poniedziałek, 14 lutego 2022

OMEN i DAGON 3

 


Czas płynie, a wszystko jakby stało w miejscu. Przeczytałem poprzedni tekst o Dagonie i Omenie, i to co tam było opisane, równie dobrze mogło wydarzyć się miesiąc temu, a nawet wczoraj.

Osoby, które do nas przychodzą, a widziały chłopców na samym początku, uważają że bardzo się zmienili. Już są spokojni, przytulają się, dużo mówią i to pełnymi zdaniami, a Dagon urósł i lepiej wygląda.
Ale nie do końca tak jest. Spokojni są tylko przy kimś. Przytulanie się do każdego wcale nie jest pozytywnym zachowaniem, a te pełne zdania są niezrozumiałe. Chłopcy ciągle powtarzają to samo i do tego bez sensu. Jedyną zmianą jaką ja zauważyłem, jest wygląd Dagona. Faktycznie urósł, ale w szerz. Jest tak gruby, że przeszedł na dietę owocowo-warzywną. Przeszedł, bo nie miał innego wyjścia. Gdyby mógł, to jadłby na okrągło, jedynie z małymi przerwami na wzięcie oddechu. Nadal jest ciągle głodny i z tego powodu potrafi robić niemałe afery. Ale chociaż (w przeciwieństwie do swojego brata) nie tupie, nie rzuca się na podłogę i nie wali pięściami. A jeżeli już kogoś wali, to właśnie Omena. Fizycznie ma już nad nim tak dużą przewagę, że gdybyśmy zostawili chłopców samych na dłuższy czas, to Omena zbieralibyśmy ze ściany.
Niejedna osoba pomyślałaby, że straszny z niego łobuz. Może tak, ale jego zachowania są jeszcze w granicach normy. Przynajmniej dla Majki i dla mnie.
Gorzej jest z Omenem. Tak bardzo przytula się do wszystkich, że przychodzącym gościom dajemy zakaz odpowiadania na te czułości. Im oczywiście tłumaczymy dlaczego. Jednak przypadkowym osobom spotkanym na ulicy trudno wszystko wyjaśniać, chociaż często są zdziwione, a nawet zażenowane. Omen potrafi podejść do zupełnie obcego człowieka, złapać go za rękę, przytulić się do jego nogi i wpatrywać z miną zbolałego psa.

Z uczeniem się nowych słów jest bardzo ciekawa sprawa. Te, które znali przychodząc do nas, ciągle używają w tej pierwotnej postaci. Niby wiedzą jak mają na imię, ale wciąż mówią na siebie „pupu”. Gdy się przewrócą, to zrobili „bam”, a jak siadają, mówią „apa”. Obaj mówią dokładnie tak samo, co raczej oznacza, że ktoś w ten sposób z nimi rozmawiał. Nie rozumiem jaki sens ma mówienie do dziecka (nawet malutkiego): „Chodź pupu, zrobimy bibi”. Najbardziej złożone zdanie wypowiadane przez chłopców ma nie więcej niż trzy słowa, a najsensowniejszym jakie usłyszałem było: „Tata, ja jedzie”. Nieużywający przecinków i kropek bliźniacy, rzeczywiście mogą sprawiać wrażenie elokwentnych.

Ciekawa sprawa jest ze zwrotami „ja chcę” i „nie chcę”. W obu przypadkach brzmią one identycznie: „Je chce”. Wykorzystuję to niemiłosiernie. Gdy wyciągam ich z wanny i krzyczą to swoje „je chce”, odpowiadam z poważną miną: „Tak, wiem że chcesz już iść do swojego łóżeczka”. Niech się starają. Skoro wychodzi im „a ja” i „nie ma”, to „ja chcę” też jest w zakresie ich możliwości. A poza tym, jest to moja słodka zemsta, za dręczenie mnie rozmowami typu:

Je chce pić.

To pij.
Je chce pić.
To nie pij.
Je chce pić.
Rób co chcesz.
Je chce pić.

Albo:

Tata Mando.

Co Mango.
Ten Mando.
Ale co robi Mango?
Tata Mando.

Bywa też, że czasami się dogadujemy:

Je ciocia? – pyta jeden.

Je ciocia – odpowiadam zrezygnowany.
Je? – na to drugi.
Je – powtarzam.
Aha – obaj.

Wprawdzie cioci akurat nie było w domu, ale ważne, że zrozumieli.

Gdy mówię do nich ludzkim językiem, to ni w ząb. Mogę gadać i gadać, tłumaczyć i tłumaczyć, a oni tylko się gapią i udają, że rozumieją. Kiedy mówię: „Chcesz pić, to poszukaj swojego kubka”, to nie wiedzą jak się zachować. Takie zdanie jest zbyt trudne, bo nie kończy się pytaniem, na które można odpowiedzieć „tak” lub „nie”. Zresztą odpowiedź wybierają dowolnie, czyli która pierwsza przyjdzie na myśl. A jak już nie wiadomo jak się zachować, to przecież wystarczy zamknąć rozmowę zwrotem, który każdego dnia słyszę po kilkadziesiąt razy – „a ja?”.
Mimo, że chłopcy bardzo wolno się uczą, to jest między nimi kolosalna różnica w podejściu do uczenia się. Dagon się stara. Próbuje powtarzać usłyszane słowa. Cieszy się, gdy mu coś wychodzi, albo gdy widzi, że sprawił nam czymś przyjemność. Zwrot „proszę pić” opanował w ciągu kilku dni. Teraz to nawet przesadza w drugą stronę. Kiedyś postawiłem na stole gofry z bitą śmietaną. Bliźniacy natychmiast zaczęli wykrzykiwać swoje „ja chcę”. Chyba nie tak się mówi – powiedziałem. Na to Dagon bez namysłu – proszę pić. Omen nie prosi. Nie wiem dlaczego. Być może nie lubi pochwał.

