Zmotywowani udanym wyjazdem nad morze w
ubiegłym roku, postanowiliśmy całą operację powtórzyć również
tego roku. Wprawdzie obsada naszych dzieci zastępczych była już
zupełnie inna, to jednak ilościowo wszystko pasowało – trzy
sztuki.
Sasetka, pójdziemy do wody? |
Na dobrą sprawę, gdyby nie Kapsel, to
byłyby to nudne wakacje i za bardzo nie miałbym o czym napisać.
Sasetka i Maruda są grzecznymi dziećmi, jakich większość nad
morzem (… no może prawie większość). Dziewczynka chodzi za
rączkę, chłopiec jeździ w wózku. Ten drugi posadzony na plaży,
potrafi godzinami przerzucać piasek z jednej kupki na drugą. Ta
pierwsza wprawdzie jest dużo bardziej odważna i czasami oddali się
na odległość kilku metrów (również wchodząc do wody), to
jednak jest bardzo posłuszna. Za to Kapsel … chyba tylko cud
spowodował, że nie zagubił nam się na plaży.
Dla mnie było to bardzo ciekawe
doświadczenie, ponieważ po raz pierwszy przebywałem z chłopcem
przez prawie tydzień, non-stop. A dokładniej mówiąc, przez 24
godziny na dobę, ponieważ spaliśmy w jednym pokoju. Miałem więc
okazję przyjrzeć się również jego zachowaniom nocnym i porannym.
Przed wyjazdem, zastanawiałem się, jak bardzo zmęczony wrócę po
tych wakacjach. A tu niespodzianka, bardzo miło wspominam spędzony
razem czas.
Dochodzę do wniosku, że w przypadku chłopca, jedynym i
wystarczającym warunkiem jest akceptacja go takim, jakim jest. Nad
ranem Kapsel śpiewał, ziewał, mówił do siebie, udawał karetkę
pogotowia, szczekał, podnosił i opuszczał rolety, przestawiał
meble … czasami na chwilę zajął się jakąś zabawką. Ja
udawałem, że śpię (chociaż czasami zdarzało mi się faktycznie
na jakiś czas przysnąć), bo wiedziałem, że jak tylko wstanę ...
to dopiero się zacznie. Mogę więc z czystym sumieniem stwierdzić,
że chłopak dbał o mój sen i w swojej ocenie pozwalał mi się
wyspać.
Kapsel przez cały czas zadawał
tysiące bezsensownych i powtarzających się pytań, na przykład
przy obiedzie:„czy teraz jest rano?”, albo ciekawe pytanie:
„dzisiaj jest słońce, … a czy jutro wyjeżdżamy?”. Być może
czuł jakąś wewnętrzną potrzebę komunikowania się z nami w ten
sposób, lub też stosował skróty myślowe, których my nie
rozumiemy.
Stwierdziłem, że z uporem maniaka,
będę mu odpowiadał (zupełnie się nie irytując). Nie wiem tylko,
czy tą metodę wakacyjną można przenieść do naszego szarego,
codziennego życia, w którym mimo wszystko, chcemy go czegoś
nauczyć. A może właśnie nie powinniśmy go niczego uczyć?
Ostatnio spotkaliśmy osobę, która jest pedagogiem specjalnym i na
co dzień ma do czynienia z dziećmi pokroju Kapsla. Stwierdziła, że
naszym zadaniem jest dać mu poczucie bezpieczeństwa, ciepła. Od
nauczania jest przedszkole, logopeda, zajęcia z integracji
sensorycznej. Układając puzzle z Majką, powinien mieć poczucie,
że jest to zabawa. Teraz cały czas ma świadomość, że jest
oceniany. Abstrahując już od tych konkretnych puzzli, chłopak
ciągle upewnia się, czy dopasował właściwy kawałek do całej
układanki. Gdy mówi, że coś jest zielone, to widzę w jego
oczach, że obawia się, że to jednak nie jest zielone. Majka
zrobiła kiedyś dość brutalny eksperyment. Powiedziała Kapslowi,
że będzie mógł zjeść tyle truskawek, do ilu policzy. Za
pierwszym razem doliczył do trzech. Za drugim … też tylko do
trzech. Ostatecznie udała, że to był żart, więc zjadł całą
miseczkę (jak inne dzieci), jednak ta sytuacja uzmysłowiła nam, że
w jego przypadku, chcieć wcale nie oznacza móc.
