„Śmiech ze łzami pomieszany, ileż
w tobie niepokoju”. Ten fragment piosenki doskonale odzwierciedla
stan emocji rodziców zastępczych w ostatnich tygodniach pobytu u
nich dzieci, które za chwilę mają odejść do nowej rodziny. Po
raz pierwszy zdarzyło nam się, że w bardzo krótkim czasie,
wszyscy nasi podopieczni zostali zakwalifikowani do adopcji. No, może
prawie wszyscy, ponieważ z całej czwórki, tylko Białasek został
umieszczony w rodzinie zastępczej (chociaż również z motywacją
adopcyjną).
W przypadku naszej rodziny (będącej
pogotowiem rodzinnym), rozstania są nieuchronne. Trzeba to
zaakceptować i umieć się na nie przygotować. Jednak nie każde
odejście dziecka do nowej rodziny wygląda tak samo. Czasami jest
łatwiej, czasami trudniej.
Najczęściej Majka o wiele bardziej
przeżywa rozłąki, chociaż są wyjątki.
Do widzenia przyjacielu mój, (...) pożegnania nadszedł smutny czas. |
Odejście Białaska na mnie
praktycznie nie wywarło większego wrażenia. Chłopiec spędzał
noce i poranki w pokoju Majki. W ciągu dnia spał kilka godzin snem
południowym, więc tak naprawdę spędzałem z nim może dwie, albo
trzy godziny dziennie. Nawet zaskakiwało mnie to, że byłem dla
niego kimś ważnym, bo po pierwsze mówił do mnie „tata”, a po
drugie gdy tylko mnie zobaczył, to biegł się przytulić z
okrzykiem radości. Chociaż, gdy się temu bliżej przyjrzeć, to
jest wielu ojców, którzy poza weekendami, widzą swoje pociechy
tylko krótko przed ich snem. A jednak dzieci wiedzą, że to tata, i
może właśnie przez to, jest on dla nich czasami większą atrakcją
od mamy.
Niewątpliwie Białasek miał dużo
silniejsze więzi z Majką. Kilka dni temu spotkała się ona z
chłopcem przy okazji rozprawy w sądzie. Nie widzieli się ponad
miesiąc. Przypatrywał jej się uważnie, próbując sobie
przypomnieć: „skąd ja ją znam”. Jednak, gdy tylko coś chciał,
to wyciągał ręce do nowej mamy. Są to typowe reakcje wszystkich
dzieci, które od nas odchodzą. Sporo osób powątpiewa w możliwość
przenoszenia więzi. Dla mnie, takie zachowanie jest dowodem na to,
że dziecko, które nauczyło się nawiązywać więzi, potrafi
(zapewne podświadomie) wykorzystać tą umiejętność w dalszym
życiu.
Pewnym wyjątkiem jest Gacek – drugi
chłopiec, który za kilka tygodni opuści naszą rodzinę. Przez
długi czas nie wzbudzał on we mnie żadnych emocji, mimo że razem
ze Smerfetką, śpi w mojej sypialni. Jestem więc ostatnią osobą,
którą widzi przed snem, kimś na kogo może liczyć w nocy (gdy ma
jakieś koszmary senne), oraz pierwszą osobą, którą widzi po
przebudzeniu. Do tego spędzamy z sobą średnio dwie godziny
poranka, zanim zejdziemy do pokoju dziennego. Gacek przez długi
okres wolał żyć w swoim świecie. Gdy Smerfetka wyciągała ręce,
aby ją wyjąć z łóżeczka, to Gacek stał przy barierce kołysząc
się w prawo i w lewo. Lubił też siedzieć, uderzając głową w
ściankę łóżeczka. Było mu wszystko jedno, czy wyjdzie z
łóżeczka, czy w nim pozostanie. Rzadko się uśmiechał, nie lubił
się przytulać. Wydaje mi się, że dużą rolę odegrała tutaj
Smerfetka, którą chłopiec na pewnym etapie swojego życia, zaczął
naśladować. Być może to właśnie ona, w jakiś sposób sprawiła,
że zaczęliśmy się z Gackiem lubić. Chociaż chłopak w stosunku
do Majki też wcześniej nie był jakiś „wylewny”. W tej chwili
chłopiec nie tylko się uśmiecha, ale sam przychodzi się
przytulać, sam rozdaje buziaki, walczy o swoje prawa w każdej
dziedzinie. Niewykluczone jednak, że po przejściu do rodziny
adopcyjnej, pewne jego zachowania mogą powrócić.