Zarówno Omen jak i Dagon, wciąż mówią do mnie „tata”, a na Majkę „ciocia”. Nadal się zastanawiam, co może być tego przyczyną. Przecież ja o sobie mówię „wujek” i Majka na mnie tak samo. Być może czują jakąś wewnętrzną potrzebę zwracania się do kogoś w ten sposób. Niedawno spotkali się ze swoim tatą u psychologa, na tak zwanym badaniu więzi. Tym razem wiedzieliśmy, że ojciec na pewno się pojawi. Nie miał wyjścia – zjawił się w towarzystwie dwóch policjantów. Omen się z nim bawił, wchodził mu na kolana, przytulał się. Dagon prawie nie opuszczał Majki. Siedział obok niej i się przyglądał. Po powrocie Majka pokazała Omenowi zdjęcie taty, pytając:

  – Kto to jest?

. – Pan – odpowiedział.
  – A tata gdzie jest?
  – Tutaj – rzekł wskazując na mnie.

W zasadzie nie mam problemów z tym, że w ten sposób chłopcy się do mnie zwracają, chociaż bywają sytuacje, gdy czuję się trochę nieswojo. Kilka dni temu odwiedziła nas Stokrotka. Ponieważ Majka nie zdążyła przygotować obiadu, postanowiłem podjechać do pobliskiej knajpki i przywieźć coś gotowego. Stokrotka bardzo chciała mi towarzyszyć, więc szybko zaczęła się ubierać. Gdy Omen zgłosił takie samo życzenie, postanowiłem że dam mu szansę. W końcu oczekiwanie na danie dnia nie trwa tam dłużej niż dziesięć minut. Zajechaliśmy, zamówiliśmy i czekamy.

A co to? – zapytał Omen wskazując na ścianę.

Zegar – odpowiedziałem.
A tyka? – zainteresowała się Stokrotka.

Pomyślałem, jak wielka przepaść dzieli trzyletniego Omena od młodszej o ponad rok dziewczynki. On nie ma pojęcia co to jest zegar, a ona wie, że jedne tykają, a inne nie.  Niestety to pytanie było ostatnim, bo chłopiec zaczął się nudzić. Wytrzymał na krześle jakieś dwie minuty. Potem zaczął biegać po całej sali, zupełnie nic sobie nie robiąc z moich próśb, aby spokojnie usiadł. Ale i to mu się znudziło, więc stwierdził, że chce pić. Gdy dowiedział się, że musi poczekać aż wrócimy do domu, zaczął się wydzierać i tupać nogami. Ale chociaż przestał biegać. Kolejne minuty były jednymi z najdłuższych w moim życiu. Dobrze, że chociaż Stokrotka dodawała mi otuchy, uśmiechając się raz po raz. W końcu doczekaliśmy się obiadu i skierowaliśmy się do drzwi wyjściowych. Stokrotka i ja, bo Omen w tym momencie stwierdził, że chce usiąść, krzycząc "ja apa". Na szczęście (cały czas zanosząc się od płaczu) poczłapał za nami do samochodu. W zasadzie przeszedłbym nad tym występkiem do porządku dziennego. Ostatecznie nie wstydzę się swoich dzieci, a do tego wciąż jeszcze mam w pamięci ośmioletniego Kapsla, który zabierał z regałów sklepowych różne produkty i wkładał do nieswoich wózków. Jednak podstawową różnicą między tymi dwiema sytuacjami jest to, że Kapsel krzyczał „Wuja!”, a Omen drze się „Tata!”.

Ale jest jak jest i trzeba stawiać czoła przeciwnościom losu. Tyle tylko, że nie mamy pomysłu na Omena, bo pole manewru jest bardzo ograniczone. Rozpoczęliśmy z chłopcem zajęcia z integracji sensorycznej i prawdopodobnie będziemy na nie uczęszczać do końca naszych wspólnych chwil. Wstępną diagnozę wystawioną przez terapeutkę można sprowadzić do jednego słowa – masakra. Omen w najlepszym razie jest opóźniony o rok i być może właśnie wchodzi w bunt dwulatka. Obecnie absolutnie nie nadaje się do przedszkola. Nie współpracuje i nie potrafi się skupić nawet w relacji jeden na jeden. Niczego się tam nie nauczy, a do tego rozwali każdą przedszkolną grupę. Nawet nie planujemy go zapisywać, choćby z tego powodu, że wciąż musimy mu zakładać pieluchę. Przez prawie miesiąc próbowaliśmy zaznajomić go z nocnikiem (Dagona też) i wysadzaliśmy regularnie co godzinę. Opierając się na zwyczajnym rachunku prawdopodobieństwa, przynajmniej kilka razy powinien odnieść sukces. Nic z tego. Robił siku i kupę pomiędzy (Dagon też). Do tego zupełnie nie wie kiedy mu się chce, ani czy już zrobił, czy jeszcze nie (Dagon też). Nawet nie wie, gdy jest w trakcie tej czynności (Dagon też). Potrafi uwalić kupę chodząc (Dagon nie). W związku z tym, na jakiś czas odstawiliśmy nocnik do kąta. Jeszcze nie wiemy na jak długo. Niepokojące jest też to, że kupa w jakiś sposób go fascynuje (Dagona nie). Przyłapałem go kiedyś, jak wygrzebał sobie z pieluchy i przymierzał się do wytarcia w fotel. Na szczęście zdążyłem krzyknąć: „Ej!”, a on zareagował. Innym razem zawołał mnie i pokazał kawałek kupy na podłodze. Też musiał ją wygrzebać. Chociaż najgorsze są sytuacje, jak za przeproszeniem zesra się do wody podczas kąpieli, albo rozbierze do naga w łóżeczku. I jeszcze go to cieszy. Nie jest zatem przesadą mówienie, że mamy zasraną robotę.

