środa, 21 lipca 2021

KUDŁATA

 

Jest sobota za oknem mrok, Mirabelka kaszle miarowo.

Właśnie dzwoni Jowita i.... miłe słowo?”


Kudłata

Pewnie gdyby Maryla Rodowicz była na moim miejscu, to właśnie tak rozpoczęłaby swoją piosenkę. Gdy nasza koordynatorka Jowita dzwoni do Majki późnym wieczorem, to już wiem, że nie chodzi o zwyczajną pogawędkę o naszych dzieciach. Tym razem też tak było. Majka wróciła do pokoju po kilku minutach rozmowy z wypiekami na twarzy.

Zapytałem tylko: „Ile?”.
Odpowiedziała: „Szukają rodziny dla piątki dzieci. Chociaż jedno wyskoczyło z drugiego piętra... to pewnie tylko dla czwórki. Możemy jakieś wziąć?”.
Mamy z Majką ustalone, że piątka dzieci na stałe to jest „max”. Zresztą wcale nie chodzi o to, że nie damy rady. Damy radę... przewinąć, nakarmić, wykąpać. Nawet jakoś rozmieścić w pokojach, aby się wzajemnie w nocy nie budziły. Ale przecież nie tylko o to chodzi.
Co wiemy o dzieciach? Jak zawsze nic. Nie znamy imion, nie znamy płci. Szesnaście, dwa i pół , cztery... liczby oznaczające miesiące, lata. Rodzaj nijaki. Ono. To dziecko.

Zaczęliśmy rozważać naszą sytuację. Niedawno odeszła Paprotka, ale przecież już za nią wzięliśmy Tycię... na chwilę. Znowu będziemy więc mieli przekroczony stan. Ten który sami określiliśmy, ten przy którym czujemy się nadal rodziną.

Majka zapytała: „Powiem żeby szukali dalej... ale jakby co, to możemy wziąć dwójkę tych młodszych?”.
Znamy się z Jowitą jak zły szeląg. Wiemy, że możemy na nią liczyć, a ona na nas. No to negocjujmy. Weźmiemy tę dwójkę najmłodszych dzieci z interwencji, ale w zamian ponaglamy sądy rodzinne w sprawie Stokrotki i Tyciej... może jeszcze Calineczki. Ślemy pisma, nękamy telefonami... krótko mówiąc jesteśmy dla sądu upierdliwi, aby jak najszybciej zamknął sprawę. W tym wypadku słowo „My” znaczyło „My PCPR”. Wbrew pozorom jest to bardzo trudna operacja, która musi być prowadzona w sposób subtelny. Nie można dopuścić do tego, aby sędzia odniósł wrażenie, że coś mu się narzuca, że coś mu się sugeruje, że ma się większe pojęcie na temat dobra dziecka (tego konkretnego) od niego.

Początek

Ostatecznie nam przypadła tylko półtoraroczna dziewczynka. Pomyślałem sobie, że być może wypełni Stokrotce pustkę po rozstaniu z Paprotką. Czy zostaną przyjaciółkami?

Kudłatą przywiozły dwie panie. Gdy przestąpiły próg naszego domu, to moim pierwszym wrażeniem było: „O! Pani burmistrz z psiego patrolu”. Kto ogląda bajki, to pewnie wie o kim myślę. Przyszła bez kury, za to z panią z pomocy społecznej. Ale była to najprawdziwsza pani burmistrz. Jak kto woli, najprawdziwsza burmistrzyni. Obie stwierdziły, że prawdopodobnie dziewczynka spędzi u nas tylko kilka dni i wróci do mamy. Kudłata ma tylko jednego brata... tego który okazał się niefortunnym skoczkiem, a pozostała trójka była dziećmi koleżanki mamy, które ta już zabrała do siebie. Można powiedzieć, że był to nieszczęśliwy wypadek, który przecież może zdarzyć się w każdej rodzinie. Rodzice dziewczynki nie byli znani ani policji, ani pomocy społecznej.

