sobota, 22 września 2018

ROMULUS i REMUS 2


Chłopcy czują się w naszej rodzinie coraz lepiej, coraz bezpieczniej. My też traktujemy ich coraz bardziej jak własne dzieci, chociaż wiemy, że ich pobyt u nas jest tylko tymczasowy.
Niestety tymczasowość przestała dla mnie być terminem związanym w jakikolwiek sposób z czasem. Być może bliźniaki spędzą z nami jeszcze rok, dwa... albo też zostanie podjęta decyzja, że mamy kilka dni, aby przygotować chłopców na pójście do nowej rodziny. Raczej nie adopcyjnej. Pewnie też nie wrócą do mamy.

Na szczęście są jeszcze na tyle mali, że żyją dniem dzisiejszym... a tym dniem jesteśmy my.











Niektórzy rodzice, decydujący się na adopcję dzieci, obawiają się takich prawie trzylatków jak Romulus i Remus. Pragną zaopiekować się dziećmi dużo młodszymi, najlepiej noworodkami. Nie dziwię się temu i myślę, że sam też miałbym takie preferencje. Jednak gdy patrzę na chłopaków, na to jaką dziecko w tym wieku potrafi przejść metamorfozę, to zaczynam postrzegać to zupełnie inaczej.
Chłopcy mogą mieć sporo żalu do losu. Nie tylko dlatego, że zostali odebrani swoim rodzicom (bo to było przecież konieczne), ale że znaleźli się w naszej rodzinie, w której przez kilka tygodni pełnili rolę dziecka piątego i szóstego, oraz musieli się zmierzyć z istnieniem Kapsla – takiego przyrodniego brata.
W tej chwili wszystko się zmieniło. Nie muszą walczyć o nasze zainteresowanie, bo siedmiomiesięczna Ploteczka nie stanowi w ich mniemaniu żadnego zagrożenia. Nie muszą też rywalizować z Marudą i Sasetką. Jednak przede wszystkim, nie muszą obawiać się Kapsla, który z jednej strony mobilizował ich do działania, ale głównie był niebezpieczeństwem (nawet bardziej w sferze emocjonalnej, niż fizycznej).

Niedawno zebrało się grono osób (tak zwane posiedzenie zespołu), które w kwestii bliźniaków zadało sobie pytanie „co dalej?”.
Mama chłopców ukończyła terapię... chociaż nie pierwszy już raz. Tata ma sądowy zakaz zbliżania się do niej. Nie zmienia to jednak faktu, że się spotykają – nawet wspólnie odwiedzają przebywające u nas dzieci. My oficjalnie nic nie wiemy, więc jeżeli wizyta przebiega bez kłótni i bójek, to nie wnikamy w ich wewnętrzne spory.
Dzień po powrocie z terapii mamy, rodzice mieli razem przyjechać w odwiedziny do Romulusa i Remusa. Coś jednak im się nie ułożyło, bo nad ranem miała miejsce interwencja policji. Teraz na terapię ma iść tata... i tak to się wszystko kręci w kółko.
Babcia bliźniaków ma prawo urlopować dzieci, chociaż jeszcze ani razu ich do siebie nie wzięła. Nie jest pierwszą znaną nam osobą, która boi się reakcji syna i synowej (albo zięcia i córki).
Kurator opiekujący się rodziną jest przeciwny adopcji chłopców. Z każdą ukończoną terapią mamy, widzi jakiś postęp. Nawet mógłbym przyznać mu rację. Pierwszy ojciec (najstarszego chłopca) podobno już „leci na denaturacie”. Drugi ćpa i sprzedaje narkotyki. Trzeci tylko bije i pije. Być może kolejny będzie już wyłącznie przykładnym złodziejem.

