W
planach miałem napisanie „trylogii o parszywej dwunastce”, a
zostały mi jeszcze do przedstawienia losy czwórki dzieci. Chyba
więc będzie to „pięcioksiąg”.
Tydzień
temu odwiedziliśmy dwójkę chłopców, którzy wprawdzie nie są
rodzeństwem, ale mieszkają w tej samej miejscowości, chociaż w
różnych rodzinach. Oczywiście myślę o dzieciach, które przez
jakiś czas przebywały razem z nami.
LUZAK
Chłopiec
będąc u nas, zaprzyjaźnił się z Klarą i Bastionem (rodzicami
zastępczymi, u których spędził ostatnie wakacje). Nowi rodzice
już na etapie zaznajamiania się z dzieckiem (zanim zabrali go do
siebie na czas naszego urlopu) nie ukrywali, że najchętniej by go
adoptowali. Wspólnie spędzony miesiąc, jeszcze bardziej utwierdził
ich w tym przekonaniu. Odwiedzali nas po wakacjach prawie co
tydzień. Wystąpili też do sądu z wnioskiem o ustanowienie ich rodziną
zastępczą (oczywiście za zgodą PCPR-u i z pełnym naszym
poparciem, jako pogotowia rodzinnego). Początkowo chłopiec został
urlopowany, a po jakimś czasie miał już status dziecka
przebywającego w rodzinie zastępczej Klary i Bastiona. Mama
biologiczna wprawdzie odwiedzała Luzaka, jednak o wiele rzadziej niż
u nas i do tego nieregularnie. Niedawno odbyła się kolejna rozprawa
w sądzie, który miał ocenić postępy mamy biologicznej, ponieważ
ta, cały czas podtrzymywała chęć odzyskania dziecka.
Biorąc
pod uwagę sporadyczną (ale jednak) aktywność mamy, raczej wszyscy
zakładali, że sprawa zostanie odroczona na kilka kolejnych
miesięcy. Jej sytuacja niewiele się zmieniła, a wręcz pogorszyła.
Nadal nie miała pracy (chociaż problemem nie było jej znalezienie,
lecz chęć jej utrzymana), wróciła do „toksycznych” rodziców,
poznała nowego partnera. Badanie psychologiczne jej predyspozycji do
sprawowania opieki rodzicielskiej też wypadło fatalnie. Jednak dla
wielu sądów, nawet taki stan rzeczy nie jest przesłanką do
odebrania praw rodzicielskich. Kierują się zasadą, że jeżeli
istnieje jakiekolwiek zainteresowanie dzieckiem przez rodziców, to
należy dawać im kolejne szanse.
Dlatego
też wszyscy byliśmy zaskoczeni podjętą decyzją. Sąd odebrał
prawa rodzicielskie mamie biologicznej, czego następstwem będzie
skierowanie Luzaka do ośrodka adopcyjnego. Dotychczasowi rodzice
zastępczy mają prawo ubiegać się o przysposobienie chłopca
(czyli o adopcję). Wprawdzie nie istnieje konkretny akt prawny (o
ile mi wiadomo), który dawałby pewność rodzicom zastępczym,
jednak w praktyce nie zdarzają się sytuacje, aby dziecko nie
zostało adoptowane przez rodziców zastępczych (jeżeli ci wyrażają
taką wolę). Brane jest pod uwagę szeroko rozumiane dobro dziecka,
a przede wszystkim silne więzi z rodzicami zastępczymi.
Niestety
taka sytuacja, czyli adopcja poprzez pierwotne pozostanie rodziną
zastępczą, nie jest mile widziana przez ośrodki adopcyjne. Z
jednej strony je rozumiem, w końcu dbają o interesy rodziców
adopcyjnych ustawionych w długiej kolejce. Jednak droga, którą
wybrali Klara i Bastion nie jest łatwa, przede wszystkim pod
względem emocjonalnym. Zawsze istnieje możliwość (i wielokrotnie
tak się zdarza), że dziecko przebywające w rodzinie zastępczej,
wraca do rodziców biologicznych. Nawet teraz, gdy nowi rodzice
Luzaka są już prawie na mecie, to jeszcze nie mogą „odgwizdać”
zwycięstwa. Wprawdzie byłby to precedens (gdyby chłopiec nie
został ich dzieckiem adopcyjnym), ale pewien element niepewności
cały czas pozostaje.
