Doszedłem do
przedstawienia ostatniej części historii chłopca. Większość
opisów naszych dzieci udaje mi się zawrzeć w jednym, góra dwóch
rozdziałach. Chapic był jednak specyficznym dzieckiem. Praktycznie
od wielu miesięcy był wolny prawnie, a walka toczyła się o to aby
znaleźć mu wspaniałych rodziców … a w zasadzie, aby znaleźć
mu jakichkolwiek rodziców. Jego dzieje dziecka zastępczego, mimo że
bardzo burzliwe (na szczęście chłopiec nie miał tego świadomości)
w końcu zakończyły się szczęśliwie w rodzinie Giuseppe i …?
Mama ma na imię Francesca, ale nie mam pojęcia jak to odmienić (w wersji pisanej).
W międzyczasie chłopiec
był proponowany wielu rodzinom. Biorąc pod uwagę fakt, że znalazł
się w bazie ogólnopolskiej, mogły to być nawet setki rodzin, a
może tylko kilka. Każda rodzina decydująca się na
przysposobienie, określa wstępnie pewne cechy dziecka, które chce
adoptować. Dotyczy to również warunków, których nie jest w
stanie zaakceptować. Z tego co wiem, słowo FAS, jest w większości
przypadków warunkiem wystarczającym aby takie dziecko odrzucić bez
dalszej oceny. Być może brzmi to brutalnie, jednak są to z
pewnością decyzje podejmowane bardzo świadomie. Chapic, mimo że w
chwili obecnej nie jest bardzo opóźniony w stosunku do rówieśników,
to tak naprawdę nie wiadomo, czy nie stanie się dla swoich rodziców
przysłowiową puszką Pandory. Bardzo ich cenię za podjętą
decyzję, bo wiem, że mają pełną świadomość stanu medycznego
chłopca. Kolejne miesiące i lata, będą pełne radości związanych
z pokonywaniem przez syna kolejnych barier, ale też pełne obaw, czy
przypadkiem nie dojdzie do takiej, której nie uda mu się
przeskoczyć. Pół biedy, gdy będą to tylko problemy z nauką
matematyki. Niestety najgorsza w wychowaniu takich dzieci jest
niewiadoma. Chapic sprawia wrażenie, że sam sobie poradzi w życiu,
ale pewności nie ma.
Chapic jest jedynym naszym
dzieckiem, którego impreza pożegnalna trwała trzy dni.
Rozpoczęła się w
niedzielę. Była na niej nasza rodzina, na czele z ciociobabcią
Hanią, która jak zawsze zasponsorowała tort (biorąc pod uwagę
zarówno finanse jak i robociznę). Była też „przyszywana”
prababcia Chapicka, czyli mama Majki (w końcu Maja bardziej
zasługuje już na miano babci zastępczej niż mamy zastępczej),
oraz siostrzenica Majki (dla której chyba będę musiał wymyślić
jakiś pseudonim, ponieważ z racji niedalekich narodzin drugiego
dziecka i przeprowadzki w nasze okolice, pewnie będzie częstym
naszym gościem). Była też ciociobabcia Ela, która przede wszystkim dla naszych dzieci zastępczych jest kimś wyjątkowym.
Jednak najważniejszymi
osobami w tym dniu (na pewno dla nas, ale myślę że również dla
Chapicka ) była Malwina i Jeremi z córką Oleńką. Nie będę
wracał do ich historii, bo wspominałem o nich wielokrotnie w
poprzednich opisach. Jestem jednak przekonany, że to im, Chapic
zawdzięcza najwięcej. Spędzając z nimi każdy weekend nauczył
się, że rodzina to nie tylko ciocia, która spędza z nim większość
dnia, ani wujek, którego widzi tuż przed snem i chwilę po
obudzeniu. Rodzina, to również ktoś, kto zabiera z domu,
organizuje zabawy, daje miłość być może w zupełnie inny sposób
niż ta, w której się wyrasta. Myślę, że znajomość z Malwiną
i Jeremim, bardzo ułatwiła chłopcu pokochanie nowych włoskich
rodziców.
Co na mnie zrobiło
największe wrażenie tego pierwszego dnia? Łzy wzruszenia w oczach
mężczyzny. Do tego, że Majka płacze przy każdym pożegnaniu, już
się przyzwyczaiłem. Mój smutek trwa dosłownie kilkanaście
sekund, bo mimo wszystko ważniejsza jest świadomość, że dziecko
rozpoczyna nowy, lepszy okres swojego życia.