Dlatego też, o wszystkich takich
sprawach musimy powiedzieć rodzicom adopcyjnym. Powoduje to, że
przestajemy skupiać się na tym, że niedługo się rozstaniemy, a
podchodzimy do tematu, zadaniowo. Próbujemy sobie przypomnieć i
zapisać wszystko co jest ważne, co może się przydać nowym
rodzicom.
A ważne są przede wszystkim rytuały,
które pomogą dziecku „wejść” w nową rodzinę. Te rytuały
zapewne w niedługim czasie się zmienią, jednak na początku są
bardzo istotne.
Podam może prozaiczny przykład sprzed
kilku dni. Na co dzień, to ja kąpię wszystkie dzieci i zawsze w
pewien sposób odgrywamy identyczne przedstawienie. Ważna jest nawet
kolejność wykonywania poszczególnych działań. Najpierw lejemy
wodę do wanny, w której to czynności dzieci uczestniczą. Później (po wejściu do wody) rozdawane są witaminki i leki. W dalszej kolejności myjemy zęby,
potem bawimy się zabawkami, myjemy całe ciało i głowę, i w końcu
wychodzimy (w określonym porządku). Dzieci bardzo lubią się
kąpać. Z uśmiechem przychodzą i wychodzą z łazienki.
Jednak ostatnio mnie nie było w domu
wieczorem i dzieciaki musiały się wykąpać z Majką. Pierwszą
aferę zrobiły przy rozdawaniu witamin (prawdopodobnie kolejność
była nie taka). Później nie chciały myć zębów (niestety Majka
zapomniała, że swoje zęby musi myć razem z nimi). Na końcu
zrobiły awanturę przy wychodzeniu z wody… prawdopodobnie Majka
najpierw wyciągnęła z wanny Gacka. Ktoś, kto patrzyłby na to z
zewnątrz, zapewne stwierdziłby, że dzieci nie lubią się kąpać.
Jeszcze ciekawsze są rytuały poranne.
Po wypiciu mleka, dzieci wychodzą z łóżeczek i zaczynają bawić
się na podłodze. Ja leżę sobie w łóżku i prawdę mówiąc,
jest to jedna z przyjemniejszych części dnia. Wszystko rozpoczyna
się od przyniesienia do mojego łóżka kołderek. Smerfetka wyciąga
przez szczebelki swoją, a Gacek swoją. Później ma miejsce zabawa,
która przybiera rozmaite kształty … od współpracy i dawania
sobie buziaków, poprzez walkę o kawałek papierka, płacze i
krzyki. Czasami wszystko dzieje się na dywanie, czasami akcja
przenosi się do łóżka. Jej dynamika często mnie zadziwia,
chociaż miałem już do czynienia z niejednym dzieckiem. Mamy
jednak zasady, których dzieci przestrzegają (sporadycznie tylko
strofowane). Spośród wielu szuflad, mogą otwierać tylko jedną i
wyrzucać z niej wszystko na środek pokoju. Mogą też otwierać
jedno skrzydło drzwi od szafy … i również wyrzucać wszystko na
podłogę. Zresztą ogromną frajdę sprawia im zarówno wyrzucanie,
jak też wkładanie z powrotem. Kolekcjonuję figurki z brązu,
którymi dzieci nie mogą się bawić, a nawet ich dotykać –
przestrzegają tego bardzo skrupulatnie. Jednym z rytuałów jest
robienie masażu. Gdy Smerfetka kładzie się na brzuchu i mówi
„yyy-yyyy”, to wiadomo o co chodzi. Naukę rozpoznawania części
twarzy, dzieci mają opanowaną do perfekcji. Gdy chcą się bawić
ze mną, a ja chwilowo „przytnę komara”, to klepią mnie po
twarzy, ciągną za rękę, a nawet zaczynają po mnie skakać.
