sobota, 28 listopada 2020

ROMULUS i REMUS 8

 



Właśnie wróciłem z pokoju Bliźniaków, do którego odprowadziłem ich po kąpieli.

Nie pierwszy już raz sobie porozmawialiśmy. O czym? O gwiazdach, rakietach... i naszej przyszłości. Niby naszej, ale jednak osobno.
Od czytania i opowiadania wieczornych bajek jest Majka. Ja nie czytam (bo się jąkam), i nie opowiadam.
Rozmawiam... czasami. Niestety najczęściej ma to miejsce przed snem. Napisałem „niestety”, ponieważ zdarzyło mi się podsłuchać nad ranem rozmowę Majki z zaspanym Remusem schodzącym po schodach:
  • Remus dlaczego ziewasz?

  • Bo się nie wyspałem.

  • To trzeba było wcześniej pójść spać.

  • Tak, ale wujek jeszcze chciał pogadać.

Z Majką też już przegadałem wiele godzin. Nawet można powiedzieć, że wiele nocy.

Od kilku miesięcy przygotowujemy chłopców na rozstanie z nami.
Czy będą gotowi odejść do zupełnie nowej rodziny? A może jednak lepszy będzie powrót do mamy? Jaką decyzję podejmie sąd apelacyjny? Rozprawa już niedługo.

Chłopcy mają coraz większą świadomość swojej sytuacji. Coraz częściej nawiązują do tematu odejścia do innej rodziny. Wiedzą, że z nami nie będą mieszkać zawsze.

Często odnoszę wrażenie, że obecny czas zawieszenia, bardzo ich męczy. Pięć lat, to już nie ten wiek, w którym żyje się tylko dniem dzisiejszym. Czasami przyłapuję ich na dyskusji o tym, kto może być ich nową rodziną.
  • Może ciocia Marlenka?

  • Tak, ja też bym chciał... albo babcia Basia.

  • A ta ciocia Agnieszka, co u niej byliśmy?

  • Tak, też jest fajna.

Dzieci jakby czuły, że coś wkrótce się wydarzy. Być może wpływ na to ma odejście Ptysi. Do Bliźniaków dotarło, że mówienie o rozstaniu nie jest już zwykłą paplaniną, ale to naprawdę się zdarza. Zwłaszcza Remus stał się jakiś uduchowiony. Wszystko robi „w imię Ojca i Syna...”, a wychodząc do toalety mawia „idę siku, zostańcie z Bogiem”.

Wciąż próbuję nawiązywać do naszych córek. Bliźniaki są z nami już tak długo, że pamiętają czasy, gdy dwie młodsze jeszcze z nami mieszkały. One też odeszły. A jednak często nas odwiedzają, i gdy przychodzą to są uśmiechnięte, zadowolone.

Czy pięciolatek potrafi zrozumieć taką analogię? Nie... ale się stara. A ja udaję, że w to wierzę.
Remus powiedział mi ostatnio, że chciałby mieszkać z nami na zawsze. Nigdy tak nie mówił.

Mnie zastanawia tylko to, że chłopcy nie wspominają o powrocie do mamy, chociaż doskonale wiedzą, że taka opcja również jest możliwa.

Babcia Basia z bólem serca już się opowiedziała na „nie”. I chociaż ma świadomość tego, że odejście dzieci do rodziny adopcyjnej na zawsze pozbawi ją kontaktu z nimi, to uważa, że byłoby to najlepsze rozwiązanie.

Ciocia Agnieszka jest dziewczyną mało znaną chłopcom. Może kilka razy nas odwiedziła, a niedawno Romulus z Remusem spędzili kilka godzin w jej domu. Czyżby nas rozszyfrowali i wiedzą, że na pierwszym spotkaniu z nowymi rodzicami nie dokonamy prezentacji typu „poznajcie się, to wasza nowa mama i tata, a to wasze nowe dzieci”. Jednak tym razem to nie ten trop - ciocia Agnieszka, to nie nowa mama.

