czasie już dawno coś powinno zacząć się dziać. Tak było
zarówno w przypadku Chapicka jak i Królewny. Teraz moje nadzieje
trochę odżyły, mimo że przede wszystkim mam duże oczekiwania w
stosunku do rodziców, o których dowiedzieliśmy się wczoraj.
Od kilku dni mamy pod opieką trójkę
dzieci z innego pogotowia rodzinnego. Między innymi Cezara i Dennisa
(oboje w granicach trzech lat). Ten pierwszy jest bardzo stateczny,
grzeczny. Jest posłuszny i lubi być chwalony. Ten drugi …
pierwszego dnia rozbił lustro, drugiego roztrzaskał elektroniczną
nianię (na szczęście udało mi się ją złożyć). Potem było
już trochę lepiej. Wszedł do kominka, wysypał sobie śmieci na
głowę, omal nie udusił psa … o takich drobiazgach jak upadek z
trampoliny na ziemię (mimo zabezpieczenia siatką), czy rozłożenie
pieluchy na czynniki pierwsze – nie wspomnę.
Nasza aktualna "szóstka" - na szczęście chwilowa. |
Cezar unika z nim bezpośredniego
starcia. Zwyczajnie odpuszcza, chociaż jest nieco starszy i
silniejszy. Potrafi jednak o siebie zawalczyć, tyle że robi to
inteligentnie.
Chłopcy śpią jeszcze w południe.
Któregoś dnia, nagle z ich pokoju zaczęły dobiegać płacze i
krzyki. Okazało się, że Dennis siedzi na środku dywanu ze
„sztachetą” z łóżeczka i beczy, że Cezar go pobił. A ten
drugi leży grzecznie w swoim łóżeczku i udaje, że śpi. Kto
dostał burę? Oczywiście Dennis, za to że wyszedł z łóżeczka i
do tego wyłamał szczebelek.
Napisałem o tym, ponieważ jeszcze
kilka miesięcy temu Kapslowi zdarzało się kogoś pobić, a nawet
ugryźć. Nikt za bardzo nie dochodził przyczyny, tym bardziej, że
Kapsel (swoim zwyczajem) plątał się w zeznaniach. Staraliśmy się
wyeliminować tego rodzaju zachowania i nam się to udało. W tej
chwili nawet, gdy chłopiec zostanie zaatakowany, to nie dąży do
konfrontacji.
Jest jeszcze dziesięcioletnia
Landryna. Dziewczynka bardzo inteligentna i jednocześnie trudna
wychowawczo … chociaż osobiście wolę ją, niż Dennisa.
Tępi Kapsla niemiłosiernie, a ten
jest wpatrzony w nią jak w obrazek. „Nienawidzę jak robisz mlask,
mlask.”, „Jesteś wstrętny jak podwijasz język do podniebienia,
gdy mówisz.”, „Nie dotykaj mnie, najpierw umyj łapy!”. A
Kapsel na to nic … albo jeszcze gorzej – mówi, że to jego
przyjaciółka.
Póki co nie ingeruję w sprawy
bezpośrednio. Przyglądam się, jednocześnie angażując mocne
strony Kapsla. Landryna bardzo boi się pająków (i pajęczyn).
Zrobiliśmy więc sobie któregoś dnia wypad do paśnika (jakieś
półtora kilometra biegiem). Zabraliśmy też Sasetkę, która nad
morzem pokazała, że taka przebieżka to dla niej drobiazg. Samym
biegiem Kapsel nie zaimponował, bo Landryna wykazała się równie
dobrą kondycją. Jednak w paśniku, moim zdaniem pokazał się z jak
najlepszej strony. Przede wszystkim usunął wszystkie pajęczyny,
aby Landryna mogła wejść na poddasze. Nie weszła, bo już na
piątym szczebelku zaczęła panicznie krzyczeć, że ma lęk
wysokości. Jednak Kapsel nie zabłysnął w jej oczach (tym, że
wielokrotnie wchodził i schodził po drabinie). Uznała, że dla
kogoś, komu nie straszna wysokość, nie jest to żadnym wyczynem.