W związku z brakiem konkretnych pomysłów na postępowanie z Omenem, Majka postanowiła zapisać się na szkolenie TBRI. Niewiele jest do poczytania o tej metodzie, ale w ogólnym zarysie chodzi o takie podejście do dziecka, które jest oparte na zaufaniu i przywiązaniu. Od innych terapii różni się tym, że terapeutą jest tutaj rodzic. Oczywiście odpowiednio przygotowany. Obecnie Majka widnieje na liście uczestników dwudniowego wykładu online i ciekawy jestem czego się dowie. Początkowo miała na myśli zajęcia praktyczne, ale nie byłem tym zachwycony. Na szczęście w najbliższych kilku miesiącach nic nie jest planowane. Takie praktyki mają to do siebie, że trwają kilka dni (nawet tydzień) i najlepsze efekty uzyskuje się, gdy jedzie się razem z dzieckiem. I nie tylko z dzieckiem. Dobrze by było, aby poza matką, na takim kursie stawiły się również inne osoby bliskie dziecku, a więc ojciec, rodzeństwo, babcie.

Tygodniowe zajmowanie się dziećmi bez Majki jakoś bym przeżył. Moje wątpliwości budziło to, że miałbym brać udział w terapii, którą w naszej sytuacji wcale nie uważam za sensowną. Przede wszystkim musiałbym chcieć, bo przecież robienie czegoś na siłę zupełnie pozbawione jest logiki. Nie wydaje mi się też, aby Majki i moje zaangażowanie w zdrowienie Omena, nie odbiło się na pozostałych dzieciach. A jak już wielokrotnie pisałem, nie zamierzam nigdy ratować jednego dziecka, kosztem wielu. Wystarczy, że obecność bliźniaków już teraz negatywnie wpływa na Mopika, który idzie w ślady chłopców w uporze, krzykach, darciu książek i rzucaniu czym popadnie. Chociaż istnieje niewielkie prawdopodobieństwo, że nie jest to naśladownictwo, tylko kolejny etap rozwojowy.
Trzecim ważnym powodem mojego sprzeciwu było to, że moim zdaniem byłaby to próba połączenia wody z ogniem. Musielibyśmy skonfrontować pogłębianie się więzi z koniecznością rozstania w bliżej nieokreślonym czasie. Trudno przewidzieć co by było gdyby chłopcy odeszli w początkowej fazie terapii. Nie wiadomo czy nowi rodzice zechcieliby ją kontynuować oraz jak bliźniacy by na to zareagowali.
Zawsze słyszałem, że terapię rodzinną opartą na przywiązaniu należy rozpoczynać w docelowej rodzinie, a przynajmniej takiej, w której dziecko z dużym prawdopodobieństwem będzie przebywać długo. I tego się trzymam.
Ponieważ jednak nie mamy dobrego pomysłu, z pewnością pewne elementy TBRI wykorzystamy. Teraz trochę eksperymentujemy, o czym może świadczyć choćby nasze odmienne podejście do Omena. Majka wychodzi z założenia, że dziecko po traumie musi być inaczej traktowane i z tego względu nie możemy stosować schematów, które sprawdzały się przy dotychczasowych dzieciach. W teorii się z nią zgadzam, chociaż w praktyce jest to trudne do realizacji. W każdym razie, gdy przyszli do nas na praktyki rodzice kończący szkolenie i zaczęli przyglądać się chłopcom bliżej, powiedziałem: „Nawet o tym nie myślcie”. Nie wiem, kto wyszedłby z tego bardziej poraniony – ich starsza o dwa lata córka, czy nasi bliźniacy. Oczywiście można gdybać, że wszystko zakończyłoby się szczęśliwie, ale wydaje mi się, że nie warto kusić losu. Chłopcy potrzebują rodziców, którzy będą mogli poświęcić się tylko im.
Analizując moje metody wychowawcze, sięgnąłem po Majki notatki z warsztatów o krzywdzeniu dzieci oraz książkę „Dziecko – trauma, wsparcie i rozwój – Drogowskaz”, Urszuli Bartnikowskiej i Hanny Dufner. Drugą pozycję szczerze polecam. W przypadku pierwszej trzeba być ekspertem w dziedzinie bazgrołologii i skrótologii, więc niekoniecznie. Jednoznacznej odpowiedzi na moje wątpliwości nie znalazłem. W zasadzie wiele zależy od tego, na jakim etapie rozwoju chłopiec jest i dlaczego. Jeżeli przyjąć ocenę psycholożki, że odstaje od rówieśników przynajmniej o rok, to równie dobrze może być na poziomie piętnastomiesięcznego Mopika, a przecież w stosunku do tej dziewczynki nawet bym nie próbował niektórych rozwiązań. W przypadku Omena, moją czujność usypia to, że chłopiec jest od niej dwa razy wyższy i trzy razy cięższy.

