„Jest
sobota za oknem mrok, Mirabelka kaszle miarowo.
Właśnie
dzwoni Jowita i.... miłe słowo?”
|
Kudłata |
Pewnie
gdyby Maryla Rodowicz była na moim miejscu, to właśnie tak
rozpoczęłaby swoją piosenkę. Gdy nasza koordynatorka Jowita
dzwoni do Majki późnym wieczorem, to już wiem, że nie chodzi o
zwyczajną pogawędkę o naszych dzieciach. Tym razem też tak było.
Majka wróciła do pokoju po kilku minutach rozmowy z wypiekami na
twarzy.
Zapytałem
tylko: „Ile?”.
Odpowiedziała:
„Szukają rodziny dla piątki dzieci. Chociaż jedno wyskoczyło z
drugiego piętra... to pewnie tylko dla czwórki. Możemy jakieś
wziąć?”.
Mamy
z Majką ustalone, że piątka dzieci na stałe to jest „max”.
Zresztą wcale nie chodzi o to, że nie damy rady. Damy radę...
przewinąć, nakarmić, wykąpać. Nawet jakoś rozmieścić w
pokojach, aby się wzajemnie w nocy nie budziły. Ale przecież nie
tylko o to chodzi.
Co
wiemy o dzieciach? Jak zawsze nic. Nie znamy imion, nie znamy płci.
Szesnaście, dwa i pół , cztery... liczby oznaczające miesiące,
lata. Rodzaj nijaki. Ono. To dziecko.
Zaczęliśmy
rozważać naszą sytuację. Niedawno odeszła Paprotka, ale przecież
już za nią wzięliśmy Tycię... na chwilę. Znowu będziemy więc
mieli przekroczony stan. Ten który sami określiliśmy, ten przy
którym czujemy się nadal rodziną.
Majka
zapytała: „Powiem żeby szukali dalej... ale jakby co, to możemy
wziąć dwójkę tych młodszych?”.
Znamy
się z Jowitą jak zły szeląg. Wiemy, że możemy na nią liczyć,
a ona na nas. No to negocjujmy. Weźmiemy tę dwójkę najmłodszych
dzieci z interwencji, ale w zamian ponaglamy sądy rodzinne w sprawie
Stokrotki i Tyciej... może jeszcze Calineczki. Ślemy pisma, nękamy
telefonami... krótko mówiąc jesteśmy dla sądu upierdliwi, aby
jak najszybciej zamknął sprawę. W tym wypadku słowo „My”
znaczyło „My PCPR”. Wbrew pozorom jest to bardzo trudna
operacja, która musi być prowadzona w sposób subtelny. Nie można
dopuścić do tego, aby sędzia odniósł wrażenie, że coś mu się
narzuca, że coś mu się sugeruje, że ma się większe pojęcie na
temat dobra dziecka (tego konkretnego) od niego.
Początek
Ostatecznie
nam przypadła tylko półtoraroczna dziewczynka. Pomyślałem sobie,
że być może wypełni Stokrotce pustkę po rozstaniu z Paprotką.
Czy zostaną przyjaciółkami?
Kudłatą
przywiozły dwie panie. Gdy przestąpiły próg naszego domu, to moim
pierwszym wrażeniem było: „O! Pani burmistrz z psiego patrolu”.
Kto ogląda bajki, to pewnie wie o kim myślę. Przyszła bez kury,
za to z panią z pomocy społecznej. Ale była to najprawdziwsza pani
burmistrz. Jak kto woli, najprawdziwsza burmistrzyni. Obie
stwierdziły, że prawdopodobnie dziewczynka spędzi u nas tylko
kilka dni i wróci do mamy. Kudłata ma tylko jednego brata... tego
który okazał się niefortunnym skoczkiem, a pozostała trójka była
dziećmi koleżanki mamy, które ta już zabrała do siebie. Można
powiedzieć, że był to nieszczęśliwy wypadek, który przecież
może zdarzyć się w każdej rodzinie. Rodzice dziewczynki nie byli
znani ani policji, ani pomocy społecznej.