Jednak najciekawsze jest to, co dzieje
się o godzinie dziewiątej. Wówczas wydaję komendę „wychodzimy”.
W tym momencie zaczyna się natychmiastowa ewakuacja. Każde z
dzieci zabiera swoją kołderkę i wrzuca ją do swojego łóżeczka.
Ponieważ jest to gra na czas (aby jak najszybciej zejść do Majki),
to następuje współpraca, co w wieku dwóch lat jest nawet dość
dziwne. Ponieważ Gacek nie ma siły przerzucić kołderki przez
barierkę łóżeczka, to Smerfetka mu pomaga. Później rozpoczyna
się poszukiwanie powyrzucanych butelek od mleka oraz pogubionych
smoczków. Gdy widzą, że ociągam się ze wstaniem, to podają mi
spodnie, koszulę i ściągają ze mnie kołdrę. W dalszej
kolejności pomagają mi powkładać wszystkie wyrzucone z szafy i
szuflady rzeczy, a na samym końcu robią „pa-pa” moim figurkom z
brązu. W ostatnim czasie zaczęli dawać im (tym najniżej
ustawionym) buziaki. Mam nadzieję, że nie zardzewieją – w końcu
to brąz.
Być może trochę rozpuściłem „moje
dzieci”, jednak nawet takie szczegóły są ważne, więc lepiej
aby rodzice adopcyjni o tym wiedzieli.
O Gacka jesteśmy bardziej spokojni.
Przez jakiś czas był bardzo związany emocjonalnie z Kubusiem
(naszą córką). Jej widok i przytulenie był lekarstwem na
wszystko. Jednak przygotowania do matury sprawiły, że te relacje
uległy rozluźnieniu. Teraz, gdy stanie mu się jakaś krzywda, a w
zasięgu wzroku jest Kubuś i ja, to biegnie do mnie. Gdy widzi też
Majkę, to nie może się zdecydować, więc siada na podłodze i
wrzeszczy. Wydaje mi się, że chłopiec stosunkowo łatwo potrafi
wejść i wyjść z odpowiednich relacji, chociaż potrzebuje na to
trochę czasu.
Gorzej będzie ze Smerfetką.
Dziewczynka jest z nami ponad dwa lata (od urodzenia). Wprawdzie jest ona już zgłoszona do adopcji, to jeszcze nie odbyło
się spotkanie z panią psycholog z Ośrodka Adopcyjnego, która
zawsze przychodzi do nas zrobić wywiad, przeprowadzić rozmaite
testy i porozmawiać z dzieckiem. Chociaż ze Smerfetką to raczej
się nie dogada. Najwyżej może uzyskać odpowiedź albo „tak”,
albo „nie”. Akurat w tym ośrodku, rodzice adopcyjni określają
tylko płeć i wiek dziecka, które chcą przysposobić. Oznacza to,
że Smerfetka zostanie zaproponowana pierwszym rodzicom, którzy są
na liście pragnących dziewczynkę (lub dziewczynkę i chłopca) na
przykład do lat trzech. Niestety może się zdarzyć, że na tej
liście będą rodzice mieszkający nawet ponad 100 km od nas. Mam
nadzieję, że ośrodek zrozumie, iż w tym przypadku nie wystarczy
kilka, czy nawet kilkanaście krótkich spotkań i nieco odejdzie od
swoich sztywnych zasad, albo uświadomi rodzicom, że będą musieli
wydać sporo pieniędzy na benzynę albo pobyt w hotelu. Zapoznawanie
Smerfetki z rodzicami adopcyjnymi musi być procesem rozłożonym w
czasie.