Sprowadziła więc Kapsla „do parteru”, mimo że ja stałem za
nim „murem”, próbując wymyślać inne zadania (tuż nad
ziemią).
Skoro tutaj się nie udało, to
postanowiliśmy urządzić spanie pod gołym niebem … a dokładniej
na trampolinie. Niestety w oddali zaczęło błyskać i Kapsel jako
pierwszy wrócił do domu. Landryna przyszła dopiero wtedy, gdy
dobrze lunęło. Niestety porządnych grzmotów się nie
doczekaliśmy, więc nie wiem kto wykazałby się silniejszą
psychiką.
Powyższy opis (akurat tym razem) nie
jest bezcelową dygresją.
Istnieje duże prawdopodobieństwo, że
Kapsel znajdzie się w domu dziecka. Nie wiem jeszcze, jak na taką
ewentualność go przygotować, ale jakoś będzie trzeba to zrobić.
Sam pobyt w placówce nie będzie dla
niego czymś złym. Chłopak bardzo lubi towarzystwo innych dzieci.
Nawet teraz czasami mówi, że szkoda, iż w wakacje nie chodzi do
przedszkola. Być może będzie też mógł częściej spotykać się
z mamą (o ile ta będzie miała na to ochotę).
Również taka Landryna może się (w
placówce) okazać jedną z bardziej przyjaznych mu osób. Na tą
chwilę uważam, że Kapsel jest bardzo podatny na środowisko, w
którym przebywa. Gdy będzie miał kilkanaście lat, to aby
zaistnieć w grupie, będzie skłonny kraść, ćpać, bić … a być
może nawet zabić. Pojęcie „fali” cały czas istnieje i nie
dotyczy tylko wojska. Kapsel najpierw zostanie „kotem”, a potem
sam będzie dręczył „koty”. Chyba, że zostanie "kotem permanentnym".
Jeżeli nie dojdzie do adopcji
(krajowej lub zagranicznej), to rozpocznie się poszukiwanie rodziny
zastępczej. Czy taka się znajdzie? Jest wiele rodzin, które
chciałyby zostać rodziną zastępczą (zresztą w rozmaitej
formie), ale nimi nie zostają. Niestety „taki mamy klimat” i to
od wielu lat. Moim zdaniem problem polega na tym, że opieka
zastępcza jest finansowana przez samorządy. Te biedniejsze, pewnie
nie mają pieniędzy na organizowanie szkoleń dla rodziców
zastępczych, utrzymywanie pracowników koordynujących pracę tych
rodzin, wspomagających je i jednocześnie kontrolujących. Łatwiej
„wykupić” pobyt dziecka w rodzinie zastępczej z innego powiatu,
a nawet zapłacić dużo więcej, umieszczając dziecko w placówce.
Teoretycznie dziecko do dziesiątego roku życia powinno znaleźć
się w rodzinnej pieczy zastępczej. Wielokrotnie tak nie jest. Co
więcej, nadal są tworzone placówki dla małych dzieci. Są one
nieco ładniej „opakowane”, zareklamowane, wspomagane pracą
wolontariuszy – co nadaje im pewnego specyficznego charakteru.
Nasz powiat nie umieszcza małych
dzieci w domach dziecka, więc jeżeli nie dojdzie do adopcji i nie
znajdzie się rodzina zastępcza „na stałe”, to pewnie Kapsel
spędzi z nami jeszcze trzy lata (chociaż to z kolei przeczy
definicji pogotowia rodzinnego).
Może być też tak, że ktoś wpadnie
na cudowny pomysł, aby oddać go do domu pomocy społecznej.