System
Zacząłem
się zastanawiać w jakim ja właściwie kraju żyję. Czy to
możliwe, że gdy zdarza się nieszczęśliwy wypadek, to odpowiednie
służby tak na wszelki wypadek odbierają rodzinie dziecko fundując
mu traumę do końca życia? Mama była trzeźwa a tata pod lekkim
wpływem: zero-dwa promila. Czyli na dobrą sprawę mógł wsiąść
do samochodu i przyjechać do nas po swoje dziecko. Tym bardziej, że
jeszcze przez kilka dni nie mieliśmy żadnego postanowienia sądu o
interwencyjnym zabezpieczeniu Kudłatej w naszej rodzinie. Gdyby nie
oczywisty udział w sprawie naszej Jowity, to pomyślałbym że ktoś
próbuje nas wrobić w jakieś uprowadzenie dziecka.
Nic
mi tutaj nie pasowało. Zresztą nadal nie pasuje. Kudłata mieszka
z nami już dwa tygodnie i nikt się o nią nie upomina. Mama
dziewczynki dawno już wróciła z synkiem ze szpitala, bo nic mu się
nie stało – kilka zadrapań i nic więcej. No to ja się pytam:
„Jeżeli sprawuje nad nim prawidłową opiekę, to co Kudłata
nadal robi w naszej rodzinie? A jeżeli pobyt dziewczynki u nas jest
zasadny, to co jej brat nadal robi w dysfunkcyjnej rodzinie?”. Tak
działa nasz system. Zapewne ktoś teraz myśli co z tym fantem
zrobić. I z pewnością jest to ktoś, kto nie ma wpisanego w zakres
swoich obowiązków hasła: „Szybko”. Z dużym
prawdopodobieństwem jest to ktoś, kto nawet nic nie musi, bo
odpowiedzialnych (albo raczej nieodpowiedzialnych) za dalszy rozwój
wypadków jest wielu.
Tamtego
dnia długo się zastanawiałem jak to było możliwe, że ojciec
Kudłatej tak zwyczajnie zgodził się oddać swoje dziecko obcej
rodzinie. Dlaczego nie walczył? Przecież jego w tej feralnej chwili
nawet nie było w domu. Dojechał dopiero po kilkunastu minutach gdy
dotarł do niego gwar rozentuzjazmowanego osiedlowego tłumu.
Standard
Kudłata
weszła do nas jak do swojego domu. Nie sprawiała wrażenia dziecka
zagubionego, porzuconego... odebranego swojej mamie. Nie była też
dziewczynką robiącą swoje pierwsze niezdarne kroki. Po zjedzeniu
kolacji szybko przeszła do biegania po pokoju, wchodzenia na
krzesła, stół i parapety. Błyskawicznie wchodziła na kanapę i z
równym impetem z niej schodziła – tyłem, nie robiąc sobie
najmniejszej krzywdy. Z największego łóżeczka jakie mamy
wychodziła w kilka sekund... głową w dół. Słyszeliśmy tylko
głośne „bum” i już wiedzieliśmy, że Kudłata stoi pod
drzwiami. Na szczęście do klamki jeszcze nie sięga i póki co się
nie zorientowała, że barierki na schody i do kuchni są niższe niż
te od łóżeczka.
Przez
kilka początkowych dni rzucała wszystkim, co znalazła pod ręką.
Kopała inne dzieci, próbowała je gryźć. Sprawiała wrażenie
terminatora, który przewraca się i natychmiast wstaje. Bez
najmniejszego grymasu na twarzy.
Na
spotkaniu z mamą bardziej była zainteresowana Majką niż nią.
Przywitała mamę bez entuzjazmu i z równie stoickim spokojem
pożegnała.
Efekt
rówieśnika
|
Kudłata i Łysa (czyli Stokrotka)... chyba nie muszę dodawać, że od lewej |
Niektórzy
mówią, że przyjście równolatka do rodziny zastępczej jest
korzystne dla dziecka, bo zwiększa jego empatię, rozwój społeczny
i fizyczny. Sporo osób opiera się na własnym doświadczeniu i
swoich obserwacjach.
