sobota, 24 czerwca 2017

--- Ja też chcę mieć nową mamę.

Codzienne życie najlepiej weryfikuje rozmaite poglądy. Często rewiduje ono również ogólnie przyjęte doktryny (tworzone przez psychologów, socjologów) – a przynajmniej nie zawsze je potwierdza.
Podstawowym zadaniem rodzin zastępczych jest (we współpracy z innymi urzędami i ośrodkami) przywrócenie dziecka rodzinie, która na pewnym etapie życia się zagubiła. Między innymi dlatego, tak ważne jest utrzymywanie kontaktów z rodzicami biologicznymi.
Jednak gdy patrzę na przypadki dzieci, które przebywały w naszej rodzinie zastępczej, to wydaje mi się to totalnym nieporozumieniem.
Przez długi czas walczyliśmy o powrót siedmioletniego Kapsla do mamy. Walka ta polegała głównie na mobilizowaniu, czy też aktywizowaniu jego mamy. Na dobrą sprawę wszystko zależało od niej, od tego czy naprawi swoje życie – potocznie mówiąc „wyjdzie na prostą”. Wiele takich rodzin (którym ograniczono prawa do ich dzieci) uważa, że przecież wszystko jest w porządku, że to urzędnicy z pomocy społecznej kładą im kłody pod nogi, że urzędnicy z PCPR-u mają bezsensowne wymagania. Prawdopodobnie (tego już nam nie mówią) sądzą, że „urzędnicy” z pogotowia rodzinnego (czyli Majka i ja) stawiają absurdalne warunki, ograniczając im kontakt z dzieckiem.
Majka wielokrotnie rozmawiała z mamą Kapsla, zwracając uwagę na to co jest najważniejsze. Już nawet nie przyczepiała się tak bardzo do spraw żywnościowych (fast-foodów, słodyczy, barwionych oranżadek i tym podobnych rzeczy, które mama serwowała mu początkowo na każdym spotkaniu), ale starała się pokazać pewne zależności – choćby wskazując na jego stan uzębienia. Oczywiście złe nawyki żywieniowe nie były przyczyną odebrania mamie praw rodzicielskich, jednak zakładając hipotetyczny powrót do niej, Majka chciała zwrócić uwagę na to, co jest najważniejsze. Niestety w większości przypadków, miała wrażenie jakby rozmawiała z Kapslem. Jak kiedyś powiedziało jedno z naszych dzieci: „mama patrzyła tępo i głupio przed siebie”, bez reakcji, bez cienia refleksji.
Spotkania z synem polegały (w zasadzie nadal tak się dzieje) na posiedzeniu obok siebie. Jedynie na basenie coś się działo, chociaż może tylko dlatego, że mama nie ma wodoodpornego telefonu.

Kilka dni temu byłem świadkiem takiej rozmowy Kapsla z Majką:
  • Ciociu, a do mnie też przyjdzie nowa mama?
  • Ale przecież ty masz swoją mamę.
  • Ja bym chciał mieć nową mamę.
  • A co z twoją mamą?
  • … ??? Przecież ona ma babcię Jadzię.

Wydawać by się mogło, że dla dziecka odebranego swoim rodzicom, najważniejszy jest powrót do domu rodzinnego (niezależnie od tego jak ten dom wyglądał). Okazuje się, że jednak nie zawsze, a nawet rzadko.
W ostatnim czasie wiele się dzieje w naszym pogotowiu rodzinnym. Dwa miesiące temu odszedł Białasek, teraz przychodzą rodzice adopcyjni do Gacka i Smerfetki. A Kapsel na to wszystko patrzy i też by tak chciał. Chciałby aby przyszła do niego nowa mama. Nie ta stara, która się nim nie interesuje. Nie ciocia (Majka), którą musi dzielić się z innymi dziećmi. Czeka na mamę, która będzie taka jak mama Smerfetki czy Gacka – tylko dla niego. Niestety na tą chwilę chętnej rodziny adopcyjnej dla Kapsla nie ma. Niedługo powinien znaleźć się w bazie adopcji zagranicznych. Myślę, że nie byłoby dla niego problemem, gdyby nowa mama mówiła po włosku, czy angielsku. Kapsel ma dość specyficzny umysł. Nie potrafi liczyć, wymienić dni tygodnia, nie mówiąc już o dodawaniu czy odejmowaniu. Za to zna słowa bardzo trudne jak choćby „recycling”. Doskonale też orientuje się w terenie. Kilka dni temu był moim nawigatorem, gdy jechaliśmy (ja po raz pierwszy) do logopedy.
Chłopiec ostatnio bardzo wydoroślał. Jest coraz bardziej posłuszny, kontroluje swoje zachowanie. Czasami mówi: „szkoda, że nie ma z nami Białaska”. Za chwilę zniknie Gacek i Smerfetka (być może w tym samym czasie). Będzie to dla niego dużym przeżyciem.