Dziewczynka powinna przebywać z nimi
coraz częściej, a z nami coraz rzadziej. Nie wystarczy przyjechać
i zabrać ją na spacer. Na pewnym etapie, Smerfetka powinna
wyjeżdżać na cały dzień i wracać tylko na noc, później
również spędzać noce w nowej rodzinie … by któregoś dnia już
nie wrócić.
Będzie to trudny okres. Wiele zależy
od dobrej woli i współpracy Ośrodka Adopcyjnego, rodziców
adopcyjnych … no i oczywiście naszej, jako rodziców zastępczych.
Na koniec został jeszcze sześcioletni
(niedługo już siedmioletni) Kapsel. On również jest
zakwalifikowany do adopcji. Jednak chłopak najprawdopodobniej
jeszcze przez dłuższy czas z nami pozostanie. Przed każdym
zgłoszeniem dziecka do Ośrodka Adopcyjnego, musimy dokonać jego
oceny psychologicznej . Pani psycholog podeszła do sprawy bardzo
optymistycznie. Stwierdziła, że wystarczy znaleźć dodatnie
elementy, na podstawie których będzie można stworzyć dalszy plan
pracy z dzieckiem. Niestety wnioski z jej oceny były takie, że
jedynym zasobem chłopca jest jego otwartość … a potem jest
otchłań. Faktem jest, że w sferze społecznej, chłopiec
funkcjonuje znakomicie. Nie zawsze wykonuje polecenia, nie zawsze je
rozumie, ale potrafi porozmawiać z każdym. Zagaduje przypadkowe
osoby. Zadaje im pytania, które choć często powodują
konsternację, to jednak sprawiają, że chłopak odbierany jest jako
bardzo rezolutne dziecko.
Nadal robi siku w majtki. Nadal
zdarzają mu się napady złości. Ostatnio w przedszkolu zaczął
rzucać krzesłem i zrobił dziury w podłodze. Od pokrycia kosztów
jej wymiany uratowało nas to, że jest już zaplanowany za kilka
miesięcy remont podłogi.
Ale z drugiej strony potrafi być
bardzo miły i uczynny. Ostatnio, gdy był na treningu judo, wybiegł
z sali, krzycząc że musi odnaleźć wujka. Gdy mnie dojrzał, to
slalomem między innymi rodzicami, dobiegł do mnie, przytulił się
i wrócił z powrotem. Wszyscy rodzice przyjęli to z uśmiechem, a
być może pomyśleli „co to za super wujek”. Jednak moim zdaniem
świadczy to o pewnej nieprzewidywalności jego zachowań. Równie
dobrze może kiedyś wyjść przez drzwi tarasowe, albo przez okno
(gorzej gdy będzie to okno dachowe), aby odnaleźć mamę.
I właśnie z punktu widzenia rodziców
adopcyjnych (poza istniejącymi opóźnieniami intelektualnymi),
problemem może być jej ubóstwianie, co (jak się dobrze zastanowić) w zasadzie jest jego atutem. Gdyby mama biologiczna nagle przestała istnieć w jego świadomości, to najprawdopodobniej przeniósłby swoje uczucia na mamę adopcyjną. W tej chwili, gdy Kapsel spotyka się z mamą, to nie
wiedzą o czym mają rozmawiać, ani jak się bawić. Po prostu z sobą są
… a w zasadzie obok siebie.
A jednak gdyby go zapytać, kto nauczył
go tego czy tamtego, to odpowie że mama. Przychodząc do nas, nie
rozróżniał kolorów, nie potrafił liczyć (znał tylko nazwy
cyfr). Gdyby go zapytać teraz skąd wie, że jest to kolor zielony,
to odpowie, że mama go tego nauczyła.