Ponieważ Kapsel już dzień przed
wyjazdem nad morze ciągle dopytywał, czy będziemy tam (na
wakacjach) spać, zrobiłem sobie ciekawe doświadczenie, licząc ile
razy zada to samo pytanie w dniu wyjazdu. Od momentu wejścia do
samochodu, do czasu wieczornej kąpieli, było to 18 razy
(prawdopodobnie było jeszcze kilka pytań, które zadał Majce, a ja
tego nie słyszałem). Za każdym razem, ze stoickim spokojem,
odpowiadałem: „tak, będziemy tam spać”.
W drodze na plażę (było to około
400 metrów), średnio 5 razy zadawał pytanie: „Czy idziemy nad
morze?” Dotychczas miałem wrażenie, że odpowiadając Kapslowi po
raz setny na jakieś pytanie, robię z siebie idiotę. Wydawało mi
się, że on doskonale zna odpowiedź na zadane pytanie, tylko jakaś
wewnętrzna siła każe mu to pytanie zadać ponownie. Teraz wydaje
mi się, że chłopak pyta, bo tego nie pamięta. Kapsel zwyczajnie
ma krótką pamięć … i to bardzo krótką.
Wujek! Będziemy tutaj spać? |
Jednego dnia szliśmy z plaży na
obiad. Każdy zastanawiał się, na co tym razem ma ochotę. Nawet
trzyletnia Sasetka stwierdziła, że chce „schabowego”, a
półtoraroczny Maruda powiedział „ooooo!” (nie znamy się
jeszcze na tyle, aby zrozumieć, co miał na myśli, ale swoje zdanie
wyraził).
Kapsel również się opowiedział –
stwierdził, że zje schabowego. Pięć minut później zapytał
„dokąd idziemy?”. Uzyskawszy odpowiedź, że na obiad, zapytał
„a co będzie?” Na zadane pytanie: „a co wybrałeś przed
chwilą?”, odpowiedział również pytaniem: „gofry?”. Po
krótkiej konwersacji, ostatecznie potwierdził, że nadal chce
schabowego. Jednak gdy na stół „wjechał” schabowy i mielone,
stwierdził że przecież on chciał mielone. Niestety miał pecha,
bo tego dnia mielone było moim wymarzonym daniem, musiał więc
zadowolić się schabowym.
Wracając z obiadu, stwierdził że
teraz idziemy na krewetki. Pomyślałem sobie ... dobrze, że na
krewetki, a nie na ośmiorniczki, ale dla pewności zapytałem: „a
co to są krewetki?”. Odpowiedział, że to takie coś, co ma
czapeczkę i ogonek. Ostatecznie zaprowadził nas na gofry. Czapeczkę
i ogonek zapamiętał z logo firmy, ale skąd słowo „krewetki”?
Kolejnym przykładem krótkiej pamięci,
jest sytuacja gdy szliśmy brzegiem morza i Kapsel widząc molo
zapytał, czy tam pójdziemy. Odpowiedzieliśmy, że nie tylko
wyjdziemy na molo, ale również pójdziemy na lody. Minęły może
dwie, albo trzy minuty, gdy doszliśmy do poziomu schodów. Kapsel
już zapomniał, że mieliśmy wyjść i szedł dalej.
Zjedliśmy lody i zapytałem chłopca,
czy wraca ze mną i Sasetką wzdłuż plaży, czy z Majką i Marudą
przez las. Stwierdził, że pójdzie przez las. Po kilku minutach
zaczął opowiadać co będzie robił, gdy będziemy wracać brzegiem
morza. On nie zmienił zdania, on był przekonany, że zawsze chciał
wracać plażą.