Marzenie Kapsla o nowej mamie, pomaga nam zrealizować Makumba. Jest to człowiek znikąd. Niby przyjeżdża razem z pracownikami Ośrodka Adopcyjnego, ale sam tam nie pracuje. Jest przedstawicielem jakiejś fundacji, której celem jest wspieranie dzieci skierowanych do adopcji. Krótko mówiąc, Makumba dysponuje jakimiś środkami unijnymi, które trzeba wydać (albo przepadną). Tak więc na pewien czas mamy finansowane dotychczasowe zajęcia z logopedą oraz dodatkowo Kapsel załapał się na ćwiczenia z integracji sensorycznej. Osoba prowadząca te zajęcia stwierdziła, że Kapslowi również przydałby się pedagog (którym ona też jest), więc stara się dopasować program konkretnie pod chłopca (biorąc pod uwagę zwłaszcza to, że nie potrafi się on skupić na jednym zadaniu dłużej niż na 15 minut). Być może te zajęcia też powodują, że Kapsel powoli staje się zupełnie innym dzieckiem. Stwierdziliśmy, że będziemy je kontynuować, również gdy skończą się unijne pieniądze Makumby. Staramy się wykorzystywać to, że Kapsel bardzo lubi wszelką aktywność. Również zadania domowe odrabia bardzo chętnie. Gdy słyszę, jak z Majką „szeleszczą”, powtarzając frazy typu „w Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w czcinie”, to stwierdzam, że język polski faktycznie jest trudny. Pewnie angielscy logopedzi nie mają tak dużo pracy jak polscy … chyba, że bazują na słowie „through”, które w moim wykonaniu cały czas brzmi „sruuu”.
Makumba (przez chwilę się jeszcze przy nim zatrzymam) jest bardzo ciekawym człowiekiem. Poza Kapslem, jest też przewodnikiem Smerfetki w drodze do nowej mamy. Gdy dziewczynka zobaczyła go po raz pierwszy, to ze strachu wtuliła się we mnie. Jest to osóbka z charakterem i byle co jej nie przestraszy, więc takie zachowanie trochę mnie zdziwiło. Makumba z kolei, jest rosłym mężczyzną o bardzo śniadej cerze (bardzo,bardzo śniadej). Być może dlatego dziewczynka się go przeraziła, chociaż na Gacku nie zrobił on większego wrażenia - spojrzał na niego swoim luzackim wzrokiem i poszedł do swoich zabawek. Jednak Makumba jest również psychologiem, więc gdy wyskakał dla Smerfetki „pajacyka”, to już był jej. Przy drugim spotkaniu, gdy zniosłem dziewczynkę z sypialni na parter, rozpoczęła od podania mu ręki na „dzień dobry”.

Nie mieliśmy do tej pory zbyt wielu starszych dzieci zastępczych. Poza Kapslem była jeszcze ośmioletnia Asteria i trzynastoletnia Sztanga. Nie mogę więc na podstawie tej trójki wyciągać jakichś jednoznacznych wniosków. Jednak w każdym przypadku (mimo istnienia mamy biologicznej) wyłaniała się jakaś podświadoma potrzeba posiadania „nowej mamy”, mamy prawie idealnej. Zarówno Kapsel jak i Asteria zadali Majce pytanie: „czy mogę do ciebie mówić 'mamo'?” Z kolei Sztanga zapytała, czy może pozostać z nami do pełnoletności, bo potem chciała wyjechać do siostry za granicę.
Jak więc to wszystko ma się to do sztandarowego hasła, o konieczności przywrócenia dziecka jego rodzinie biologicznej?