Najciekawsze w całej tej historii jest to, że mama bliźniaków wydaje się być całkiem normalną kobietą. Jest inteligentna (ma nie tylko podstawowe wykształcenie), nawet całkiem sympatyczna, świadoma swoich niedoskonałości i chętna do współpracy.
Być może właśnie na tym bazuje kurator sądowy. Obiecał, że zrobi wszystko, aby mama nie utraciła praw rodzicielskich. U wszystkich innych osób (wchodzących w skład zespołu), pokłady dobrej woli już się wyczerpały.
Decyzję będzie musiała podjąć sędzina. Nawet myślę, że wiem jak się wszystko potoczy. Nie odbierze mamie praw rodzicielskich i nie skieruje dzieci do adopcji. Najpierw będzie chciała pozostawić chłopców w naszej rodzinie. Gdy po raz kolejny dostanie sygnał, że pogotowie rodzinne jest nieco inną formą pieczy zastępczej, a do tego nie ma większych szans na umieszczenie całej czwórki rodzeństwa w jednej rodzinie zastępczej, rozpocznie się poszukiwanie rodziców zastępczych dla bliźniaków. Być może znajdzie się również rodzina, która zaopiekuje się jednocześnie Filemonem i najstarszym z braci. A wszystko to dla dobra... mamy.
Ja widzę to zupełnie inaczej, chociaż wcale nie twierdzę, że byłoby to najlepsze wyjście z tej sytuacji. Niestety sądy rzadko proszą rodziny zastępcze o wyrażenie swojej opinii, a jeżeli już, to z pewnością nie oczekują sugerowania jakichkolwiek rozwiązań.
Sądy rodzinne przywiązują ogromną wagę do więzi i więzów krwi. W sumie, bardzo dobrze. Jednak gdy patrzę na naszych bliźniaków, ich rodzeństwo, rodziców, dalszą rodzinę (która odegrała w ich życiu większą rolę), to dochodzę do wniosku, że należałoby ich wszystkich traktować zupełnie niezależnie. Jedna matka, kilku ojców. Babć i dziadków jeszcze więcej. Rodzeństwo większą część życia spędziło w oderwaniu od siebie. Jakie oni mają więzi? Najstarszy z braci, po raz trzeci trafił do rodziny zastępczej, i po raz trzeci może ponownie wrócić do swojej mamy. Nawet jak mieszkał z mamą, to częściej przebywał u babci – ale nie tej od bliźniaków, ani młodszego brata. Miejscem, które się w jego życiu nie zmienia, jest szkoła – dobre i to. A może właśnie to jest najgorsze? Dzieci potrafią być bardzo okrutne dla rówieśników, a w małej miejscowości niczego nie da się ukryć. Umysł robi wszystko, aby nie zwariować. Myśli jednak o sobie, a nie zasadach społecznych, nie o tym co jest moralne, a co nie.
Nasze bliźniaki mogą pójść tą samą drogą. I dlatego tak bardzo jest mi ich żal. Chłopcy są bardzo ufni. Potrafią się zmieniać, potrafią stać się cząstką rodziny, myśleć jej zasadami. Ile razy jeszcze?

Poniżej wrzuciłem opis chłopaków, który przygotowałem na ostatni zespół do PCPR-u. Chciałbym tam napisać „kobieto, pozwól odejść swoim dzieciom!”. Nie zrobi tego. Nie zachowa się jak jej wcześniejsi partnerzy, którzy okazali się zwykłymi dupkami.
Ja jednak wolę, gdy w takich sytuacjach, kobieta również okazuje się dupkiem (dupką?).



Remus i Romulus (bliźnięta - 2,5 roku)

Ocena rozwoju dzieci na podstawie obserwacji opiekunów.

Romulusa i Remusa przedstawię w jednym opisie, ponieważ dzieci są bliźniakami. Łatwiej więc będzie zauważyć podobieństwa i różnice między nimi.
W zasadzie widzę głównie same różnice, co w żaden sposób nie oznacza, że tylko jeden z chłopców jest bardziej inteligentny, bardziej sprawny fizycznie, czy bardziej rozwinięty społecznie, emocjonalnie i tak dalej. Podobieństwa między nimi można doszukać się tylko w kolorze włosów. Nie tylko urodę mają różną (co też nie znaczy, że jeden jest brzydszy, a drugi ładniejszy), ale nawet datę urodzenia (chociaż urodzili się w odstępie dwóch minut).
Dzieci spotykają się mniej więcej co dwa tygodnie ze swoją mamą, tatą i babcią... w różnych konfiguracjach.

