Kilkanaście ostatnich dni spędziliśmy
na wakacjach w Maroku. Fascynujący kraj, fascynujący ludzie. Razem
z Majką nie za bardzo przepadamy za zwiedzaniem cudów architektury.
Również historia ma dla nas znaczenie tylko w sensie epizodycznym,
kiedy to pojedyncze osoby lub sytuacje, w sposób diametralny
zmieniają jej bieg. Bardziej pociąga nas przyroda i klimat tworzony
przez taką czy inną społeczność. Tak było i tym razem.
Wybraliśmy się do muzułmańskiego kraju i byliśmy niezmiernie
ciekawi czym on nas zaskoczy. Majka sporo czytała przed wyjazdem,
jednak temat, który nas interesował był traktowany marginalnie.
Nas interesowało to, jak żyje przeciętna rodzina. Kim jest statystyczna mama, czy tata … no i dziecko. Naszym celem było poznanie zupełnie innej kultury. Niektórzy odbierają ją jako kulturę strachu. Zastanawialiśmy się, czy będziemy w stanie ją chociaż częściowo zrozumieć.
Zanim przejdę do opisywania życia
mieszkańców Maroka, muszę zrobić krótki, ale bardzo istotny wstęp. Maroko jest krajem muzułmańskim, ale nie jest krajem
arabskim. Prawie 70% mieszkańców stanowią Berberowie (a tylko
niecałe trzydzieści – Arabowie). Nawet wśród Berberów
występują ogromne różnice związane z kulturą, językiem,
wyglądem, czy stylem życia. Jedyne, co łączy tych wszystkich
ludzi, to religia. Mieszkają w tym kraju również chrześcijanie i
Żydzi, ale są to ułamki procenta.
Od 1999 roku, kiedy królem został
Mohamed VI, wiele się w tym kraju zmieniło. Do tej pory rządził
jego ojciec Hassan II, który był zwykłym dyktatorem, likwidującym
swoich przeciwników wszelkimi dostępnymi środkami. Po jego
śmierci, Mohamed VI zaczął od zmiany prawa. Przede wszystkim
zrezygnowano z prawa szariatu. Kobiety uzyskały równe prawa jak
mężczyźni we wszelkich sferach życia. Mogą więc zakładać
własne firmy, brać udział w życiu politycznym, otrzymują
identyczne wynagrodzenie co mężczyźni (na tym samym stanowisku),
mają prawo do rozwodów, alimentów, mogą … bardzo wiele mogą,
chociaż nie zawsze chcą.
Jedną z kluczowych zasad, które
zostały wprowadzone bodajże w 2005 roku, była monogamia. Był to
szok. Rozpoczęły się protesty … kobiet. Prawdopodobnie było to
związane z faktem, że w Maroku jest dużo mniej mężczyzn niż
kobiet, dla których małżeństwo jest priorytetem.
Aby wilk był syty i owca cała,
wprowadzono ustawę, wedle której mężczyzna może poślubić
kolejną żonę, ale tylko w przypadku, gdy wykaże, że jest w
stanie ją utrzymać, oraz każda z dotychczasowych żon, wyrazi na
to zgodę.
W Maroku w pełni legalne są środki
antykoncepcyjne i tabletki wczesnoporonne. Do niedawna była
dozwolona aborcja w przypadku konieczności ratowania życia matki. W
tej chwili rozszerzono ją o przypadki, gdy do poczęcia dojdzie
podczas gwałtu, oraz gdy matka zdecyduje się na aborcję z powodu
trudnej sytuacji materialnej.
Niewątpliwie kobieta w Maroku jest
bardzo mocno wspierana przepisami prawa. Nie oznacza to jednak, że z
tego prawa korzysta, a nawet że che korzystać. Maroko jest krajem
ogromnych skrajności we wszelkich aspektach. Są ludzie bardzo
bogaci i bardzo biedni, wykształceni i analfabeci, żyjący po
europejsku i w średniowieczu.
Mottem tego kraju jest „Bóg,
Ojczyzna, Król”. Jako osoba, która zetknęła się z tą kulturą
w sposób nagły (bez większego przygotowania merytorycznego),
powiedziałbym że powinni to hasło zmienić na „Bogactwo,
Rodzina, Honor”.