Wszak to idealne rozwiązanie (z punktu
widzenia PCPR-u). W pogotowiu rodzinnym zostanie zwolnione miejsce,
więc każdy sąd taką decyzję „przyklepie” - w końcu jest to
zgodne z ustawą. Za utrzymanie dziecka w domu pomocy społecznej nie
zapłaci już starosta, tylko nasza gmina (dla której za chwilę
staniemy się „kulą u nogi”). DPS wydaje się miejscem bardziej
bezpiecznym niż dom dziecka, mimo że bardziej ogłupiającym. Ale
historia lubi się powtarzać. Może zawitają do tego ośrodka jacyś
ludzie, którzy stwierdzą, że Kapsel się marnuje. Może przez
kolejnych kilka lat znowu poczuje, że należy do rodziny –
kolejnej rodziny.
Jaki to wszystko ma sens?
Póki co, czekamy co przyniesie nam
czas. Z każdym dniem coraz bardziej przestaje nas przerażać myśl,
że możemy spędzić z chłopcem jeszcze kilka lat, za to coraz
bardziej się obawiamy, że może on nie znaleźć rodziny.
Jednak na koniec zrobię jeszcze pewną
dygresję – po prostu muszę (może dlatego, że jest to scena z
dnia dzisiejszego).
Kapsel od przedwczoraj przebywał u
rodziców Gacka (chłopca, który jeszcze do niedawna przebywał w naszym pogotowiu), którzy mają domek letniskowy nad jeziorem.
Trochę się zdziwiłem, ale
zdecydowali się zaprosić nas dzisiaj do siebie z całą naszą
aktualną piątką (z Kapslem - szóstką). Pojechaliśmy więc dwoma
samochodami, bo inaczej się nie dało. Spotkanie było fantastyczne.
Również Dennis był nad wyraz grzeczny. Może dlatego, że upodobał
sobie kosiarkę (taką zabawkę, którą zresztą na pożegnanie
dostał w prezencie) i przez większą część czasu kosił nią
wszystko. Nawet bardziej absorbowała nas Landryna, ponieważ
nieoczekiwanie poznała tam miłość swojego życia.
Ale nie to jest ciekawe. Poszliśmy z
całą ferajną na plażę … i to nie byle jaką plażę –
ratownicy, pracownicy obsługi, ochrona. Do tego tłum ludzi.
Rozłożyliśmy koce, rozebraliśmy się
do strojów kąpielowych (przynajmniej dzieci) i … wyciągnęliśmy
piwo. Było to piwo bezalkoholowe, jednak butelki wyglądały
dokładnie tak samo jak normalnego piwa (miały tylko dodatkowy
napis, którego nie dało się przeczytać z odległości większej
niż trzydzieści centymetrów). No i do tego nasze teksty typu:
„przytrzymaj to piwo, bo ja go muszę przewinąć”, albo „weź
to piwo, bo ja teraz pójdę się z dziećmi wykąpać”. Byłem
przekonany, że za chwilę (w najlepszym razie) ktoś nam zwróci
uwagę. A tu nic … sam nie wiem, co mam o tym myśleć.
zacznę od konkretnego pytania: czy te szczegółowe opisy dzieci pochodzą z ocen rozwoju sporządzanych przez opiekunów? Czy dostarczacie też jakieś inne papiery? Nasze oceny robię szczegółowe i nie ukrywam, że inspiruję się Waszymi, np. sprawdzam ocenę rozwoju Waszych dzieciaków i przykładam ją do naszych analizując, co jest do przodu, co do tyłu, co podobne, na co jeszcze zwrócić uwagę.
OdpowiedzUsuńAle w planach mam napisanie listu do ewentualnych kandydatów na RA, z pozycji opiekunki; listu urealniającego dzieci jako osoby. Czy robiliście kiedyś coś takiego?