  • Chłopcy po przyjściu do naszej rodziny (prawie trzy miesiące temu) stosunkowo niewiele mówili. W tej chwili znacząco poprawiła się ilość wypowiadanych słów, ponieważ dzieci mówią niemal bez przerwy. Co do jakości można mieć pewne zastrzeżenia, chociaż chłopcy posługują się pełnymi zdaniami. Mają jednak swój własny język, który wzajemnie doskonale rozumieją. Pewne sformułowania są łatwe do rozszyfrowania, jak choćby „leci molot, leci” (zwłaszcza gdy pokazują palcem na niebo, albo słychać odgłos maszyny). Potrafią jednak mówić na przykład tak: „Jechał łejo adelaska łujek tak? Zrozumiałem, że było to pytanie skierowane do wujka (czyli do mnie), ale nie miałem „zielonego pojęcia” o co chodzi. Najczęściej jestem bardziej dociekliwy (co chłopców wcale nie irytuje), ale tym razem odpowiedziałem: „Tak, jechał łejo adelaska.” Obaj chłopcy się uśmiechnęli, co świadczyło o tym, że albo mnie zrozumieli, albo był to uśmiech politowania nad moją znajomością ich języka.
  • Pewną wspólną cechą Romulusa i Remusa jest leworęczność (lewą ręką posługują się spożywając posiłki). Wydaje się jednak, że Remus może być oburęczny. Przy zakładaniu spodni, Romulus zawsze najpierw podaje lewą nogę i nie ma możliwości nakłonienia go do zmiany tej decyzji (nawet mówiąc „nie ta noga, podaj drugą”). Remus z kolei zawsze jako pierwszą podaje nogę prawą (chociaż również powinien podawać lewą – a dodatkowo czasami zdarza się pomyłka oraz jest bardziej podatny na sugestie).
  • Remus jest dużo bardziej spokojny. Sam nie wdaje się w bójki z innymi dziećmi (zwłaszcza ze swoim bratem) i potrafi ustąpić. Romulus ciągle szuka zaczepki. Potrafi odebrać zabawkę tylko dla zasady – wyrywa ją z ręki po czym niemal natychmiast odkłada. Pojawiła się jednak korzystna zmiana. Potrafi zareagować na reprymendę oddaniem zdobyczy i nie kończy się to już płaczem, tak jak bywało wcześniej. Zachowanie to, ma symptomy próby zwrócenia na siebie uwagi. Bardzo rzadko występuje nad ranem, gdy chłopcy przychodzą do mojego łóżka, a ja jeszcze próbuję trochę dosypiać. Chłopcu nie zależy, bo wydaje mu się, że ja tego nie widzę.
  • Romulus ma dużo większą potrzebę przytulania niż Remus. Jest to widoczne zwłaszcza nad ranem. Przychodzi do mnie, do łóżka, wchodzi pod kołdrę i się we mnie wtula. Lubi jak mu odwzajemniam takie zachowanie i go głaszczę. Remus z kolei traktuje łóżko jak jedno z miejsc do zabawy. Przynosi zabawki ze wszystkich kątów, co powoduje, że cały pokój chłopców wygląda jak wielka bawialnia (żeby nie powiedzieć, że panuje w nim ciągły bałagan). Jednak w taki sposób, dzieci mogą spędzić nawet trzy poranne godziny. Tak więc niezależnie od tego, czy całą noc przesypiam w swojej sypialni, czy w ich pokoju, to nad ranem dosypiam u nich. Niestety bywa, że chłopcy potrafią wstać nawet przed szóstą, bo gdy tylko jeden z nich „otworzy oko”, to zaczyna wołać „wujek, wujek” (fonetycznie brzmi to „chujek, chujek”) budząc natychmiast drugiego... no i mnie.
  • Oboje są bardzo sprawni fizycznie, chociaż specjalizują się w pewnych dziedzinach. Romulus lepiej jeździ na rowerku biegowym, a Remus szybciej wchodzi na drzewo. Niestety współczesne karłowe odmiany jabłoni są do zdobycia nawet dla dwulatków. Również wchodzenie na płot jest ulubionym zajęciem obu – na szczęście płot, póki co, jest nie do pokonania. Dziwię się tylko, że chłopcy nie interesują się jeszcze wchodzeniem do szaf, ponieważ inne dzieci w ich wieku, miały już tę sztukę opanowaną. Ponadto Remus bardzo lubi sobie utrudniać pewne rzeczy. Jakiś czas temu wyciągnął z łóżeczka dwa ruchome szczebelki, co pozwala mu sprawniej z niego wychodzić. Jednak wchodzi zawsze górą, po czym wychodzi dołem... i czasami tak kilka razy zanim zaśnie.