Moje
obserwacje są zupełnie inne, bo od kilkunastu dni trwa regularna
wojna między Stokrotką a Kudłatą... na każdym możliwym
poziomie. Tym trudniejszym ogniwem jest Stokrotka. Aktywnie forsuje
model „psa ogrodnika”, „moralności Kalego”, „prawa
starszeństwa”. Do tego Stokrotka stosuje prowokację mającą na
celu pogrążenie Kudłatej na całym froncie. Daje jej zabawkę, by
za chwilę krzyczeć, że ona jej coś zabrała. Wydziera się
natychmiast gdy Kudłata się rozpłacze i być może będzie
potrzebowała przytulenia. Wszystko jest jej... nawet jedzenie podane
Kudłatej.
Co
by było gdyby obie dziewczynki były o dwa, albo o pięć lat
starsze? Być może Stokrotka zechciałaby zadbać o naszą potrzebę
radowania się z faktu przybycia nowego członka rodziny. Być może
chciałaby pokazać, że jest już dorosła, że cieszy się naszym
szczęściem. Być może stosowałaby inne metody działania
zmierzające do naszej akceptacji siebie. Być może relacje między
dziewczynkami byłyby idealne... z pozoru.
Słowo
„mama”
Jeżeli
komuś się wydaje, że słowo „mama” jest genetycznie
ukierunkowane na konkretną osobę, albo chociaż wyssane z mlekiem
matki, to śmiem donieść, że chyba tak nie jest.
Co
to słowo oznacza dla dziecka? Nie wiem, pewnie kogoś bliskiego.
Chociaż... Kudłata od samego początku mówi na Majkę „mama”.
A do swojej mamy nie mówi nic. Na spotkaniu wyciąga tylko w górę
ręce domagając się noszenia.
Do
mnie nie mówi „mama”. Czyli jednak słowo to jest związane z
płcią. Za to na mnie po dwóch dniach zaczęła mówić „tata”.
wujek
tata
jestem
wujek
tata
dobrze,
niech ci będzie
Ukryta
prawda
Rodzice
Kudłatej nie są znani systemowi. Nic o nich nie wie policja,
ośrodek pomocy społecznej, sąd. Teoretycznie jest to rodzina jak
tysiące innych.
A
może taka jak mama Ptysi? Uciekająca, zmieniająca miejsce
zamieszkania, co umożliwia rozpoczęcie życia od nowa?
Najwięcej
„wie” książeczka zdrowia dziewczynki. Czwarta ciąża, czwarty
poród. Ale przecież skoczek był tylko jeden. Co z dwójką
pozostałych?
Po
kilku dniach system zadziałał. Ospale, jak ta lokomotywa z wiersza
Tuwima... ale zadziałał. Rodzeństwo mieszka w domu dziecka.
Dlaczego mama nigdy nie zawalczyła o odzyskanie brata i siostry?
Dlaczego ojciec dziewczynki tak zwyczajnie zgodził się oddać swoją
córkę obcej rodzinie (czyli nam)? Dlaczego jeszcze nie zadzwonił?
Dlaczego mama odezwała się dopiero po tygodniu?
Od
niedawna sikorki w naszym ogrodzie śpiewają, że braciszek Kudłatej
długo miejsca w swoim domu nie zagrzeje, a Maryla Rodowicz, że „u
nas szał i punk rockowo”.
Tak jest. Złota zasada : nie drażnij sędziego swego.
OdpowiedzUsuńAleż zaintrygowałeś! Czekam na kolejne odcinki!
OdpowiedzUsuńBeza
Taak...
OdpowiedzUsuńZaczęłam czytać wpis i mówię do siebie 'no nie wierzę, Pikusie wreszcie dostali to mityczne dziecko zabrane z rodziny przez przypadek i niesprawiedliwie, po tylu latach WYDARZYŁO SIĘ".
Potem doszłam do opisu zachowania Kudłatej po spotkaniu z mamą i nabrałam pierwszych wątpliwości: what the fuck i czemu dziecko z wystarczająco dobrej rodziny po spotkaniu z matką zachowuje się jak typowe dziecko z przywiązaniem lękowo unikającym (być może zdezorganizowanym, za mało danych), właściwie niemal klasyk zachowania w procedurze 'obcej sytuacji' opracowanej przez Ainsworth?
Tu się na chwilę zastanowiłam, bo wydało mi się to dziwne na maksa. Plus ta niewrażliwość na bodźce. Co jest grane?
Przeczytałam całość, zero zaskoczeń.