Bóg, Ojczyzna, Król |
Bardzo rzadko dochodzi tutaj do
zawierania małżeństw z miłości. Wprawdzie aktualny król
twierdzi, że w jego przypadku tak właśnie było, to jednak
większość zgodnie uważa, że albo udaje, albo miał farta,
dostając dwa w jednym. W Maroku funkcjonuje pojęcie małżeństwa
kontraktowego. Zostaje spisywana umowa pomiędzy rodzinami małżonków,
która niewiele różni się od umowy biznesowej. Ponieważ
najważniejsze jest bogacenie się w ramach rodów, często dochodzi
do małżeństw wśród bliższego lub dalszego kuzynostwa.
W ostatnim czasie zauważa się też
swego rodzaju europeizację rodziny. Rodzi się coraz mniej dzieci
oraz coraz bardziej akceptowalną formą jest bycie singlem.
Tak jednak jest na północy, która
jest synonimem wszelkiego rodzaju dóbr. Zupełnie inaczej jest na
biednym południu. Tutaj nadal podstawową wartością jest wyjście
za mąż i posiadanie gromadki dzieci. W tych regionach, wielokrotnie
nikt nigdy nie słyszał, że coś się zmieniło już prawie 20 lat
temu. Często zawierane są małżeństwa z dziewczynkami,(chociaż
prawo już wyraźnie mówi o pełnoletności małżonków). No ale
nikt nie chodzi do urzędów. Wszystko odbywa się według znanych od
wieków obrzędów i rytuałów. Tak samo łatwo jest pojąć
dziewczynę za żonę, jak też się z nią rozwieść (wypowiadając
trzy razy słowo „talak”, czyli „rozwodzę się z tobą”).
Na południu istnieje zasada, że im
więcej dzieci w rodzinie, tym lepiej. Z jednej strony dzieci są
polisą ubezpieczeniową na starość, a z drugiej pomagają utrzymać
rodzinę … bo jeden pójdzie paść kozy, drugi uzbiera chrust na
opał, trzeci zorganizuje wodę, czwarty coś sprzeda na targu, piąty
zaopiekuje się młodszym rodzeństwem i tak dalej.
Władze w Maroku zaczynają
przywiązywać coraz większą wagę do wykształcenia. Robią więc
co mogą aby zachęcić rodziców, by ci posyłali dzieci do szkół.
Teoretycznie istnieje obowiązek szkolny w zakresie sześciu klas
szkoły podstawowej. Jest to jednak tylko teoria, ponieważ trudno w
praktyce wyegzekwować przymus kształcenia dzieci w szkole. Stosuje
się więc szereg zachęt i ułatwień. Wszystkie podręczniki są
darmowe oraz co kwartał przysługuje zasiłek na przybory szkolne.
Można więc powiedzieć, że nie istnieje bariera finansowa, która
uniemożliwiałaby podstawową edukację.
Kolejka po zasiłek na przybory szkolne |
Niestety prawda jest taka,
że dzieci najczęściej muszą pracować od najmłodszych lat. A
szkoła? Praktycznie dzieci uczą się do godziny osiemnastej (z
przerwą między jedenastą a trzynastą). Potem trzeba wrócić do
domu, wielokrotnie kilka kilometrów piechotą. Wielu rodzin nie stać
na taki luksus. Bywa więc, że dzieci opuszczają szkołę o
jedenastej i już nie wracają, bo trzeba iść do pracy. Bywa, że
są gośćmi w szkole, a niektóre nawet nie są zapisywane na
zajęcia. Oficjalne dane mówią, że 85% dzieci uczęszcza do
szkoły. Jednak ta liczba jest podobno mocno zawyżona. Drugą stroną
medalu jest to, że większość osób (zarówno dzieci, jak też ich
rodziców) uważa czas spędzony w szkole za zmarnowany. Najczęściej
jest tak, że dziecko jest przyuczane do zawodu swoich rodziców i
gdy dorasta przejmuje rodzinny biznes. Skoro więc ojciec jest
fryzjerem, nigdy nie chodził do szkoły i nie potrafi czytać, to po
co dziecku znajomość matematyki, historii, literatury, skoro z góry
wiadomo, że też zostanie fryzjerem.
Szkoła średnia jest już dla
wybranych. Przede wszystkim dlatego, że jest płatna. Do matury podchodzi około 10% młodzieży z danego rocznika. Do tego jest ona
niezmiernie trudna. Należy zaliczyć egzamin z 16 przedmiotów.
