Przechadzam się alejkami osiedla, na którym mieszkałem w dzieciństwie. Po ponad czterdziestu latach, wszystko wygląda dokładnie tak samo jak
kiedyś. Takie same budynki, takie same place zabaw. Nawet dziura w
asfalcie, do której kulaliśmy korale, jakby ta sama. Tylko wszystko
jakieś takie rudo brązowe. Palą się latarnie, chociaż przecież
jest dzień. To zapewne smog, o którym co chwilę gdzieś czytam.
Dochodzę
do bloku, w którym mieszkałem jako kilkulatek. Mijam klatkę 39 i
stoję przy 41, w której mieści się moje dawne mieszkanie... mój
dawny dom. W oddali widzę numer 45... nic się nie zmieniło.
Podchodzę do drzwi wejściowych. Nie wiem dlaczego dziwię się, że
nie ma domofonu, ani listy numerów mieszkań z pustymi okienkami, w
których powinny być nazwiska. Ciekawe kto teraz mieszka w moim
mieszkaniu sprzed lat. Wchodzę... Jestem już na pierwszym piętrze,
gdy uświadamiam sobie, że zapewne na ścianie przy wejściu, jak
dawniej wisi lista lokatorów. Nieważne, zatrzymam się przy niej,
gdy będę schodził. Idę na trzecie piętro. Nie chcę dzwonić do
drzwi, nie chcę z nikim rozmawiać. Wystarcza mi to, że jestem
tutaj, w tym klimacie z lat sześćdziesiątych. Jestem już na
drugim piętrze. Została mi do pokonania tylko jeszcze jedna
kondygnacja. Nie spieszę się. Schody są tutaj szerokie i bardzo
łagodnie się po nich wspinam. Za chwilę będzie jeszcze kawałek
prostej. To coś w rodzaju antresoli. Poziom, z którego widzę
schody w dół i w górę. Bardzo dziwnie się kiedyś budowało...
powiedzmy inaczej. Dochodzę do korytarza, w którym jest sześć par drzwi. Jedne otwierają moje dawne mieszkanie. Jednak coś mi nie pasuje.
Nie ma już schodów prowadzących na czwarte piętro. Jak to
możliwe, że przegapiłem trzecie? Śmieję się z mojego
roztargnienia, bo rzymska czwórka na ścianie potwierdza, że jestem
na ostatnim piętrze. Ktoś wychodzi zza jednych drzwi. Mówimy sobie
„dzień dobry” i facet schodzi na dół. O nic mnie nie pyta i
nie dziwi się, co ja tutaj robię. A przecież wcale się nie znamy.
Wracam
schodami w dół na moje piętro. Jednak... nie ma mojego piętra. Na
ścianie jak wół jest narysowana rzymska dwójka. Tym razem na
pewno niczego nie pomyliłem. Zaczynam czuć jakiś dziwny
niepokój... coś jest nie tak. Brakuje trzeciego piętra. Zbiegam
szybko do wyjścia, zupełnie zapominając o liście lokatorów, przy
której chciałem się zatrzymać. Lęk zaczyna narastać. Zaczynam
biec w kierunku klatki 45. Tam mieszkał mój kolega. Dochodzę do
niej, jednak jakaś siła każe mi wrócić. Cofam się i z
niedowierzaniem stwierdzam, że wejścia 41 już nie ma. Został po
nim tylko właz w chodniku. Taki jak do kanalizacji na ulicy. Długo
się nie namyślam i biegnę do samochodu, który zaparkowałem na
tym samym parkingu, na którym mój tato kiedyś parkował syrenkę.
Dobrze pamiętam gdzie go zostawiłem... ale go tam nie ma. Nagle
czuję przejmujące gorąco. Zewsząd wydobywa się para, a chodnik
zaczyna parzyć mnie w stopy. Biegnę do najbliższego budynku. Może
uda mi się wskoczyć na parapet jakiegoś okna. Dotykam ściany.
Jest miękka i gorąca. Krzyczę z bólu, a moja ręka jest cała
zwęglona. Rozgrzany do czerwoności chodnik zaczyna mnie wciągać.
Uświadamiam sobie, że to już jest koniec.
Oczywiście
nie był to koniec, gdyż bym tego dzisiaj nie opisał. Jednak
obudziłem się cały mokry i chociaż doskonale wiedziałem, że był
to tylko sen, do rana już nie mogłem zasnąć.
Może
jeszcze jeden przykład.
Sceneria
bardzo podobna jeżeli chodzi o ciemnobrązowe barwy. Niby dzień, a jednak
noc. Wchodzę do budynku, który bardzo przypomina amerykańskie
drapacze chmur z początku poprzedniego wieku. Zwłaszcza windy są
bardzo charakterystyczne. Jednak nic mnie nie dziwi. Doskonale wiem
gdzie jestem i do którego pokoju się udaję. Wysiadam na siódmym
piętrze i stwierdzam, że chyba jednak coś mi się pomyliło.