  • Chłopcy zaczynają przygodę z układaniem puzzli i jeżeli jeszcze jakiś czas będą z nami przebywać, to zapewne staną się mistrzami (bo prawie wszystkie nasze dotychczasowe dzieci zastępcze tak kończyły). Ale to nie jest moja „działka”. Za to ja jestem gnębiony (zwłaszcza przez Romulusa) nawlekaniem na sznureczek drewnianych koralików. Ogólnie ujmując, bliźniaki są bardzo chętne do każdego rodzaju aktywności. Zaczynamy również kolorowanki i rysowanie, chociaż jeszcze niewiele z tego wychodzi.
  • Dzieci bardzo szybko uczą się zasad. Doskonale już wiedzą, że zanim dostaną popołudniowy deser albo kolację, najpierw należy sprzątnąć zabawki. Nie tylko, że się nie buntują, to jeszcze potrafią je posegregować (osobno klocki, osobno samochodziki). Niestety ta umiejętność nie bardzo sprawdza się w ich sypialni... ale ten zabawkowy bałagan przerasta również mnie.
  • Są bardzo uzdolnieni muzycznie, przy czym w tym względzie prym wiedzie Remus. Nawet gdy posługuje się własnym językiem, doskonale wiadomo co śpiewa. Szybko uczą się rozmaitych piosenek, chociaż wiele z nich było im już znanych wcześniej. Gdy ostatnio byliśmy na urodzinach mojej chrześniaczki, to ze zdumieniem stwierdziłem, że świetnie znają „sto lat, sto lat...”.
  • Od kilku tygodni zgłaszają potrzeby fizjologiczne. W ciągu dnia nie noszą pieluchy, a te zakładane na noc, nad ranem prawie zawsze są suche. W przypadku Romulusa, można powiedzieć, że bardzo rzadko ma jakąś wpadkę.
  • Nie ma problemu z jedzeniem. Wprawdzie Romulus jest o pół głowy wyższy i o 4 kilogramy cięższy, to wcale nie znaczy, że Remus jest niejadkiem. Raczej to ten pierwszy częściej przychodzi po dokładki.
  • Uwielbiają się brudzić (w tym względzie Romulus jest większym „szuszwolem”), a jeszcze bardziej kąpać. Bardzo trudno jest ich przekonać, że jednak trzeba już wyjść z wanny.
  • Nie chorują.
  • Romulus jakiś czasu temu przestał gryźć inne dzieci.

Trochę chaotycznie przedstawiłem rozmaite zachowania chłopaków. Niech to jednak będzie symboliczne oddanie ich temperamentu i umiejętności. Nie wiadomo jak potoczą się dalsze losy i jakie one były wcześniej (w szczegółach). W tej chwili chłopcy sprawiają wrażenie typowych, szczęśliwych dwulatków... prawie już trzylatków.
Odnoszę wrażenie, że duże znaczenie miał dla nich, ich tata. Teraz mówią już do mnie wujek, jednak na samym początku zaczęli mówić tata, a nawet tatuś. Bywały więc czasami dość śmieszne sytuacje, gdy na placu zabaw zwracali się do nas per tatuś i ciocia.
Czasami bawią się, udając że prowadzą rozmowy telefoniczne. Podnoszą słuchawkę i mówią: „aloo, tata?”


3 komentarze:

  1. Pikusiu, postanowiłam kiedyś że będę zaglądała na Waszego bloga tylko w czwartek, bo jest to mój najgorszy dzień w tygodniu. Niestety nie mogę się oprzeć i znowu mam smutny weekend. Pięknie piszesz o trudnych sprawach. Pozdrawiam Ciebie i Majkę. Ada

    OdpowiedzUsuń
  2. ja nauczyłam się już, aby sprawdzać bloga rankiem, bo przekonałam się, że Pikuś dodaje wpisy w nocy. Jeśli więc rano nic nie ma to znaczy, że do następnego poranka mam czytelniczy spokój.