Ciocia Marlenka? Najukochańsza ciocia (poza Majką oczywiście). To ta, u której dzieci spędzają wakacje i jeżdżą raz na jakiś czas w odwiedziny. Niedawno spędzili tam ponad tydzień. Gdy wrócili, to wieczorem musieli do niej zadzwonić, bo już tak bardzo się stęsknili. Nigdy nas nie poprosili, abyśmy wykręcili numer telefonu do ich mamy.

Ciocia Marlenka po pierwszych wakacjach z dziećmi (trzy lata temu) stwierdziła, że nigdy nie byłaby gotowa zostać dla nich rodziną zastępczą. Nie dlatego, że byli upierdliwi, tylko dlatego, że nie wyobrażała sobie możliwości rozstania i powrotu do mamy. Teraz zaczyna się łamać... choć mama cały czas jest walcząca. Czy jest możliwe, że sąd apelacyjny zmieni decyzję rejonowego z odebrania praw rodzicielskich na ich ograniczenie? Wszystko jest możliwe. Chociaż bardziej skłaniam się ku podtrzymaniu orzeczenia pierwszej instancji i skierowaniu chłopców do adopcji. A na to ciocia Marlenka nie jest gotowa. Ma już czwórkę dzieci, w tym jedno zastępcze, i kolejna dwójka zwyczajnie przerasta jej możliwości finansowe.

Co będzie, gdy pojawi się zupełnie nieznana rodzina adopcyjna? Nie potrafię przewidzieć ani reakcji chłopców, ani moich. Nie wiem, czy sprawdzi się nasz dotychczasowy sposób przekazywania dzieci, który w teorii mamy doskonale opracowany. Gorzej z praktyką, bo Bliźniaki, to nie Gacek, który był dużo młodszy. To nie Sasetka, która spędziła z nami trzy razy krótszy czas. To też nie Ptysie, które nie chciały się do nas przywiązać i po części traktowały nasz dom jak hotel.

Znowu łapię się na tym, że zadaję sobie pytanie „kim będą rodzice adopcyjni?”

Jak to kim? Będą pierwszymi, którzy figurują na liście kolejkowej naszego ośrodka adopcyjnego. Czy będą gotowi spotykać się z chłopcami przez miesiąc, dwa, a może trzy, zanim zabiorą ich do swojego domu? Czy będą chcieli poczekać, aż dzieci będą gotowe na przejście?

Nie wiem dlaczego, ale jakoś nie biorę pod uwagę możliwości powrotu do mamy biologicznej, chociaż czasami wydaje mi się, że w obecnej sytuacji byłaby to może najlepsza opcja.

Jednak sąd okręgowy musiałby podważyć większość opinii, na podstawie których sąd rejonowy podjął decyzję o odebraniu praw rodzicielskich. Czy będzie skłonny podważyć druzgoczące dla rodziców wnioski psychologów z Opiniodawczego Zespołu Specjalistów Sądowych?

Czy uwierzy rodzicom, że już się naprawili i nigdy nie popełnią błędów z przeszłości?

Całkiem niedawno zadzwonił do Majki tata Bliźniaków. Było to tuż przed dwudziestą drugą, a może nawet chwilę później. Język mu się plątał, mówił nieskładnie... chociaż miał wiele do powiedzenia. Majka nie do końca wiedziała, co w zasadzie chciał jej przekazać. No i była bardzo zdziwiona, bo nigdy do niej nie dzwoni, a na spotkaniach nie za bardzo potrafi sklecić trzy słowa do kupy. Ale przecież jest naprawionym ojcem, który z dobrym skutkiem ukończył terapię odwykową.

Majka zadzwoniła do kuratora, aby może przejechał się do rodziców w odwiedziny. Stwierdził, że nie może. A policja? Ta z kolei może się pojawić tylko wtedy, gdy otrzyma zgłoszenie, że rodzina zaburza czyjś spokój. Niestety nasz zaburzony spokój duszy w ten paragraf się nie wpisywał.