Zawsze myślałem, że od momentu
zgłoszenia dziecka do danego Ośrodka Adopcyjnego, do czasu
umieszczenia go w bazie adopcji zagranicznych, mija kilka, a nawet
kilkanaście miesięcy. Tak było dotychczas, jednak każdy przypadek
dotyczył dziecka malutkiego, które było proponowane wielu rodzinom.
W ośrodku, do którego został
zgłoszony Kapsel, wiadomo że nie ma chętnych na dziecko
sześcioletnie. W ciągu kilku dni znajdzie się więc w bazie
wojewódzkiej. Jeżeli sytuacja się powtórzy, to za dwa tygodnie
będzie w bazie ogólnokrajowej, a za trzy w bazie zagranicznej.
Wielokrotnie słyszałem o bardzo
szybkim kierowaniu dzieci do adopcji zagranicznej, co miało
sugerować jakieś nieprawidłowości w tym zakresie (łącznie z
handlem dziećmi). Być może Kapsel będzie dla kogoś kolejnym
przykładem, potwierdzającym tą tezę.
Umieszczenie dziecka w bazie danych
dzieci przeznaczonych do adopcji zagranicznej, nie jest automatyczne.
Postanowienie takie (chociaż może bardziej sugestię) wydaje PCPR. Zawsze jednak jest to konsultowane z
rodziną zastępczą, w której przebywa dziecko. W przypadku Kapsla,
do nas należało ostateczne zdanie. Nie jest łatwo podjąć taką
decyzję, nawet jeżeli wiadomo, że na zagraniczne przysposobienie
takiego chłopca jak nasz, nie ma zbyt dużych szans.
Zaczęliśmy jednak rozważać rozmaite
warianty przyszłych wydarzeń. Najprawdopodobniej rozpocznie się
dla chłopca poszukiwanie rodziny zastępczej, w której mógłby
zostać na zawsze. Niestety to „na zawsze” w większości
przypadków oznacza, że do pełnoletności. Rodzice biologiczni mają
pełne prawa do kontaktów z dzieckiem przebywającym w pieczy
zastępczej. Niezależnie od częstotliwości spotkań i
zaangażowania, taka mama staje się pewnego rodzaju symbolem,
ideałem … wręcz bogiem. Gdy nasz Kapsel nie zgadza się z naszą
decyzją, to płacze, krzycząc „mamo kochana, gdzie jesteś”.
Przychodząc do naszej rodziny, Kapsel wcale o mamie nie wspominał.
Nie miał z nią kontaktu przez ponad pół roku i w żaden sposób
nie była mu potrzebna do szczęścia. Jednak ona chciała go
odwiedzać, wyrażała chęć „naprawienia” swojego życia,
przynajmniej w takim zakresie, aby chłopiec mógł do niej wrócić.
Przez długi czas ją wspieraliśmy, uważając że nawet jeśli nie
jest idealną matką, to dla małego jest to najlepsze rozwiązanie.
Wraz z upływem czasu, coraz bardziej zaczynamy się zgadzać z
decyzją podjętą przez sąd (o odebraniu praw rodzicielskich).
Jednak jeżeli relacje matki z synem będą podtrzymywane, to będzie
to powodowało jej idealizowanie, kosztem rodziny, w której będzie
przebywał. Skończy 18 lat, odbierze pieniądze od Państwa na
usamodzielnienie się i wróci do mamy. Lata pracy z chłopcem, pójdą
na marne.
Drugą możliwością jest dom dziecka.
Wbrew pozorom, rodzice biologiczni, a nawet same dzieci często dążą
do takiego rozwiązania. Jest to dla nich sytuacja dużo łatwiejsza
- mniejsza kontrola, mniejsze wymagania.
