piątek, 19 maja 2017

KRÓLEWNA 2

Głównym celem każdej rodziny zastępczej będącej Pogotowiem Rodzinnym jest powrót dziecka do rodziny biologicznej. Zdarza się to jednak stosunkowo rzadko … i wcale nie wynika ze złych chęci rodziców zastępczych, czy innych instytucji. Rodzice biologiczni dzieci, które u nas przebywają, najczęściej sami sobie odpuszczają starania o odzyskanie swojej pociechy. Kilka miesięcy prób „bycia normalnym”, wyczerpuje ich do tego stopnia, że nie mają siły walczyć dalej. Chociaż może nie wyraziłem się precyzyjnie. Owszem, często mają siłę walczyć … słownie, pisząc rozmaite odwołania, szukając pomocy w mediach. Obiecują dziecku złote góry … A przecież tak naprawdę chodzi tylko o bycie … O bycie z dzieckiem, bycie mamą, tatą, bo nad resztą, przy odrobinie dobrej woli pomocy społecznej, da się jakoś zapanować. W mojej ocenie nie chodzi tutaj o biedę, ale bardziej o syndrom biedaka, mentalność, wybór innego stylu życia – do którego dziecko nijak nie pasuje – ale trzeba o nie walczyć. Rodzice biologiczni dzieci, które mamy pod opieką, często zachowują się jakby mieli sześć żyć (zupełnie jak w grze komputerowej). Dziwią się więc, gdy już przy pierwszym lub drugim podejściu, sąd mówi „game over”.
Naszym celem (Majki i moim) jest znalezienie dziecku rodziny. Nie ważne, czy będzie to rodzina adopcyjna, zastępcza, czy też dziecko wróci do swojej rodziny biologicznej (jak nie do rodziców, to może do jakiejś cioci, czy babci). Ważne, aby była to rodzina bezpieczna. Aby była to rodzina, w której dziecko chciałoby przebywać i dorastać. Wydawało nam się, że znalezienie rodziny, z którą dziecko zamieszka na zawsze, jest absolutnym priorytetem.

Królewna jest przypadkiem, który spowodował, że nasze przekonania, w jakiejś mierze uległy przewartościowaniu.

Krótko przypomnę jej historię.
Dziewczynka była pierwszym niemowlęciem, które zostało umieszczone w naszej rodzinie zastępczej (a trzecim dzieckiem w kategorii „open”). W dość krótkim czasie okazało się, że jest ona niewidoma, ma porażenie mózgowe i jeszcze kilka innych schorzeń. Mimo tego, że była wolna prawnie i została zgłoszona do Ośrodka Adopcyjnego, nie było żadnego zainteresowania ze strony rodziców adopcyjnych. Również na etapie adopcji zagranicznej, nic się nie zmieniało. Mieliśmy kilka telefonów od przedstawicieli agencji zajmujących się adopcją zagraniczną, jednak skala upośledzenia wszystkich przerastała.
Nam jednak wydawało się, że przecież musi znaleźć się jakaś rodzina, która zechce ją adoptować, albo choćby zechce zostać dla niej rodziną zastępczą. Uznaliśmy, że skoro my ją pokochaliśmy, to równie łatwo pokocha ją ktoś inny. Jak się później okazało, akurat w tym względzie się nie myliliśmy.
Rozpoczęliśmy poszukiwania na własną rękę. PCPR nie miał nic przeciw temu, jednak zaczął brać pod uwagę umieszczenie Królewny w Domu Pomocy Społecznej. Czas płynął … nic się nie działo. Na końcu cieszyliśmy się, że to my mogliśmy wybrać dla dziewczynki taką placówkę, która wydawała nam się najbardziej odpowiednia – przede wszystkim blisko naszego miejsca zamieszkania. I w tym momencie coś drgnęło (chociaż było to już na etapie przekazywania dziewczynki do DPS-u). Odezwali się do nas ludzie, którzy zdecydowali się zaopiekować Królewną. Już o nich kiedyś pisałem. Mam na myśli Nikolę i Teslę. Wielcy ludzie, a po ostatnim naszym spotkaniu okazali się jeszcze bardziej niezwykli.
Tesla jest niewidomy, co wydawało nam się nawet pewnym atutem, bo przecież zna świat Królewny, wie co ona czuje, jak reaguje na pewne bodźce, czy zachowania innych ludzi.
Jednak dla osób, które mogły wydać decyzję o skierowaniu na szkolenie dla rodziców zastępczych, czy też adopcyjnych – było to ogromną przeszkodą. Sugerowały one raczej rozważenie możliwości pozostania rodzicem dla dziecka zdrowego. Bardzo mnie to dziwiło, ponieważ uważałem, że dwu, czy trzyletnie dziecko, swoim temperamentem przerasta zdolności opiekuńcze osoby niewidomej. Gdy widzę nasze dwulatki, przy których trzeba mieć oczy wokół głowy, to perspektywa pozostania rodzicem przez osobę niewidomą dla niepełnosprawnej Królewny, wydawała nam się idealnym rozwiązaniem.

Tak więc Nikola z Teslą zaczęli odwiedzać naszą byłą podopieczną w Domu Pomocy Społecznej, bywało że spędzaliśmy czas wspólnie. Majka do dzisiaj nie zrzekła się opieki prawnej do dziewczynki, aby mieć realny wpływ na jej dalsze losy – które cały czas wiązaliśmy z koniecznością umieszczenia jej w jakiejś rodzinie.
Dopiero teraz zaczynam się zastanawiać, dlaczego przez cały czas nie zadawałem sobie pytania, co czuli Nikola i Tesla, przyjeżdżając w odwiedziny do małej. Widzę przecież zachowania innych rodziców adopcyjnych albo zastępczych, którzy zaczynają odwiedzać dzieci przebywające w naszej rodzinie. Wiem co czują, bo o tym mówią. Najchętniej zabraliby natychmiast dziecko do swojego domu, ale na szczęście rozumieją, że tak nie można, że odejście z naszej rodziny musi być procesem, a nie ostrym cięciem. Jedak oni wiedzą, że jest to w miarę krótki czas – maksymalnie kilka tygodni.
Nikola z Teslą nie znali tego czasu. Być może dlatego nie okazywali aż tak bardzo swoich emocji (które, jak się później okazało, były dokładnie takie same jak w przypadku innych rodziców), za to przystąpili do działania. Zaczęli poszukiwać takiej instytucji, która zdecyduje się ich przeszkolić i dać kwalifikację do pozostania rodziną dla Królewny. Przeprowadzili się więc do miejscowości oddalonej o kilkaset kilometrów od dotychczasowego miejsca zamieszkania, ponieważ tamtejszy PCPR wydawał się być do nich bardzo przychylnie nastawiony. Miesiące mijały … w końcu okazało się, że nic z tego nie wyjdzie. Przeszkody zaczęły się piętrzyć. Chyba największym problemem był fakt, że chodziło o dziecko z innego powiatu (żeby nie powiedzieć, że z drugiego końca Polski). Zaczęliśmy więc rozważać możliwość przeprowadzenia szkolenia dla rodziców zastępczych w naszym mieście (kolejne kilkaset kilometrów dalej). Nasz PCPR zadeklarował chęć dokonania wstępnej kwalifikacji, do której zresztą doszło. Odbyły się pierwsze rozmowy, a nawet badania psychologiczne. Nikola rozpoczęła proces poszukiwania kolejnego mieszkania – nawet była umówiona na spotkanie z zamiarem jego wynajęcia.
I w tym momencie stało się coś, czego się nie spodziewaliśmy. Nikola z Teslą stwierdzili, że nie ma sensu dalej walczyć o dziewczynkę, że dla jej dobra … się wycofują. Przedstawili argumenty, które dla nas stały się widoczne już jakiś czas temu, ale widząc ich zaangażowanie, ich pasję i miłość do Królewny, nie byliśmy w stanie im tego powiedzieć.

Królewna mieszka w DPS-ie już prawie trzy lata. To jest jej dom, ma tam doskonałą opiekę, osoby które zna, które są teraz jej rodziną. Program zajęć rehabilitacyjnych jak również kulturalno-oświatowych (jakkolwiek może to dziwnie brzmieć w przypadku niewidomego dziecka z porażeniem mózgowym) jest tak szeroki, że żaden przeciętny rodzic nie byłby w stanie zapewnić go swojemu dziecku. Być może jest to wyjątkowy ośrodek, a być może należałoby zacząć zmieniać postrzeganie tego rodzaju placówek.
Problemem przebywających w nim dzieci jest przede wszystkim brak „mamy”, czyli tego jednego, podstawowego opiekuna, który jest dla dziecka najważniejszy, którego głos zawsze wywołuje uśmiech na twarzy, na którego potrafi poczekać nawet kilka dni. DPS, w którym przebywa Królewna, ma w planach znalezienie dla każdego dziecka jakiejś rodziny, która będzie dla niego tym kimś najważniejszym. Bardzo ambitne plany. Wątpię, czy to się uda, ale być może to ja jestem człowiekiem małej wiary.