System

Zacząłem się zastanawiać w jakim ja właściwie kraju żyję. Czy to możliwe, że gdy zdarza się nieszczęśliwy wypadek, to odpowiednie służby tak na wszelki wypadek odbierają rodzinie dziecko fundując mu traumę do końca życia? Mama była trzeźwa a tata pod lekkim wpływem: zero-dwa promila. Czyli na dobrą sprawę mógł wsiąść do samochodu i przyjechać do nas po swoje dziecko. Tym bardziej, że jeszcze przez kilka dni nie mieliśmy żadnego postanowienia sądu o interwencyjnym zabezpieczeniu Kudłatej w naszej rodzinie. Gdyby nie oczywisty udział w sprawie naszej Jowity, to pomyślałbym że ktoś próbuje nas wrobić w jakieś uprowadzenie dziecka.

Nic mi tutaj nie pasowało. Zresztą nadal nie pasuje. Kudłata mieszka z nami już dwa tygodnie i nikt się o nią nie upomina. Mama dziewczynki dawno już wróciła z synkiem ze szpitala, bo nic mu się nie stało – kilka zadrapań i nic więcej. No to ja się pytam: „Jeżeli sprawuje nad nim prawidłową opiekę, to co Kudłata nadal robi w naszej rodzinie? A jeżeli pobyt dziewczynki u nas jest zasadny, to co jej brat nadal robi w dysfunkcyjnej rodzinie?”. Tak działa nasz system. Zapewne ktoś teraz myśli co z tym fantem zrobić. I z pewnością jest to ktoś, kto nie ma wpisanego w zakres swoich obowiązków hasła: „Szybko”. Z dużym prawdopodobieństwem jest to ktoś, kto nawet nic nie musi, bo odpowiedzialnych (albo raczej nieodpowiedzialnych) za dalszy rozwój wypadków jest wielu.
Tamtego dnia długo się zastanawiałem jak to było możliwe, że ojciec Kudłatej tak zwyczajnie zgodził się oddać swoje dziecko obcej rodzinie. Dlaczego nie walczył? Przecież jego w tej feralnej chwili nawet nie było w domu. Dojechał dopiero po kilkunastu minutach gdy dotarł do niego gwar rozentuzjazmowanego osiedlowego tłumu.

Standard

Kudłata weszła do nas jak do swojego domu. Nie sprawiała wrażenia dziecka zagubionego, porzuconego... odebranego swojej mamie. Nie była też dziewczynką robiącą swoje pierwsze niezdarne kroki. Po zjedzeniu kolacji szybko przeszła do biegania po pokoju, wchodzenia na krzesła, stół i parapety. Błyskawicznie wchodziła na kanapę i z równym impetem z niej schodziła – tyłem, nie robiąc sobie najmniejszej krzywdy. Z największego łóżeczka jakie mamy wychodziła w kilka sekund... głową w dół. Słyszeliśmy tylko głośne „bum” i już wiedzieliśmy, że Kudłata stoi pod drzwiami. Na szczęście do klamki jeszcze nie sięga i póki co się nie zorientowała, że barierki na schody i do kuchni są niższe niż te od łóżeczka.

Przez kilka początkowych dni rzucała wszystkim, co znalazła pod ręką. Kopała inne dzieci, próbowała je gryźć. Sprawiała wrażenie terminatora, który przewraca się i natychmiast wstaje. Bez najmniejszego grymasu na twarzy.
Na spotkaniu z mamą bardziej była zainteresowana Majką niż nią. Przywitała mamę bez entuzjazmu i z równie stoickim spokojem pożegnała.

Efekt rówieśnika


Kudłata i Łysa (czyli Stokrotka)... chyba nie muszę dodawać, że od lewej

Niektórzy mówią, że przyjście równolatka do rodziny zastępczej jest korzystne dla dziecka, bo zwiększa jego empatię, rozwój społeczny i fizyczny. Sporo osób opiera się na własnym doświadczeniu i swoich obserwacjach.