Zacznę od naszego „wypadu”, czyli krótkotrwałego odseparowania delikwenta od grupy. W łagodnej formie jest to posadzenie dziecka przy osobnym stoliku, co z reguły wystarczało choćby przy Romulusie. Najbardziej represyjną postacią jest wypad na schody lub do przedsionka. W obu miejscach dziecko widzi i słyszy pozostałe towarzystwo. Pytaliśmy kiedyś psychologa, czy takie postępowanie jest dopuszczalne. Tak, ale w przypadku starszego dziecka. Majka rozwrzeszczanego Omena zabiera do osobnego pokoju i siedzi tam z nim średnio dziesięć minut. Mówi, że się przytulają. Nie wnikam, zapewne tak jest. Ja tej metody stosować nie mogę, bo jak Majka jest razem z nami to ona wychodzi, a jak jej nie ma, to przecież nie zostawię pozostałych maluchów bez opieki. A poza tym, między Omenem, a mną, nie ma takiej chemii, która pozwalałaby mi przytulać rozwrzeszczanego chłopca, mając jednocześnie do niego jakieś pozytywne uczucia. Ale zgadzam się z Majką, że wypad w przypadku Omena zupełnie się nie sprawdza. Dagon analizując straty i zyski, szybko zorientował się, co mu się bardziej opłaca. Teraz gdy zaczyna szaleć, wystarczy, że powiem do niego: „Dagon, chcesz wylecieć?”, aby przynajmniej na chwilę się uspokoił. Omen przy próbie zwrócenia mu uwagi nawet w delikatnej formie, zupełnie wyłącza myślenie. Po raz pierwszy zaobserwowałem to wiele tygodni temu (prawie na samym początku), gdy Omen dostał wypad do przedsionka. Siedział i krzyczał już dobrych kilka minut, więc szukałem byle pretekstu, aby pozwolić mu wrócić do innych dzieci. Wykorzystałem chwilę, gdy zrobił sobie małą przerwę na wzięcie oddechu i powiedziałem: „Dobrze Omen, uspokoiłeś się, więc możesz do nas wrócić”. Na to chłopak trzasnął drzwiami z całych sił (odcinając się od wszystkich) i wrzeszczał dalej. Ten incydent uzmysłowił mi, że dalsze izolowanie go od pozostałych, nic nie daje. Tym bardziej, że gdybym upierał się przy skuteczności tej metody, to Omen miałby kilka wypadów dziennie, bo wciąż z byle powodu wpada w szał. Czasami nawet bez widocznej dla wszystkich przyczyny. Zresztą mam wrażenie, że Omen poza snem i jawą doświadcza jeszcze jakichś stanów z pogranicza. Zdarza się to tylko w sytuacjach gdy nie ma innych dzieci, na przykład w czasie ich popołudniowej drzemki. Gdy chłopiec ogląda bajki, albo układa puzzle (bo tylko to potrafi zająć go na dłuższy czas), nagle, bez żadnej przyczyny zrywa się z krzesła, podbiega do jakiejś zabawki i krzyczy: „To jest moje!”, albo coś podobnego, na przykład "Aaaaaaaa". Zdarza mu się to również w nocy, co oznacza, że jego umysł wciąż pracuje w tle i nigdy nie odpoczywa.

Jak wcześniej wspomniałem, Omen w przeciwieństwie do Dagona, nawet nie próbuje uczyć się nowych słów. Majka stawia na powtarzanie, a ja na ignorowanie. Nie uważam się za dręczyciela choćby dlatego, że Omen jeśli chce, mówi dużo wyraźniej niż Dagon. Gdy wykrzykuje „pić', albo „je chce pić”, to nie reaguję. Zresztą od trzech miesięcy po kilka razy dziennie go informuję, że tak będę robił, bo należy dodawać słowo „proszę”. Podobnie się zachowuję gdy chłopiec cokolwiek ode mnie chce. W tym wypadku już się nie upieram przy słowie „proszę”, ale żeby wygęgał o co właściwie mu chodzi. Wygląda to mniej więcej tak:

Tata, to!

Ale co?
Tata, yyyy!
Nie rozumiem co chcesz. Musisz mi powiedzieć.

Odpowiedzią chłopca jest albo krzyk i wściekanie się, albo rezygnacja bez słowa. Rzadko próbuje zwerbalizować swoją potrzebę, a jeżeli już, to na wszystko mówi tak samo: „hyche”. Do tego drugi człon w zdaniu „Tata, hyche”, wypowiada ciszej. Jakby się wstydził, albo próbował zachować twarz czując się pokonanym.

Są jednak punkty wspólne w podejściu Majki i moim do wychowywania trudniejszego chłopca. Omen musi na przykład ponosić konsekwencje swoich zachowań. Gdy ostatnio dostał kubek z wodą i ostentacyjnie wylał jego zawartość na podłogę, upajając się tym widokiem, następnego nie dostał, chociaż wydzierał się kilka minut, że chce pić.