Nasza Królewna (pomijając jej choroby i zaburzenia) miała wiele szczęścia.
Dzieci przebywające w naszym pogotowiu (w ramach wolontariatu) rehabilituje Natasza. Gdy rozpoczynała swoją przygodę w naszej rodzinie, właśnie kończyła studia. Teraz jest już chyba panią doktor w zakresie fizjoterapii (a w każdym razie prowadzi już zajęcia ze swoimi studentami). Jednak mimo wszystko, cały czas możemy na nią liczyć, ponieważ przyjeżdża do naszych dzieci (nawet wówczas, gdy mamy - jak choćby teraz - „zestaw” niewymagający rehabilitacji).
Królewna była jej pierwszą małą pacjentką (podobnie jak naszym pierwszym niemowlakiem w opiece zastępczej). Gdy dziewczynka odeszła do DPS-u, zaczęła ją tam odwiedzać i rehabilitować. Początkowo Królewna traktowała Nataszę jak … pewnego rodzaju oprawcę. Niestety tego typu zajęcia nie są dla dzieci przyjemne. Wielokrotnie jest to związane z mniejszym lub większym bólem. W każdym razie, jeszcze nie mieliśmy dziecka, które cieszyłoby się, widząc panią rehabilitantkę.
Tak samo było w przypadku Królewny. Jednak w pewnym momencie coś się zmieniło. Dziewczynce zaczęły sprawiać przyjemność wspólnie spędzane chwile. Przestały się one kojarzyć z czymś nieprzyjemnym, mimo że z technicznego punktu widzenia niewiele się zmieniło.
Natasza stawała się dla Królewny „mamą”. Nie są to moje słowa, ale Nikoli, która zaczęła to w pewnym momencie zauważać.
W tej chwili Natasza zdecydowała się przejąć od Majki funkcję opiekuna prawnego.

Gdy cztery lata temu podjęliśmy decyzję o zaopiekowaniu się Królewną, to jedno z doświadczonych pogotowi rodzinnych stwierdziło, że PCPR nas skrzywdził, że nie powinien nowej rodzinie zastępczej dawać tak bardzo upośledzonego dziecka.
Wówczas zupełnie się z tym nie zgadzaliśmy.
W tej chwili uważam, że swoją chęcią pomocy Królewnie, to my teraz skrzywdziliśmy Nikolę i Teslę, a być może również Nataszę. Bywam czasami w ośrodku, w którym przebywa dziewczynka i widzę różne dzieci – również te, które mają czterdzieści lat i więcej. Są takie, które nie mówią, nie poruszają się, które nie potrafią samodzielnie jeść (nawet karmione łyżeczką). Są też takie, które pięciokrotnie przewyższają Majkę w kwestii gadulstwa – tyle tylko, że Majka chociaż mówi z sensem.
Te kilka lat temu, zarówno Majka jak i ja (nie mówiąc nic sobie) rozważaliśmy adopcję Królewny. Mimo, że serce mówiło inaczej, to trzymaliśmy się określonych założeń (reguł, które sobie wyznaczyliśmy zanim zostaliśmy pogotowiem rodzinnym). W tej chwili już takich założeń nie potrzebujemy. Zrozumieliśmy, że dzieci wielokrotnie czują się szczęśliwe, przebywając w placówce. Często nie są to dzieci odebrane tak zwanym rodzinom patologicznym. Wielokrotnie mają one swoich zupełnie normalnych rodziców, którzy odwiedzają je co kilka dni, zabierają na weekendy, święta. Jednak na co dzień są one pod opieką osób, których nie dopadł jeszcze syndrom „zmęczenia materiału”.
Z upływem czasu, pojęcie rodziny zaczyna mieć dla mnie coraz więcej wymiarów.

Historia Królewny jest dla Majki i dla mnie bardzo ważną lekcją, z której wyciągnęliśmy kilka wniosków. Myślę, że mogę się wypowiedzieć również w imieniu mojej żony.
Przede wszystkim nie możemy myśleć o szczęściu malucha, przyjmując kryteria rozwoju i opieki nad dzieckiem zdrowym. W przypadku dziecka upośledzonego lub silnie zaburzonego, może być tak, że chęć szukania i znalezienia dla niego rodziny, nie zawsze je uszczęśliwi, za to wielokrotnie możemy skrzywdzić, a nawet zrujnować życie innym osobom.
Placówki są dla ludzi. Są wspaniałe Domy Pomocy Społecznej, świetnie funkcjonujące Domy Dziecka. Pod tym względem, moim zdaniem jest coraz lepiej w naszym kraju, a nie wszystkie dzieci nadają się (a często nawet chcą) zamieszkać w rodzinie.
I trzecia sprawa, to fakt że nie ma takiego dziecka, którego nikt nie jest w stanie pokochać. A nawet wydaje mi się, że w wielu przypadkach, miłość która nie przekłada się na 24 godzinną opiekę, może być dużo bardziej wartościowa.








28 komentarzy:

  1. Dziękujemy za miłe słowa kierowane w naszą stronę.
    Każdy by tak postąpił na naszym miejscu, kto kocha dziecko.
    Pikuś, my tam nadal uważamy, że dzieci niepełnosprawne powinny mieszkać w rodzinach. Dorośli zaś w niewielkich kameralnych placówkach.
    Gdybyśmy 3 lata temu wiedzieli, że Królewna jest zaopiekowana i odwiedzana przez Nataszę, poszlibyśmy wtedy do innego malca- który nie ma nikogo.
    W tym DPS troche dzieci jest.
    Życzymy Królewnie dobra, szczęścia i dużo miłości od Nataszy.A Nataszy od Królewny.
    Natasza odwiedzała Królewnę prawie codziennie, więc Królewna nie miała też potrzeby czekać na nas.
    Była zaopiekowana " 1 na 1"
    A przyjeżdżaliśmy przecież z Warszawy, wiec rzadziej.
    Z tego będzie jeszcze dobro, wierzymy w to...lepiej dwoje zaopiekowanych dzieci niż jedno dziecko niczyje a drugie bez stałej więzi.

    Królewnę kochamy. I pewnie zawsze będziemy kochać.

    Nikola



    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Maja Incognito19 maja 2017 21:22

      Dla mnie nie jest takie oczywiste, że każdy by tak zrobił, ale może właśnie każdy kto kocha naprawdę.
      Ja też uważam, że każde dziecko musi mieć mamę, ale jak sami powiedzieliście to może być mama "na dochodne". Królewna taką mamę ma. Widzi ją kilka razy w tygodniu, spędza z nią weekendy i święta, a przede wszystkim jest kochana i chyba na swój sposób kocha. I o to przecież chodzi.
      Jestem pewna, że Wasze serce i gotowość na miłość przydadzą się jeszcze jakiemuś samotnemu dziecku. Jeszcze raz dziękując za tą trudną decyzję, życzę Wam szczęścia i odnalezienia swojej drogi. Majka

      Usuń
  2. nie komentowałam tego wpisu od razu, musiał się we mnie uleżeć. Również dlatego, ze od początku nie zgadzałam się z Twoimi konkluzjami, Pikusiu. Jesli historia Królewny coś pokazuje to - w mojej opinii- dwie rzeczy.
    Po pierwsze tę, że dzieci porzucone przez rodziców biologicznych nie dzielą się na zdrowe i chore, a na te, które znajdą rodziców i na te, które ich nie znajdą. Linia tego podziału niekoniecznie przebiega po linii zdrowia i choroby, czego ta historia jest ilustracją.
    Tak, Królewna urodziła się z porażeniem mózgowym i brakiem wzroku, obiektywnie beznadziejna adopcyjnie sytuacja. Okazało się jednak, że nie mialo to żadnego znaczenia, skoro znalazło się dwoje ludzi, dla których nie było to przeszkodą. W tym miejscu ta historia powinna się zakończyć rodziną. Dlaczego tak sie nie stało?
    Z drugiego powodu, ktory ta historia pokazuje: fatalnych błędów systemu, który przeczołgał dwoje zdeterminowanych ludzi przez ponad dwa lata obietnic bez pokrycia ("tak, zorganizujemy wam kurs") i generując pośrednio decyzje rangi życiowej (przeprowadzka kilkaset kilometrów - pokażcie mi równie zdeterminowanych kandydatów na RA, którzy walczą w ten sposób o ZDROWE dziecko. Nie będzie ich zbyt wielu. A co dopiero w przypadku dziecka z niepełnosprawnością).
    A to wszystko miało na sztandarze dobro dziecka, zaś w rzeczywistości: kasę, biurokrację i dyskryminację Tesli, jako osoby z niepełnosprawnością.
    Po dwóch latach takiej pralni sądzę, że niewielu - o ile ktokolwiek - miałby siłę i zasoby walczyć dalej, szczególnie że czas dla Królewny nie stał w miejscu i DPS stał się dla niej stabilnym punktem w życiu. Decyzja Nikoli i Tesli jest dla mnie emocjonalnie w pełni zrozumiała, co nie oznacza, że nie wyrządzono im i Królewnie wielkiej nikczemności, bo wyrządzono.
    Tak, z perspektywy dwóch lat widać, że więzi między małą i jej rehabilitantką stały się znaczące, ale moment startowy tej historii był kompletnie inny: było chore dziecko i byli ludzie chcący być dla niej rodziną. Nie opiekunką na dochodne, nie instytucją pomocowa, ale mamą i tatą.