Wszystko wygląda zupełnie inaczej, niż miało wyglądać. Próbuję
zejść schodami, wychodząc z założenia, że pojechałem za
wysoko. Niestety niższe kondygnacje też nie przypominają mi
miejsca, do którego zmierzam. Postanawiam dojść do windy, zjechać
na dół i zacząć wszystko od początku. Wprawdzie winda nie
wygląda już tak jak ta, którą wjechałem na górę, ale jest. I jedzie ze mną na dół. Wychodzę z budynku. Nie znam tej ulicy.
Próbuję obejść dookoła, licząc że może wyszedłem innymi
drzwiami niż zawsze. Jednak każda z ulic, którymi idę, niczego mi
nie przypomina. Nie znam mijanych budynków. Po torach przemykają
jakieś futurystyczne pojazdy na szynach. Myślę sobie, co to jest?
Pociągi, tramwaje, metro? Próbuję sobie przypomnieć nazwę ulicy,
której szukam... jakiejkolwiek ulicy. Nic nie pamiętam. Zresztą
nie ma to większego znaczenia, bo wokół nie ma ani jednego
człowieka. Dochodzę do jakiegoś placu, który pokrywa gruba
warstwa błota. Chcę zawrócić, ale błoto jest już wszędzie.
Znowu się budzę i znowu ten sen nie pozwala mi zasnąć do rana.
Utkwiła
mi w pamięci jeszcze końcówka innego snu, który kolorystyką
wpisuje się w tę samą serię.
Wychodzę
z jakiegoś miejsca, którego zupełnie nie pamiętam. Może jest to
schron, a może mój dom we wnętrzu Ziemi. Tak czy inaczej, raczej
nie mam dobrych wspomnień z nim związanych. Widzę grupkę ludzi
stojących nad brzegiem jakiejś wody, która ciągnie się aż po
horyzont. Na niebie są trzy słońca, które jednak nie oświetlają
wszystkiego jak należy. Jest to zatem albo wschód, albo zachód.
Zadaję tym ludziom jakieś pytania, ale nikt nie zwraca na mnie
uwagi... wszyscy patrzą w przestrzeń i wydają się być bardzo
szczęśliwi. Zresztą ja też jestem tym w jakiś sposób
podekscytowany. Dochodzę do wniosku, że coś się zmienia. Nie
wiem, czy na lepsze... ale się zmienia.
Budzę
się, lecz tym razem mam ochotę szybko ponownie zasnąć, aby
dokończyć śnienie. Nawet mi się udaje, lecz sen nie powraca.
Kolorowe
sny też miewam, chociaż w nich najczęściej śni mi się moja
praca lub wracam do czasu, gdy chodziłem jeszcze do szkoły.
Niestety sny o zabarwieniu erotycznym już dawno mnie opuściły.
Zresztą podobnie jak te, w których wypadałem z okna, albo chciałem uciekać samochodem, a on tylko pyr,pyr,pyr.
Miłymi i powtarzalnymi snami są te, w których latam. Są one nawet bardzo logiczne, gdyż wcale nie muszę machać rękami. Wykorzystuję siłę umysłu i jakieś fale. Nie są to prądy powietrza. I chociaż nie wiem, czym one są, to nauczyłem się nad nimi panować.
Próbowałem
doszukać się jakichś informacji na temat śnienia dzieci, ponieważ
mam całkiem ciekawe obserwacje z tym związane. Na razie moja grupa
badawcza nie jest zbyt duża (raptem siedem osób), ale z pewnością
będzie się ona powiększać.
Niestety
większość materiałów, do których dotarłem raczej poruszała
temat dobrego snu, czyli dotyczyła kolacji, wieczornego wyciszenia,
rezygnacji z bajek w telewizji i tym podobnych rzeczy.
Śnienie
jest chyba materią stosunkowo słabo poznaną, chociaż wiadomo, że
śnią również maluchy w brzuchu mamy. Na podstawie tego, że ruch
źrenic dziecka i mamy w ciąży jest niemal identyczny, wysnuto
przypuszczenie, że oboje śnią o tym samym. Nie chodzi jednak o to,
że jak mamie śni się mąż, to dziecku jego tata, tylko o
zabarwienie emocjonalne tego snu. Gdy mama we śnie przeżywa lęk,
to dziecko też się boi. Gdy śni jej się coś przyjemnego... to
dziecku również. Jakie sny mają niemowlaki i dzieci kilkuletnie?
Podobno wszystko jest związane ze stanem emocjonalnym i tym, co
dzieje się na jawie. Dzieciom przede wszystkim śni się najbliższa
rodzina, więc koszmary senne związane są głównie z występującymi
w niej napięciami (krzykami, awanturami). Podobno chłopcom częściej
niż dziewczynkom, śnią się potwory z bajek.
W
okresie szkolnym tematyka snów zaczyna wychodzić poza życie
rodzinne. Większą rolę odgrywają w nich koledzy i nauczyciele.
Czy to oznacza, że dobry uczeń ma same przyjemne sny?
Niekoniecznie. Może mu się śnić, że dostał jedynkę, zawiódł
swoją panią i nie zadowolił rodziców.