Trudno mu również zrozumieć, że zanim dostanie kolejną układankę, najpierw musi posprzątać do pudełka tę, którą się do tej pory bawił. Nie ma taryfy ulgowej, chociaż jest to kolejny powód do wszczęcia awantury.
Staramy się też uczyć chłopców, że trzeba brać odpowiedzialność za wypowiadane słowa i ponosić konsekwencje bezsensownej paplaniny.

Jesz jeszcze?

Nie.
Mogę zabrać talerz?
Tak.

No to zabieramy, na co w odpowiedzi słyszymy: „Je chce aaaaam!”. Ale odwrotu już nie ma.

Skupiłem się głównie na przedstawieniu Omena, chociaż Dagon nie jest dużo łatwiejszy wychowawczo. Tyle, że on się stara. On rozumie nasze emocje i wiem, że jak przychodzi się przytulić, to jest to szczere i w naturalny sposób wynika z jego potrzeby akceptacji. Omen wciąż się skrada i świdruje mnie swoim wzrokiem, albo rzuca się na mnie w przypływie miłości nie zważając na nic. Nie mam najmniejszego pojęcia, jakie myśli chodzą mu wówczas po głowie.

Przez długi czas miałem wątpliwości, czy przyczyną tak marnych postępów obu chłopców nie jest to, że oni wciąż nie czują się u nas bezpieczni. Nadal nie odrzucam takiej możliwości, chociaż dokładniejsza analiza Majki notatek ze szkolenia oraz tez zawartych we wspomnianej wcześniej książce spowodowała, że raczej skłaniam się ku innej hipotezie. Okazuje się, że dużo ludzi (jeżeli nie większość) nie zdaje sobie sprawy z krzywd wynikających z zaniedbania. Bo przecież to tylko „niezapewnianie odpowiednich warunków do rozwoju dziecka w sferze zdrowotnej, edukacyjnej i emocjonalnej”. Ale takie zaniedbanie nie skutkuje tylko mniejszym przyrostem masy ciała, nienawiązywaniem kontaktu wzrokowego, czy wycofaniem emocjonalnym. To co za chwilę opiszę, jest doskonałym argumentem obalającym twierdzenie, że niewydolnym wychowawczo rodzicom trzeba pomagać tylko dlatego, że są rodzicami.

Zaniedbywanie dziecka we wczesnym okresie jego rozwoju powoduje, że jego życiem rządzi stres, co przekłada się na funkcjonowanie w stanie ciągłej walki. Majka zapisała to w sposób obrazowy: „Jego mózg wciąż zalewany jest przez kortyzol”. W takim przypadku, dziecko nie potrafi regulować swoich emocji. Na wszystko reaguje agresją, nagłymi wybuchami złości, albo ucieczką. Nadmiar kortyzolu powoduje, że przestaje myśleć i nie uczy się. Zaburzony jest również jego rozwój społeczny. Mózg skoncentrowany jest tylko na przeżyciu. Najgorsze jest to, że im dłużej taki stan trwa, tym trudniej jest odwrócić proces prowadzący do nieodwracalnych zmian w mózgu. Badania wykazują, że zmianie ulega również struktura mózgu, ale nie będę się w to teraz wgłębiał – można poczytać. Z pozoru niegroźne zaniedbywanie może skutkować w przyszłości stanami depresyjnymi, strachem przed podejmowaniem nowych wyzwań, brakiem chęci do nauki, pojawianiem się rozmaitych fobii, a nawet dolegliwościami zdrowotnymi. Mogą zatem pojawić się zaburzenia w postrzeganiu samego siebie i zaburzenia relacyjne.

Podam pewien przykład, który moim zdaniem dobrze obrazuje to, o czym napisałem powyżej. Chłopcy bardzo lubią układać puzzle. Wcale mnie nie dziwi, bo przecież ich mamą zastępczą jest Majka. Po skończonej zabawie, często sami zbierają wszystkie elementy i odnoszą na swoje miejsce. Bywa jednak, że nie mają na to ochoty i daję im ultimatum: „Nie wydam podwieczorku, dopóki nie posprzątacie”, albo: „Chcecie klocki, to najpierw posprzątajcie puzzle”. Niby nic wielkiego. Zwyczajne egzekwowanie zasady obowiązującej w naszym domu. W tym momencie, stres nasila się do tego stopnia, że chłopcy zupełnie tracą umiejętność logicznego myślenia. Zaczynają zbierać poszczególne kawałki, a potem dzieją się bardzo dziwne rzeczy. Nagle zabierają się za ponowne wyciąganie ich z pudełka, rozrzucanie po całym pokoju i znowu rozpoczynają układanie. Sprzątanie się zapętla i bez naszej pomocy trwałoby w nieskończoność. Chłopcy sprawiają wrażenie, że chcą, ale ta prosta czynność zwyczajnie ich przerasta.

Nawiasem mówiąc, muszę przyznać, że nie rozumiem wyjątkowego daru Omena do układania puzzli. Gdy do nas przyszedł, to z ledwością łączył układanki dwuelementowe. Teraz nie przerażają go 24-elementowe, na których jest napisane 3+. Być może będzie to jakąś wskazówką dla psycholożki z zajęć integracji sensorycznej.
Dagon jest w tej kwestii takim samym beztalenciem jak ja. Ale chociaż próbuje. Ja nie.