    cdn.

    bloo

    OdpowiedzUsuń
  3. Żadna "bogata oferta oświatowo kulturalna" nie może się z tym mierzyć, choćby codziennie w DPSie był teatrzyk. To nie o to miało chodzić w systemie opieki nad dziećmi i nadal nie o to chodzi, nawet jeśli grona decyzyjne stworzyły sobie państwo w państwie i z tej wysokości zarządzają losami dzieci i ich potencjalnych rodziców.
    Obecnie Królewna ma dom w DPSie i osobę, która ją kocha. Ma też perspektywę dożywocia w tym DPSie, w którym poza nią przebywają też osoby dorosłe. Tak więc nie - nie zgadzam się z tym, że dzieci chore powinny być traktowane inaczej niż zdrowe, bo różnią je perspektywy. Czasem faktycznie tak jest, ale w tym konkretnym przypadku bylo zupełnie odwrotnie i to czyni tę sytuację tak dramatyczną - bo Królewna miała szansę na prawdziwą rodzinę, w której, co istotne, jej potrzeby mogły zostać zaopiekowane dzięki Tesli i jego doświadczeniu. To była historia marzeń dla niewidomej dziewczynki z porażeniem mózgowym; historia, w której Królewna miała szansę nie dostać niczego mniej z powodu swojej niepełnosprawności, nie mieć zredukowanych perspektyw i nie zostać dzieckiem drugiej kategorii. Ale nim została i teraz można to jedynie racjonalizować ciesząc się tym, że ma zaangażowaną opiekunkę, która zabiera ją na święta i na weekendy.
    Oczywiście, że to nie jest mało. Ale alternatywa była zupełnie inna i była nią prawdziwa rodzina, a to kompletnie zmienia ocenę tej historii.
    DPS może być fantastycznym miejscem, ale jednak tylko dla tych dzieci, dla których nigdy nie pojawiła się alternatywa.
    Dla dzieci, które miały możliwość znalezienia się w rodzinie, ale nie znalazły się z powodu bezduszności biurokracji i wojewódzkich funduszy, takie historie zawsze będą tragiczne i pokazujące, jakie piekło mogą zrobić zastępy urzędników w życiu realnych ludzi.
    Uważam, że zarówno z Waszej strony, jako pogotowia, jak i ze strony Nikoli i Tesli nie doszło do żadnego nadmiernego zaangażowania, stracenia z pola widzenia dobra dziecka, czy tym bardziej przyłożenia ręki do czyjegokolwiek nieszczęścia.
    Rzeczywistym winnym są anonimowi ludzie, którzy pracowali w PCPRach, zarządzali powiatowymi funduszami i przekładali papierki, mając przed sobą statystyki, a nie tę rzeczywistą trójkę ludzi - i którzy spierniczyli sprawę na całej linii.

    Nikoli i Tesli życzę, aby już nigdy nikt ich nie potraktował w podobny sposób, i aby ich miłość oraz wielkość od tej pory były szanowane tak, jak na to zasługują.

    bloo

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękujemy Ci bloo za życzenia kierowane w naszą stronę.
    Dzieci niepełnosprawne powinny mieć dom. My nadal tak uważamy. Już to pisałam powyżej.
    Tak, system nas zmęczył bardzo. Determinacji nam jednak do końca nie brakowało i nie braknie.
    Modlimy się, byśmy kiedyś zostali rodziną zastępczą. By nie pojawił sie milionowy powód, za którym i tak stoi pochodzenie dziecka z innego powiatu lub niewidzenie Tesli.
    Musi sie udać...ale nie będziemy tę rodziną dla Królewny.
    Właśnie te 3 lata to sprawiły.
    Bloo, ostatnie miejsce dawało światełko w tunelu, o ile byśmy poczekali jeszcze 2 lata i zadziałali odpowiednio, podejmując pewne kroki.
    Tyle, ze po 3 latach tułaczki i szukania odpowiedniego miejsca, które zaufa nam i nas przeszkoli...podjęcie się czekania jeszcze 2 lat nie byłoby problemem. Żadnym. Choć to trudne.
    Królewnę planowaliśmy w tym czasie odwiedzać, zabierać na weekendy, wakacje itd..i robić co trzeba, by bez żadnej lecz i z realną szansą za 2 lata przyjąć Ją do domu.
    Tylko, że dziecku tak się nie robi...nie wyobrażaliśmy sobie tego, by teraz przez 2 lata "rozrywać " Królewnę na pół, poniekąd walczyć o to, u kogo ma spędzić kolejne święta i wyrywać z więzi od Nataszy. I fakt, że za 2 lata by może trafiła do naszego domu, nie zmienia tego, że nie mogliśmy Małej wyrządzić takiej krzywdy. Krzywdy polegającej na tym, że jako dziecko placówkowe jeździłaby do dwóch domów, nie wiedzia£a w końcu kogo ma na wyłączność- czy nas czy Nataszę. A jeśli za 2 lata jakiś Pan czy Pani znów by uznał, że- jak raz usłyszeliśmy rok temu- " niewidomy nie moze byc ojcem"( Tesla jest pedagogiem rewalidacyjnym z wykształcenia)...to co wtedy?...kolejne lata dziecko " rozrywane" przez rehabilitantkę i nas odwiedzających?
    Dlatego też ,nawet jeśli Królewna by trafiła do naszego domu za 2 lata...to przy tym właśnie, że minimum przez 2 lata byłaby rozdzierana na pół.
    A na to, z miłości do Niej, nie mogliśmy się ja i Tesla zgodzić. Ktoś musiał odpuścic- albo my albo rehabilitantka.
    Dla nas to oczywiste.
    Takie odwiedzanie kolejne lata ma sens tylko wtedy, gdy albo się jest jedynymi dla tego dziecka i potem je się zabiera do domu albo jefynymi, którzy całe życie odwiedzają.
    Układ 2 stron na dochodne dla 1 dziecka, które mieszka w placówce uniemożliwia nawiązanie głębokiej więzi z jedną ze stron. Więzi, którą i tak trudno nawiązać na dochodne.
    Królewna ma dochodzącą mamę. Szarpana kolejne przez 2 lata by mieć dom, nic dobrego by z tego nie wyniosła.
    A jakby do tego domu nie trafiła, bo decydenci by tak uznali, to szarpana całe życie.
    Lepiej, by inne dziecko, które nie ma nikogo, nawet takiej mamy na dochodne, miało mnie i Teslę...a jesli okaże się to możliwe..to kiedyś u nas dom...a jeśli nie..to przynajmniej Królewna nie będzie szarpana a inne dziecko będzie miało też mamę i tatę, choc tylko na dochodne. I w ten sposób 2 dzieci będzie szczęśliwych...a nie Królewna rozrywana na pół.
    Nie zmienia to faktu, że czujemy, że nas system " przemielił" a w tym czasie Królewna nawiązała silną więź z ważna dla Niej osobą, która była na miejscu...w czasie, gdy my walczylismy z tym to właśnie systemem.

    Cieszymy się, że Królewna jest zaopiekowana.
    Przykro nam, że nie będzie z nami.
    Jedno jest pewne, decyzje są decyzjami.
    A Was prosimy trzymajcie za nas kciuki, módlcie się i myślcie o nas dobrze, byśmy ten dom mogli innemu dziecku niepełnosprawnemu jeszcze dać, by rzeczywiscie jeszcze w nas tej determinacji było dużo, bo z każdym rokiem jej ubywa.
    Bowiem wiedzę i doświadczenie mamy.
    Królewnę kochamy. I zawsze pewnie bedziemy.