Podjęliśmy decyzję o umieszczeniu
Kapsla (po wyczerpaniu wszelkich możliwości adopcji krajowej) w
zagranicznej bazie adopcyjnej, właśnie ze względu na duże
prawdopodobieństwo zrealizowania się ostatniego scenariusza.
Wbrew pozorom, rozstanie z Kapslem może
wcale nie być takie łatwe. Niewątpliwie jest on trudnym dzieckiem,
stwarzającym więcej problemów, niż dającym radość. Jednak może
przyjść czas, gdy będziemy musieli go odwieźć i zostawić w domu
dziecka. Na samą myśl przechodzą mnie dreszcze. Jak go do tego przygotować? Nie sądzę, abym był w stanie spojrzeć mu wtedy
prosto w oczy. On tego nie zrozumie, bo trudno to ogarnąć rozumem.
Poczuje się jak pies oddany do schroniska.
A może jednak znajdzie się rodzina,
która zechce go adoptować? Rodzina, której ambicją będzie tylko
danie mu miłości, a nie tworzenie poprzeczek, których nie będzie
w stanie przeskoczyć, co będzie powodowało tylko frustracje.
Patrząc na Gacka i Smerfetkę z
perspektywy Kapsla, to rozstanie z nimi będzie przyjemnością. Będą
łzy, ale będą to łzy radości.
Kiedyś napisałem, że Gacek nie
wzbudza we mnie większych emocji, że go lubię … i to wszystko.
Jednak czas jest zarówno naszym
przyjacielem jak też wrogiem. Z jednej strony pozwala zapomnieć, a
z drugiej strasznie uzależnia. Gacek nie jest już dla mnie tym
samym chłopcem, którym był kilka miesięcy temu. O Smerfetce to
już nie wspomnę.
Za kilka dni poznamy rodziców
adopcyjnych Gacka. Właśnie zapoznają się z całą dokumentacją
chłopca.
No cóż, ja uważam, że własnie historia Kapsla - o ile dojdzie do adopcji zagranicznej, za co trzymam kciuki - jest najlepszą ilustracją tego, czym jest adopcja zagraniczna i po co istnieje. Jeśli ktoś spróbowałby uderzać w nutę: "POLSKIE dziecko! Zagranico! Przebóg, bijmy w tarabany!" to przecież nic nie stoi na przeszkodzie, aby temu zapobiegł, prawda? Dalej, oburzeni laicy, adoptujcie Kapsla. W kraju, w którym FAS nie daje orzeczenia o niepełnosprawności, więc rodzinie adopcyjnej nie będzie przysługiwało żadne wsparcie poadopcyjne. Również w kraju, w którym adopcja w praktyce (bo nie w teorii) zawęża się do grupy osób niepłodnych i bezdzietnych, a dla nich wyzwanie adopcji obciążonego sześciolatka jest ... no cóż, aby nie wchodzić w szczegóły - trudne i ryzykowne dla obu stron.
OdpowiedzUsuńOczywiście - kłamię. Kapsel zasługuje na dobrych rodzicow, a nie na idiotów, dla których obywatelstwo stoi wyżej w hierarchii wartości niż dziecko, więc nie życzyłabym mu rodziców, którzy adoptowaliby go jedynie z tego względu, aby nie wyjechał za granicę.
Będę trzymać kciuki, aby jego historia ułożyła się w sposób, dzięki któremu znajdzie rodziców.
Uważam także, że podjęliście mądrą decyzję kierując się dobrem Kapsla i myślą o jego przyszłości, a nie bezsensowną burzą medialną, która dzieje się obecnie wokół adopcji zagranicznej.
bloo
To pewnie czas na zasłużony urlop.
OdpowiedzUsuńDo urlopu jeszcze całe trzy miesiące. Pewnie najlepszym rozwiązaniem byłaby sytuacja, gdyby do tego czasu był z nami tylko Kapsel. Obawiam się jednak, że jest to mało prawdopodobne.
Usuń