Moje obserwacje są zupełnie inne, bo od kilkunastu dni trwa regularna wojna między Stokrotką a Kudłatą... na każdym możliwym poziomie. Tym trudniejszym ogniwem jest Stokrotka. Aktywnie forsuje model „psa ogrodnika”, „moralności Kalego”, „prawa starszeństwa”. Do tego Stokrotka stosuje prowokację mającą na celu pogrążenie Kudłatej na całym froncie. Daje jej zabawkę, by za chwilę krzyczeć, że ona jej coś zabrała. Wydziera się natychmiast gdy Kudłata się rozpłacze i być może będzie potrzebowała przytulenia. Wszystko jest jej... nawet jedzenie podane Kudłatej.
Co by było gdyby obie dziewczynki były o dwa, albo o pięć lat starsze? Być może Stokrotka zechciałaby zadbać o naszą potrzebę radowania się z faktu przybycia nowego członka rodziny. Być może chciałaby pokazać, że jest już dorosła, że cieszy się naszym szczęściem. Być może stosowałaby inne metody działania zmierzające do naszej akceptacji siebie. Być może relacje między dziewczynkami byłyby idealne... z pozoru.

Słowo „mama”

Jeżeli komuś się wydaje, że słowo „mama” jest genetycznie ukierunkowane na konkretną osobę, albo chociaż wyssane z mlekiem matki, to śmiem donieść, że chyba tak nie jest.

Co to słowo oznacza dla dziecka? Nie wiem, pewnie kogoś bliskiego. Chociaż... Kudłata od samego początku mówi na Majkę „mama”. A do swojej mamy nie mówi nic. Na spotkaniu wyciąga tylko w górę ręce domagając się noszenia.
Do mnie nie mówi „mama”. Czyli jednak słowo to jest związane z płcią. Za to na mnie po dwóch dniach zaczęła mówić „tata”.
  • wujek

  • tata
  • jestem wujek
  • tata
  • dobrze, niech ci będzie

Ukryta prawda

Rodzice Kudłatej nie są znani systemowi. Nic o nich nie wie policja, ośrodek pomocy społecznej, sąd. Teoretycznie jest to rodzina jak tysiące innych.

A może taka jak mama Ptysi? Uciekająca, zmieniająca miejsce zamieszkania, co umożliwia rozpoczęcie życia od nowa?
Najwięcej „wie” książeczka zdrowia dziewczynki. Czwarta ciąża, czwarty poród. Ale przecież skoczek był tylko jeden. Co z dwójką pozostałych?
Po kilku dniach system zadziałał. Ospale, jak ta lokomotywa z wiersza Tuwima... ale zadziałał. Rodzeństwo mieszka w domu dziecka. Dlaczego mama nigdy nie zawalczyła o odzyskanie brata i siostry? Dlaczego ojciec dziewczynki tak zwyczajnie zgodził się oddać swoją córkę obcej rodzinie (czyli nam)? Dlaczego jeszcze nie zadzwonił? Dlaczego mama odezwała się dopiero po tygodniu?
Od niedawna sikorki w naszym ogrodzie śpiewają, że braciszek Kudłatej długo miejsca w swoim domu nie zagrzeje, a Maryla Rodowicz, że „u nas szał i punk rockowo”.




8 komentarzy:

  1. Tak jest. Złota zasada : nie drażnij sędziego swego.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ależ zaintrygowałeś! Czekam na kolejne odcinki!
    Beza

    OdpowiedzUsuń
  3. Taak...
    Zaczęłam czytać wpis i mówię do siebie 'no nie wierzę, Pikusie wreszcie dostali to mityczne dziecko zabrane z rodziny przez przypadek i niesprawiedliwie, po tylu latach WYDARZYŁO SIĘ".
    Potem doszłam do opisu zachowania Kudłatej po spotkaniu z mamą i nabrałam pierwszych wątpliwości: what the fuck i czemu dziecko z wystarczająco dobrej rodziny po spotkaniu z matką zachowuje się jak typowe dziecko z przywiązaniem lękowo unikającym (być może zdezorganizowanym, za mało danych), właściwie niemal klasyk zachowania w procedurze 'obcej sytuacji' opracowanej przez Ainsworth?
    Tu się na chwilę zastanowiłam, bo wydało mi się to dziwne na maksa. Plus ta niewrażliwość na bodźce. Co jest grane?
    Przeczytałam całość, zero zaskoczeń.