Nauki ścisłe są zdawane w języku francuskim, a humanistyczne w
arabskim. Przed osobą, która zda wszystkie egzaminy, otworem stoją
wszelkie uczelnie świata, ponieważ matura ma status międzynarodowy.
Trudno nie chylić czoła przed takim
abiturientem. Już sam fakt biegłego posługiwania się trzema, a
nawet czterema językami, skłania do refleksji, że szkoła średnia
w Maroku, z pewnością nie jest dla każdego. Ciekawe jest jednak
to, że wielu młodych ludzi nie traktuje szkoły średniej jako
drogi do zdobycia dobrego zawodu i dobrej pracy. Również wśród
bardzo bogatych rodzin, jak też rodzącej się klasy średniej,
działa dokładnie taki sam mechanizm, jak w przypadku wspomnianego
wcześniej fryzjera. Co z tego, że dziewczyna, czy chłopak skończą
medycynę, czy też historię sztuki? Skoro wywodzą się z rodziny
bankierów, to w znacznej większości zostaną bankierami. Jeżeli
sprzedają samochody, to z dużym prawdopodobieństwem będą to
robić do śmierci. Rodzinny biznes jest świętością i trzeba o
niego dbać. Skoro można mu poświęcić małżeństwo, to tym
bardziej karierę zawodową.
Tradycja i wychowanie, są dla
Marokańczyków jak narkotyk, do którego wracają, gdy tylko go
poczują. Nie ma znaczenia, że ktoś wyjedzie do Europy na studia.
Nie ma znaczenia, że potrafi się tam bawić po europejsku … pić
(chociaż islam tego zabrania), imprezować, ubierać się u
najlepszych projektantów mody, jeździć najdroższymi samochodami.
Wraca do rodzinnego domu i staje się takim, jakim był przed
wyjazdem. Wraca wiara w czary, dżiny, rzucanie uroków. Na szczęście
w Maroku nie ma tradycji związanych ze skrajnym islamem (rozumianym
jako polityka a nie religia), ponieważ korzenie, czy też tożsamość
są jednym z podstawowych filarów życia tych ludzi. Pozwoliło mi
to zrozumieć, dlaczego (niestety) muzułmanie mieszkający w Europie
od kilkunastu lat, a nawet będący potomkami imigrantów z Afryki,
nagle zaczynają przejawiać zachowania, które zupełnie do nich nie
pasują. W tym przypadku oni nie wracają do ojczyzny, ale to ona
zaczyna przyjeżdżać do nich.
Wracając do czarów … Wydawać by
się mogło, że mają one niewiele wspólnego z medycyną. A jednak
w Maroku mają. Dzieci szkolne mają dostęp do bezpłatnej opieki
medycznej. Co więcej, istnieje coś takiego jak karta rodziny, w
której między innymi są wpisywane wszelkiego rodzaju szczepienia.
Jeżeli dziecko nie ma koniecznych wpisów, rodzic nie załatwi nic w
żadnym urzędzie, dopóki nie uzupełni zaległości. Mając na
względzie coraz silniejszy ruch antyszczepionkowy w naszym kraju,
można by stwierdzić, że Maroko to państwo represyjne. Może tak,
może nie. W każdym razie Afryka to nie to samo co Europa (biorąc
pod uwagę higienę, dostęp do służby zdrowia i zjadliwość
rozmaitych paskudztw, które w naszych warunkach klimatycznych nie
mają szans na przeżycie).
Możliwość darmowego leczenia dziecka
nie do końca jest doceniana przez rodziców. Z jednej strony, często
występuje problem dowiezienia dziecka do lekarza oddalonego o wiele
kilometrów, a drugą sprawą jest brak wiary w skuteczność
leczenia. Marokańczycy (podobnie jak my) uważają, że konieczne
jest leczenie przyczynowe, a nie objawowe. A co jest przyczyną
choroby? Oczywiście to, że ktoś rzucił urok. Trzeba więc przede
wszystkim znaleźć tę osobę. Jeżeli się uda, to jest szereg
sposobów, aby chory szybko wyzdrowiał. Wystarczy chociażby
niepostrzeżenie coś jej ukraść i to spalić. Gorzej, gdy nie
wiadomo kto rzucił urok. Wówczas w sukurs przychodzą rozmaici
szamani ze swoimi odwiecznymi praktykami. Wielokrotnie jest to tańsze
niż dowiezienie chorego do lekarza i … co ciekawe, podobno często
przynosi skutek. Jako Europejczyk, powiedziałbym, siła
autosugestii. Nasza przewodniczka na wycieczce też jest Europejką
(i to pełną gębą, bo z Wrocławia). Po kilkunastu latach
przebywania w krajach afrykańskich, patrzy na to już zupełnie
inaczej niż ja, chociaż barbarzyńskie sposoby odczyniania czarów
też nie do końca jej pasują. Istnieje bowiem pewna metoda na
uzdrowienie człowieka, na którego rzucono urok, gdy nie wiadomo kto
jest sprawcą. Trzeba rozpalić w beczce ognisko, odszukać kameleona
i żywcem wrzucić go do tego ogniska. Jeżeli eksploduje, to czar
pryska. Jeżeli się zwęgli, to … trzeba szukać kolejnego
kameleona, a najlepiej udać się do szamana.