Jednak
dla nas ważne jest to, że Luzak znalazł się w kochającej
rodzinie. Od ponad pół roku byliśmy całym sercem po stronie Klary
i Bastiona. Wiemy, że decyzja, którą podjęli nie była łatwa,
zresztą tak samo jak te kilka miesięcy niepewności.
Trochę
się rozpisałem na temat prozy życia rodzica zastępczego,
pomijając nasze spotkanie z chłopcem. Niestety Luzak był trochę
„zasmarkany”. Było to konsekwencją ostatniego spotkania się z
mamą biologiczną, która na wizytę na placu zabaw, spóźniła się
czterdzieści minut.
Klara
ma zbyt dobre serce. Majka pewnie odczekałaby „kwadrans
akademicki” i wróciła do domu. Ja byłbym jeszcze mniej litościwy
(w tym konkretnym przypadku). Wprawdzie zdarzają się rodzice
biologiczni, których historia ujmuje mnie za serce i nawet byłbym
skłonny zrobić wiele, aby dziecko do nich wróciło, to jednak mama
Luzaka do takich nie należała. Była wyniosła i arogancka. Na
szczęście możemy wszyscy powiedzieć: „była”.
Chłopiec
mimo kiepskiego samopoczucia, jednak w końcu się „rozkręcił”.
Trochę się pobawiliśmy, chociaż spotkanie było zdominowane
rozmowami dotyczącymi rozprawy, której wynik wówczas nie był
jeszcze znany.
Niestety
ten opis mi nie wyszedł. Albo może powiem inaczej – jest
adekwatny do atmosfery panującej podczas ostatniego naszego
spotkania. Chyba nie potrafię sobie wyobrazić, jakimi emocjami
targani są tacy rodzice jak Klara i Bastion. Mam nadzieję, że się
jeszcze spotkamy i że wówczas jedynym tematem będzie tylko i
wyłącznie Luzak. Droga do adopcji poprzez pozostanie rodziną
zastępczą jest bardzo trudna. W pewien sposób podziwiam takich
ludzi, bo sam chyba bym się na to nie odważył.
Skoro
więc w powyższym opisie w większości skupiłem się na sprawach
natury technicznej, to dodam do tego jeszcze jedną rzecz. Niedawna
nowelizacja ustawy o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej spowodowała, że pojawiło się nowe (popierane przez środowisko
rodzin zastępczych) sformułowanie.
Jest
to art.47 poz.7:
"W
przypadku nieprzekazania do sądu w terminie 18 miesięcy od dnia
umieszczenia dziecka w pieczy zastępczej informacji, o której mowa
w ust. 6, organizator rodzinnej pieczy zastępczej składa do
właściwego sądu wniosek wraz z uzasadnieniem o wszczęcie z urzędu
postępowania o wydanie zarządzeń wobec dziecka celem uregulowania
jego sytuacji prawnej. Do wniosku organizator rodzinnej pieczy
zastępczej dołącza w szczególności opinię gminy lub podmiotu
prowadzącego pracę z rodziną i opinię koordynatora rodzinnej
pieczy zastępczej."
Aktualnie
zarówno sądy jak też PCPR-y bardzo różnie podchodzą do tego
zagadnienia, chociaż dla rodzin zastępczych, które chciałyby
adoptować przebywające u nich dziecko, jest to bardzo ważny
„paragraf”, na który można się powołać ponaglając w pewien
sposób swojego organizatora pieczy zastępczej. Zdaniem sędziego z
naszego Sądu Rodzinnego, takie postępowanie z biegiem czasu będzie
standardem. Rodzice biologiczni będą mieli półtora roku, aby
naprawić swoje życie i odzyskać dziecko. Tylko półtora roku …
a może aż?
IROKEZ
Z
naszego punktu widzenia (jako rodziny zastępczej), jest to
najszczęśliwsza historia, która nam się przytrafiła. Chłopiec
znalazł się w rodzinie adopcyjnej w czwartym miesiącu życia. Dla
Dakoty i Paco (jego nowych rodziców …???) …
Naszła mnie nagle pewna refleksja. Często posługuję się
sformułowaniem „nowi rodzice”, w odróżnieniu od rodziców
biologicznych danego dziecka. Jest to chyba jednak pewien nietakt z
mojej strony.