    Powiem tak - od jakiegoś roku piszą do mnie rodzice biologiczni. Serio nie wiem po co. Wydaje mi się, ze jestem ostatnią osobą, do której powinni pisać rodzice biologiczni, którym zabrano dzieci. W kraju, w którym jest pełno ludzi zainteresowanych narracjami rodziców bio, pomaganiem im, reintegrowaniem z dziećmi itd, nie uważam za przegięcia faktu, że ja właśnie jestem osobą totalnie obojętną na to wszystko. No ktoś musi. No ale ci rodzice i tak piszą, i są to ci rodzice z grupy 'starającej się', czyli czyniącej jakiś wysiłek, aby dzieci odzyskać.
    Nie będę tu referować tych wszystkich opowieści, a jest ich dużo, bo dużo RB do mnie pisze (choć mówię im od razu, ze to słaby pomysł) i to niesamowite, że one są w zasadzie takie same. Zawsze jest w nich jakaś suka albo sukinsyn z mopsu, czasem jest to sąsiad, policjant lub kuratorka, ogólnie jakiś zły człowiek, który z zawiści lub zwyczajnej podłości 'doniósł'. Zawsze jest też opowieść o niesprawiedliwości tego wszystkiego, potem jest passus (długi) o staraniach i wysiłkach (moim ulubieńcem pozostaje tata, któremu ten podły, cholerny świat zabrał dzieci, które kochał najbardziej w świecie, i ten tata od czterech lat nie widział dzieci na oczy, bo 'pandemia'. Przypominam, że pandemia trwa od 1.5 roku, tacie to umknęło).
    No ale okej - czego w tych opowieściach nigdy nie ma?
    Refleksji.

    Ale do czego zmierzam - do tego, że jakkolwiek mam wiele zastrzeżeń do systemu i całkiem sporo nienawiści do niego, to jest jedna rzecz, która od tylu lat się nie zmieniła, nie wydarzyło się przez te wszystkie lata nic, co mogłoby wpłynąć na pojawienie się we mnie wątpliwości. Tą rzeczą jest wiedza ugruntowana w praktyce i potwierdzona latami obserwacji: w Polsce nie zabiera się dzieci 'za nic'.
    Ten system może i działa beznadziejnie na wielu obszarach, ale na pewno nie w obszarze pochopnych decyzji o zabezpieczeniu dzieci poza rodziną. Te decyzje nigdy nie są pochopne, one mogą być spóźnione (i tak bywa nierzadko), ale jeśli już do rodziny zastępczej trafia dziecko to zawsze z bardzo dobrego i zasłużonego przez rodziców powodu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. problem jest taki, że często zbyt późno, bo jest to system hołubiący RB jednak, szczególnie od kilku lat

      Usuń
    2. Do ciekawych zachowań rodziców biologicznych dodam jeszcze opis wczorajszego spotkania z Kudłatą. Tym razem przyjechał też tata, a wszystkich przywiozła samochodem jakaś koleżanka. No i co zrobił tata? Po kilkunastu minutach wybrał się z koleżanką na zakupy. Widocznie stwierdził, że on „widzenie” ma już odhaczone i w zupełności wystarczy obecność mamy. No ale dopóki był, to całkiem fajnie bawił się ze swoją córką. Trochę miał sprawę ułatwioną bo spotkanie było na placu zabaw... no ale zawsze. Za to mama większą część czasu przesiedziała na ławce, robiąc tacie ciągłe uwagi co ma zrobić, albo czego nie robić, czy też że coś robi źle. Może dlatego wyskoczył do sklepu.

      Usuń
  4. przyjechali rodzice....bo mi umknelo..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak. Mama przyjeżdża na spotkania regularnie. Tata był raz i chyba mu to wystarczyło. Odnoszę wrażenie, że w tej sprawie niewiele się dzieje i obecny stan rzeczy nikomu nie przeszkadza. Nawet Kudłata rozgościła się na dobre i niespecjalnie narzeka na swój los. Ale może się mylę.

      Usuń
  5. Z tym "mama" to w pełni się zgadzam - nie żeby z przyjemnością. No i z tym ze od drzwi jak u siebie. Niestety z terminatorem i współpracą równolatków również. Mamy to teraz na tapecie...

    OdpowiedzUsuń