Czy mieszkańcy bogatej i światłej
północy kraju są mniej przesądni? Do lekarzy pewnie chodzą dużo
częściej. Jednak gdy taki młodzieniec umówi się ze swoją
dziewczyną i podjedzie po nią swoim porsche, to z pewnością do
jej domu nie wejdzie. Nie dlatego, że nie wypada, albo jest
nieśmiały i obawia się jej rodziców. Problem polega na tym, że
istnieje mnóstwo sposobów, aby rzucić czar na wybranka i sprawić,
aby zakochał się wbrew swojej woli. A takiego ryzyka żaden chłopak
się nie podejmie.
Czas więc coś napisać o zawieraniu
małżeństw. Jak wcześniej wspomniałem, w Maroku mamy do czynienia
z małżeństwami kontraktowymi. Oczywiście dotyczy to głównie
sytuacji, gdy przyszli małżonkowie mają jakiś majątek. Gdy są
biedni jak mysz kościelna, to rzadziej sporządza się jakieś umowy
przedślubne. Nie oznacza to, że są to małżeństwa zawierane z
miłości. Marzeniem takiej biednej dziewczyny jest wyjść za mąż.
Jak najwcześniej i nieważne kim będzie wybranek. W zasadzie im
starszy tym lepszy, bo pewnie ma więcej kóz, a być może nawet
jakiegoś wielbłąda.
Zwyczajów zawierania małżeństw jest
pewnie tyle samo co rozmaitych dialektów języka berberyjskiego
(ponad 120). Zresztą z tymi dialektami jest tak, że potrafią się
one różnić tak bardzo, że osoby z różnych plemion (a jest ich
chyba 56, albo coś koło tego), zwyczajnie nie potrafią się
porozumieć. Dlatego też powszechne nauczanie, w którym dzieci uczą
się zarówno języka arabskiego jak i francuskiego, jest z punktu
widzenia państwa tak ważne.
Jednak można wyciągnąć pewnego
rodzaju medianę rytuałów zaślubin. Cała ceremonia trwa trzy dni.
Po dokonaniu różnego rodzaju zwyczajowych obrzędów, które mnie
akurat za bardzo nie interesowały, dochodzi do nocy poślubnej.
Panna młoda jest ubrana przez swoją mamę w szereg rozmaitych
warstw. Twarz najczęściej jest zakryta. Również każdy palec z
osobna ma swoją ozdobę, którą pan młody musi rozsupłać zanim
wreszcie odda się rozkoszy szczęśliwego małżonka. Tradycja ta
wynika z tego, że dawniej pan młody nie miał zielonego pojęcia,
jak wygląda jego (wybrana przez rodzinę) wybranka. Tak więc
stopniowe rozdziewanie jej ze wszystkich szatek, miało na celu
powolne oswajanie się z jej wyglądem (aby przypadkiem nie dostał
zawału serca). W obecnych czasach, po spisaniu umowy małżeńskiej,
istnieje coś w rodzaju okresu narzeczeństwa. W związku z tym,
młoda para doskonale wie jak wygląda, ale zwyczaj „rozbierania
cebulki” pozostał. Trudno powiedzieć, jak dalece się znają w
sensie fizycznym, ponieważ cnota wcale nie jest atrybutem
Marokańczyków (przynajmniej jak na standardy kraju muzułmańskiego).