Doszedłem do wniosku, że
więź między Chapickiem a Jeremim musiała być bardzo silna.
Chłop jak dąb, który
wielokrotnie ma do czynienia z sytuacjami bardzo drastycznymi,
wymagającymi silnego charakteru – płacze … Piękne.
Kolejne dwa dni były już
mniej nostalgiczne, chociaż Majka i Francesca „beczały”
wielokrotnie. Najszczęśliwszy był chyba Chapic, bo tylu ciastek,
ile w tych ostatnich trzech dniach, nie zjadł chyba przez całe
życie.
Nowi rodzice przyjechali
wypasionym minivanem (który potrafi zmieścić więcej niż dwa
nasze samochody razem wzięte) wypełnionym po brzegi rzeczami dla
Chapicka (głównie zabawkami). Gdy Majka dołożyła wyprawkę,
którą dla niego przygotowała, to okazało się, że na tylnym
siedzeniu pozostała tylko 40 centymetrowa przestrzeń na krzesełko
dla chłopca. Niestety nie było to dla niego czymś, o czym marzył,
więc po kilkunastu minutach przesiadł się na przednie siedzenie,
na którym (przypięty jednym pasem ze swoją mamą) dojechał do
tymczasowego domu w Polsce. Bardzo mu się taki wariant podobał,
jednak na wyjazd do Włoch, będą musieli coś wykombinować.
Od tego dnia otrzymaliśmy
już przynajmniej kilkadziesiąt zdjęć. Francesca bez przerwy pisze
coś do Majki i na odwrót, oczywiście każda w swoim języku. Nie
przypuszczałem, że najważniejszymi słowami zarówno w języku
polskim jak i włoskim są: SUPER i OK.
Chłopak radzi sobie
rewelacyjnie, ma świetny apetyt (śmiać nam się chce, bo na
większości zdjęć, na których coś je - tym czymś jest
spagetti). Gdy był u nas, uwielbiał jeść samodzielnie. Cieszymy
się, że dalej to kontynuuje – w jednej ręce trzyma widelec, a
drugą nakłada jedzenie do dzióbka.
Tydzień temu pisałem, że
Chapic będzie miał spotkanie z psychologiem w ośrodku adopcyjnym.
Trochę powątpiewałem w sens tych badań, mając na względzie
krótki okres, w którym chłopiec przebywał w nowej rodzinie. Ale z
drugiej strony, wiedząc, że jest „super i ok” oraz widząc
uśmiechniętą buźkę Chapicka na zdjęciach, wierzyłem, że
powali na tych badaniach wszystkich na kolana. Miałem rację (a
wiemy to bezpośrednio ze źródła, czyli ośrodka adopcyjnego).
Przede wszystkim, mały
doskonale już wie, kto jest dla niego najważniejszy. Zdecydowanie
faworyzuje Francescę i Giuseppe.
Pani psycholog była
zachwycona tym, że chłopiec potrafi już po włosku powiedzieć:
mamma, papa i ciao. Nie wiedzą jeszcze, że zna słowo „buongiorno”.
Wprawdzie jest ono zbyt trudne do wypowiedzenia, ale gdy tylko je
usłyszy, to natychmiast wyciąga rękę na powitanie.
Trochę zdziwiła nas
wypowiedź pani psycholog, która stwierdziła, że chłopiec
świetnie rozumie, co się do niego mówi po włosku.
Mama powiedziała:
„przynieś samochodzik” - przyniósł,
potem: „przynieś misia”
- przyniósł,
„przynieś bucik” -
przyniósł.
Nie wiem, czy pani
psycholog zna język włoski, ale ja bym raczej podejrzewał, że
Francesca cały czas mówiła: „Chapic, przynieś wreszcie tą
piłkę bo nam nie zaliczą”.
Myślę, że pewne akcenty
dotyczące dalszych losów Chapicka będą co jakiś czas się
pojawiać na tym blogu. Jego włoscy rodzice są bardzo sympatyczni i
skoro w tej chwili aż tyle czasu poświęcają rozmowom z nami i
przesyłaniem zdjęć chłopca, to pewnie w przyszłości też znajdą
trochę czasu na krótką informację choćby raz na kilka miesięcy.
Będzie to dla nas bardzo miły gest.
Na koniec zamieszczę
oficjalne listy i życzenia, które zostały napisane przez różne
osoby. Jeżeli ktoś lubi coś takiego czytać, to zapraszam.