Będę
zatem się starał nie używać tego określenia, choćby dlatego, że
sam nie chciałbym być tak nazywany. W końcu Dakota i Paco po
siedmiu miesiącach opiekowania się dzieckiem nie są już „nowi”,
a dla chłopca są przecież prawie całym jego życiem.
Tak
więc dla rodziców Irokeza …? Niestety robiąc dygresję,
zgubiłem wątek i nie pamiętam co chciałem napisać.
Zanim
sobie przypomnę, przejdę do innej myśli... Któregoś dnia Majka
pokazała mi w telefonie zdjęcie chłopca, zadając pytanie: „kto
to jest?”. Nauczony doświadczeniem, najpierw „przejrzałem” w
swoich myślach wizerunki wszystkich naszych dzieci zastępczych.
Nikt mi nie pasował. Zanim przeszedłem do poszukiwań wśród
celebrytów, Majka z wyraźnym rozbawieniem (spowodowanym moim
zażenowaniem) stwierdziła, że jest to Irokez. Bardzo się
zdziwiłem, ponieważ spotykamy się co kilka miesięcy i mimo że
dzieci szybko się zmieniają (choćby dlatego, że rosną), to
przecież nie aż tak, aby ich nie poznać.
Jednak
po namyśle odkryłem przyczynę mojej konsternacji, gdy miałem
rozpoznać chłopca.
Muszę
się przyznać, że z małymi dziećmi nie chadzamy do fryzjera.
Najwyżej przycinamy im grzywkę, gdy włosy zaczynają wchodzić do
oczu. Może powinniśmy zmienić to nasze przyzwyczajenie, ponieważ
jedną z pierwszych rzeczy, którą robią rodzice, do których
odchodzą nasze dzieci, jest właśnie pójście do fryzjera. Jednak
w mojej ocenie, niecięte włosy nadają tym dzieciom pewien
charakter. Dodają im takiej… „dzikości”. Jedne mają loczki,
inne fale albo artystyczny nieład. W dniu, gdy idą do fryzjera, po
prostu czar pryska.
Właśnie
tak było z Irokezem. Na zdjęciu (na którym miałem go rozpoznać)
nie miał już swojego „irokeza”, o którego tak dbałem podczas
pobytu u nas. Wychodzi więc na to, że fryzura zmienia nie do
poznania.
Tydzień
temu odwiedziliśmy chłopca razem ze Smerfetką, którą opiszę w
następnej części „parszywej dwunastki”. Dziewczynka jest jego
rówieśniczką (Irokez jest starszy o niecałe dwa tygodnie) i
dzieci znalazły się w naszym pogotowiu w odstępie kilku dni.
Irokez
nie ma jeszcze tej świadomości, ale Smerfetka jest jego pierwszą
dziewczyną, z którą poszedł do łóżka. Prawie przez miesiąc
sypiali razem „na waleta” w jednej kołysce. Wprawdzie łóżek,
łóżeczek i kołysek, u nas dostatek, to tym sposobem łatwiej było
nad nimi zapanować – choćby w sytuacji, gdy jednemu i drugiej
trzeba było trzymać butelkę z mlekiem.
Po
miesiącu chłopiec stał się już na tyle ruchliwy, że musieliśmy
towarzystwo rozdzielić. Irokez rozwijał się bardzo szybko i
również dzisiaj widać, że jest „do przodu” w stosunku do
rówieśników.
Wprawdzie
Smerfetka jest przynajmniej w normie rozwojowej (aktualnie nieśmiało
chodzi trzymając się różnych przedmiotów), to Irokez, jej
aktualne umiejętności nabył przynajmniej dwa miesiące temu.
Obecnie bardzo sprawnie chodzi. Może nie tak szybko jak na przykład
Chapic, ale pewnie. Ten drugi biega jak szalony, obijając się co
chwilę o wszystko dookoła. Pada wówczas na pupę (najczęściej),
mówi „bam”, szybko wstaje i biegnie dalej. Irokez sprawia
wrażenie, jakby miał wszystko przemyślane. Jeżeli dokądś idzie,
to jest to celowe. Jeżeli coś je, to musi to coś mieć smak, który
lubi. Wprawdzie na pozór wydaje się to oczywiste, to często w
praktyce tak nie jest. Dla przykładu Chapic nie zawsze ma ochotę
nawet na ulubione potrawy, a z kolei Smerfetka „wciąga” wszystko
jak odkurzacz. Nie jest dla niej problemem jednoczesne jedzenie
potrawy kwaśnej i słodkiej. Chociaż może tylko mnie to dziwi.