W dniu ślubu mniej więcej jedna trzecia mężczyzn nie jest już
prawiczkami i jedna szósta kobiet nie jest dziewicami. Podobno
istnieje cały szereg sposobów na udawanie dziewictwa. W każdym
razie, pani młoda ma przed sobą dwa wyzwania. Najpierw musi
przekonać poślubianego chłopaka (czasami pięćdziesięcioletniego),
a potem wszystkich gości. Jak to robi … nie wiem, zwłaszcza że
nawet będąc dziewicą, nie jest to proste. Tak czy inaczej, przez
kolejne dwa dni musi chodzić w sukience upapranej krwią.
Ten czas spędza w towarzystwie
damskiej części gości weselnych, a pan młody przebywa w otoczeniu
innych mężczyzn oraz swojej mamusi, która robi mu masaż pleców.
Cóż, taki zwyczaj. Chociaż gdyby
bliżej przyjrzeć się naszym zabawom weselnym, a w szczególności
gościom zalegającym pod stołami i w innych dziwnych miejscach, to
można dojść do wniosku, że ich wesele bardziej przypomina nasze
imieniny u babci Stasi – pełna kultura.
Wspomniałem o pewnych rytuałach,
symbolach które mają na coś wskazywać. Tego rodzaju zachowań
jest dużo więcej i przeciętny Europejczyk może się w tym
zagubić, a nawet wrócić do domu z wielbłądem zamiast swojej
żony. Podstawowa zasada … jak nie rozumiesz, to zawsze kiwaj
głową, że nie. Podobno jedno uściśnięcie dłoni (lub
przedramienia) oznacza zaproszenie do rozmowy, ale już dwa uściski
– są zachętą do seksu. Dwa uściski ramienia mówią: „ubierz
się ździro, masz za krótką spódniczkę”. Nasza przewodniczka
uprzedzała dziewczyny z grupy, że lepiej ubierać się nie za
bardzo „kuso”. Marokańscy panowie spotykają się w kawiarniach,
ale nie siadają przy stołach. Bardziej przypomina to kino lub
teatr. Krzesła ustawiane są w rzędach, a sceną jest główne
wejście. Gapią się i komentują.
Nasz przewodnik chciał nas rozweselić. |
Majka któregoś dnia pożałowała, że założyła bardzo krótkie spodenki. Stanął taki jeden jakieś półtora metra przed nią i zaczął gapić się na jej nogi. Spojrzała na niego, po czym szybko odwróciła wzrok. Po kilku minutach chciała sprawdzić, czy nadal stoi w tym samym miejscu. Ponownie spojrzała mu w twarz. Niestety (jak się później dowiedzieliśmy), drugie spojrzenie oznacza zaproszenie (niekoniecznie do rozmowy). Facet zaczął do niej cmokać, robić jakieś dziwne miny. Musiałem wstać i wziąć ją za rękę, aby mu pokazać, że to jest „moja kobieta”. Akurat w Maroku, kobieta będąca w towarzystwie mężczyzny, jest zupełnie bezpieczna.
A ja chciałem dotrzymać mu towarzystwa. |
Za to mieliśmy w grupie propozycję kupna jednej z naszych dziewczyn. Pewnie gdybym był na miejscu jej męża, albo gdybym to ja otrzymał propozycję kupna Majki, to też bym spanikował i szybko zamknął temat. Jednak rozważając czysto hipotetycznie, chętnie zadałbym pytanie (które doskonale rozumieją): „How much?”. Marokańczycy mają opanowane liczby w każdym języku, nawet polskim.
One camel, two camels ... myślę, że za Majkę zbyt dużo wielbłądów bym nie dostał, bo jak na standardy marokańskie jest zbyt wychudzona.
Odszedłem trochę od tematu rodziny...
no to wracam. Co robią Marokańczycy w dorosłym życiu?
Wszystko, aby zarobić. Mają jednak
swój honor - nie żebrzą. O wiele więcej żebraków jest na
naszych ulicach. Nie kradną. Nie zabierają tego co do nich nie
należy. Któregoś dnia zapomniałem zabrać z restauracji aparat
fotograficzny. Już prawie wsiadałem do busa, gdy przybiegł kelner
pytając, kto go zostawił. Często dzielą się z innymi tym co
mają, zwłaszcza z Syryjczykami, którzy również tam szukają
schronienia. I nie są to tylko puste słowa (wynikające z zapisów
Koranu). Nie oddają tego co im zbywa, ale to, co stanowi dla nich
realną wartość.
Za to się targują. Jest to chyba
podstawowa umiejętność, ponieważ również dzieci
pięcio-sześcioletnie potrafią negocjować ceny (choćby sprzedając
daktyle). Ja po tygodniu też się tego nauczyłem. Majka kupiła
kilka chust. Przy pierwszej, chłopak wyszedł od ceny 200 dirhamów.