Bardzo bym chciał, aby ten facet chociaż raz w życiu stanął na wysokości zadania, przyjechał na rozprawę i wreszcie szczerze powiedział, że wcale nie oczekuje powrotu dzieci do domu. Tym bardziej, że zwalą mu się na głowę również dzieci poprzednich partnerów mamy chłopców, o których mówi do niej „twoje dzieci”.

Ile razy przetrzepie skórę Romulusowi, który chociaż jest kochany, to nie należy do dzieci spolegliwych? Ma w tej kwestii spore doświadczenie, bo sądowy zakaz zbliżania się do mamy dzieci, sprzed kilkunastu miesięcy, raczej nie był przypadkowy.

Jak na przestrzeni tych trzech lat zmieniło się moje postrzeganie mamy chłopców?

Może jest to dziwne... a może zupełnie normalne, że w jakiś sposób staje się nam jakby coraz bliższa. Nie w sensie bycia przyjaciółką, czy choćby koleżanką (bo nadajemy na zupełnie innych częstotliwościach), ale...

Majka przez telefon rozmawia z mamami biologicznymi naszych dzieci zastępczych tylko przez chwilę. Wysłuchuje co mają do powiedzenia, przekazuje najważniejsze wiadomości... i tyle.
W przypadku mamy Bliźniaków jest inaczej. Często rozmawia z nią pół godziny, godzinę, dwie. Czasami, gdy już skończy to stwierdza, że dziewczyna chyba była nawalona... bo tak mądrze mówiła.

Kim zatem jest ta mama? Udaje, czy pewne rzeczy rozumie? Ale nawet jeżeli udaje, to wie jak być dobrą aktorką. Wie, czego od niej oczekujemy.

Podczas dwugodzinnych spotkań z chłopcami bardzo się stara. Przynosi gry, zabiera ich na basen, plac zabaw. Czy to też jest tylko bycie dobrym animatorem?
Ostatnio nam powiedziała, że traktuje nas jak rodzinę. Że na zawsze będziemy w życiu Bliźniaków. Że będziemy się spotykać, odwiedzać. Że musimy ją nauczyć „chłopców”, bo przecież nie zna ich zwyczajów, a powrót do niej musi być procesem rozłożonym na kilka tygodni.
Czy powinienem to przyjąć za dobrą monetę?

Nie mam pojęcia, w którym kierunku może się wszystko potoczyć.

Czy to, że rodzice nie zostali wezwani na rozprawę (a tylko poinformowani, że się odbędzie) może o czymś świadczyć? Może o tym, że sędzia podjął już decyzję i nie zamierza nikogo przesłuchiwać.

Majka na wszelki wypadek się stawi... chociaż też jej nikt nie zapraszał.
Może więc być tak, że nasza przygoda z Bliźniakami, szybkimi krokami zmierza ku końcowi. Chociaż niedawno się dowiedziałem, że poprzednia sprawa jednej z naszych rodzin zastępczych w sądzie okręgowym, do którego odwołała się mama chłopców, trwała ponad dwa lata.
Taka ewentualność znaczyłaby, że Romulus z Remusem będą z nami mieszkać pięć lat. Pięć najważniejszych lat ich życia.

Zawsze myślałem, że w takim sądzie apelacyjnym wszystko dzieje się szybko (czyli decyzja jest podjęta na jednej rozprawie). Wydawało mi się, że sędzia albo podtrzymuje decyzję sądu rejonowego, albo kieruje sprawę do ponownego rozpatrzenia przez tenże sąd. Okazuje się, że powrót do pierwszej instancji jest rzadko stosowany. Najczęściej decyzja zostaje podtrzymana, ale bywają sytuacje, że sąd apelacyjny (okręgowy) rozpoczyna swoje postępowanie kończące się nowym orzeczeniem. Dlatego może to trwać wiele miesięcy. Ale już od tej decyzji odwołać się nie można.

Czyżby? Istnieje jeszcze sąd kasacyjny (Sąd Najwyższy, sąd trzeciej instancji). I owszem, ten już nie może prowadzić postępowania. Może jedynie utrzymać wyrok w mocy (czyli oddalić skargę, mając na przykład na względzie dobro dziecka), albo go uchylić, kierując sprawę do ponownego rozpatrzenia przez sąd apelacyjny.