A gdzie ta bita śmietana? |
Albo kolejna ciekawa sytuacja, gdy
chłopiec bardzo chciał pójść na molo. Wprawdzie Majka pojechała
już lasem z Marudą, a my razem z Sasetką wyszliśmy na plażę
ponad kilometr za molo, to stwierdziłem, że skoro tak bardzo chce,
to się cofniemy (zwłaszcza, że widziałem, iż Sasetka ma jeszcze
spory zasób sił).
Spacerujemy więc sobie po tym molo,
gdy nagle Kapsel zadaje pytanie:
- A kiedy pójdziemy na molo?
- Właśnie jesteśmy na molo.
- Ale ja chciałem takie z bitą śmietaną.
Chłopiec poznał szereg nowych słów,
jednak prawie tydzień zajęło mu rozróżnienie gofra od molo, a na
parawan do dzisiaj mówi „szpadle”. Natomiast doskonale wie, co
to wózek widłowy, podnośnik hydrauliczny. Bezbłędnie wskazuje i
nazywa koparkę, lawetę. Odróżnia skuter wodny od motorówki. Wie
też jak wygląda kuter, lecz cały czas mówi, że płyną „skutery”
i „kutery”, chociaż w tym ostatnim przypadku, logiki nie można
mu odmówić.
Czasami się zastanawiam, czy chłopak
nie ma jakieś formy Zespołu Aspergera, mimo że nigdy żaden
specjalista nie zwrócił uwagi na taką możliwość. Większość
twierdzi, że chłopak jest opóźniony w rozwoju i stąd wynika jego
niefrasobliwość (ot, taki siedmiolatek z umysłem czterolatka).
Nasza fizjoterapeutka nawet uważa, że biorąc pod uwagę jego
trudny poród, to i tak dobrze, że jest sprawny fizycznie i jako
tako myśli.
Odpowiadamy mu więc na jego pytania,
starając się wcześniej motywować go do poszperania w swojej
pamięci, mówiąc dla przykładu „przypomnij sobie... przed chwilą
zadałeś już to pytanie?” - czasami sobie przypomni. Chociaż
Kapsel często pyta o coś, co naszym zdaniem zupełnie do niczego mu
się nie przyda. Na przykład na wakacjach, co chwilę pytał, która
jest godzina, choć nie zna się na zegarku, a nawet myli pory dnia.
Rano, wieczór, noc – dla niego są to nadal pojęcia
niezrozumiałe.
Cały czas staramy się tłumaczyć
Kapslowi, że nie ma zagadywać obcych ludzi. Jest to trochę walka z
wiatrakami, bo ci ludzie odbierają jego zainteresowanie bardzo
pozytywnie i z uśmiechem.
Każdemu mówi „dzień dobry”.
Któregoś dnia powiedział do przypadkowego mężczyzny „dzień
dobry, ale ma pan fajny samochód”. Zwróciliśmy Kapslowi uwagę,
że nie zna pana, a pan na to, że przecież właśnie się poznali.
W większości przypadków jego
zaczepki są zbywane uśmiechem, lub krótką odpowiedzią. Bywa
jednak, że niektórzy wdają się z nim w pogawędkę, co niestety
dla Kapsla jest przysłowiową „wodą na młyn”. Jednak zdarzają
się sytuacje, gdy obcy ludzie go irytują i sam kończy dyskusję.
Próbował któregoś dnia przedstawić
swoje rodzeństwo zastępcze.
Aby to dobrze zobrazować, muszę
uchylić rąbka tajemnicy, wyjawiając że Maruda to Jerzy.
Kapsel mówił do jakiegoś przypadkowo
spotkanego faceta, że to jest Sasetka, a to Julek (Kapsel nie
wymawia „r”). Ten chcąc być miłym, powiedział: „cześć
Julek”. Kapsel na to : „nie Julek, tylko Julek”. I tak przez
chwilę się przekomarzali, aż w końcu chłopak sobie odpuścił
dalszą konwersację, stwierdzając zapewne niski poziom
intelektualny swojego rozmówcy.