Targowaliśmy się, bo wiedzieliśmy, że tak trzeba. Gdy w końcu ją
kupiliśmy za 70 dirhamów, wydawało nam się, że zrobiliśmy
interes życia. Dwa dni przed wyjazdem, taką samą chustę (tylko w
innym kolorze) kupiliśmy za 20 dirhamów.
Mieszkańcy południa nie wezmą
pieniędzy za nic. Chłopiec, który był naszym przewodnikiem po
pustyni też chciał sprzedać to co sam wyrzeźbił w kamieniu.
Wiedzieliśmy, że jego rodzina ma trudną sytuację finansową i
każdy z domowników stara się jak może. Kupiliśmy więc za kilkanaście euro wielbłąda, który wygląda jak pies z garbem (oczywiście się
targując), mając świadomość, że podobne figurki na straganie
można kupić za jedną czwartą tej ceny. Jednak gdybyśmy chcieli
mu zwyczajnie dać te pieniądze (za nic), to by ich nie przyjął.
Zupełnie inaczej jest na bogatej
północy. Tutaj jest mieszanka bogactwa i ubóstwa, prawość
próbuje walczyć z korupcją, standardy europejskie wciskają się
tam, gdzie nie są mile widziane.
Na południu, dzieci które nas mijały
uśmiechały się i mówiły do nas „mahlaan” czyli coś w
rodzaju „cześć”, albo "salam alejkum" - "pokój z wami". Najwyżej chciały nam sprzedać jakieś
daktyle. Na północy się nie uśmiechają, za to wyciągają ręce
po pieniądze … i wcale nie dla siebie, ani dla swojej rodziny.
Pewne sfery życia opanowała mafia. Czy ją ktoś kontroluje?
Maroko jest stowarzyszone z Unią
Europejską, co powoduje płynięcie szerokiego strumienia środków
inwestycyjnych. Jednak przeciętny Marokańczyk (zwłaszcza ten z
biednego południa) wcale nie kwapi się do zaciągania kredytów.
Tamtejsi ludzie żyją na miarę swoich możliwości.
XVIII wieczna budowla z gliny. |
Moją uwagę zwróciło mnóstwo (z pozoru) niewykończonych domów. Wybudowana jest jedna kondygnacja, albo dwie, po czym na ostatniej zbudowane są tylko ściany z wystającymi prętami zbrojeniowymi. Taka sytuacja ma miejsce niezależnie od zastosowanej technologii. Istnieją domy budowane z cegły ceramicznej, albo chociaż cementowej. Jednak to jest drogie. Nadal najpopularniejszym sposobem budowy domów jest glina, kamienie i sieczka (wymieszane, tworzą ogromne bloki służące do budowy). Przyczyn niewykończonych domów jest kilka. Przede wszystkim chodzi o pieniądze. Młodą rodzinę stać najwyżej na postawienie jednej kondygnacji. Albo zaczynają od zera, albo dobudowują się na domu swoich rodziców. Nadal pozostawiają wystające pręty z dwóch powodów. Po pierwsze, być może ich dzieci będą chciały dobudować kolejne piętro, a po drugie (co ma chyba większe znaczenie), taki dom, zgodnie z przepisami budowlanymi, nie jest jeszcze ukończony, co w świetle tamtejszego prawa zwalnia od płacenia podatku od nieruchomości. Dochodzi też możliwość korzystania (zwłaszcza w upalne noce) z pokoju „pod gwiazdami”.
Trudno uwierzyć, że to tylko glina, słoma i trochę kamieni. |
Wbrew pozorom, ten dom jest zamieszkany. |
W większych miastach istnieje możliwość uzyskania mieszkania socjalnego (nawet do 140 m2, w zależności o wielkości rodziny). Niestety te lokale nie cieszą się dużą popularnością. Marokańczycy są przyzwyczajeni do wolności, swobody, przestrzeni. Mieszkanie z sąsiadem za ścianą nie jest ich marzeniem … a do tego parkingi są przeznaczone tylko dla samochodów, a osiołka do mieszkania zabrać nie można. Niektóre z plemion Berberów nadal prowadzą koczowniczy tryb życia, co wbrew pozorom wcale nie przeszkadza im w posyłaniu dzieci do szkół.