Gubię się już w tych wszystkich zawiłościach prawnych, ale myślę że dobrze to przedstawiłem... a przynajmniej w dobrej wierze.

Podsumuję zatem jeszcze raz wszystko od początku. Od momentu umieszczenia chłopców w naszej rodzinie, do czasu wydania decyzji o odebraniu praw rodzicielskich, minęły dwa lata (plus-minus kilkanaście dni). Dlaczego tak dużo? Rodzice musieli poddać się kolejnej terapii, pokazać że potrafią znaleźć i utrzymać pracę, że są w stanie stworzyć bezpieczne miejsce na przyjęcie czwórki rodzeństwa. Zapewne dużą rolę odegrało też przeciążenie niewielkiego sądu rodzinnego, w którym pracuje jedna pani sędzina, jedna pani sekretarka i pewnie jedna pani protokolantka. A przecież ludzie chorują, biorą urlopy. W ciągu tych dwóch lat odbyły się zaledwie trzy rozprawy.

Mama od zawsze się odgrażała, że będzie walczyć o swoje dzieci do śmierci, że będzie się odwoływać od wszystkiego od czego się można odwołać, a na koniec pójdzie do telewizji. Póki co, jest konsekwentna w swoich zapowiedziach.
Rozprawa w sądzie okręgowym będzie miała miejsce po ośmiu miesiącach od wydania decyzji przez sąd rejonowy. Jeżeli będzie skarga do sądu kasacyjnego, to pewnie na termin rozprawy też trzeba będzie poczekać kolejnych osiem miesięcy. Nawet jeżeli sąd podtrzyma decyzję swojego poprzednika, to dzieci będą z nami mieszkać trzy lata i cztery miesiące. WOW, będziemy poniżej średniej. Niestety w naszym kraju dziecko przebywa w rodzinie zastępczej średnio trzy lata i siedem miesięcy.
Ale zapewne może być też sytuacja, że znacznie przekroczymy normę. Wystarczy, że sąd drugiej instancji zechce rozpatrywać sprawę od początku, albo sąd kasacyjny zwróci ją do ponownego rozpatrzenia. Kolejne miesiące...

A mogło być tak pięknie. Dwuletnie Bliźniaki mogłyby mieszkać z nami tylko niecały rok. Pierwsza rozprawa mogła mieć miejsce po czterech miesiącach, kolejna po następnych czterech... i ostateczna decyzja. Czy osiem miesięcy nie wystarczy, aby ocenić, czy rodzic jest w stanie sprawować opiekę nad swoimi dziećmi? Czy dla rodzica zagubionego w życiu, nie jest to wystarczający czas, aby przejrzeć na oczy i zrobić wszystko, aby znowu być ze swoim dzieckiem?

Moje postrzeganie rodzica, któremu ograniczono jego prawa do dziecka, bardzo zmieniło się na przestrzeni kilku ostatnich lat. Nie przemawia do mnie argument, że wystarczy podać mu rękę. Nie rozumiem tłumaczenia, jak bardzo ten rodzic cierpi. Nie interesuje mnie, że rozłąka z dzieckiem powoduje frustracje, stany depresyjne, agresję.

Patrzę, i widzę tylko działania pozorowane, nieprzemyślane, bez celu. To nie jest walka w imię dobra swojego dziecka. To jest walka dla samej walki.

Majka już nie raz tłumaczyła mamie chłopców, jak bardzo krzywdzi emocjonalnie swoich synów, którzy już od dawna powinni przebywać w bezpiecznej rodzinie. W takiej, w którą mogliby wsiąknąć, zapuścić korzenie, poczuć że do niej przynależą.

Mama to rozumie... chociaż zupełnie inaczej. Nawet była na czterech dwugodzinnych szkoleniach mających podnieść jej kompetencje rodzicielskie. Myślę, że wcale nie tylko po to, aby się podpisać.