Wychodzę z założenia, że ludźmi, którzy najlepiej znają dzieci jesteśmy my, rodzice zastępczy, bo jestesmy z nimi non stop kolor. Zresztą w liście absolutnie zaznaczę konieczność długiego przechodzenia do nowej rodziny, aby to nie była kwestia zaskakująca przyszłych rodzicow na pierwszym spotkaniu. Chcę im dać czas na przemyślenie tej sprawy i ułożenie jej w głowach.
(Boże, piszę to wszystko, a prawda jest taka, że nie wyobrażam sobie ich odejścia. Ale dobra, milcz, bloo)
A druga rzecz już mniej konkretna - trzymam kciuki za Kapsla. Czasem myślę, że w 38 milionowym kraju nie ma opcji, aby nie dobrać rodziców i dzieci, nawet tych wymagających dzieci. Niech statystyka stanie w tym przypadku po stronie Kapsla, bardzo mu tego życzę.
bloo
Niestety rodzina zastępcza musi pogodzić się z faktem, że to PCPR zgłasza dziecko do adopcji, więc tylko od tej instytucji zależy, jakie informacje zostaną przekazane.
UsuńMy na szczęście mamy PCPR, który pracy się nie boi. Zresztą tego samego wymaga od nas. Kwartalne opisy naszych dzieciaków (które umieszczam też na tym blogu) przygotowuję na tak zwane zespoły, oceniające dzieci w pieczy zastępczej. Nie jest to żaden wymóg (ani ustawowy, ani ze strony naszego PCPR-u). Początkowo myślałem, że mogą one ewentualnie posłużyć do sporządzenia opinii dla Ośrodka Adopcyjnego. Okazało się jednak, że są one dołączane do całej dokumentacji (w wersji oryginalnej, więc często warto się przyłożyć). Poza tym, w przypadku dzieci korzystających z pomocy specjalistów, dołączamy w formie tabelarycznej, chronologiczny spis wszystkich wizyt, postawione diagnozy, zalecenia i umówione kolejne spotkania. Ważne jest też miejsce (szpital, ośrodek) i nazwisko osoby (lekarza, terapeuty), która zajmowała się dzieckiem. Część rzeczy zapewne rodzice adopcyjni mogliby odtworzyć na podstawie książeczki zdrowia, ale nie wszystko jest tam wpisywane. Zresztą nasza pani koordynator też zawsze nas wypytuje i skrzętnie notuje wszystkie wizyty u specjalistów. Wychodzimy jednak z założenia, że im więcej informacji, tym lepiej.
Poza tym, PCPR otrzymuje od nas kopie wszystkiego co dostajemy z różnych ośrodków (opinie, wyniki badań). To dalej wędruje do „teczki” ośrodka adopcyjnego i jest przedstawiane rodzicom adopcyjnym.
Krótko przed zgłoszeniem dziecka do adopcji, jesteśmy zobowiązani przekazać aktualną ocenę psychologa, lekarza rodzinnego i kopię karty szczepień.
Jeżeli chodzi o list do rodziców adopcyjnych, to nie rozważaliśmy nigdy takiej formy wyrażenia swojej opinii, chociaż jest to bardzo ciekawa propozycja.
Jednak w naszym przypadku już same opisy zachowań i postępów dzieci mają formę pewnego rodzaju dziennika, czy też pamiętnika. Mamy też to szczęście, że ośrodki, z którymi mamy do czynienia, już wcześniej informują rodziców adopcyjnych, że to jednak będzie dość długi proces, wiele przyjazdów, wiele pożegnań, które łamią serce. Rodzice to rozumieją (a nawet jeżeli nie, to udają, że rozumieją).
No i sprawa najciekawsza. Od momentu otrzymania telefonu z ośrodka do zapoznania się z dzieckiem, często mija dzień – dwa. Najgorzej mają ci rodzice, którzy zapoznają się z dokumentacją w piątek i muszą czekać do poniedziałku lub wtorku. Być może oni mają trochę więcej czasu na ułożenie sobie wszystkiego w głowie, chociaż nie wiem, czy potrafią wówczas racjonalnie myśleć.