Jednak Kapsel najbardziej lubi się
droczyć z trzyipółletnią Sasetką. Być może wynika to z tego,
że w zabawach, w których należy wykazać się dobrą pamięcią i
logiką, w większości przypadków ma z nią małe szanse.
Jak mam się z tym nie przewracać? |
Niestety na wyposażeniu naszego domu
(nad morzem) była hulajnoga. Tak więc każdą chwilę, którą
spędzaliśmy w naszym ogrodzie (bo i coś takiego też mieliśmy na
„wyposażeniu”), wykorzystywał na jeżdżenie alejkami i
krzyczenie do Sasetki: „Nigdy mnie nie dogooonisz !!!”. Akurat w
tym przypadku miał rację, bo dziewczynka jeszcze nie potrafi stanąć z nim w szranki w tej dyscyplinie.
Jednak najciekawsze były chwile
spędzane w wiacie ogrodowej, tuż po kolacji. Bardzo przypominały
mi one scenę z filmu „Szczęki”, w której Quint i Matt Hooper,
przechwalali się, który z nich ma większe obrażenia po spotkaniu
z rekinami. U nas było dokładnie tak samo: „a ja mam tutaj guza”,
„a ja tutaj ból”, „a mnie boli ten siniak”, „a zobacz tą ranę”, „a ja tutaj mam plaster”, „a mnie boli ręka” i
tak dalej. W tej rywalizacji, Kapsel zawsze był górą. Ilość
odniesionych przez niego obrażeń mogłaby niejedną osobę skłonić
do zadania sobie pytania, czy przypadkiem ktoś nie stosuje wobec
niego przemocy fizycznej. Niestety chłopak przewraca się kilka razy
dziennie (również idąc prostą drogą). Na szczęście szybko
wstaje, otrzepuje się i mówi: „nic się nie stało”. Potrafi
rzucić kamieniem do morza w taki sposób, że sam dostanie nim w
głowę, albo nabije sobie guza niesioną przez siebie kłodą
drewna.
Z tego względu Kapsel musiał być na
plaży pod ciągłą obserwacją i niestety musieliśmy stosować
szereg zakazów, jak choćby rzucanie kamieniami do morza bez naszej
wyraźnej zgody (ponieważ chłopiec skupiał się tylko na samym
fakcie rzucania i jednoczesna ocena, czy przypadkiem jakaś osoba nie
jest w zasięgu jego rzutu, już go przerastała).
Chłopak nawet jeżeli nie oddalał się
od nas na odległość kilkunastu metrów, to potrafił
niespodziewanie przynieść jakąś piłkę, albo jeden sandał.
Zawsze miał odnieść znalezisko w miejsce, z którego je zabrał –
ale czy faktycznie było to „to miejsce”?.
Na szczęście większych strat
materialnych nie mieliśmy. Wprawdzie połamał wanienkę, w której
się kąpał oraz wróciliśmy mniej więcej z połową zabawek,
którą przywieźliśmy, to zgodnie z Majką stwierdziliśmy, że
liczyliśmy się z koniecznością pokrycia większych kosztów
(zwłaszcza dotyczących wyposażenia domku, w którym mieszkaliśmy).
Wanienka była już stara, a brak
sporej ilości zabawek spowodował, że mieliśmy trochę więcej
miejsca w bagażniku. Najbardziej nas śmieszyło, jak Kapsel
próbował tłumaczyć zaginięcie takiej, czy innej rzeczy. Zawsze
mówił, że zabawki „zniknęły”, albo że Sasetka zakopała je
w piasku. W pewnym sensie mówił prawdę. Sami widzieliśmy jak
część z nich pochłonęło morze, a kilka znaleźliśmy za płotem
sąsiada.
Znowu zniknęła łopatka? |
Pewnego dnia wracaliśmy z plaży i
przejechała obok nas na sygnale policja i karetka pogotowia.
- Może ktoś się utopił – stwierdziłem.
- Albo tylko jakaś stłuczka na jezdni – dodała Majka.