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cdn...
      Jednak teraz los nam postawił na drodze inne niepełnosprawne dzieciątko...i z lękiem patrzymy trochę...by nikt nam Landrynki nie zabrał...a by za 2 lata nie okazało się znów, że to nie miało sensu...i " niewidomy nie moze byc ojcem".
      Poki co odwiedzamy Landrynke. Uszczesliwiajac w ten sposob na ile mozemy Landrynke- ktora ma nas i Krolewne, ktorej nie rozerwalismy na pol...
      A że jest trudno. Jest i to bardzo.
      Nowe miejsce, w ktorym musimy od nowa pokazac, ze niewidomy to tez czlowiek samodzielny, w ktorym musza nam zaufac...itd.itd
      Damy z tym radę.
      Bogu dziekujemy, ze jest dziecko, ktoremu jestesmy potrzebni.
      Doswiadczenia zostawiaja slad. Wiadomo.Jednak trzeba isc dalej i robic swoje, cieszac sie zyciem.
      Oby tylko jeszcze na plaszczyźnie urzedniczej było dobrze.

      Usuń
  5. Nie podpisalam sie...
    Pozdrawiam. Nikola

    OdpowiedzUsuń
  6. Gdyby się jednak okazało - a odpukać! - że po raz kolejny zetkniecie się z dyskryminacją z powodu niewidzenia Tesli i/lub mnożeniem przeszkód biurokratycznych z tej przyczyny, są organizacje, które mogą Wam pomóc. Nie ukrywam, że rozmawiałam towarzysko - i w ogólnym zarysie - o tej sprawie ze znajomymi z NGOsów antydyskryminacyjnych i wiem, że byłaby gotowość do spotkania się z Wami i ruszenia tej sprawy od strony prawnej, oczywiście pro bono. Jako że sprawa Królewny jest zamknięta, rozumiem że w tym przypadku nie chcecie już rozgrzebywać tematu, ale ponieważ a) blog Pikusia jest czytany przez wiele osób i być może ktoś zmaga się lub będzie zmagać z podobnym problemem b) niezbadane są wyroki kolejnych gron decyzyjnych w kwestii Waszych przyszłych planów, czy to rodziny zastępczej, czy adopcyjnej, zostawiam tu tę informację i podaję swój mail:
    anna.krawczak@nasz-bocian.pl

    bloo

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziękujemy. Póki co robimy co możemy. Najgorsze jednak jest to, że Landrynka jest...jeszcze z innego powiatu...ani naszego obecnego, ani żadnego z którym dotychczas rozmawialiśmy itd.
    Dziękujemy pcpr w mieście Pikusia i Majki,za zyczliwosc. Jednak tam z pewnych przyczyn musielibysmy czekac 2 lata i...." rozrywac Krolewne"emocjonalnie.
    Zobaczymy. Mieszkamy w miejscu, w którym nie wiadomo jak to będzie wyglądało. W tym miejscu, które miało nas wtedy szkolić po przeprowadzce.
    Robimy co możemy. Odwiedzamy Landrynkę.
    I chcielibyśmy już urzędniczo mieć wszystko jak trzeba.
    Pozdrawiamy, Nikola

    OdpowiedzUsuń
  8. Jeszcze jakiś czas temu myślałem niemal tak samo jak bloo. Przede wszystkim rodzina, dla każdego dziecka – zwłaszcza dla tego najbardziej chorego bądź upośledzonego.
    Dlaczego w jakimś zakresie zmieniłem swoje zdanie?
    Nie wiem jak potoczyłyby się sprawy, gdyby Nikola z Teslą zostali rodzicami Królewny. Nie wiem co przyniesie los Nataszy, która aktualnie spędza każdą wolną chwilę z dziewczynką, która jest przy niej zawsze, gdy ta „ląduje” w szpitalu.
    Wiem, że moje postrzeganie świata dzieci niepełnosprawnych, jest bardzo subiektywne. Wiem, że moje doświadczenia w tym zakresie są niczym w stosunku do doświadczeń Nikoli … a jednak pozwolę sobie pozostać przy swoim zdaniu, że czasami lepszym rozwiązaniem może być placówka. Zarówno dla dzieci, jak też ich rodziców, opiekunów (jakkolwiek ich nazywać).
    Zacznę od Nataszy. Jest to młoda dziewczyna, dla której Królewna jest w tej chwili najważniejszą osobą w jej życiu. A przecież powinna spotykać się ze znajomymi, chadzać na imprezy, cieszyć się młodością, wolnością … myśleć o swojej przyszłości (ale nie w kontekście Królewny). Czy Natasza pozna chłopaka, który będzie skłonny dzielić razem z nią miłość do Królewny? Nie pozna … nie ma takich facetów.
    Dziewczynka bywa w szpitalu co kilka miesięcy. Organizm człowieka nie jest przystosowany do ciągłego leżenia. Natasza o tym wie, bo to od niej się tego dowiedziałem. Po kolei zaczną odmawiać posłuszeństwa kolejne organy. Królewna pożyje może ze dwadzieścia lat, może trochę dłużej. Natasza pozostanie sama mając niewiele ponad czterdzieści lat. To będzie tak jak z tą szklanką do połowy pełną. Jeden powie, że to była piękna historia, bo dziewczynka przez całe swoje życie miała kogoś bliskiego przy sobie. Drugi powie, że to była smutna historia, bo …
    Ja jestem tym drugim, mimo że kochałem Królewnę (a nawet w pewien sposób nadal ją kocham) jak własną córkę.
    Inny przykład, to historia zaprzyjaźnionej rodziny adopcyjnej. Kilka lat temu zaopiekowali się (w charakterze rodziny zastępczej) kilkunastoletnim chłopcem z Zespołem Aspergera.
    Poznali go w DPS-ie. Odstawał od pozostałych przebywających tam osób. W porównaniu do nich był nad wyraz inteligenty. W tej chwili stał się ciężarem. Gdy wyjeżdżają z domu, to muszą ukrywać żelazko, zapałki i pewnie jeszcze wiele innych przedmiotów. Gdy chłopiec (w zasadzie już mężczyzna) złości się, że w rozmowie telefonicznej tata zastępczy nie wie co on ma w koszyku (będąc w sklepie), gdy rozmowa z nim jest mniej więcej na poziomie dyskusji z naszym siedmioletnim Kapslem, to … nie wiem co. Rodzice rozważają oddanie go do DPS-u. Wróci tam skąd przyszedł. Pewnie ktoś powie: „jak tak można”. Ja to jednak rozumiem. Alternatywą jest „rozwalenie” całej rodziny – łącznie z małym adoptowanym dzieckiem. Czy chłopak odnajdzie się ponownie w placówce? Co będą czuli jego rodzice zastępczy oddając go ponownie do DPS-u?
    Takich przypadków znam więcej. Niektórzy próbują pomóc sobie i swoim dzieciom. Inni w samotności biorą na swoje barki to, co dał im los.
    Ciekawy jestem jakie miałyby uwagi same dzieci, gdyby mogły i chciały się wypowiedzieć.
    Ja się wypowiedziałem … może trochę zbyt szczerze, ale do komentarzy pod starymi postami mało kto zagląda. Tutaj najwyżej bloo i Nikola. Tak więc w pewien sposób „sobie śpiewam, a muzom” (pewnie tylko tym dwóm).