Rozstania z dziećmi zastępczymi nie są łatwe. Jednak jeszcze nigdy nam się nie zdarzyło, aby został „pusty dom”. Zawsze pozostają inne dzieci, które wymagają opieki zainteresowania. Dlatego bardzo się cieszę, że nasz PCPR nie wymagał, abyśmy przed pozostaniem pogotowiem, byli zwykłą rodziną zastępczą. Gdybyśmy mieli tylko Smerfetkę i Gacka (którzy jednocześnie odeszli do rodzin adopcyjnych), to pewnie byłaby tragedia. A już zwłaszcza, gdyby to były pierwsze dzieci umieszczone u nas w pieczy zastępczej.
Rozważaliśmy niedawno w komentarzach potrzebę szybkiego spotkania się z dzieckiem tuż po odejściu do rodziny adopcyjnej. Gdy w tej chwili zastanawiam się nad przypadkiem Gacka (przypadkiem, który jest niezwykły w naszej historii bycia pogotowiem rodzinnym), to muszę stwierdzić, że taki sposób przejścia do nowej rodziny jest korzystny dla każdej ze stron (nie tylko dla dziecka). Chłopiec co jakiś czas nas widuje, więc nawet jeżeli podświadomie zakłada że wkrótce się znowu spotkamy, to najwyżej daje mu to jakieś dodatkowe poczucie bezpieczeństwa. My go odwiedzamy i widzimy, że jest szczęśliwy. Nasze dzieci zastępcze widząc go, w jakimś sensie czują, że odchodzące od nas dzieci nie znikają w otchłani, tylko nadal istnieją i nadal są ich kumplami. I w końcu jego rodzice widzą, że nawet jak przyjedziemy z całą bandą (która być może jest jedyną historią chłopca, którą pamięta), to nic się nie dzieje. Nadal oni są najważniejsi.
Adopcja doskonała? Nie wiem, ale życzę Ci bloo właśnie czegoś takiego.
Super, dzięki za odpowiedź, jest bardzo pomocna. Swoją drogą powinien się ukazać poradnik dla RZ napisany przez RZ. Nasze środowisko powinno się zacząć samo standaryzować, a nie jedynie szkolić zewnętrznie i czekać na dyrektywy instytucjonalne.
OdpowiedzUsuń***
Odnośnie reszty: tak, adopcja Gacka jest własnie taką, jaką chciałabym widzieć i u nas. Ale to się równie dobrze może zakończyć Smerfetką i naszą całkowitą bezradnością, bo nie przebijemy głową muru adopcyjnego. Nadal stoję na stanowisku, że wyrwanie dziecka po 3 latach z bliskiej relacji z RZ i urwanie kontaktu bezpośredniego na dwa miesiące, jest krótkowzrocznością rodziców i krzywdą dla dziecka.
Wracając do standardów jeszcze - one by się przydały również dlatego, aby z jednej strony odbrązowić pieczę, ale z drugiej strony oczyścić ją z ludzi, którzy nie powinni się tym parać. Rodzice adopcyjni są w dość kiepskiej sytuacji pod tym względem, bo dla nich piecza jest na ogół niewiadomą i niewiele o niej wiedzą, więc pójście w kierunku narracji "teraz, skarbie, dopiero ci będzie dobrze, bo masz prawdziwy domek i miłość" jest prostą i fatalną konsekwencją. Tymczasem moje dzieci mają prawdziwy dom i miłość, a ich historia jest linią ciągłą, nie zaś zdaniem otwartym czekającym na kropkę w postaci rodziców adopcyjnych. I wiem, że jest wiele takich rodzin zastępczych, ktore sa po prostu dobre.
Dla nas ten brak przepływu informacji i mnożenie mitów o RZ jest zabójcze, bo odbija się w efekcie na losach dzieci, dla których rodzice adopcyjni chcą budować historię na nowo, bez świadomości, że ona już istnieje i nie wolno jej zlekceważyć.