Jest w nich kilka
odniesień do imienia chłopca. Według aktualnego mojego stanu
wiedzy, imię nie ulegnie zmianie (poza jedną literką – bo tak
jest w języku włoskim – zamiast Chapic będzie Chapis)
List rodziców włoskich
do nas:
"Szanowni Państwo,
mamy
nadzieję, że u was wszystko dobrze. Dowiedzieliśmy się dziś, że
możemy przyjechać po Chapicka 10 maja, a 23 maja będzie rozprawa w
sądzie. Jesteśmy z tego powodu bardzo szczęśliwi, bo to już
niedługo!!! Myślimy o Chapicku każdego dnia. Wieczorem, kiedy jemy
kolację rozmawiamy o nim, o rzeczach, które będziemy razem robić.
Cała nasza rodzina (dziadkowie, wujkowie, ciocie, kuzyni) już na
niego czekają. Marzymy już od dawna o powiększeniu naszej rodziny
i o dziecku. Rozpoczęliśmy starania o adopcję dwa lata temu, ale
już dużo wcześniej byliśmy gotowi w naszych sercach by zostać
rodzicami. Chcielibyśmy bardzo Wam podziękować, że tak wspaniale
się zajmujecie Chapickiem. To, że jest on takim pogodnym dzieckiem
to tylko i wyłącznie zasługa Waszej miłości. Wiemy, że nie
będzie Wam łatwo powierzyć go nam, po tym jak troszczyliście się
o niego przez tyle czasu i po tym jak patrzyliście na jego uśmiech
i na pierwsze kroki. Chcielibyśmy, żebyście mu powiedzieli, że na
niego czekamy i że zrobimy wszystko by pomóc mu być szczęśliwym
i rozwinąć wszystkie jego możliwości. Do zobaczenia wkrótce.
Mama
Francesca i tata Giuseppe"
List Majki do rodziców
włoskich:
„Kochani!
Oddajemy w Wasze ręce
Wielki Skarb – Chapicka.
Pokochaliśmy go bardzo,
więc trudno nam się z nim rozstawać, ale jesteśmy pewni, że
będziecie o niego dbać i obdarzycie go wielką miłością.
Życzymy Wam wiele
radosnych chwil i wspólnej zabawy. Bądźcie jego przewodnikiem w
odkrywaniu i poznawaniu świata, a jesteśmy pewni, że on odpłaci
Wam uśmiechem, miłością i przywiązaniem. Jeżeli zechcielibyście
czasem napisać nam parę słów i przysłać jakieś zdjęcie z
Waszego wspólnego życia, będziemy bardzo wdzięczni.
Majka i Pikuś
PS. Na Wasze ręce
przekazujemy listy dla Chapicka. Prosimy, przeczytajcie je i sami
zadecydujcie, kiedy mu je pokażecie.”
List ciociobabci Hani do
Chapicka:
„Piszę Kochany
Chapicku, bo nie wiem, jak teraz masz na imię. Jesteś cudownym i
pięknym chłopcem. Wierzę, że wyrośniesz na mądrego, dobrego
człowieka i obdarzysz Twoich rodziców wszystkim co najlepsze, a oni
będą z Ciebie dumni i szczęśliwi.
Pamiętaj, że daleko w
Polsce jest ciocia, która bardzo Cię kocha i nigdy o Tobie nie
zapomni.
Bądź szczęśliwy i
radosny. Mocno Cię całuję.
Ciociobabcia Hania”
List od nas do Chapicka:
„Kochany Chapicku!
Na początku mego listu,
serdecznie Cię pozdrawiam, chociaż prawdę mówiąc nie wiem, kiedy
go przeczytasz i czy w ogóle go przeczytasz. Nie wiem też jak masz
na imię w dniu, w którym dostałeś go do ręki. Twoi włoscy
rodzice zastanawiali się kiedyś, czy masz nadal pozostać
Chapickiem, czy też dostaniesz nowe imię w jakiś sposób zbliżone,
albo zupełnie inne. Mi na przykład podoba się imię Carlo. Nie
wiem dlaczego, ale mam wrażenie, że do Ciebie pasuje. Oczywiście
nie mi o tym decydować, ale mam nadzieję, że kiedyś je poznam.