    OdpowiedzUsuń
  9. To jest komfortowa sytuacja chyba dla nas wszystkich, taka kameralna rozmowa ;) Muszę zapamiętać, aby odtąd komentować posty co najmniej sprzed miesiąca ;)
    Myślę, Pikusiu, że aż tak nie rozmijamy się w swoich przemyśleniach, ale ja i tak dołożę kilka uwag w ramach adwokata diabła.
    Po pierwsze: MPD jest zadziwiającą diagnozą, ponieważ rokowania dwojga dzieci z MPD mogą się różnić jak noc i dzień, w zalezności oczywiście od skali uszkodzeń, ale też zakresu rehabilitacji i... jakości opieki i miłości (wybaczcie ten sentymentalny komentarz o osławionej witaminie M, ale on ma kolosalne znaczenie). Piszę te słowa również świeżo po zakończeniu roku szkolnego w ostatniej klasie gimnazjum mojego syna, podczas którego w pożegnalnym polonezie wirował między innymi chłopak z MPD - dzięki wysiłkowi swoich rodziców, wspaniałych pedagogów i rehabilitantów, rówieśników, ale przede wszystkim dzięki własnej determinacji, nie tylko skończył paręnaście lat temu to gimnazjum, potem liceum, a wreszcie studia, ale obecnie jest zatrudniony właśnie w tej szkole jako specjalista ds. uczniów z niepełnosprawnościami i opiekun pierwszych roczników. No jasne, że polonezowy chód w jego wykonaniu nie był zanadto posuwisty, ale ten mężczyzna jest widzialnym dowodem na to, co może się stać z dzieckiem z MPD, które dostanie miłość, opiekę i rehabilitację. Otóż może się stać pełna samodzielność i życie pełnią.
    Wróćmy na chwilę do Królewny - oczywiście nie mam żadnych danych o jej rokowaniach i diagnozie, ale mimo to warto zadać sobie pytanie o to, czy jej życie miałoby takie same perspektywy (śmierć w czasie 20 lat, stopniowe wyłączanie się organów) gdyby a) nie została porzucona b) otrzymała od urodzenia pełną zaangażowania opiekę rodziców, bez zmian miejsca, statusu i opiekunów?
    Być może tak.
    Ale być może zupełnie nie. I z tym pytaniem wszyscy zostaniemy, bo nie da się już zrobić symulacji w życiu równoległym. Rozmawiamy o Królewnie, ale takich dzieci są setki, jeśli nie tysiące. Nie dostają szansy na adopcję, bo z reguły nie są nawet 'prezentowane' kandydatom na RA, ktorzy zastrzegają, że chcą adoptować dziecko zdrowe. Siłą rzeczy więc ich życie zamyka się w kręgu domu dziecka (jeśli mają więcej szczęścia to pieczy zastępczej), a później dość nieuchronnie - w domu pomocy społecznej. Tym samym wszystkie możliwości, jakie stają się udziałem dzieci i rodziców ze stabilnych rodzin, nie dotyczą dzieci opuszczonych. Nie ma wczesnej stymulacji, ale przede wszystkim nie ma emocjonalnego celu, aby walczyć o siebie - bo dla kogo? Dla cioci z domu dziecka? Dla opiekunki?
    Poczucie bycia wyjątkowym i kochanym bez zastrzeżeń jest tym czynnikiem, którego nie da się zmierzyć w badaniach randomizowanych, bo jak zbudować skalę akceptacji niemowlęcia? Jak wyliczyć, czy czuje się ono kochane i otoczone więziami, czy wręcz przeciwnie? Jak poznać znaczenie kochającego opiekuna podstawowego, który siedzi z takim dzieckiem całą noc, okrywa kołdrą, czuwa nad jego stanem, przemawia czule?
    Zdani jestesmy więc na doświadczenia jednostkowe, badania jakościowe i oczywiście relacje rodziców oraz psychologów.
    A z nich wynika, że może mieć to znaczenie fundamentalne, jak wspaniale to opisał Bruce Perry w "chłopcu wychowywanym jak pies".
    Znów więc wraca kwestia tego, czy powinniśmy mówić o podziale na dzieci chore i zdrowe, czy raczej o podziale na dzieci, które ktoś kocha i podjął się stworzenia im rodziny, i na takie, wobec których się to nie stało.

    cdn.

    bloo

    OdpowiedzUsuń
  10. po drugie: rozumiem, co masz na myśli pisząc, że niezbadane są wyroki losu względem relacji Królewny i Nataszy. Ale to nie oznacza, że "stało się, jak się stać miało". Cóż, nie wierzę w przeznaczenie. Złożyło się tak, że Królewna miała mimo wszystko sporo szczęścia, skoro w jej życiu pojawiła się Natasza. To jednak nadal nie przesądza, że życie Królewny mogłoby dziś wyglądać inaczej, być może lepiej.
    Po trzecie: DPSy istnieją, bo istnieć muszą, a muszą istnieć dlatego, że naprawdę nikogo w Polsce nie interesuje jakość życia, a jedynie to, aby to życie zostało urodzone. Program 'za życiem' jest twardym dowodem na rzecz tej tezy. Nie wątpię, że dla rodzin, które i tak nie mają w planach zajęcia się dzieckiem, w tym zdrowym, przytulenie czterech tysięcy za poród chorego dziecka, jest sytuacją win-win. Potem i tak trafi ono pod opiekę państwa, a pieniądze się przydadzą.
    Dlatego też DPSy nie zamkną swoich drzwi prędko, ale to równocześnie nie oznacza, że należy bronić ich idei, bo - w przypadku dzieci chorych - ta idea jest na wskroś zepsuta i czerpie z przekonania, że szlachetniej jest urodzić dziecko przez nikogo niechciane, a przy tym chore, więc cierpiące również w planie osobistym i egzystencjalnym. Alternatywy nawet nie zostają poddane poważnej refleksji, w końcu aborcja, legalna sterylizacja i darmowa antykoncepcja jest złem, uczy się nas tego od małego.
    Ten chłopiec z Aspergerem, o którym napisałeś - znalazł się w RZ mając kilkanaście lat. Kto wie, jakie byłyby dziś jego losy, gdyby trafił do RZ jako niemowlę? Czy i wówczas rodzina musiałaby się rozwiązać? Kolejne pytanie bez odpowiedzi.

    Dlatego jestem za dawaniem dzieciom szans jak najwcześniej. DPSy są wyrazem bezradności polityki rodzinnej i urządzania ludziom życia za nich, arbitralnego decydowania, co jest słuszne, a co nie jest słuszne.
    Teraz mamy ponowne odrodzenie koncepcji dawania szans rodzinie biologicznej i pracy z RB do upadłego. Kolejna idea, ktora za cel stawia sobie odgórne decydowanie, ze nie ma nic lepszego niż rodzina biologiczna i trzeba ją wspierać za każdą cenę, w tym za cenę przyszłości i szans dziecka. Ilu takich aspergerowców straci szansę na normalność, trzymanych latami w szachu między RZ, DPSem i "zastanawiającymi się rodzicami biologicznymi", aż w końcu stanie się za późno - praca z nastolatkiem i praca z dwulatkiem to są dwie różne planety. Czas, w którym nastąpi uwolnienie dziecka do adopcji ma kolosalne znaczenie, ale dziś niemodnie jest o tym pisać; wszak rodzinie biologicznej trzeba pomagać. Ile Królewien z MPD straci szansę na lepsze funkcjonowanie, pozbawione opieki i rodziny od małego, umieszczane w domach pomocy społecznej, podczas gdy ich rówieśnicy z MPD dostaną tę szansę w postaci walczących o nich rodziców?
    Myślę, że orszak polonezowy w szkole mojego syna mógłby być rozleglejszy o inne dzieciaki z MPD, ale zwyczajnie nie dla wszystkich przewidziano szansę na normalność.

    OdpowiedzUsuń
  11. Na dobrą sprawę, to mógłbym się podpisać pod każdym zdaniem z powyższego komentarza. Są jednak dzieci, które pomimo starań i włożonego ogromnego trudu, nigdy pewnych barier nie przeskoczą. Poprzeczek ustawionych bardzo nisko – nigdy nie usiądą, nie podniosą głowy, działają na instynktach (śmieją się, gdy słyszą wyrazy dźwiękonaśladowcze, płaczą gdy jest hałas). Taką właśnie dziewczynką jest Królewna. Gdy do nas przyszła miała około miesiąca. Wydawała się zupełnie normalnym dzieckiem. To, że jest niewidoma (co akurat jest najmniejszym problemem), że ma porażenie mózgowe i wiele innych drobniejszych schorzeń – wychodziło stopniowo, w ciągu kolejnych miesięcy. W przypadku takich dzieci, nie wystarczy z nimi być i się nimi opiekować. Potrzebna jest codzienna rehabilitacja, pionizowanie, pielęgnacja (związana głównie z tym, że dziecko przez większą część dnia leży). Nie znam nikogo, kto miałby takie dziecko. Natomiast znam dziewczynę, która przez wiele lat opiekowała się swoją mamą, będącą dużo starszym odpowiednikiem Królewny. Myślę, że zaangażowanie emocjonalne jest bardzo podobne (rodzic-dziecko). Jednak wysiadała nie tylko fizycznie, ale też psychicznie, modliła się o śmierć swojej mamy. W DPS-ie, w którym przebywa Królewna, jest sporo dzieci, które mają swoich rodziców. Są przez nich odwiedzane (jak mówi Nikola – mają rodziców „na dochodne”). Nikt nie ma poczucia straconego czasu, nikt nie czeka na czyjąś śmierć, i co najważniejsze, nikt nie żyje z poczuciem winy (bo ci, którzy mieliby poczucie winy oddając dziecko do placówki, borykają się sami ze swoimi problemami). Natomiast same dzieci w zasadzie są szczęśliwe. Mają bogaty program dnia, dobrą opiekę w zakresie rehabilitacji. A ta mama na dochodne w zupełności im wystarcza. Do takich wniosków doszedłem po kilku miesiącach pobytu Królewny w placówce. Dlatego też byłem szczęśliwy z decyzji podjętej przez Nikolę i Teslę. Myślę, że Landrynka (która jest dużo starszym i mniej upośledzonym dzieckiem) w dużo większym zakresie skorzysta z ich miłości, dając jednocześnie dużo więcej satysfakcji.
    Co do chłopca z aspergerem, to pewnie gdyby znalazł się w rodzinie mając kilka lat (albo i mniej), to być może funkcjonowałby zupełnie inaczej. Dlatego staramy się znaleźć jakąś rodzinę dla Kapsla, bo u nas on równa w dół – do tych dwulatków. Jeździ wózkiem wokół kominka, bawi się lalkami ze Smerfetką. Lubią razem rysować, tyle że Kapsel bazgroli tak samo jak te maluchy. Uważa, że jest duży, ale nie może zrozumieć, że jest starszy.
    Wkrótce wystawię go na ściance na Bocianie, ale jeszcze czekam na informację z Ośrodka Adopcyjnego. Najgorsze jest to, że „papiery” przedstawiane rodzicom adopcyjnym nie do końca pokazują faktyczny obraz dziecka. Rodzice adopcyjni Gacka i Smerfetki twierdzą, że jest on bardzo fajnym dzieckiem i dziwią się, że są problemy ze znalezieniem dla niego mamy i taty. Nie pytałem, czy sami zdecydowaliby się go adoptować.