- A może ktoś się pokłócił – skomentował Kapsel.
Cóż, każdy ma własne doświadczenia.
Miałem jeszcze w planie opisać
dzisiaj aktualną sytuację chłopca w jego drodze do adopcji, jednak
zostawię ten wpis na następny raz.
Niech ten artykuł pozostanie
zbiorem anegdot i opisów zachowań Kapsla, które wzbudzają
uśmieszek. My teraz też już się z tego śmiejemy. Pewnie dlatego, że jesteśmy
tylko na chwilę, nawet jeżeli ta chwila będzie trwała może
jeszcze trzy lata.
Tak. Zgadzam sie z pedagogiem specjalnym, rodzice sa od poczucia bezpieczensta. To szkola, przedszkole ma prowadzic terapie.
OdpowiedzUsuńStudiowalam pedagogike specjalna przez 5 lat, a pracujac kiedys w spevjalistycznych uslugach opiekuńczych poznalam wielu rodzicow...ktorzy caly wolny czas w domu zapelniali swoim dzieciom terapiami. Wydawali na to bardzo duzo pieniedzy, a dzieci np.z zespolem aspergera( mam na mysli akurat dwie siostry), nie mialy w ogole czasu by sie pobawic. Jak ich mama przedstawila mi grafik zajec w domu i na zewnatrz...to trwaly one od 8 rano..do 19...w tym moje uslugi opiekuncze tez polegaly na prowadzeniu kolejnej terapi. To przyklad. Tacy rodzice maja ogromna wiedze nt.metod terapii i zaburzen rozwojowych swoich dzieci.
A chodzi o zwykle bycie..o zabawe...o milosc.
Rodzic nie musi karmic , ubierac, przewijac, bawic sie jak specjalista. Owszem niech korzysta ze wskazowek, ale nie musi sie przy kazdej czynnosci, a wrecz nie powinien zastanawiac, co dziecko w kazdej chwili nauczy, nie musi opracowywac celow na kazde zadanie, kazda aktywnosc dziecka. Rysuje..to niech rysuje jak umie. Trzeba starac sie wskazac , jak narysowac ludzika...ale nie tworzyc w glowie- ze dziecko ma narysowac glowe ludzika jako kolo, bo wtedy naucze je co to jest kolo. Nie. Rodzic ma sie bawic" o zobacz jaka smieszna narysowalam mu glowe".
Duzo zabawy a malo myslenia o terapi. I duzo milosci.
Tak widze role rodzicow.
Rodzic, ktory ciagle mysli , jakie pytanie zadac dziecku by sie nauczylo czegos, albo jak mam przewinac, jak nakarmicby bylo super, itd itd..jest tak spiety i skoncentrowany na tym..ze byleby niczego nie popsuc w terapii...ze w rezultacie nie daje poczucia bezpieczenstwa dziecku...bo sam zyje w ciągłym stresie.
Tak pisze ogolnie. Bardzo bym chciala kiedys na dluzej poznac Kapsla, bo musze powiedziec, ze przy jednoraxowym spotkaniu byl fajnym chlopczykiem. Ale ja mam w ogole jakas taka radosc z bycia z dziecmi niepelnospraenumi. Musze powiedziec, ze bardzo, bardzo kibicuje Kapslowi w drodze adopcyjnej.
Pozdrawiam Was Pikus i Majka.
Nikola
Pikusiu, ja mam tylko nadzieję, że ten wpis, w którym opiszesz bieżące perypetie w drodze adopcyjnej Kapsla, NASTĄPI JAK NAJSZYBCIEJ! ;)
OdpowiedzUsuńBardzo kibicuję Kapslowi. Chyba bardziej niż wszystkim dotychczasowym dzieciom, być może dlatego, że ma tak trudną sytuację. Jeśli jego perspektywy choć trochę poróżowiały to proszę, napisz.
