Wyjazd na wakacje sprawia, że mając
trochę więcej czasu niż zazwyczaj, wieczorami buszuję sobie po
internecie (tak zupełnie dla przyjemności). Czasami trafiam na
niewiele warte artykuły, ale często coś szczególnie przykuje moją
uwagę. Tym razem dowiedziałem się, że Majka jest mikrochimerą.
Na szczęście tylko „mikro”, bo gdyby była prawdziwą chimerą,
to przynajmniej w połowie byłaby kozą.
Mikrochimeryzm polega na obecności w
danym organizmie, niewielkiej liczby komórek, różniących się
genetycznie od komórek gospodarza. W świecie zwierząt i roślin
jest to zjawisko występujące dość często. W przypadku człowieka,
mikrochimerami są głównie kobiety, ale również część
populacji męskiej. Pewną wymuszoną formą mikrochimer, są osoby
po przeszczepach albo transfuzji krwi. Jednak większość osób
posiada w swoim ciele fragmenty obcego DNA, które znalazły się w
ich organizmie w sposób zupełnie naturalny.
Już od dawna (końca XIX wieku) było
wiadomo, że kobieta w czasie ciąży przekazuje swój materiał
genetyczny dziecku. Jednak przez długi czas (aż do lat 90-tych XX
wieku) tajemnicą było, że również dziecko wysyła swoje komórki
do organizmu matki. Początkowo sądzono, że chodzi tylko o
chłopców. Jednak okazało się, że zwyczajnie łatwiej było
odnaleźć odmienne komórki zawierające chromosom Y. Tak więc, kobieta posiada w swoim organizmie pewną ilość komórek wszystkich
swoich dzieci (również tych, które na wczesnym etapie ciąży
zostały poronione).
Na dobrą sprawę „obce” komórki
są zwalczane przez układ odpornościowy organizmu, jednak z jakichś
powodów, część z nich pozostaje … i to pozostaje na długo –
nawet kilkadziesiąt lat. Być może organizm w jakiś sposób się
do nich przyzwyczaja, a nawet dochodzi do wniosku, że są one dla
niego korzystne. Wykazano bowiem pewien pozytywny wpływ na organizm
gospodarza. Czytałem o przypadku, gdy chora wątroba matki, została
„cudownie” zregenerowana. Okazało się, że w większości
składała się z „obcych” komórek dziecka danej kobiety.
Niestety trzeba się też liczyć z negatywnym oddziaływaniem na
organizm, co może prowadzić do pojawienia się chorób, które bez
istnienia komórek z innym DNA, zwyczajnie by nie zaistniały. Na
dobrą sprawę wszystko jest jeszcze na etapie badań i spekulacji
(chociaż może nie dotarłem do najnowszych opracowań). Z
wyczytanych informacji wynika, że „obce” komórki chronią przed
chorobą Alzheimera i rakiem piersi, ale z kolei mogą się
przyczyniać do rozwoju nowotworu jelita grubego.
Wszystkie nie swoje komórki można
spotkać niemal w każdym narządzie. Chociaż nie jest ich dużo
(aczkolwiek dla mnie 1:1000 to jest bardzo dużo), to jednak
występują nie tylko we krwi, ale również wątrobie, nerkach,
sercu, a nawet mózgu.
Dlaczego te badania tak bardzo
interesowały naukowców (poza czystą ciekawością)? Przede
wszystkim chodziło o możliwość prowadzenia nieinwazyjnych badań
prenatalnych, które aktualnie już się wykonuje. Wystarczy pobrać
próbkę krwi matki, wyizolować fragmenty komórek z obcym DNA i wykryć
ewentualne najczęstsze zaburzenia chromosomowe płodu.
Zastanawiałem się, skąd wiadomo, że
dana komórka jest akurat komórką dziecka, z którym aktualnie
kobieta jest w ciąży (a nie na przykład dziecka z poprzedniej
ciąży). Okazuje się, że materiał genetyczny płodu zawarty w
krwi matki, może stanowić aż do 20% całego wolnego DNA. Trudno
więc się pomylić.
Ale to jeszcze nie wszystko. A
właściwie najciekawsze mam do opisania. Kilka lat temu zostały
przeprowadzone kolejne badania, których celem było określenie
hipotetycznego wpływu potomków płci męskiej, na pewne
predyspozycje do chorób neurologicznych występujących głównie u
mężczyzn. Tym razem były to pośmiertne badania mózgu. Okazało
się, że również kobiety, które nie rodziły chłopców, też
miały obce komórki z chromosomem Y. Odsetek przypadków był na
tyle duży, że wątpliwe było postawienie tezy, iż kobiety te w
swoim życiu poroniły lub dokonały aborcji chłopca, czy też same w
życiu płodowym wchłonęły brata bliźniaka. Do tego ten materiał
genetyczny często nie pochodził od jednej osoby. W każdym razie,
wnioskiem z tych badań było podobno również to, że mikrochimerą
można zostać także poprzez spermę.
Jeżeli tak jest faktycznie, to Majka
cały czas ma mnie w swojej głowie (a dokładniej w mózgu).
Myślę, że naukowcy nie powiedzieli
jeszcze ostatniego słowa w temacie mikrochimeryzmu. Nigdzie tego nie
znalazłem, ale zacząłem się zastanawiać, że skoro potwierdzono
pewien wpływ obcych komórek na rozwój lub hamowanie niektórych
chorób, to być może te, które są obecne w mózgu, mają jakiś
wpływ na osobowość, albo postrzeganie pewnych rzeczy.
Już nieraz w swoim życiu spotykałem
się z przykładami osób, którym po przeszczepie lub transfuzji
krwi, w jakiejś mierze zmieniał się charakter. Prawdę mówiąc,
opowieści te wkładałem między bajki – a może niesłusznie.
Albo to, że małżonkowie się do
siebie upodabniają ... Samego faktu nie podważam, bo widzę to nie
tylko po sobie, ale również obserwując wiele znanych mi par.
Zawsze jednak sądziłem, że przyczyną jest wspólnie spędzany
czas, wspólne plany, marzenia, dążenie do określonych celów. A
może prawda jest o wiele bardziej tragiczna? Może Majka powoli
staje się mną?
Mam nadzieję, że tak nie jest,
chociaż czytałem o dużo bardziej abstrakcyjnych wnioskach.
Okazuje się, że te badania naukowe
potwierdzają teorię o Niepokalanym Poczęciu i Wniebowstąpieniu
Maryi. Bo przecież, skoro komórki Jezusa znajdowały się w jej
ciele, to nie po to, aby zostały sprofanowane obecnością komórek
Józefa, no i … siłą rzeczy musiały pójść do nieba.
Ciekawe, prawda?
A wiesz, zawsze miałam wrażenie, że moje dzieciaki są jakby we mnie wrośnięte z korzeniami. Ciekawe, nie? :)
OdpowiedzUsuńMyslisz, ze to przez to, matka rozumie swpjw dzieci i chlopa swego jakos latwiej?
OdpowiedzUsuńChyba wole jednak teorie o wplywie wspolnie spedzanego czasu i przegadanych godzin.