Wielokrotnie opisywałem
historie dzieci, które spędziły w naszym pogotowiu rodzinnym kilka
lub kilkanaście miesięcy. Jednak dotychczas nie spróbowałem tego
w żaden sposób podsumować.
Kim są gdy do nas
przychodzą i kim są kiedy odchodzą do innych rodzin adopcyjnych
lub zastępczych?
Nie wgłębiając się
zbytnio w temat, powiedziałbym, że są przeciętnymi dziećmi,
jakich miliony na świecie, jedne lepsze - inne gorsze, jedne
mądrzejsze - inne trochę mniej, jedne ładniejsze – inne mniej,
jedne zdrowsze … i tak dalej.
Dla nas, jako rodziców
zastępczych, nie ma większego znaczenia … „pochodzenie”
dziecka. Naszym zadaniem jest stworzenie mu domu, stanie się dla
niego rodziną.
Po jakimś czasie, pojawia
się ktoś, kto chce dla tego dziecka zostać całym światem.
Rodzice adopcyjni, po
wielomiesięcznych (a często wieloletnich) rozważaniach określają,
jakie dziecko chcieliby przyjąć pod swój dach. Niektórzy
chcieliby adoptować tylko malutkie i zupełnie zdrowe dziecko, inni
być może nieco starsze (nawet kilkuletnie), jeszcze inni
dopuszczają rozmaite zaburzenia a nawet choroby, z którymi będą
musieli się zmagać przez całe życie.
Cała historia medyczna
znajduje się w dokumentacji ośrodka adopcyjnego, który proponuje
dziecko danym rodzicom. Są to jednak suche fakty, podobnie jak
informacje o rodzicach biologicznych (wynikające z postanowienia
sądu, ewentualnie krótkich notatek koordynatora pieczy zastępczej,
a czasami opinii ośrodków pomocy społecznej).
Czy to wystarcza rodzicom
adopcyjnym? Okazuje się, że chyba tak.
Oczywiście nie jest to
regułą, jednak dla wielu rodziców adopcyjnych, proponowane im
dziecko jest osobą znikąd, jest „dzieckiem z chmur”, które w
wyobrażeniach przebywało w bliżej nieokreślonym miejscu, czekając
na ich miłość, akceptację i troskę, które w ich świadomości
tak naprawdę zaistniało w dniu, w którym zostali poinformowani
przez ośrodek adopcyjny i … uważają, że dla jego dobra trzeba
zrobić wszystko, aby jak najszybciej trafiło pod ich dach.
Staram się to rozumieć
…, być może na ich miejscu postępowałbym dokładnie tak samo.
Jednak jako rodzic
zastępczy, patrzę na cały proces adopcji przez nieco mniej różowe
okulary (a może po prostu podchodzę do sprawy w sposób mniej
emocjonalny). Każde dziecko (nawet kilkudniowe) ma swoją historię,
którą dobrze by było poznać.
Mało którzy rodzice
interesują się rodziną biologiczną dziecka. I wcale nie chodzi mi
o to, aby podtrzymywać jakiekolwiek kontakty z nimi...
Dawno temu, gdy byłem
jeszcze nastolatkiem, interesowały mnie tematy natury
filozoficzno-psychologicznej. Był to czas, w którym zasady eugeniki
były już od dawna skompromitowane przez nazistowskie Niemcy, za to
popularność ponownie zdobywała idea wpływu środowiska na
zachowanie człowieka. „Tabula rasa” jako punkt wyjścia i
możliwość plastycznego modelowania zachowań ludzkich (co zresztą
było na rękę klasie rządzącej), były obowiązującą doktryną.
Dzisiejsze badania i nauka
zajmująca się genetyką, każą nieco inaczej spojrzeć na tą
sprawę, również w kontekście adopcji dziecka. Oczywiście
współcześni natywiści nadal polemizują ze współczesnymi
empirystami, co ma większy wpływ na naturę człowieka: geny, czy
środowisko?
Gdybym sam miał to ocenić
(opierając się na różnych opracowaniach, a nawet własnych
doświadczeniach), to powiedziałbym: fifty-fifty. Oznacza to jednak,
że być może wpływ genów na życie człowieka jest w pewien
sposób marginalizowany przez rodziców adopcyjnych.
Oczywiście, że fakt, iż
ktoś ma loki na głowie, albo posługuje się lewą ręką, nie ma
większego znaczenia i jest tylko jego urodą. Jednak geny są
odpowiedzialne za posiadanie predyspozycji do zdobywania różnych
umiejętności (czasami będących wadą, a czasami zaletą). Na
szczęście, istnieje ścisła zależność między genotypem a
środowiskiem. W niektórych warunkach, pewne geny mogą się
uaktywnić, w innych zostaną stłumione.
Do mnie przemawiają
zwłaszcza badania dotyczące bliźniąt jednojajowych, które jakby
nie było, są pewnego rodzaju naturalnymi klonami (100% zgodności
genetycznej). Rodzeństwa takie, wychowywane w różnych rodzinach i
z dala od siebie, wykazują niesamowite podobieństwo zachowań.
Natomiast zupełnie inaczej może wyglądać sytuacja, gdy bliźnięta
te wychowują się razem. Często jedno z nich zaczyna dominować nad
drugim, zupełnie zmieniając jego zachowania.