Namiot plemion koczowniczych. |
Tutaj mieszkają kozy. |
Tutaj jest ona czymś zupełnie naturalnym, na co nie należy zwracać większej uwagi. Zmarłego trzeba przygotować na nową drogę życia, zupełnie tak samo jak kogoś, kto przeprowadza się do innej miejscowości.
Pochówku należy dokonać w ciągu 24 godzin (ze względu na panujące upały) i nikogo nie obchodzi, czy rodzina z dalszych terenów zdąży przyjechać, czy też nie. Nieboszczyka owija się materiałem i wiezie na cmentarz. Jeżeli jest on blisko (kilka kilometrów), to zmarłego kładzie się na czymkolwiek (drzwiach, łóżku) i zanosi. Jeżeli cmentarz jest daleko, to wynajmuje się samochód ciężarowy (rzadziej karetkę pogotowia z pobliskiego szpitala). Zmarłych układa się na prawym boku, twarzą skierowaną w stronę Mekki. Aby się nie przewrócili, wykopuje się bardzo wąski grób (zawsze na szerokość pięciu dłoni). Nasza przewodniczka zadała kiedyś pytanie swoim marokańskim znajomym: „co będzie, gdy nieboszczyk będzie „brzuchaty” i będzie miał ze 130 kilogramów”. Odpowiedź była prosta i chyba wcale nie zaskakująca: „Jak był dobrym człowiekiem, to się zmieści”. W ceremonii pogrzebowej biorą
Kuchenka. |
Cmentarz na południu Maroka. |
Nas Europejczyków, może przerażać
świadomość, że w Maroko nie ma jakiegoś kultu zmarłych, że się
ich nie wspomina, nie dba o ich groby. Ale być może to logika Marokańczyków jest dużo bardziej racjonalna niż nasza. Przecież osoba zmarła
jest już zupełnie gdzie indziej. Według ich wierzeń, do raju
wiedzie cienki most, grubości włosa. Jeżeli ktoś był dobrym
człowiekiem, to nie ma problemu z przejściem po nim na drugą
stronę. Pozostali spadają do krainy, którą możemy nazwać
piekłem, czyśćcem, albo jeszcze inaczej. Jednak można ją opuścić
i udać się do raju (chociaż nie zapamiętałem co trzeba zrobić,
aby tego dostąpić). A tam, można spodziewać się krainy z
krystalicznie czystą wodą (która dla Marokańczyków jest symbolem
życia), krainy mlekiem i winem płynącej. Każdy mężczyzna będzie
miał 72 wiecznie odradzające się dziewice (zwane hurysami), a sam
ciągle będzie miał 30 lat (aby mógł się nimi cieszyć).
Zaciekawiło mnie, skąd będą brane te dziewice. Otóż sprawa jest
całkiem prosta. Będą to zwyczajne kobiety, które żyły kiedyś
na ziemi. Niestety im nie dane będzie cieszyć się rajem, bo nadal
będą musiały służyć jakiemuś mężczyźnie. Z tego faktu
wypływa być może niezbyt duże przywiązanie mężczyzny do swojej
żony (bo przecież kiedyś najprawdopodobniej zostanie ona hurysą
innego faceta). Za to dużą wagę przykłada się do przyjaźni
męsko-męskiej. Bywa, że na ulicy można spotkać parę chłopców
(w różnym wieku), trzymających się za rękę. Są to faktycznie
przyjaciele (i ta przyjaźń wcale nie jest jakąkolwiek przykrywką
innej orientacji seksualnej).
Prawdę mówiąc, moje wyobrażenie
marokańskiego mężczyzny trochę się zmieniło … a nawet bardzo.
Krótko mówiąc, maminsynek i pantoflarz, mocny w gębie, pewny
siebie w towarzystwie kolegów. A z drugiej strony, bardzo rodzinny,
uczynny w stosunku do innych, gościnny.
Wiele o człowieku mówią jego oczy.
Ich oczy są radosne, pełne sympatii. Przez cały czas pobytu
spotkałem tylko jednego, który patrzył na nas jak na intruzów
(chociaż robił wszystko co do niego należało). Nie był to jednak
wzrok pogardy … bardziej dumy z tego kim jest. I pewnie gdyby
spojrzał mi prosto w oczy, to ja nie byłbym tak dumny jak on. Widok
pijanych, przewracających się na lotnisku Polaków (tuż po
wyjściu z samolotu), raczej powodował poczucie wstydu (zwłaszcza w
kraju, w którym picie alkoholu jest grzechem).