Na szczęście maluchy nie muszą przeżywać takich rozterek.
Gacek jest już gotowy na rozstanie z nami. Jego rodzice adopcyjni przyjeżdżają codziennie od ponad trzech tygodni. Chłopiec spędził już kilka nocy w nowym domu, w nowym łóżeczku, trochę pojeździł nowym „brum-brum”. Jesteśmy na etapie, gdy wydaje mu się, że ma dwie pary rodziców.
Ze Smerfetką jest gorzej. Wprawdzie uwielbia towarzystwo swoich rodziców adopcyjnych, to jednak mam wrażenie, że cały czas utożsamia się z nami. Stoimy przed dylematem, czy zdecydować się na pobyt w nowym domu przez weekend. Majka ma wątpliwości, czy spędzenie kilku nocy z nowymi rodzicami nie spowoduje, że w momencie, gdy pójdzie do nich na stałe, będzie oczekiwała tego, że któregoś dnia do nas wróci (bo przecież zawsze wracała). W tym przekonaniu utwierdza ją też Makumba, chociaż (mimo, że jest psychologiem) sam nie jest do końca o tym przekonany. Ja z kolei wychodzę z założenia, że lepiej gdy dziecko odchodzi do domu i łóżeczka, które zna, które kojarzy mu się z czymś przyjemnym. Dlaczego nie ma wcześniej poznać swoich dziadków, cioć i wujków, kuzynów? Wydaje mi się, że mimo wszystko stoję na straconej pozycji, bo rodzice Smerfetki podzielają zdanie Majki i Makumby.
Jednak nie to jest w tej chwili moim zmartwieniem.
Majka była dzisiaj w sądzie (w zupełnie innej sprawie). Jak już wielokrotnie się przekonałem, nie ma dla niej barier, których nie można pokonać. Zachowuje się jak „Kasztanka Piłsudskiego”, której często nie da się okiełznać. Jak sobie coś wymyśli, to musi to zrealizować. Porozmawiała z panią sędzią i załatwiła powierzenie pieczy obu dzieci nowym rodzicom. Bez złożonego wniosku do sądu przez rodziców, bez wizyty kuratora – tak po prostu. Być może pewnym katalizatorem był fakt, że za chwilę pani sędzia idzie na urlop. W każdym razie sędzina stwierdziła, że w przypadku Smerfetki czynnikiem ryzyka jest to, czy dostanie dokumenty z biura podawczego (bo wszystkie sprawy formalne są jeszcze na bardzo wczesnym etapie), a w przypadku Gacka już tylko informacja o podłożeniu bomby w sądzie mogłaby spowodować, że nie uda jej się podpisać zgody.
Z rodzicami Gacka już rozmawialiśmy. Byli zaskoczeni. Z jednej strony radość, że już za dwa dni będą go mogli zabrać do swojego domu, a z drugiej – jak to zrobić, przecież to miało trwać jeszcze dwa, albo trzy tygodnie. Nie tak łatwo powiedzieć szefowi „od jutra mnie nie ma w pracy”.
Rozmowa z rodzicami Smerfetki dopiero przed nami. Czy chęć bycia z dzieckiem od rana do wieczora, nie spowoduje, że powiedzą „mamy papier, więc zabieramy dziewczynkę”?. Znamy się dopiero kilkanaście dni. Nie wiem, czy będą w stanie nam zaufać, że to jeszcze nie ten czas.
Wielokrotnie spotykam się z opiniami rodziców adopcyjnych, którzy uważają, że tylko przez opieszałość sądu nie mogą szybko zabrać dziecka do swojego domu, że wszystko powinno następować niemal natychmiast. Na naszym szkoleniu pojawiło się takie pojęcie jak „przenosiciel”.
Każde dziecko przecież gdzieś mieszka. Nawet jeżeli jest to dom dziecka, to jest to jego dom. Nie każmy go „przenosić”, pozwólmy mu „przejść” (a to wymaga czasu).

Właśnie w naszej rodzinie zostało umieszczone rodzeństwo, dziewczynka i chłopiec (w wieku adopcyjnie-poborowym – śliczne, zdrowe dzieciaczki, które są marzeniem każdego rodzica). Paradoksalnie może to spowodować, że Smerfetka jeszcze bardziej zwiąże się teraz z rodzicami adopcyjnymi, bo oni są w tej chwili tylko dla niej (a my jesteśmy w jej oczach, coraz mniej dyspozycyjni).