Ja brałem udział w wielu szkoleniach, wykładach, webinarach, superwizjach (czasami przeznaczonych dla wszystkich pogotowi, ale również dotyczących wyłącznie naszej rodziny). Niby sporo wiem, a jednak wciąż popełniam błędy.

Mieszkam z dziećmi, które mają swoją historię. Coś, czego nie można odrzucić, ale jednocześnie bardzo przeszkadza.



15 komentarzy:

  1. Czytając ten wpis czuję bezradność. Nieobcą oczywiście. Jakie szanse ma matka - przyjmując za dobrą monetę Twój opis zmian - która nadal żyje z nieogarniętym partnerem? Teraz ma nad głową bat, zabrano jej dzieci. Musi się wykazać i ma zewnętrzną motywację. Co się stanie, kiedy ten bat zostanie wycofany?

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeśli stanie się tak, że dzieci wrócą do domu, każdego dnia będę się zastanawiać, kiedy to znowu się posypie. Choć oczywiście będę trzymać kciuki żeby tak się nigdy nie stało. Ale czy to jest w ogóle możliwe???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Maja a wiesz jak jest u Messengera? jego mama daje radę?

      Usuń
    2. U Messengera podobno nie jest źle, choć wiem to z drugiej ręki, ale to była całkiem inna historia.

      Usuń
    3. No właśnie... Mama Messengera mieszka ze swoim ojcem (który ją wspiera i opiekuje obojgiem), a nie z toksycznym partnerem. Czasami się zastanawiam, czy ten przypadek można uznać jako powrót do mamy biologicznej. To nie jest nasz PCPR, więc na dobrą sprawę nie wiemy, czy przypadkiem dziadek nie jest ojcem zastępczym dla swojego wnuka.

      Usuń
  3. Znam dziecko "zwrotkę", 3 razy wracało do RB.. I wiadomo jak się skończyło. A rodzice adopcyjni mam wrażenie, że w zdecydowanej większości będą podążać za dziećmi :) to komunikujace się dzieci, trudniej je zignorować jak bobasa. Czego życzę wszystkim :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzień dobry. Od niedawna stałem się czytelnikiem bloga. Zastanawiamy się z żoną czy zostać rodziną zastępczą. Bardzo byśmy chcieli i generalnie jesteśmy zdecydowani ale zastanawiamy się czy już teraz to jest dobry czas i zgłębiamy temat. Czy mógłbyś polecić jakieś książki, które mogą pomóc w lepszym zrozumieniu problemów z jakimi borykają się dzieci przychodzące do rodziny zastępczej oraz problemów z jakimi boryka się rodzina zastępcza? Będę bardzo wdzięczny za odpowiedź.

    Pozdrawiamy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Etap, na którym Wy aktualnie jesteście, przespałem w sensie poszukiwania odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. To Majka była od czytania. To ona podkreślała ważne fragmenty, które służyły mi jako ściąga do bycia rodzicem zastępczym.
      Później zacząłem czytać pozycje, które mnie interesowały w odniesieniu do konkretnego dziecka (choćby Balbiny). Na przykład Chris Taylor „Zaburzenia przywiązania u dzieci i młodzieży”. Książka cholernie trudna... przynajmniej dla mnie. Przeczytałem tylko te kawałki, które uznałem za ważne dla mnie.
      Jest taka książka „Zawodowa miłość”. W zasadzie powinna to być dla mnie lektura obowiązkowa, ponieważ dotyczy tylko pogotowi rodzinnych. Jej walorem są badania przeprowadzone na grupie kilkudziesięciu rodzin pełniących funkcję pogotowia rodzinnego. Są w niej opisane zadania wyznaczone pogotowiom, i codzienna praca tych rodzin. Nie czytałem.
      Wydaje mi się, że mało jest książek,które skupiają się na emocjach i rozmaitych wyborach rodzin zastępczych. Większość pozycji dotyczy problematyki dzieci dotkniętych traumą, oraz pokazuje jak stworzyć środowisko, które z każdego członka rodziny wydobędzie to co najlepsze. Dla mnie najważniejsze lektury to „Adopcja i przywiązanie”, „Wychowanie zranionego dziecka”, „Zranione dzieci, uzdrawiające domy”.
      Ale to jest pewnego rodzaju kanon, coś czego nie wypada nie przeczytać chcąc być rodziną zastępczą. Jedną z tych książek przeczytałem w całości, pozostałe tylko we fragmentach zaznaczonych przez Majkę... na zielono „musisz”, na żółto „warto”.