Bardzo interesowało nas, jak w Maroku
wygląda system opieki zastępczej i adopcja dzieci.
Na dobrą sprawę, można powiedzieć,
że ten temat praktycznie nie istnieje. Są sądy rodzinne, które w
wyjątkowych sytuacjach (gdy nikt z rodziny nie chce się podjąć
opieki nad dzieckiem spokrewnionej osoby) odbierają matce prawa
rodzicielskie. Zdarza się to jednak stosunkowo rzadko, a dziecko
umieszczane jest wówczas w sierocińcu. Takie dziecko można
adoptować.
Istnieją jednak prywatne instytucje,
przypominające nasze domy dziecka. Do tych placówek trafiają
dzieci zarówno z sierocińców, jak też bezpośrednio z ulicy –
dzieci bezdomne, o które nikt się nie upomni. System kontroli
takich ośrodków jest niejasny, a do tego wszechobecna korupcja
powoduje, że z przebywającymi w nich dziećmi, można zrobić co
się chce. Podobno większość z nich wcale nie trafia do rodzin
adopcyjnych. Istnieje więc handel ludźmi do różnych celów, o
czym wszyscy wiedzą, ale nikogo to nie interesuje i się o tym nie mówi.
Wiele osób pytało mnie po powrocie,
jak mi się podobało?
Sam nie wiem. Nie moja bajka i nie
chciałbym w niej zamieszkać.
Pracujące dzieci, wszędzie pałętające
się koty (również w ekskluzywnych restauracjach), tępione psy
(jako nieczyste – zwłaszcza te czarne) poszukujące schronienia z
dala od skupisk ludzkich, wychudzone i poranione konie ciągnące
bryczki. Góry … nasze ładniejsze (i nie trzeba ich lizać przez
papierek), ocean … tylko trochę cieplejszy niż nasz Bałtyk a
słońce zachodzi z drugiej strony.
Pustynia … ta akurat robi wrażenie.
Turyści… oblegający tylko hotelowe baseny – na plaży nie ma
ich rano, nie ma ich w południe, nie ma ich wieczorem.
Pojechałem, zobaczyłem, było
inaczej. Nie wiem, czy chciałbym tam kiedyś powrócić.
Wiem jednak, że było warto. Na
południu Maroka zobaczyłem szczęśliwych ludzi. Może biednych,
ale wolnych. I to nie w jakimś wymiarze politycznym. Tam czułem się
dobrze.
Pustynia, która mnie zachwyciła. |
Namioty w oazie na pustyni. |
Nawet odrobina zieleni cieszy oko. |
Jakby widok z łazika Curiosity. |
Prawie jak nad Bałtykiem, tylko zachodzące słońce z prawej strony. |
Niby pięknie, ale już chciało się wracać. |
Majka w trakcie opalania. |
Majka po opalaniu. |
Uzupełniłeś moją wiedzę o Maroku o pewne szczegóły.Byliśmy na objazdówce w kwietniu.Mieliśmy tego samego przewodnika w studiu Atlas. Mam nawet taką fotkę cha cha.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. Ula
dwa ostatnie zdjęcia Majki i komentarze pod nimi wymiatają :DDD
OdpowiedzUsuńbloo
No a jak z tą nocką na pustyni?
OdpowiedzUsuńUla.
Spodziewaliśmy się raczej spartańskich warunków. Karimaty, koca i dość niskich temperatur. Zaktualizowałem wpis o zdjęcia z namiotu. W porównaniu do pokoju hotelowego, brakowało tylko telewizora i klimy. Czy u Was też tak było?
UsuńNiestety pustynia nie jest naszym domem. Bywa, że można tam spotkać skorpiona, albo żmiję. Tak więc fantazje Majki nadal czekają na spełnienie.
Było podobnie, mimo,że wybraliśmy wersję extremalną. Miało nie być wc wody itd. Okazało się że postawili normalny wc, światło w namiotach no i do kolacji podali nam sztućce. Totalna załamka skłafaliśmy "reklamację" do naszej przewodniczki. Ale to był dużo mniejszy obóz niż ten na zdjęciach które dodałeś i wcześniej był właśnie taki bardziej surowy. My nocowaliśmy tam w 8 osób więc i tak było kameralnie. Natomiast sama pustynia też mnie zauroczyła.
UsuńUla