Istnieje pewne prawdopodobieństwo, że dla Omena i Dagona (a być może tylko Omena) jest już za późno. Że już nigdy nie dogonią swoich rówieśników, którzy wychowywali się w atmosferze uczucia i wrażliwości na swoje potrzeby, i w dorosłym życiu nie będą zdrowymi emocjonalnie i społecznie ludźmi.

Chłopcy przez trzy lata przebywali z mamą, która (jak sama przyznaje) prawie się nimi nie zajmowała i niewydolną wychowawczo babcią. Wychowywali się w ciszy i wzajemnej agresji. Czy ich mózg zalewa kortyzol? Będziemy robić badania, a potem być może reagować środkami farmakologicznymi. Co do Omena, to właściwie jesteśmy pewni, że ma podwyższony poziom tego hormonu stresu. On ma inny zapach. Zapach strachu. Podobną woń czuliśmy kiedyś od Balbiny, ale wówczas jeszcze nie wiedzieliśmy o czym to może świadczyć. Zanim jednak pójdziemy do lekarza, będziemy próbować działać własnym przykładem, zainteresowaniem potrzebami chłopców i wspieraniem ich w budowaniu swojej autonomii – oczywiście na ile jest to możliwe w ich przypadku. No i duże nadzieje pokładamy we wspomnianym wcześniej szkoleniu TBRI. Nie wiem tylko co z tego wyjdzie, bo to że wiemy co zrobić, nie znaczy, że wiemy jak. Weźmy choćby takie więzi. Wiadomo, że chłopcy muszą nauczyć się je nawiązywać. Ale jak nadrobić trzy stracone lata? Może cofając się do początku. Wracając do pieluch, karmienia butelką, czy noszenia na rękach. Nam byłoby o tyle łatwiej, że z pieluch chłopcy jeszcze nie wyrośli. Być może spowodowałoby to, że poczuliby się zadbani, chciani i kochani. Słyszałem o takiej metodzie.

To może próba utożsamiania się z uczuciami dziecka. Zważywszy na to, że układ nerwowy dzieci krzywdzonych może działać niestandardowo, chęć dostrojenia się się do dziecka nie jest rzeczą prostą. A przynajmniej tak prostą jak w przypadku niemowlaków, które twarzą i głosem przekazują swój stan emocji, a przyglądając się twarzy i zachowaniom rodzica, w sposób naturalny otrzymują informacje zwrotne. Nasi chłopcy nie nauczyli się odczytywać emocji.  Dagon potrzebuje trochę czasu, aby mnie rozszyfrować – ale mu się w końcu udaje. Omen nie ma pojęcia, czy w danym momencie jestem zły, czy zadowolony. Czy za chwilę krzyknę, czy może się roześmieję. Pewnie dlatego tak bardzo się we mnie wpatruje i skrada. A gdy się na mnie rzuca w przypływie radości, to może źle odczytał stan moich aktualnych uczuć. Gdy próbuję w jakiś sposób odwzorować zachowania i mimikę Dagona, to zaczynam rozumieć co on może myśleć i co czuć. Gdy wchodzę w jego ciało i widzę Omena, który próbuje mi odebrać rzecz, która właśnie pochłania mnie bez reszty, to też narasta we mnie agresja. Inaczej jest z Omenem. Utożsamiając się z chłopcem poprzez takie jak jego gesty, słowa i taką samą mimikę twarzy, nie odczuwam zupełnie nic. Nie rozumiem sam siebie. Chociaż może on właśnie czuje to samo.

Tylko co z tego wynika? Co daje mi taka wiedza?
Jest takie ćwiczenie z dziećmi polegające na zabawie w lustro. Dziecko naśladując rodzica też powinno zacząć rozumieć jego nastrój i emocje. Spróbowałem tego z chłopcami. Zabawa skończyła się zanim się rozpoczęła. Nie potrafiłem im wytłumaczyć, co to jest lustro. Dagon się ze mnie śmiał, a Omen patrzył jak na idiotę. Chyba musimy wrócić do zabawy lustrem, czyli poziomu dziecka półrocznego.

Często mówię, że w naszej rodzinie najważniejsza jest rutyna, codzienne powtarzanie tych samych czynności o tej samej porze dnia. Zauważyłem to na przykładzie kąpieli. Czasami się zdarza, że któreś dziecko jest tak zmęczone, że kładziemy je spać około osiemnastej. Zwyczajnie tak się wydziera i trze oczy, że przetrzymywanie choćby do dziewiętnastej (o której rozpoczynamy przygotowania dzieci do snu) nie ma żadnego sensu. Nie wiem skąd dzieci wiedzą, że nie jest to jeszcze sen nocny i budzą się po godzinie, a po kolejnym, półgodzinnym okresie aktywności zakończonym kąpielą, zasypiają natychmiast i śpią do rana. Zauważyłem więc skutek, nie rozumiejąc działania tego mechanizmu. Okazuje się, że zdarzenia stresujące (a takimi mogą być również sytuacje nowe, zaskakujące) odbierane są przez dziecko jako chaotyczne i niebezpieczne. Strategią obronną w dążeniu do przewidywalności i uporządkowania wewnętrznego chaosu jest właśnie rytm i rutyna. A takich powtarzalności w naszym dniu codziennym jest więcej. Może to dziwnie brzmi, ale dzieci nie wyobrażają sobie kolacji bez arbuza. Chleba może zabraknąć i nikt nie będzie miał z tym problemu. Ale arbuza nigdy.