Włoscy rodzice Chapicka (gdy u nas byli) potrafili wymieszać bigos
z mizerią i też mówili, że dobre … znowu odchodzę od tematu.
Chociaż
na dobrą sprawę już skończyłem. Cały czas próbowałem sobie
przypomnieć wątek, od którego chciałem zacząć opis Irokeza. I
nic, pustka w głowie. Jak sobie przypomnę, to najwyżej zrobię
pewną dygresję, opisując Smerfetkę.
Czekałam i sie doczekalam. Agata.
OdpowiedzUsuńNie wiem czy było to celowe dzialanie, czy też przypadek, ale zestawiłeś w jednym opisie dwa różne sposoby, umożliwiajace adopcję dziecka. Jeden dłuższy w czasie ale bezproblemowy, drugi krótszy ale okupiony ogromnym stresem. Cały post, mimo że mający charakter luźnych twoich spostrzeżeń, jednak daje do myślenia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Mars
Pisząc o dzieciach, celowo czy tez nie, ale można w twoich opisach odnaleźć wiele interesujących rzeczy na temat działania rodzin zastępczych, włanie te dygresje lubię najbardziej. Wydaje mi się, że mógłbyś tak pisać i pisać bez końca.
OdpowiedzUsuńA i jeszcze jedno, ja tez uwielbiam takie "zarośnięte" dzieciaczki.
OdpowiedzUsuńNo czuję się wywołana do tablicy Twoim postem na temat mojego synka Irokeza (który już bądź co bądź Irokezem nie jest, o czym nie omieszkałeś wspomnieć...), a konkretnie stwierdzeniem „czar pryska po wizycie u fryzjera”. Nie wiem co do końca chciałeś napisać w poście o Irokezie (a propos już Ci się przypomniało?), ale wyszło na to, że najważniejszy jest fryzjer... więc protestuję i muszę się bronić...
OdpowiedzUsuńChciałabym tez napisać, w odniesieniu do wcześniejszego komentarza, że każda rodzina wybiera swoją drogę do posiadania (nie lubię tego słowa) upragnionego dziecka, jednakże żadna z tych dróg (mam na myśli adopcję lub adopcję poprzez rodzicielstwo zastępcze) nie jest łatwa – tak tak pisze to ja mama Irokeza, którego adopcja przebiegła „powiedzmy bezproblemowo”... powiedzmy...
PS. 1. W kwestii wyjaśnienia – pierwsze postrzyżyny Irokeza odbyły się tuż przed skończeniem roczku, dlatego nie dziwię się, temu, że trudno było go rozpoznać na zdjęciach, które pokazała Ci Majka, bo był tak bardzo „zarośnięty”...
PS. 2. Irokez choć już nim nie jest, wygląda teraz cudnie wreszcie widać mu buzię i długa czupryna nie wchodzi mu w oczy ani uszy, oglądając wcześniejsze zdjęcia żałuje, że nie poszliśmy obciąć włosków wcześniej... obiecuję, że to już ostatnia dygresja na temat fryzjera...
Dakota
Dla mnie czy z irokezem czy bez i tak jest piękny. A po fryzjerze lepiej widać jego uśmiechnięty dziubek.
UsuńP.s. Dakota mam nadzieję, że nie poczułaś się dotknięta wpisem Pikusia, bo nie taki miał zamiar. On sam rzadko odwiedza fryzjera i pewnie dlatego tak dużo poświęcił czasu tej kwestii. 😚
Zatem i ja poczułem się wywołany do odpowiedzi, bo jak mniemam, to mój komentarz miała Pani na myśli. Absolutnie nie uważam, że droga do adopcji poprzez ośrodki adopcyjne jest łatwa. Przede wszystkim jest to często kilka lat oczekiwań na dziecko, które zawsze jest też pewnego rodzaju niewiadomą. Nie wszyscy rodzice mają szczęście adoptować małe i zupełnie zdrowe dziecko. Myślę, że ten czas oczekiwania jest bardzo stresujący.