      Jednak niedawno natknąłem się na książkę „Więzi odNowa”. Czytałem ją w dostępnych mi fragmentach, ale chyba ją sobie kupię, bo jest tam też podobno przedstawiona ta druga perspektywa.
      Można zadać pytanie, jak to się właściwie ma do rodzin zastępczych. Przecież ich zadaniem nie jest naprawianie rodzin biologicznych... ich zdaniem nie jest też ich wspieranie. Jednak tutaj w pigułce jest pokazana typowa rodzina biologiczna, z którą spotka się każda rodzina zastępcza. Dwa różne światy, dwa różne żywioły. Wszystko jest pokazane od strony mamy biologicznej. Coś co mi (ojcu zastępczemu) wydaje się grą, tutaj jest jak najbardziej autentyczne.
      Książka jest powiązana z pewnym projektem, blogiem i filmem (wystarczy jej tytuł wrzucić w wyszukiwarkę). Film nie jest ogólnie dostępny, ale mnie nie rzucił na kolana.
      Dużo ciekawsze są posty na blogu. Na jeden z nich odpowiedziałem tak:

      Usuń
    2. Spróbuję się odnieść do tego wątku z nieco innej perspektywy. Z perspektywy rodzica zastępczego, a dokładniej rodzica zastępczego funkcjonującego w charakterze pogotowia rodzinnego. Co to zmienia? To, że dziecko nie będzie u mnie na zawsze (nie chcę żadnego adoptować), a jedynie spędzi ze mną kilka... może kilkanaście miesięcy. W skrajnych przypadkach nawet kilka lat... niestety (niestety dla dziecka).
      Ważne jest zatem dla mnie to, co czuje dziecko, czego ono oczekuje, co będzie dla niego najlepszym rozwiązaniem. Patrzę zatem na rodziców biologicznych bardziej z pozycji Kowalskich.

      Mama Joanna jest typowym przedstawicielem znanych mi rodziców biologicznych. Rodziców, u których dzieci przebywały zbyt długo, zanim ktokolwiek się o nie upomniał.

      Co ta dziewczyna może zrobić teraz? Zacząć współpracować, a nie walczyć. Może wówczas sąd i rodzina zastępcza wyrażą zgodę na spotkania mające miejsce nieco częściej niż raz na dwa tygodnie. Może sąd (bo rodzina zastępcza nie ma takiego prawa) pozwoli na spędzanie weekendów, wakacji - z babcią. Z mamą Asią pewnie nie pozwoli, bo nie po to odbierał jej władzę rodzicielską.

      Kim jest mama Asia? Czterdziestosześcioletnią dziewczyną, która 19 lat była alkoholiczką, 3 razy była na terapii odwykowej, 3 razy była w zakładzie karnym... i jeszcze miała jakieś wyroki w zawieszeniu. Bardzo mało powiedziała o swoich konfliktach z prawem. Ma też problemy z nawiązywaniem relacji z mężczyznami.
      Dwa lata się stara. Pamiętam takie mamy, które nawet do mnie mówiły „ja tak bardzo się staram, ale dłużej już nie dam rady”. Bo tu nie chodzi o staranie. Tutaj chodzi o akceptację tego kim jestem... dla siebie, i dla dziecka.
      Asia skarży się, że ma bardzo dobre opinie psychologiczne, a wnioski specjalistów z OZSS były druzgoczące. Ale przecież w OZSS pracują psycholodzy, badania polegają nie tylko na rozmowie, ale wypełniane są też rozmaite testy. Tutaj nie chodzi o określenie, jak silne są więzi, ale jakie są predyspozycje do bycia rodzicem.