Powiem tak - od jakiegoś roku piszą do mnie rodzice biologiczni. Serio nie wiem po co. Wydaje mi się, ze jestem ostatnią osobą, do której powinni pisać rodzice biologiczni, którym zabrano dzieci. W kraju, w którym jest pełno ludzi zainteresowanych narracjami rodziców bio, pomaganiem im, reintegrowaniem z dziećmi itd, nie uważam za przegięcia faktu, że ja właśnie jestem osobą totalnie obojętną na to wszystko. No ktoś musi. No ale ci rodzice i tak piszą, i są to ci rodzice z grupy 'starającej się', czyli czyniącej jakiś wysiłek, aby dzieci odzyskać.
Nie będę tu referować tych wszystkich opowieści, a jest ich dużo, bo dużo RB do mnie pisze (choć mówię im od razu, ze to słaby pomysł) i to niesamowite, że one są w zasadzie takie same. Zawsze jest w nich jakaś suka albo sukinsyn z mopsu, czasem jest to sąsiad, policjant lub kuratorka, ogólnie jakiś zły człowiek, który z zawiści lub zwyczajnej podłości 'doniósł'. Zawsze jest też opowieść o niesprawiedliwości tego wszystkiego, potem jest passus (długi) o staraniach i wysiłkach (moim ulubieńcem pozostaje tata, któremu ten podły, cholerny świat zabrał dzieci, które kochał najbardziej w świecie, i ten tata od czterech lat nie widział dzieci na oczy, bo 'pandemia'. Przypominam, że pandemia trwa od 1.5 roku, tacie to umknęło).
No ale okej - czego w tych opowieściach nigdy nie ma?
Refleksji.
Ale do czego zmierzam - do tego, że jakkolwiek mam wiele zastrzeżeń do systemu i całkiem sporo nienawiści do niego, to jest jedna rzecz, która od tylu lat się nie zmieniła, nie wydarzyło się przez te wszystkie lata nic, co mogłoby wpłynąć na pojawienie się we mnie wątpliwości. Tą rzeczą jest wiedza ugruntowana w praktyce i potwierdzona latami obserwacji: w Polsce nie zabiera się dzieci 'za nic'.
Ten system może i działa beznadziejnie na wielu obszarach, ale na pewno nie w obszarze pochopnych decyzji o zabezpieczeniu dzieci poza rodziną. Te decyzje nigdy nie są pochopne, one mogą być spóźnione (i tak bywa nierzadko), ale jeśli już do rodziny zastępczej trafia dziecko to zawsze z bardzo dobrego i zasłużonego przez rodziców powodu.
problem jest taki, że często zbyt późno, bo jest to system hołubiący RB jednak, szczególnie od kilku lat
UsuńDo ciekawych zachowań rodziców biologicznych dodam jeszcze opis wczorajszego spotkania z Kudłatą. Tym razem przyjechał też tata, a wszystkich przywiozła samochodem jakaś koleżanka. No i co zrobił tata? Po kilkunastu minutach wybrał się z koleżanką na zakupy. Widocznie stwierdził, że on „widzenie” ma już odhaczone i w zupełności wystarczy obecność mamy. No ale dopóki był, to całkiem fajnie bawił się ze swoją córką. Trochę miał sprawę ułatwioną bo spotkanie było na placu zabaw... no ale zawsze. Za to mama większą część czasu przesiedziała na ławce, robiąc tacie ciągłe uwagi co ma zrobić, albo czego nie robić, czy też że coś robi źle. Może dlatego wyskoczył do sklepu.
Usuńprzyjechali rodzice....bo mi umknelo..
OdpowiedzUsuńTak. Mama przyjeżdża na spotkania regularnie. Tata był raz i chyba mu to wystarczyło. Odnoszę wrażenie, że w tej sprawie niewiele się dzieje i obecny stan rzeczy nikomu nie przeszkadza. Nawet Kudłata rozgościła się na dobre i niespecjalnie narzeka na swój los. Ale może się mylę.
UsuńZ tym "mama" to w pełni się zgadzam - nie żeby z przyjemnością. No i z tym ze od drzwi jak u siebie. Niestety z terminatorem i współpracą równolatków również. Mamy to teraz na tapecie...
OdpowiedzUsuń