Kolejną bardzo ważną rzeczą jest obecność. Z jednej strony fizyczne bycie przy dziecku, a z drugiej psychiczne towarzyszenie mu, sprowadzające się do zaspokajania jego potrzeb, wspólnego wykonywania rozmaitych czynności, czy przeżywania razem emocji. W tej kwestii, jak niektórzy mawiają, jest dobrze, ale nie beznadziejnie. Majka dręczy Omena puzzlami, a ja przeżywam razem z nim wyjazdy do restauracji po obiad.

Zostały jeszcze granice. Coś, co jest ustalane od pierwszego dnia pobytu dziecka w naszym domu i wprowadzane w czyn z precyzją zegarmistrza. Doskonale wiadomo, że każde dziecko musi mieć postawione granice, aby czuło się bezpiecznie. Jednak w przypadku Omena i Dagona, nie do końca tak powinno być. Chyba, że przyjmiemy, że zrobiliśmy to dla bezpieczeństwa dzieci, bo przecież skacząc po tapczanie mogą się odbić i upaść na głowę. Podobnie wchodząc na parapet, a biegając mogą zdepnąć mniejsze dziecko. Ale tak czy inaczej, powinniśmy to zrobić na zasadzie gotującej się żaby, a nam wyszło zbyt szybko i bez zgody chłopców. Oczywiście zgody nie wyrażonej w sposób werbalny, ale jako akceptację poprzez swoje doświadczenia. Chodzi o to, że dzieci po traumach wielokrotnie w swoim życiu miały przekraczane własne granice przez dorosłych i dlatego najpierw powinny one dobrze je poznać. Dla opiekunów może to być trudne, ponieważ niekoniecznie muszą być one zgodne z normami obowiązującymi w świecie dorosłych. Jednak w niektórych przypadkach postąpiliśmy prawidłowo. Dla przykładu, nie zmuszaliśmy Omena do obcięcia włosów, które wchodziły mu do oczu. W końcu przyszedł sam, chociaż mam wrażenie, że nie do końca wiedział czego się domaga. Głowę umyłem mu dotychczas zaledwie dwa razy, bo na samo wspomnienie wpada w szał. A te dwa razy były koniecznością, gdyż upaprał sobie włosy kupą wygrzebaną z pieluchy. Mogę się usprawiedliwiać tym, że przekroczyłem jego granicę dla dobra ogółu. Cieszy mnie też, że wyręczają mnie Mopik i Dagon. Zupełnie niczym się nie przejmując, wylewają Omenowi na głowę wodę z kubków podczas kąpieli. Oczywiście, że się wydziera. Ale do mnie pretensji mieć nie może.

Podsumowując, z dziećmi w pieczy zastępczej należy postępować bardzo ostrożnie. A tym o czym należy pamiętać są: dostrojenie, rutyna, obecność i granice. Dlaczego to wszystko działa, można przeczytać w książce, o której wspomniałem. Dla mnie ważne jest to, że działa. A dokładniej, że powinno zadziałać, bo jak do tej pory skuteczności nie możemy potwierdzić. Chociaż – jakieś nieśmiałe postępy przywiązaniowe się pojawiają. Omen będąc na zajęciach z integracji sensorycznej, wciąż pyta o ciocię, a Dagon bez przerwy dopytuje o tatę. Czyli o mnie.

Jednak z pełną odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że nie jest źle. Całkiem dobrze znosimy podwójne uderzenie w postaci ciągłego „a co to?”, „a ja?” i „je chce”. Nie wspominając nawet o „nie!”

Nie wiem co będzie dalej, bo na horyzoncie pojawiło się wsparcie. Niestety nie dla nas.






10 komentarzy:

  1. ojej!ojej! ojej! ale macie..czy sprawdzaliscie czy oni słysza? podzielę się z tobą czyms co mnie gryzie..znajomi mają dwojke rodzenstwa w pieczy zastepczej. fajne dzieci. dostali je jak mialy 6 i 4 lata. Gryzie mnie to że mieli je dostac gdy mieli 2 i 4. No i niby happy end. Ktoś nie podjał decyzji do końca, no ale w końcu się udało. Tylko te dwa lata to był głód, bicie, wykorzystywanie ...gdzie byłyby te dzieci gdyby trafiły do nich dwa lata wcześniej? młodszy jest upośledzony ..lekko..moze by nie był...po po 3 latach nadal nie mają terapii bo nie są załatwione różne sprawy...what???nie mieści mi się to w głowie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli chodzi o słuch, to obaj chłopcy słyszą. A przynajmniej lepiej ode mnie, bo pierwsi wyławiają uchem (nawet gdy w pokoju jest hałas) budzącą się za ścianą dziesięcznomiesięczną Mirabelkę.
      Omen to nawet ma nadwrażliwość słuchową, co też przeszkadza mu w skupieniu się. Terapeutka SI przygotuje nam listę ćwiczeń, które możemy sami wykonywać w domu. Być może będzie też zalecenie, żeby Omena zabierać do sklepu w słuchawkach na uszach. Będzie wyglądał jak ufoludek, ale trudno.

      Usuń
  2. Czy nikt dotąd nie sugerował, by diagnozować Omena w kierunku autyzmu? Sprawdziłabym ten trop.