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie zgadzamy sie z Toba Pikuś. Ale o tym pozniej...bo teraz brak czasu.
    Landrynka nie jest dzieckiem sprawniejszym. To nie tak. Ale niewazne.
    Jesli od dawna chciales, by Krolewna zostala w placowce...to ....to trzeba było nam to OD RAZU powiedzieć...bysmy wszyscy zaoszczedzili duzo czasu, emocji. Jesli tak byles szczesliwy Pikus z naszej decyzji. My nie bylismy. I nie jestesmy, ze Krolewna nie pojdzie do domu.
    To nie tak, ze uznalismy, ze Krolewna nie powinna isc do rodziny.
    Tylko nie chcielismy zabierac Jej wiezi z Nataszą. Nie mylmy powodow.
    Mama na dochodne nie wystarczy. Znam duzo rodzicow z takimi dziecmi.
    Mama na dochodne jest najlepszym rozwiaxaniem dla dziecka, ktore nie ma akurat stalej mamy. Jednak nie jest tak , ze DPS to lepsze rozwiazanie. Ja sie z tym absolutnie nie zgadzam!, zwlaszcza DPS,w ktorym na 12- 13 dzieci lezacych do karmienia przypada jedno zdrowe dziecko...a tak ustawodawca przewidzial...i DPS Krolewny jest w tym wypadku wyjątkowy.
    Dlaczego sie nie zgadzamy i jakie sa mozliwosci o tym potem...
    20 lat temu nikt takich dzieci nie ksztalcil...obowiazek szkolby jest od 1997roku...teraz do 25 roku zycia sa ogarniete..o innych aspektach potem. Teraz uciekam.
    Pozdrawiam serdecznie. Nikola

    OdpowiedzUsuń
  13. Wybacz Nikola, absolutnie nie było moim zamiarem Cię urazić. Opisałem tylko pewien proces, który we mnie postępował. Gdybyście podjęli dalsze starania w celu przysposobienia Królewny, to z pewnością byśmy Was wspierali.
    Przepraszam za zdanie, że byłem szczęśliwy z podjętej przez Was decyzji. Jednak nawet gdyby Natasza nie istniała, to w tej chwili uważam, że dla tak upośledzonego dziecka (jakim jest Królewna), mama na dochodne jest najlepszym rozwiązaniem (zarówno dla dziecka, jak też mamy). Dlatego też wcale bym się nie ucieszył, gdyby Natasza stwierdziła, że chce adoptować dziewczynkę.
    Uwierz mi, że naprawdę kochałem Królewnę i rozstanie z nią było jedną z najtrudniejszych chwil w moim życiu. Nawet gdyby była moim dzieckiem, to rozważałbym możliwość umieszczenia jej w naszym DPS-ie (bo teraz wiem jak tam jest). Zdrowe dziecko spędza czas w przedszkolu, szkole, z rówieśnikami, a przede wszystkim potrafi zająć się sobą.. Królewna może liczyć tylko na zainteresowanie osób się nią opiekujących.
    Wydaje mi się, że pewne sytuacje często są przejaskrawiane. My jesteśmy rodziną zastępczą. Uważam, że jesteśmy rodziną gdy mamy trójkę, góra czwórkę dzieci pod opieką. Gdy ich ilość wzrasta, stajemy się domem dziecka.
    Zastanawiam się, czy rodzina mająca dziecko typu Królewny, z biegiem czasu nie staje się domem pomocy. Czy są osoby, które w imię miłości, czy też opieki nad dzieckiem, są gotowe zrezygnować ze swoich pasji? Czy są w stanie całe swoje życie poświęcić dziecku?
    Pewnie są … pytanie tylko, czy to daje radość, zarówno im jak i dziecku?
    Królewna bywa w naszym domu (chociaż rzadko – raczej Majka bywa w jej domu). Jest bardzo miło, ale jest to raz na jakiś czas. Kapsel też spędza dni w innych rodzinach. Też jest fajnie. Jednak przebywanie z sobą na co dzień, jest już mniej przyjemne … chociaż może właściwszym słowem byłoby – bardziej absorbujące.

    OdpowiedzUsuń
  14. Ja rozumiem. Masz prawo do swojego zdania. My mamy inne. Wiecej napisze poźniej, bo ciągle coś załatwiam. Taki to dzien. A to co chce napisać wymaga spokoju. Jedno tylko- pamietaj Pikus, ze troche inaczej jest , gdy to jest swiadoma decyzja,a gdy takie dzieciątko przychodzi na świat w rodzinie biologicznej kompletnie czesto poza rzeczywistoscia osob niepelnosprawnych.
    Do napisania zatem! Nikola

    OdpowiedzUsuń
  15. Pikuś, rozumiem argument, że dla potencjalnych opiekunów takich dzieci jak Królewna (czytaj: rodziców) rozważenie dobrego DPSu jest dobrym wyjściem, ale nie mieszajmy tej perspektywy z perspektywą dziecka z niepełnosprawnością, bo nic o niej nie wiemy. Uważam, że nie można twierdzić, że Królewnie jest tam optymalnie, bo nikt z nas i z jej opiekunów nie ma o tym pojęcia, a sama Królewna się nie wypowie.
    Polecam na marginesie b. dobrą ksiązkę Aleksandry Pilimon "Będziesz moim wszystkim". To jest zbiór narracji różnych rodzin adopcyjnych, w tym też chyba trzech zastępczych, które po prostu mówią o swoim doświadczeniu, a mają bardzo różne historie. Jedną z nich jest historia kobiety, która adoptowała niemowlę, właściwie był to jeszcze noworodek. Z czasem okazało się, że jest głęboko upośledzony. Do tego krótki czas po adopcji jej mąż doznał poważnego wypadku, którego konsekwencją było uszkodzenie mózgu. Finalnie została z dwójką dzieci, tyle że jedno było po 40tce.
    Wydawać by się mogło, że sytuacja masakryczna; zresztą chyba obiektywnie taka była.
    Jednak podejście życiowe tej kobiety jest zdumiewające - ona to zwyczajnie przyjęła, zero żalu do losu, nastawienie konstruktywne, cieszenie się rzeczami małymi, nawet zracjonalizowała stan męża mówiąc, że być może gdyby był w pełni sprawny mógłby odczuwać żal z powodu posiadania niedoskonałego syna. A tak - obaj są na podobnym poziomie i ich wzajemna miłość jest dla niej uskrzydlająca, bo akceptują się bez warunków.
    Nie twierdzę, ze to jest reprezentatywna historia i że nie ma takich, w których choroba dziecka rozwaliła rodzinę - ale są rownież takie, gdzie choroba dziecka nie tylko tę rodzinę utrzymała, ale okazała się wartością dodaną.
    I na koniec - sami szukacie trochę takiej rodziny dla Kapsla. Nie bezdzietnej pary nakręconej marzeniami o tym, jak to ich syn odbierze dyplom uczelni prawnej summa cum laude, ale ludzi chcących mieć takiego syna jak Kapsel. Wierzę, że są tacy ludzie (pytanie, czy ich losy złączą się z Kapslowym).
    I jeszcze linkuję film z BBC, który mnie zawsze rozwala. Uczciwie- nie pojmuję decyzji tych brytyjskich gejów i nie wyobrażam sobie w ogóle takiego życia, ale kapelusz z głów. Są więc i tacy ludzie, którzy zupełnie świadomie podejmują się opieki nad upośledzonymi dziecmi, a później przekształcają się jeszcze w rodzinę adopcyjną:

    https://www.facebook.com/BBCStories/videos/10155126998540659/


    bloo

    OdpowiedzUsuń
  16. Długo myślałem nad sformułowaniem pierwszego zdania w tym komentarzu. Kilka razy coś napisałem, potem to kasowałem.
    Zacznę więc od drugiego zdania, odnosząc się do linku dotyczącego pary gejów, którzy adoptowali kilkoro dzieci. Prawdę mówiąc to jestem „za, a nawet przeciw”. Jestem „za” ponieważ facet to też człowiek, który odczuwa potrzebę posiadania dzieci. Niestety będąc gejem … zwyczajnie ma pecha. Dlatego mimo wszystko jestem „przeciw”. Jestem przeciwny adopcjom dzieci przez pary homoseksualne z jednego prostego powodu. Chodzi o środowisko, o sposób traktowania takich dzieci przez rówieśników, a nawet (a może przede wszystkim) przez ich rodziców. Zresztą co tu długo szukać. Wprawdzie uważam się za człowieka otwartego na innych ludzi (niezależnie od wyznawanej religii, koloru skóry i takiego ogólnego światopoglądu), to jednak jestem zaściankowy. Jestem tolerancyjny, o ile rodzina to mama i tata … o jasnej karnacji. Pewnie wiele osób by powiedziało, że jestem dupkiem. Być może mieliby rację. Jednak takich dupków jest w naszym kraju większość. Jaki zatem ma sens fundować swoim dzieciom życie w takim towarzystwie?
    Wrócę do pierwszego zdania, dużo trudniejszego. Mówienie o czerpaniu radości z opieki nad 40-letnim mężem-dzieckiem, zwyczajnie mnie przerasta. Zdecydowanie wolałbym się spotykać z Majką raz w tygodniu (a nawet rzadziej) gdzieś … , niż mieć świadomość tego, że zmienia mi pieluchy. Wolałbym, aby pielęgnowała w pamięci te chwile, kiedy byłem normalnym facetem. Myślałem, że uda mi się to jakoś odnieść do sytuacji ciężko chorych dzieci, ale nie ma tutaj prostego przełożenia. Trudno powiedzieć co czują dzieci przebywające w placówce … a jeszcze trudniej „wejść w rolę” dziecka żyjącego w „wypalonej” i poranionej życiowo rodzinie. Wydaje mi się, że będąc takim dzieckiem, mimo wszystko wolałbym mamę na dochodne. Taką, która nie byłaby ze mną zawsze, ale jakby już była, to widziałbym uśmiech na jej twarzy i wiedziałbym, że jest szczęśliwa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja teź jestem takim samym dupkiem jak ty.
      Ale trochę mi z tym głupio.

      Usuń
    2. niestety Panowie, nie wierzę w deklarowaną tu dupkowatość Was obu. Nie wierzę też dlatego, bo swego czasu miałam podobne przemyślenia (z wyjątkiem rodziców o jasnej karnacji, ale to też 10 lat temu nie był seksowny temat i w zasadzie nikogo to nie interesowało, więc się nad tym nie zastanawiałam). Zmieniło mi się dopiero pod wpływem kontaktów z rodzinami jednopłciowymi, konkretnymi ludźmi i ich dziećmi. Można wypisac morza atramentu i gadać do upadłego - nie ma to większego wpływu na stanowiska. Największy wpływ ma najbanalniejsza rzecz pod słońcem: osobisty kontakt.
      A co do rodzin wychowujących dzieci o innym kolorze skóry - z bólem przyznam, że każda ze znanych mi rodzin kładzie stanowczy nacisk na naukę angielskiego, i to niestety nie z powodów ocen na świadectwie. Robią to dlatego, bo każda co do jednej uważa, że przyszłość ich dzieciaków musi wydarzyć się poza Polską z powodów zwyczajnego bezpieczeństwa i względnego komfortu życia.

      bloo

      Usuń
    3. Nie wiem czy to deja vu, czy zwyczajna skleroza, chociaż gdy sobie wszystko przeliczyłem, to mi wyszło Pikuś, że mógłbym być twoim synem, więc chyba jeszcze nie czas na zaniki pamieci. Mam wrażenie, że tego rodzaju dyskusję już gdzieś w sieci czytałem. Ale nie pamietam co było dalej.
      Dlatego mam do was takie zapytanie. Zwłaszcza do bloo. Chodzi mi o to, czy dla was ma znaczenie czy rodzina jednopłciowa jest męska czy żeńska i jak to może wpływać na wychowanie i ogląd świata przez dorastające w takiej rodzinie dzieci.

      Usuń
    4. wpływać może zapewne tak, jak osobowośc i charakter każdego z rodziców oraz suma ich relacji wpływa na dziecko/dzieci. Ja bym się nie podjęła odpowiedzi.
      Co do tego, czy ma dla mnie znaczenie, czy rodzinę tworza kobiety czy mężczyźni - tak, w tej chwili ma, ale to wynika z tego, że rodzin tworzonych przez lesbijki znam ponad dwadzieścia, a rodzin tworzonych przez gejów znam trzy, w tym jedna z USA, więc jej nie liczę. I choc to są fajne dwie rodziny, te polskie, to dla mnie próbka jest wciąż za mała.


      bloo

      Usuń
    5. No, dzięki Ci GALL za miłe słowa ... oczywiście żartuję.
      Bardzo się cieszę, że tak młodzi mężczyźni również wchodzą na strony związane z rodzicielstwem (takim lub innym).
      Niestety co do Twojego pytania, to ja tym bardziej nie podejmę się komentarza.
      W przeciwieństwie do bloo, nie znam ani jednej rodziny homoseksualnej, nawet takiej, która nie ma dzieci.
      Rozważając wszystko czysto teoretycznie, to bliżej mi do rodzin, w której są dwie mamy, ale sądzę, że wynika to przede wszystkim z mojej natury heteroseksualnej.

      Usuń
  17. no ale ci panowie mieszkają w Wielkiej Brytanii, więc powyższe ich nie dotyczy. Btw. uważam też, ze z homofobią w Polsce wcale nie jest tak, jak się Panu Pikusiu ;) wydaje. Moim zdaniem jest dokładnie tak, ze homofobia jest wszechobecna politycznie, medialnie i brukowcowo, ale niekoniecznie w życiu codziennym. Znam sporo rodzin LGBT wychowujących dzieci i generalnie w szkole oraz w środowisku lokalnym jest spoko, ponieważ największa wrogość panuje tam, gdzie nie ma kontaktu bezpośredniego. Jeśli on nastąpi i ci ludzie żyją po prostu razem w jednej społeczności, to mniej wazne jest kto z kim śpi, a wazniejsze staje się to, że jest jakąś konkretną Anią, którą się zna. Ponieważ ten schemat obserwuję u rodzin żyjących w Warszawie, ale też na wsiach (z dziecmi, podkreślę) to wydaje mi się, że rzeczywista otwartość społeczeństwa dawno już wyprzedziła deklaracje polityków.
    O wiele gorzej natomiast jest z innym kolorem skóry, to prawda, i to wcale nie kolorem skóry rodziców, a niestety dzieci. I tu też mam historie znajomych, którzy adoptowali dzieci o innym kolorze skóry, i którzy zmagają się z paskudnym rasizmem, w tym na poziomie szkoły niestety.
    Jaśniej widzę przyszłość par jednopłciowych z dziećmi niż przyszłość rodzin o innym kolorze skóry, i to jest cholernie smutne.

    odnośnie tego, co napisałeś o życiu z chorą osobą dorosłą - przeczytaj tę książkę, serio. Ja również nie wyobrażam sobie podjęcia podobnej decyzji, ale otarcie się o nią dużo mi dało w sensie poznawczym i poszerzenia mojego własnego spojrzenia.