Przejdę
do naszych dzieci. Romulus i Balbina śpią snem nieprzerwanym. Z
pewnością nie oznacza to, że nic im się nie śni. Czy możliwe,
aby ich sny były tylko piękne? Takie, które nie powodują
wybudzenia, nagłego kołatania serca, strachu?
Taki sam
był też Kapsel. Całą trójkę łączy to, że są to dzieci,
które bardzo uzewnętrzniają swoje emocje w ciągu dnia. Potrafią
kogoś uderzyć, ugryźć, rzucić klockiem, krzesłem, zniszczyć
coś... nawet swoją ulubioną zabawkę. Bywa, że przed spaniem
szaleją, ale gdy zasną... śpią do rana. Łączy ich jeszcze jedna
rzecz. Każde z tych dzieci ma (miało – Kapsel) zakładaną
pieluchę na noc. Nad ranem Kapsel zawsze miał mokrą, Balbina też,
a Romulus przeważnie.
Czasami
ktoś zadaje pytanie, czy dziecko kontroluje swoje potrzeby
fizjologiczne w nocy?
Ale co
to w zasadzie oznacza? Przecież ja też nie kontroluję swoich
potrzeb jak śpię. Robi to za mnie mój organizm. Może gdyby nic mi
się nie śniło przez całą noc i bym się nie budził, to też
zwyczajnie zlałbym się w łóżko.
Remus
budzi się dość często. Ponieważ elektroniczna niania leży tuż
przy mojej głowie, wiem że jego noc nie zawsze jest spokojna.
Chłopiec czasami chwilę popłacze i zasypia dalej. Bywa jednak, że
zaczyna mnie wołać. Nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, co mu się
śni. W środku nocy staram się go nie wypytywać, a nad ranem nawet
nie pamięta, że do niego przychodziłem. Przypuszczam, że często
po przebudzeniu z koszmarnego snu, wraca do niego ponownie gdy
natychmiast zaśnie. Nie pomaga pogłaskanie, buziak, ani ciepłe
słowo. Musi zostać wybudzony na dobre. Stawiam go wówczas do pionu
i idziemy zrobić siku. Czasami wcale mu się nie chce, ale w tym
momencie nie o to chodzi.
Chociaż bywają sytuacje, gdy zwyczajnie chłopak mnie sprawdza. Przed spaniem zawsze się upewnia, czy aby na pewno przez cały czas będę w pokoju obok. Nie jest to prawdą, ponieważ śpię w sypialni na parterze. Trochę jest to męczące, bo jak tylko nad ranem usłyszę, że chłopcy się obudzili, biegnę na górę, aby Remus po wyjściu z pokoju zobaczył mnie w mojej pracowni. A jeszcze gorzej, gdy chłopak ma ochotę powiedzieć "sprawdzam" w środku nocy. Nawet dzisiaj o 3:15 miała miejsce następująca wymiana zdań:
- Wujku! Wujku! Wujku! Wuuuuuujku!
- Co się dzieje Remus, dlaczego mnie wołasz?
- Chciałem ci powiedzieć, że cię kocham.
- I dlatego musisz mnie budzić w środku nocy?
- Tak, resztę ci powiem rano.
Ptyś
miał podobne zachowania na samym początku pobytu w naszej rodzinie.
Tyle, że on wołał ciocię. Też nie chciał powiedzieć co mu się
śni, ale bał się ciemności (chociaż zasypiał o ciemku).
Wystarczyło wówczas zapalenia światła w korytarzu, a nawet
odsunięcie rolety, powodujące że latarnia przy ulicy oświetliła
fragment ściany. Teraz jest już o wiele lepiej, chociaż chłopiec nadal śpi dużo mniej spokojnie, niż jego siostra Balbina.
Podobnie
zachowywała się kiedyś Sasetka i Reflux. To też były dzieci,
które śniły a ich sny powodowały wybudzenie. To też były
dzieci, które potrzebowały w nocy przytulenia. To też były dzieci
bardzo wrażliwe, nieco introwertyczne, ale jednocześnie świetnie rozwinięte społecznie.
Czy sny
zależą od charakteru i temperamentu? A może od przeszłości i
przeżytych traum?
A może
jest zupełnie odwrotnie i to one kształtują człowieka, wpływając
na to jak on funkcjonuje? Może to one powodują, że mózg ma okazję zrobić sobie porządek, wyrzucając z siebie rzeczy zbędne... zbędne emocje. I robi to właśnie w środku nocy.
Mnie
najbardziej dziwią zachowania Bliźniaków. Mają wspólne geny, tę
samą historię. Od prawie dwóch lat żyją w stabilnym środowisku,
w którym nikt nikogo nie wyróżnia (przynajmniej tak nam się
wydaje). A jednak są tak bardzo różni.
Tak trochę z przymrużeniem oka. Bliźniaki wcale nie muszą mieć takich samych genów. Mogą nawet mieć różnych ojców, a nawet mogą się różnić czasem poczęcia. Nie są to częste przypadki, ale się zdarzają.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę spokojnych snów.
Ula