    Joanna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Autyzm jest mało prawdopodobny, więc tym tropem na razie nie pójdziemy. Razem z Majką stwierdziliśmy, że będziemy polegać na planie pracy jednego terapeuty i realizować jego zalecenia. Chodząc z Omenem na własną rękę po różnych specjalistach, którzy może nawet mieliby odmienne koncepcje, moglibyśmy spowodować, że chłopiec od tego wszystkiego jeszcze bardziej by się rozchorował (w sensie zaburzył).
      A już teraz nie jest z nim dobrze. Na trzech stronach opisu Omena, co chwilę pojawiają się słowa: dysfunkcje, zaburzenia, zakłócenia, problemy i deficyty. Chłopiec ma na przykład asymetryczny toniczny odruch szyjny (ATOS), ale też STOS, TOB, albo nie w pełni zintegrowany odruch cofania. Inaczej mówiąc, ma niewygaszone odruchy pierwotne, które są potrzebne noworodkowi i niemowlakowi, ale jeżeli nie miną to mogą pojawiać się rozmaite problemy w życiu przedszkolnym, szkolnym i dorosłym. U Omena objawia się to choćby zaburzeniami postawy, równowagi, obniżonym napięciem mięśniowym, szybkim męczeniem się, utrudnioną percepcją przestrzeni, głębi i czasu, trudnościami w postrzeganiu wzrokowym, brakiem rozumienia poleceń, nadwrażliwością układu ochronnego dotyku, wzroku i słuchu, nadruchliwością, trudnościami w panowaniu nad emocjami... i tak mógłbym wymieniać jeszcze długo. Próbowałem poczytać o niektórych niewygaszonych odruchach u dzieci, ale nie jest to łatwa lektura. Choćby taki odruch cofania. Przeczytałem, że jest to: „odruch ucieczki – odruch wywołany przez bodźce awersyjne – bólowe i budzące wstręt”. Myślałem, że w innym miejscu znajdę coś napisanego zwyczajnie, bo chłopsku. No i znalazłem: „Odruch cofania służy do oceny stanu funkcjonalnego segmentów C6-Th2 rdzenia kręgowego i wychodzących z tego odcinka nerwów”. Teraz już wszystko wiem. Ale natknąłem się na rzeczy bardzo ciekawe. Na przykład niemowlę (nie pamiętam już do którego miesiąca życia) naciskane na wewnętrzną część dłoni, otwiera buzię i wysuwa język. Na szczęście ten odruch Omenowi już się wygasił.
      Dobrze, że chociaż w rozmowie z terapeutką sporządzającą ocenę, dało się wszystko przełożyć na język bardziej zrozumiały. Dla przykładu „zaburzony system proprioceptywny”, oznacza tyle, że chłopiec nie do końca odczuwa samego siebie. Nie wie, gdzie znajdują się poszczególne części jego ciała i jakie ruchy wykonują. W związku z tym, nie potrafi skoordynować dolnej i górnej części ciała, posługuje się tylko jedną ręką, nie kontroluje wzrokiem czynności, którą wykonuje. Dotyczy to również twarzy, która nie wyraża w sposób właściwy emocji, bo Omen zwyczajnie jej nie „czuje”. Tak więc trudności w panowaniu chłopca nad emocjami, nie powinny być interpretowane jako problemy natury emocjonalnej, gdyż faktycznie są „deficytem neurofizjologicznym zmysłowego układu dotykowego”.
      A tak w ogóle, to przyczyny powstania zaburzeń Omena są wielopłaszczyznowe i często powodują sprzeczne zachowania chłopca. Dla przykładu zaburzenia systemu dotykowego powinny skutkować niechęcią do przytulania się. A tak nie jest, ponieważ nakładają się na to dość silne zaburzenia przywiązania.
      Podsumowując, zaczynamy od wygaszania odruchów pierwotnych. Nie wiem jeszcze kto będzie się tym zajmował. Prawdopodobnie wszystkim co jest związane z mową zajmie się terapeutka sporządzająca opinię – jest równocześnie logopedką. Co do reszty, to będziemy chodzić tam, gdzie każą.
      I pomyśleć, że do tej pory wydawało mi się, że zajęcia z integracji sensorycznej polegają tylko na turlaniu się po nierównościach i grzebaniu w fasolkach, i rozmaitych maziach.

      Usuń
  3. temat integracji sensorycznej jest fascynujacy dla mnie tylko...mało zrozumiały

    OdpowiedzUsuń
  4. Szkolenie 7-8. marca? Będę z panią Majką na tym samym szkoleniu? Tu by było wielkie WOW :)
    Jak sobie radzicie z różnicami w podejściu do dzieci? Nie kłócicie się o to, że Majka "rozpieszcza", albo Ty "pogłębiasz traumę"? (Teraz chciałam wstawić jakiś przykładowy cytat z Twojej wypowiedzi, ale nie znalazłam. Może jednak nie ma między Wami różnic, a ja wcześniej wyczytałam coś, co jest moim problemem a Waszym wcale).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Maja Incognito19 lutego 2022 13:34

      Będę. Może włożymy kwiat we włosy, żeby się rozpoznać. ;-)

      Usuń
  5. Jakże ja Panią rozumiem.

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuję za ten wpis, cieszę się, że wrócił Pan do pisania. I dużo siły życzę :)
    Pozdrawiam,
    Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo dziękuję za ogrom wiedzy. Pozdrawiam, A

    OdpowiedzUsuń