      Mama Asia często mówi o więziach. Ale nie czarujmy się... nawet gdyby przychodziła w odwiedziny codziennie, to tych więzi w zasadzie już nie ma. Więzi są z tymi, którzy są przez całą dobę, tydzień w tydzień, miesiąc w miesiąc... są rano i wieczorem, wychodzą na spacer, jeżdżą razem na rowerze, czytają bajki, wyjeżdżają wspólnie na wakacje.
      Czy któryś z rodziców powie, że dziecko ma silne więzi z panią w przedszkolu? Pewnie że nie. Najwyżej powie, że bardzo lubi panią Basię. Bo tak właśnie jest. I nie ma znaczenia, że dziecko spędza w towarzystwie pani Basi, osiem godzin każdego dnia.

      Usuń
    3. Mama Asia powinna zaakceptować to, że jest już nieco na uboczu. Jeżeli chce teraz być dobrą matką dla chłopca, to powinna wspierać jego obecnych rodziców zastępczych, powinna mówić z nimi jednym głosem, nawet jeżeli ma odmienny pogląd na wychowanie chłopca.
      Niestety mama Asia doskonale wie, że Krzyś będzie miał kiedyś problemy psychiczne, że boi się wujka, że jest straszony powrotem do rodzinnego domu dziecka (w którym przecież czuł się bardzo dobrze), że mama zastępcza jest nadopiekuńcza, faworyzuje swojego syna biologicznego. Wie, że Kowalscy mają znajomości w urzędach, a Krzyś pręgi i siniaki, które trzeba sfotografować. Wie, że Krzysiowi nie wolno zerwać owoców w ogrodzie (ale nie wie, czy tylko tych niedojrzałych, i czy tylko jemu). Mama Asia wie bardzo dużo na temat opinii psychologów dotyczących Kowalskich. Wie, że mają niskie zasoby w zakresie inteligencji emocjonalnej. Skąd to wie? Przecież to są informacje poufne... niemal jak tajemnica spowiedzi. Wie również, że nie jest jej potrzebny asystent rodziny, bo przecież od dawna spełnia wszystkie warunki. Czyje warunki? Sądu?

      Czy dziewczyna ma szanse na przywrócenie praw rodzicielskich i odzyskanie syna? Może ma. Pytanie tylko, czy ma to sens. Brytyjskie badania Jima Wade'a z 2011 roku wskazują, że udana reintegracja w przypadku występowania problemu alkoholowego (lub z uzależnieniem od narkotyków) wynosi zaledwie 19%. W pozostałych przypadkach dziecko ponownie wraca do systemu. W naszym kraju takich badań się nie robi, ale mam wrażenie, że może być jeszcze gorzej.
      Czy 46 letnia osoba może nagle zmienić swoje nawyki i przyzwyczajenia? Czy w tym wieku zła matka może stać się dobrą matką? Zostawię te pytania otwartymi.

      A kim jest Krzyś? Chłopcem, który nie wie, do której rodziny przynależy, który ma ogromne rozterki natury lojalnościowej, który agresją wyraża swój sprzeciw wobec stanu, w którym się znalazł. Krzyś już nie wierzy mamie, ma do niej coraz mniej zaufania. Może wcale nie dlatego, że jest on pod wpływem wujka. Może dlatego, że mama zwyczajnie nie pozwala mu wrosnąć w nową rodzinę.

      Przypuszczam, że gdyby wywiad był przeprowadzony z Kowalskimi, to nikt by się nie zorientował, że chodzi o tę samą historię.


      Usuń
    4. Bardzo dziękuje. Pozdrawiamy :)

      Usuń
  5. Blog jest chyba...jedną z najlepszych lektur.
    Aczkolwiek rozumiem, o co Ci chodzi.
    J.

    OdpowiedzUsuń
  6. ale wiesz co, Pikuś, to jakaś draka, ze przez twoje gadulstwo dzieci niewyspane chodzą, hahaha

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewną alternatywą są rozmowy przed siódmą nad ranem (gdy dzieci się budzą)... ale wtedy to ja jeszcze śnięty jestem :)

      Usuń