    Taak, rodzina.
    Wczoraj zawieźliśmy dzieci na wyproszone przez ich tatę spotkanie w Atrakcyjnym Miejscu Miasta, w skrócie AMM. Normalnie spotykamy się w pokoju spotkań PCPRu, który ma szyby weneckie i założony - ach, jakby napisac to delikatnie - no cóż, ma założony podsłuch. Koordynatorzy siedzą na słuchawkach i już niejeden raz ta okoliczność okazała się zbawienna, jak wówczas, gdy tata pytał zdezorientowanych 2 i 3latków o to, czy chcą, aby tata wrócił do mamy. No ale wczoraj było inaczej, wczoraj wyprosił spotkanie na mieście. Myslę, że spodziewał się scenariusza, w którym przywozimy dzieci, mówimy "nara" i odchodzimy w swoją stronę, aby po dwóch godzinach odebrać dzieci.
    Tak się nie stało, weszliśmy do AMM razem z nim i dziećmi. Ustaliliśmy to z koordynatorką: dzieci pozostają w naszym zasięgu wzrokowym i słuchowym.
    Po wejściu okazało się, że na 30 osób odwiedzających AMM 15 gości to właśnie rodzina taty. Były ciotki, wujkowie i ich dzieci. Nie mieliśmy tego zobaczyć, ale plan się sypnął, bo tata zapomniał, że nie ma przyznanych spotkań bez monitoringu. Jesli nie monitoruje koordynatorka to monitorujemy my. W ten sposób dzieci spotkały się ze swoją rodziną niewidzianą od dwóch lat. Kątem ucha łowiłam wymiany zdań:
    - to ja, wujek X, poznajesz mnie?
    - nie - odpowiadał czteroletni Myszka. Odpowiadał rzeczowo i asertywnie.
    Klikały aparaty fotograficzne w telefonach, dzieci przechodziły z rąk do rąk, ale bywało to trudne, bo jak utrzymać małe dziecko i jednocześnie aparat w ręku, który miał zarejestrować to rodzinne szczęście? Bliskość rodziny i znajomych jest i była dla taty ważna, jest tak ważna, że kiedy planował kolejną ze swoich przeprowadzek, chciał zamieszkać z własnymi dziećmi oraz ze swoim kolegą i jego partnerką. Na pytanie, dlaczego chce zafundować dzieciom kolejny dom z obcymi ludźmi odparł zdziwiony: oni nie są obcy, dzieci ich znają.
    Tak, dzieci ich znały dwa lata temu.
    Teraz są dla dzieci obcymi ludźmi, tak samo jak obca jest dla nich matka biologiczna.
    Ten czas stanął dla taty w miejscu. Pewnie dla jego rodziny stanął również, ostatecznie najważniejsze, że mają z wczorajszego spotkania zdjęcia. Będą mogli pokazać na facebooku, że rodzina trzyma się razem.

    Nie było tej rodziny dwie jesienie temu, kiedy dzieci odbierano interwencyjnie i umieszczano u nas. Ale jedno spotkanie w AMM pozwala karmić fantazję, że rodzina istnieje nadal i jej członkowie troszczą się o siebie. Po prostu jedna ciotka mieszka z teściową, druga ciotka mieszka w wynajętym mieszkaniu, trzeci wujek ma ważne okoliczności życiowe i tak dalej. Wśród 15 osób nie znalazła się ani jedna, która mogłaby się zaopiekować dziećmi. Ale to nieważne, liczą się chęci, a na pewno wszyscy te chęci mieli.

    cdn.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest rzeczywistość znana rodzinom zastępczym, ktore są z historiami dzieci i ich rodzicow dzień po dniu, spotkanie po spotkaniu, opinia za opinią. Widzimy, słuchamy, obserwujemy, uczestniczymy. Nie żyjemy informacjami o planowanych terapiach: jesteśmy z rodzinami przed terapią, w jej trakcie i wtedy, kiedy nic z tej terapii nie wychodzi. Ale najczęściej nie mamy komu o tym opowiedzieć, bo sądy rzadko pytają nas o zdanie, w końcu nie jesteśmy stronami w sprawie (ha ha, to własnie najlepsza część tego paradoksu).
      Wszystko sprowadza się więc do opowieści. Rodzice mają swoją i przedstawiają ją sądowi. Sąd ma własną. Kurator ma własną. Dla wszystkich tych profesjonalistów są to kawałki historii splatane świstkami papierów, zaświadczeń, opinii. Godzina w ich zawodowym życiu, w której muszą wydać własny sąd, przystawić pieczęć, odłożyć dokument na stos. Dla nas te kawałki tworzą kołdrę patchworkową: widzimy jej wzór, widzimy całość, widzimy jej obecność rozłożoną w czasie i widzimy też, co się zmienia, a co pozostaje takie samo. Widzimy strukturę tej kołdry i to, jak niewiele znaczą słowa i deklaracje.
      Ale nie jesteśmy pytani o zdanie, co w naszej opinii byłoby optymalnym rozwiązaniem dla dzieci.
      Bo dzieci nie są centrum tej kołdry dla nikogo.

      Usuń