***
Odnośnie pogotowia i pożegnań. Powiem szczerze, że nie wiem, czy istnieje idealny model. Masz rację ze spostrzeżeniem, że obecność nowych dzieci chroni przed porozstaniową depresją, bo zwyczajnie trzeba zajmować się rzeczywistością i nie pozwalać sobie na luksus rozdrapywania ran.
Ale też moje biologiczne dzieci są w wieku wymagającym uwagi i obecności rodziców, więc dla nas czas rozstania będzie czasem rodzinnego urlopu, na który chłopcy czekają. Co wiąze się z tym, że niemal na pewno będziemy mieć full czasu na rozpacz.
I nie wiem, czy zamieniłabym ten układ na Wasz, czyli brak 'okresu próbnego', bo każdy z tych układów ma plusy i minusy. W chwili obecnej urlop z rodziną ma dla mnie tak dużą wartość, że ta szala przeważa. Co więcej piecza jest zawsze równaniem z wieloma niewiadomymi: wzięliśmy w opiekę dzieci o prostej sytuacji rodzinnej. Ha ha, świetny żart. Kolejny termin rozprawy wyznaczono na połowę listopada, czyli dzieci spędzą u nas więcej niż rok. Do tego nikt nie ma pojęcia, czym zakończy się rozprawa - czy nastąpi odebranie praw? A jeśli tak - czy będzie apelacja? A jeśli tak - ile czasu rodzice jeszcze to przeciągną?
A może dzieci wrócą do rodziców?
Każde z tych pytań oznacza konkret praktyczny, w najgorszym układzie nasza wspólna historia może potrwać i trzy lata. Dla dzieci są to dekady, Mała obecnie świata poza nami nie widzi, ze Starszym problem jest bardziej złożony, bo on czeka na tatę i ma z nim więź, więc paradoksalnie o niego boję się mniej, on ma w swojej głowie już podział świata na różne rodzaje więzi. Ale Mała go nie ma.
Jak oddać małe dzieci po 3 latach? Co wtedy jest celem?
Tego się nigdy nie wie na początku drogi.
Do pół roku twierdziłam twardo "nie mam planów adopcyjnych, piecza jest naszym fokusem". Ale po 10 miesiącach, niepoliczalnych uściskach tłustych łapek, setkach słów 'mamo' i 'tato', tuleniu się do nas w obecności rodziców i zlewaniu obecności tychże rodziców, te pytania narastają. I rodzi się we mnie obawa, czy sam system mnie nie doprowadzi do decyzji o adopcji, która nigdy - i piszę to uczciwie - nie była moją motywacją, ba, nie brałam jej nigdy pod uwagę, ale sam czas robi swoje. Inny jest stan ducha, kiedy oddaje się dziecko po pół roku, a inny, kiedy należy to zrobic po latach.
I nie piszę tu nawet o sobie, ale o rewolucji w życiu dwójki dzieci, które nam zaufały.
Cholernie ciężki temat.
bloo
ojej, zapomniałam o najwazniejszym - piszcie na Bocianie o Kapslu (jakby się okazało, że z obecnej rodziny nici). To specyficzna strona czytana jednak przez ludzi z kwalifikacjami, wiec ryzyko zgłoszenia się zielonych łebków jest dość niskie.
OdpowiedzUsuńJesli mogę tylko udzielić rady- błagam, nie popełniajcie takich okropnych wpisów typu "chłopiec lat x z uregulowaną sytuacją prawną czeka na rodzinę, informacja pod tel....". Nie wiem, dlaczego ludzie nie korzystają z okazji i nie opisują rzetelnie dzieciaków, skoro właśnie tam mogą to zrobić i mogą zbudować konkretny obraz dziecka. Sami działają na własna szkodę, bo im mniej info tym więcej telefonów od czapy.