    OdpowiedzUsuń
  18. Pozwolę sobie włączyć się do tej Waszej rozmowy, bo zainteresowała mnie sprawa z wychowywaniem dzieci przez pary homoseksualne. I tu mam pytanie do bloo, ponieważ nigdy nie miałam nic do gejów i lesbijek, ale tak jak w przypadku małżeństw i innych takich spraw jestem jak najbardziej za, to wychowywanie dzieci przez takie pary zawsze było dla mnie trudnym tematem, w którym trudno było mi przyjąć jakiekolwiek stanowisko. Nigdy nie wątpiłam w to, że geje czy lesbijki mogli by dać swoim dzieciom tyle samo miłości co heteroseksualna para, ale właśnie martwiła mnie reakcja otoczenia. Osobiście nie znam żadnej homoseksualnej pary wychowującej razem dzieci, ale skoro Ty znasz, to może będziesz mogła powiedzieć coś więcej? W różnych krajach różnie to wygląda, więc interesuje mnie głównie Polska. Mówisz, że w środowisku lokalnym jest ok, ale w jakim wieku są te dzieci i czy w szkołach czy przedszkolach inne dzieciaki i ich rodzice wiedzą, że są to dzieci rodzin homoseksualnych i naprawdę to tak w pełni akceptują? Zwłaszcza, że dziś dzieciaki często wyzywają kogoś od gejów, próbując go obrazić i zawsze wydawało mi się, że nawet gdy dziecko samo jest gejem czy lesbijką, to już jest to dla nich bardzo trudna psychicznie sytuacja, a co dopiero, gdy dotyczy to ich rodziców i są na to już od początku skazani, od małego, a o ile starsze dzieci mogą sobie jeszcze poradzić z taką sytuacją, to małe muszą bardzo źle znosić ewentualne prześladowania
    ~ Julka

    OdpowiedzUsuń
  19. otoczenie tworzymy też my, więc właściwie im więcej będzie w nas życzliwości (już nie tylko do gejów i lesbijek, ale w ogóle do wszystkich ludzi) i zdecydowanej reakcji na nieżyczliwość innych, tym łatwiej będą mieć wszystkie osoby nienormatywne: za niskie, za wysokie, w okularach, z inną orientacją, o innym kolorze skóry, adoptowane i w rodzinach zastępczych. Wiem, że to jest niby oczywiste, ale warto to też przekładać na poziom codziennego życia: zwracać uwagę dziecku, kiedy mówi do kolegi 'ty geju!' i samemu też gryźć się w język, kiedy mówimy 'ciemno jak w dupie u murzyna' albo 'ciapaty' (sorry za kolokwializmy, ale przykłady są mi niestety bliskie).
    Co do rodzin tęczowych- wiek dzieciaków jest różny i miejsce zamieszkania też. Np. jedna para dziewczyn mieszka w miasteczku i mocno się angażują w lokalną społeczność, mają córkę w wieku przedszkolnym, problemów nie było. Inne znajome mieszkają w dużym mieście, córka 11 lat, chodzą na zmianę na zebrania szkolne, ich córka jest pogodną dziewczynką, nie było szykan ze strony rówieśników.
    Najstarsze dziecko, jakie znam, kończy studia (przy okazji jest heteroseksualne, choć to w sumie nie ma większego znaczenia), dzieciństwo i czas dojrzewania wspomina dobrze, nie robiono tajemnicy z tego, że są dwie mamy- średnie miasto, teraz już duże miasto.
    Najciekawsza w tym kontekście jest para, która mieszka na wsi i znacząco angażuje się w życie lokalne włącznie z pełnieniem dość ważnych funkcji. Wioska raczej konserwatywna, układy z sąsiadami dobre, ksiądz się wprawdzie kiedyś pluł mocno, ale szkoła stanęła za nimi murem i sąsiedzi też (syn, 13 lat obecnie). Par znam więcej, ale chciałam naszkicowac jakiś w miarę reprezentatywny obraz.
    To nie oznacza, ze nie doświadczają nienawiści, bo pewnie i tak się czasem zdarza, ale moim zdaniem fiksowanie się akurat na fakcie rodziny jednopłciowej jest traceniem z oczu istoty problemu z bullyingiem - mój syn miał 12 lat, kiedy rówieśnicy go wyzwali od dziecka z in vitro, a ja i mój mąż tworzymy tradycyjne małżeństwo. Robię teraz badania nad dziewczynkami z zespolem Turnera, który cechuje się m.in. niskorosłością, i wspólne w ich relacjach jest koszmarne wspominanie okresu gimnazjalnego, jako pełnego nazywania karzełkami, wyśmiewania itd. Każda ma tradycyjną rodzinę, a opisem okrucieństwa rówiesników mogłyby zapełnić kilka ryz papieru. Inny przykład - mój syn chodził do szkoły z chłopakiem będącym w rodzinie zastępczej, obserwowałam sytuację, bo byłam ciekawa, czy - nazwijmy go - Wojtek kiedykolwiek coś o tym powie. Przez trzy lata nigdy się to nie zdarzyło, mimo iż stali się z moim synem przyjaciółmi. Jak widać objęcie pieczą zastępczą też nie jest dla dzieciaków neutralne, przy czym nikt nie postuluje, aby dla zachowania komfortu tych dzieci likwidować instytucję RZ albo tworzyć szkoły-getta dla dzieci z domów dziecka i RZ, w których nie będą się musiały z kimkolwiek porównywać.
    Dla mnie z rodzinami jednopłciowymi jest tak samo. Nie żyją w różowej baśni, mają swoje problemy jak każdy, i ich dzieciaki z pewnością miewają trudne momenty, tak ja ma je mój syn i w ogóle każde dziecko w Polsce. Niestety bullying jest zjawiskiem częstym, ale w walce z nim kładzie się nacisk na pracę ze sprawcami, a nie na wtórne piętnowanie ofiar typu: skoro masz zespół Turnera i jest prawdopodobne, że zetkniesz się w szkole przynajmniej raz z chamstwem, to lepiej idź do szkoły specjalnej, gdzie nie będziesz się rzucac w oczy (btw. dziewczynki z ZT są w zdecydowanej większości sprawne intelektualnie, a wręcz super sprawne). Analogicznie argumentem przeciwko wychowywaniu dzieci przez lesbijki/gejów nie powinna być krzywda ich dzieci, jakiej potencjalnie doznają od społeczeństwa, bo come on - każdy jej niestety dozna. Rolą rodziny jest wzmacniać dzieci , a nie chować je pod kloszem. Rolą społeczeństwa jest nie przeszkadzać i wspierać rodzinę.

    bloo

    OdpowiedzUsuń
  20. Wahałem się z opisaniem przypadku mojego kolegi, bo trochę to dziwne, że takie komentarze znalazły się pod postem dotyczącym dziewczynki z porażeniem mózgowym.
    Ale skoro Julka pociągnęła temat, a do tego bloo się do tego ustosunkowała, to jednak tą sprawę opiszę.
    W sumie nie jest to mój kolega, ale Kasi z gimnazjium. Nawet muszę napisać, że jest jej przyjacielem, więc to że jest gejem bardzo mi ułatwia sprawę. Ma faceta, dużo starszego od siebie. Nie znamy go bo nigdy go do nas nie zaprasza, chociaż sam jest częstym gościem. Ten nasz kolega ma bardzo silną potrzebę posiadania dziecka i podobno ten jego chłopak ma podobne zdanie.
    Walczymy ze sobą ja stoję na stanowisku, że to nie ma sensu. Skąd wezmą dziecko, przecież nikt nie zgodzi się aby mogli go adoptować. Prowadzimy burzliwe dyskusje. Wiem jaki mają plan i nawet jak się on uda, to co powiedzą dziecku za kilka lat. Wg mnie jest to bardzo wartościowy człowiek, ale przecież nie wmówi dziecku, ę go kiedyś urodził.
    W parach kobiecych jest dużo łatwiej, bo pewnie jedan z nich jest matką.

    OdpowiedzUsuń
  21. Dziękuję Ci bloo za wyczerpującą odpowiedź :) Przykłady z dziećmi adoptowanymi, z in vitro czy inne takie przypadki rzeczywiście do mnie trafiają, chociaż nadal będąc na miejscu takich gejów czy lesbijek to trochę bym się bała, co nie znaczy, że potępiałabym ich decyzję, gdybym znała taką parę.
    Odnośnie historii Galla... Myślę, że gdyby mieli dziecko i od początku by mu jakoś tłumaczyli całą sytuację to byłoby ok. Rodzice, którzy adoptują dzieci też często mówią prawdę od samego początku i nie muszą im wmawiać, że to oni ich urodzili. W sytuacjach gdy jedno z homoseksualnych rodziców jest biologicznym rodzicem dziecka (czy ogólnie opiekunem prawnym), to jeszcze bałabym się sytuacji, gdyby taka para się rozeszła, a wtedy jedno z nich prawnie nie ma żadnych praw do dziecka i nawet nie może próbować o nie walczyć. Nie wiadomo wtedy czy ta druga osoba dla dobra dziecka zgadzałaby się na utrzymywanie kontaktu. Może decydując się na wspólne wychowywanie dziecka, nikt nie zakłada, że coś się kiedyś popsuje, ale wszystko się może zdarzyć i co wtedy? Jedna z tych osób może stracić dziecko, które było jej dzieckiem i które już kocha. Przynajmniej tak mi się wydaje, że tak to działa...
    ~ Julka

    OdpowiedzUsuń