Jestem niemal pewny, że
Twoja sympatyczna buzia jak dawniej jest uśmiechnięta i jak kiedyś
masz dobry humor. Chciałbym, abyś wiedział, że razem z ciocią
Majką wkładaliśmy całe serce, aby dać Ci podwaliny do bycia
dobrym człowiekiem. Pewnie, że na naszej drodze pojawiały się
czasami jakieś wyboje w postaci zakazów i nakazów (jak choćby w
sytuacji gdy chciałeś skakać „na główkę” z parapetu na
podłogę), jednak staraliśmy się, aby każde nasze działanie było
dla Twojego dobra. Zresztą nie tylko my byliśmy dla Ciebie w tym
okresie najważniejszymi osobami w życiu. Była też druga rodzina,
która dawała Ci równie tyle samo ciepła co my. Przez wiele
miesięcy spędzałeś u niej weekendy, mając zapewniane liczne
atrakcje – basen, place zabaw, festyny. Wóz straży pożarnej
chyba znałeś jak własną kieszeń.
Naszym wspólnym celem
chyba nie tylko było nauczenie Cię dobrych manier, co przychodziło
Ci z dużą łatwością (wszystkie kobiety, które całowałeś w
rękę na powitanie, były Tobą oczarowane), lecz postawiliśmy
sobie zadanie, aby nauczyć Cię, że na miłość trzeba odpowiadać
miłością, na uśmiech – uśmiechem, a na miłe słowo – miłym
słowem. Chyba nam się to udało, ponieważ naszym zdaniem taki
właśnie byłeś w dniu, w którym się rozstaliśmy. Jednak to co
my zrobiliśmy było tylko pewnego rodzaju wstępem do tego co
czekało Cię w przyszłości. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że
zarówno przed Tobą jak i Twoimi włoskimi rodzicami jeszcze długa
droga do poznania i kochania.
Mogę się tylko
domyślać co teraz czujesz. Nic nie jest już takie samo jak kiedyś,
na wszystko patrzysz inaczej. W końcu pewnie Twoje wspomnienia z
pobytu w Polsce są bardzo mgliste, o ile w ogóle cokolwiek
pamiętasz. Każdy dzień spędzony we Włoszech, w nowej, kochającej
Cię rodzinie, dla której byłeś tym jedynym, wymarzonym – był
coraz pełniejszy, bardziej wyrazisty i bardziej intensywny. W naszej
rodzinie byłeś jednym z kilkorga dzieci. W pewien sposób musiałeś
dzielić się z nimi naszą miłością. Jednak takie współistnienie
też daje wymierne korzyści, rozwija inne zdolności – empatię,
współdziałanie w grupie. Zawsze było Ci bardzo przykro, gdy
któreś dziecko płakało. Byłeś bardzo opiekuńczy w stosunku do
Smerfetki, a jednocześnie doskonale jednoczyłeś się z Luzakiem
gdy trzeba było coś zbroić.
Mocno wierzę w to, że
czytając ten list, jesteś kimś wyjątkowym. I wcale mi nie chodzi
o to, że masz świetne stopnie w szkole, albo być może już
wspaniałą pracę … lub piękną dziewczynę.
Myślę, że „masz w
sobie coś” (bo to „coś” było widać w Twoich oczach niemal
od urodzenia).
Być może masz jakąś
pasję, może marzenia, cel do którego zmierzasz? Bo to właśnie
daje w życiu szczęście.
Trzymaj się,
wujek Pikuś
PS.
Dodam jeszcze parę słów
od siebie.
Gdy zagościłeś w naszym
domu, byłeś małym okruszkiem. Z dnia na dzień obserwowaliśmy jak
rośniesz, jak się rozwijasz. Przytulaliśmy Cię, kołysaliśmy, a
w zamian otrzymywaliśmy pierwsze spojrzenia w oczy, uśmiechy. Każdy
krok do przodu, nowa umiejętność, była dla nas wielką radością.
Pokochaliśmy Cię całym
sercem, ale nasza rodzina była tylko krótką przystanią w drodze
do portu. Wiedzieliśmy, że gdzieś, może na drugim końcu świata,
jest KTOŚ kto na Ciebie czeka. Że są tam ludzie gotowi Cię
pokochać – Twoi rodzice.
Choć w dniu rozstania bez
łez się nie obejdzie, to jednak cieszymy się, że zaczynasz nowy
etap swojego życia. Wierzymy, że w dniu gdy czytasz ten list,
jesteś szczęśliwym, radosnym człowiekiem, a przy Tobie są Twoi
kochający rodzice.
Ale pamiętaj, że tu, w
dalekiej Polsce, my nadal myślimy o Tobie i mamy Cię w sercu na
zawsze.
Ciocia Majka
Popłakałam się.
OdpowiedzUsuń