UsuńOpinia publiczna raczej jest zdania, że taka droga do adopcji nie jest łatwa, w przeciwieństwie do pozostania rodziną zastępczą, co przez wielu jest traktowane jako praca jak każda inna, bez emocji, bez serca.
Mój komentarz był bezpośrednią reakcją na tego posta, w którym zostały skonfrontowane dwie różne historie. Czytając ostatnią serię opowiadań Pikusia, zaglądam do wcześniejszych opisów dzieci, które przedstawia, aby przypomnieć sobie o kim pisze, więc tym bardziej moja opinia była jak najbardziej przemyślana, chociaż wyrażona w dwóch zdaniach.
Nie chciałbym być adwokatem diabła, bo być może istnieje jakaś przyczyna, która spowodowała, że zbulwersowała się Pani opisem fryzjera. Uważam jednak, że przeciętny czytelnik, za którego się uważam, raczej traktuje ten opis jako pewnego rodzaju anegdotę, podobnie jak to, że Irokez sypiał ze Smerfetką.
W przeciwieństwie do Irokeza, historia Luzaka jest o wiele bardziej dramatyczna. Wprawdzie nie chciałem tego pisać, ale razem z żoną chcieliśmy zostać rodziną zastępczą. Niedawno zrezygnowaliśmy z tego pomysłu. Zapoznaliśmy się z wieloma przypadkami rodzin zastępczych, między innymi dokładnie przeanalizowaliśmy opisane na tym blogu dzieje Luzaka i Iskierki.
Zastanawiała się Pani, co by Pani czuła, gdyby w każdym momencie mogła zadzwonić mama Irokeza i chcieć się z nim spotkać, a Pani musiałaby pozwolić na to, że go przytula, całuje i nie wiadomo co opowiada? A do tego świadomość, że sąd nagle podejmie decyzję o powrocie chłopca do mamy. Nas, taka perspektywa po prostu przerosła.
To właśnie miałem na myśli pisząc komentarz.
Mars, z początku trochę mnie zmartwił fakt, że jednak podjąłeś razem z żoną decyzję o rezygnacji z bycia rodziną zastępczą, tym bardziej, że zrozumiałem, iż w pewien sposób sam przyłożyłem do tego rękę (opisując historie dzieci będących pod naszą opieką). Ale być może to dobra decyzja, a przynajmniej podjęta z pełną świadomością (bo jak sam napisałeś przeanalizowaliście przypadki wielu rodzin zastępczych). Pewnie przegadałeś z żoną wiele godzin, rozważając argumenty „na tak” i „na nie”. Obawiam się, że wiele rodzin (chcących zostać rodzicami zastępczymi) podchodzi do tematu rodzicielstwa zastępczego zbyt optymistycznie. Ktoś kiedyś w komentarzach drążył temat problemów dotykających rodziców zastępczych (ale to chyba nie byłeś Ty). Jednak one są. I być może wcale nie tam, gdzie się ich spodziewamy.
UsuńA przy okazji nawiązując do kwestii fryzjera. Nie sądzę, aby było to coś, co zbulwersowało Dakotę. Jest to przesympatyczna dziewczyna i jej komentarz traktuję w kategorii żartu, abo … pewnego rodzaju niedosytu, że opisując jej synka, posiłkowałem się w pewnym sensie tematami zastępczymi. No ale cóż miałem napisać. To, że jest szczęśliwy, ma wspaniałych rodziców i świetnie się rozwija, można zawrzeć w jednym zdaniu.
Odpowiadając na Pana pytanie – wielokrotnie zastanawiałam się nad tym co czułabym w takiej sytuacji (myślę, że w przyszłości poznam matkę biologiczną mojego synka, on na szczęści będzie już pełnoletni i sam o tym zdecyduje), dlatego też nie zdecydowałabym się zostać rodziną zastępczą. Miałam na myśli jedynie to, że każdy świadomie decyduje się na zostanie rodziną zastępczą, wie co się z tym wiąże i musi respektować prawo rodziców biologicznych do spotykania się z dzieckiem, a nawet liczyć się z tym, że dziecko wróci do rodziców biologicznych.
OdpowiedzUsuńDakota