Odnośnie pracy z dziećmi - skłaniam się do tego, co napisała Nikola i co powiedziała pedagożka specjalna. Jest na bocianie wątek o adopcji dzieci niepełnosprawnych, budujący ogólnie i zniechęcający mnie do oceny, bo cóż ja o tym wiem? Mogę jedynie powiedzieć "szacun". Niemniej czytanie grafików pracy z dziećmi, które nie chcą się rehabilitować po 3 godziny dziennie plus ćwiczenia, buduje we mnie silną solidarność z tymi dzieciakami, ale też stawia pytanie o to, czym ma być takie rodzicielstwo: to są zawody? Konkurs na najlepsze rodzicielstwo terapeutyczne?
Wiem, że rehabilitować trzeba, ale wiem też, jakie znaczenie dla więzi i szerokiego projektu wychowawczego ma powiedzenie dziecku "a chrzanić to, dziś nie ćwiczymy tylko idziemy do Zoo/gapimy się w chmury/leżymy do góry brzuchem". W ogóle jakie znaczenie dla bycia rodzicem ma przedłożenie projektu "więź" ponad projekt "efekt".
Ale ja mam inną perspektywę. Ostatnio doszłam do wniosku, że bycie RZ jest trochę jak bycie babcią. Widze sporo analogii. Kiedyś w życiu naszych dzieciaków pojawią się ich przyszli rodzice. Będą je wychowywać, uczyć zasad i socjalizować.
Z rozkoszą oddaję się więc noszeniu na rękach, całowaniu brzuszków i rozpuszczaniu naszej najmłodszej (przy wtórze krytyki starszych synów, że ją psuję) - oczywiście, że ją psuję, ale robię to z pełną świadomością, że tym dzieciom, na przystanku przejściowym o nazwie rodzina zastępcza, bardziej potrzebne jest zaspokojenie potrzeb emocjonalnych, ciepło i miłość, niż dyscyplina i sieriożne traktowanie zasad. Jak u babci.
Co nie oznacza, że nie ma u nas zasad, ale owszem, jest prawdą, ze więcej odpuszczam dzieciakom w pieczy niż swoim synom, i że to nie do końca wynika z różnicy wieku.
A w sekrecie powiem, że ten rodzaj rodzicielstwa daje mi masę radości, jest tak cudownie wolny od napinki.
bloo
Matko jakie Majka ma piękne nogi!!!
OdpowiedzUsuńInne części ciała ma równie piękne.
UsuńO dziękuję. Teraz już rzadko słyszę takie słowa 😊
UsuńTeż zauważyłem te długie nogi Majki, ale nie miałem odawagi tego skomentować.
OdpowiedzUsuńJednak razem z Kasią mamy pytanie co do Kapsla. Czy sam poród może spowodować takie opóźnienie rozwoju. Co mu właściwie było.
Jezeli nie jest to tajemnicą, to napisz proszę.
Kapsel miał zamartwicę urodzeniową. Prawdopodobnie niedotlenienie było długotrwałe, ponieważ szpital opuścił dopiero po miesiącu od urodzenia.
UsuńNiestety przez kilka kolejnych lat nie widywał lekarzy. Być może, gdyby trafił w ręce jakiegoś terapeuty, to teraz byłby zupełnie innym chłopcem. Ale to tylko "gdybanie".
To my też się pochawalimy, od dzisiaj jesteśmy z naszym bobaskiem w Stegnie. Mała podróż zniosła bardzo dzielnie ((400km)
OdpowiedzUsuńi już pada ze zmęczenia, pora spać.
Pozdrawiamy
Pikusiu, oprócz uśmiechu spowodowanego anegdotkami o wybrykach Kapsla oraz współczucia dla trudności, z którymi chłopiec się boryka, podczas lektury Twojego wpisu towarzyszyło mi coś jeszcze... Przekonanie, że Ty i Majka wspaniale łączycie w swoim pogotowiu profesjonalizm z miłością. Przywracacie nie tylko wiarę w ludzi (że się tak banalnie wyrażę), ale i dobre imię opiece zastępczej, którą media zwykle przedstawiają z niewłaściwej strony.
OdpowiedzUsuńNo ba, wierzę, wszak to chimera ��
OdpowiedzUsuń