Dla dzieci, które teraz do nas przyszły, też jesteśmy nową mamą i nowym tatą. Niestety jest ogromna różnica pomiędzy nami, a rodzicami adopcyjnymi odchodzących od nas dzieci. My nie mieliśmy czasu na nawiązanie jakichkolwiek więzi, na wcześniejsze spotkania, zapoznawanie się z dzieckiem. Najczęściej maluchy są u nas umieszczane w trybie zabezpieczenia (bo w rodzinie dzieje się im krzywda). Przychodzą więc nagle, często nie znamy ich przyzwyczajeń, nie wiemy co lubią, a czego nie. Sasetka i Maruda – czyli dzieci przebywające w naszej rodzinie od kilku dni, są bardzo pogodne. Jednak początki zawsze są trudne. Jest płacz przy kąpieli, przy usypianiu. Dzieci budzą się w środku nocy, a w ciągu dnia czasami widać w ich oczach łzy. Nie są to jednak łzy typowe dla dwu, albo trzylatka. Są to łzy tęsknoty za domem, za mamą, która mimo że nie była dobrą mamą, to mimo wszystko była mamą. Gdy dzisiaj kąpałem dzieciaki i Sasetka krzyczała „mamo”, to wydźwięk tego był zupełnie inny niż gdy Smerfetka krzyczy do mnie „mamo”.
Myślę też, że Sasetka i Maruda, mogą (swoim przyjściem) zmienić postrzeganie całej sytuacji przez rodziców Smerfetki (oby tak było). Ta druga, po kąpieli i przeczytaniu bajki, bez problemów zasnęła w swoim łóżeczku. Ci pierwsi wrzeszczeli przez prawie godzinę. My jesteśmy dla nich jeszcze zupełnie obcymi ludźmi. Przebywają w nieznanym sobie pokoju, w nieznanym łóżeczku. Podejście z zamysłem przytulenia, jeszcze bardziej je pobudza i krzyczą coraz głośniej. Jedynie na Majkę reagują trochę lepiej … ale tylko trochę. Być może chodzi o jakieś skojarzenia. Sasetka zaczęła na mnie mówić "wujek", a na Majkę "babcia" - co mojej żonie nie za bardzo się podoba.

Niektórzy mówią o tak zwanej „witaminie M”. Niestety sama miłość nie wystarczy. Potrzebny jest też czas. Rodzice adopcyjni go mają.




7 komentarzy:

  1. no nareszcie, nowy pościk przy sobocie, idealnie.
    W ogóle, rany, pamiętam "przenosiciela" z naszego kursu - najbardziej traumatyczne ćwiczenie ever, poczułam jakby mnie ktoś spetryfikował. Ale to było właśnie bardzo dobre ćwiczenie i nakierowało mnie dokładnie na to, co napisałeś.
    Poza tym: powodzenia z nowymi maluchami i galony solidarności wobec Majki nazywanej "babcią". Rozumiem Ją świetnie :)

    bloo

    OdpowiedzUsuń
  2. ps. to co napisałeś o Kapslu pokrywa się z obserwacją naszej superwizorki. Otóż twierdzi ona, że adopcja może być udana dopiero wtedy, kiedy dziecko dobrowolnie przestanie wierzyć w swoich biologicznych rodziców/rodzica i położy na nich kreskę. To jest proces, najwyraźniej u Kapsla się już wydarzył. Nie mam dowodów na tę tezę (ale nie szukałam ich na razie), jednak intuicyjnie bardzo to do mnie przemawia i myślę, ze tak własnie musi się zadziać, aby dziecko było gotowe otworzyć nowy rozdział życia i dac sobie samemu szansę.

    bloo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziś Kapsel w rozmowie telefonicznej poinformował mamę że będzie miał NOWĄ MAMĘ. Chyba ją zamurowało bo nie drążyła tematu. Szkoda tylko że póki co nie ma chętnej na bycie nową mamą 😕

      Usuń
  3. Mam takie zapytanie. Na czym polega różnica między Gackiem a Smerfetką, że on mógł spędzać noce z rodzicami adopcyjnymi a przy niej macie wątpliwości.
    A w sprawie babci, to może jak Saszetka zacznie do ciebie mówić dziadku, to może Majce będzie lżej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie nie ma różnicy, dlatego optowałem za wersją z pobytem całodniowym, a później kilkudniowym. Sądzę, że Majka napisze swój komentarz - na razie myśli.
      Natomiast w kwestii "babci", to Sasetka zaczęła teraz mówić "mamo". Czyli aktualnie ma mamę i wujka ... no ładnie.

      Usuń
  4. Lepiej mamę i wujka niż dziadka i babcię w Waszym wydaniu...
    Jakos nie widze Ciebie Pikus jeszcze jako dziadzię...Majka tez na babcie slabo mi pasuje.
    Pozdr

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawdę mówiąc, gdyby nasze dzieci miały dzieci w wieku, w którym Majka rodziła dzieci, to miałbym już troje wnucząt,
      ... ale Majka smarkata wtedy była.

      Usuń