Wynika z tego, że geny,
to tylko pewne predyspozycje, mogące uaktywnić takie czy inne
zachowania. W tym kontekście, jak najbardziej zasadne byłoby
poznanie rodziny biologicznej dziecka. Niekoniecznie osobiście, ale
choćby z opowiadań. Z mojego doświadczenia wynika, że rodzice
adopcyjni wielokrotnie nie chcą tego słuchać. Podświadomie
wypierają wszelką wiedzę dotyczącą rodziców biologicznych
swojego dziecka.
Znam rodzinę, która
wiele lat temu adoptowała dwie dziewczynki. Zapytałem, co wie o
rodzicach biologicznych swoich dzieci? Okazało się, że praktycznie
… nic.
Jako rodzice zastępczy, w
większości przypadków, mamy kontakt z rodzicami biologicznymi
dzieci, które u nas przebywają. Jesteśmy pewnego rodzaju skarbnicą
wiedzy na ich temat dla rodziców adopcyjnych. Dlaczego najczęściej
nie chcą z niej skorzystać?
Geny, to nie tylko
predyspozycje do pewnych zachowań, ale również do dziedziczenia
rozmaitych chorób. Dlaczego nikt nie robi pod tym kątem wywiadu z
rodzicami biologicznymi? Dzisiejszy poziom nauk medycznych pozwala na
wczesne wykrywanie wielu schorzeń. Można by to kontrolować, mając
świadomość powtarzających się chorób w rodzinie biologicznej
dziecka. Brak wiedzy w tym zakresie z pewnością nie pomaga.
Jeszcze kilka lat temu
uważałem, że psycholog jest potrzebny tylko w sytuacjach
kryzysowych. Teraz dochodzę do wniosku, że dobrze jest mieć go
„pod ręką” również na co dzień. Rodzice adopcyjni bardzo
często mają tendencję do „zagłaskiwania kota na śmierć”, a
z kolei dla dzieci adopcyjnych, okres dojrzewania może być
bardziej burzliwy (niż to ma miejsce w przypadku dzieci
biologicznych). Mieliśmy kiedyś kontakt z pewną panią psycholog,
która mawiała, że bycie dobrą matką, to bycie dość dobrą
matką. Wielokrotnie się zdarza, że problemy z dziećmi tkwią w
ich rodzicach (tych, którzy wychowują). Nawet rodzice biologiczni
często nie potrafią tego faktu zaakceptować. W przypadku rodziców
adopcyjnych, jest to jeszcze trudniejsze. Niestety najczęściej nie
widzą w tym swojej winy. Zdarzało mi się już słyszeć
komentarze, że za zachowanie i charakter dziecka w 70% odpowiadają
geny, 20% to zasługa otoczenia (głównie szkoły i kolegów), a
tylko 10% to wpływ wychowywania przez rodziców. Tak więc w
przypadku problemów, najłatwiej wszystko zrzucić na geny.
Prawdę mówiąc, nigdy
nie drążyłem tematu wspierania rodzin adopcyjnych przez ośrodki
adopcyjne, pod kątem pomocy psychologicznej (już w czasie
przebywania dziecka w rodzinie). Rodzice zastępczy taką pomoc mają
(przynajmniej u nas i w kilku innych miejscach w kraju, o których
wiem).
Na dobrą sprawę, to co
napisałem powyżej, jest nazbyt rozbudowanym wstępem do tematu,
który chciałem poruszyć. Już w czasach szkolnych, często miałem
pod wypracowaniem, uwagę nauczyciela: „zbyt długi wstęp”.
Skoro do dzisiaj niczego się nie nauczyłem, to może faktycznie
należy jeszcze bardziej docenić znaczenie genów.
Postaram się, aby
rozwinięcie było zdecydowanie krótsze.
Dzieci, którymi się opiekujemy i przez jakiś czas je
wychowujemy, w większości przypadków mają rozmaite zaburzenia.
Biorąc pod uwagę zarówno swoje doświadczenia, jak też znanych mi
rodzin zastępczych, mógłbym powiedzieć, że zupełnie zdrowych
dzieci przebywających w opiece zastępczej jest mniej niż 30%. Nie
biorę przy tym pod uwagę chorób czy też zaburzeń, które nie
wynikają bezpośrednio z tego, w jakich warunkach i z jakimi
bodźcami stykało się dziecko zarówno w życiu płodowym, jak też
we wczesnym okresie rozwoju (np. różnego typu alergie).
Większość dzieci zostaje u nas umieszczonych z powodu
zaniedbań. Ich przyczyną są najczęściej różnego rodzaju
uzależnienia i brak wsparcia w najbliższej rodzinie rodziców
dziecka. Jednak mógłbym to wszystko sprowadzić do jednego
określenia. Chodzi o stary (może nawet kilkudziesięcioletni)
neologizm: „tumiwisizm”. Tym rodzicom naprawdę wszystko „wisi”,
chociaż starają się udawać, że jest inaczej. W zdecydowanej
większości nie stać ich nawet na jeden przyjazd w tygodniu, aby
spotkać się ze swoim dzieckiem. Jak więc uwierzyć w dbałość w
okresie prenatalnym oraz w pierwszych miesiącach życia dziecka
(które są najważniejsze dla jego rozwoju emocjonalnego). Nawet
jeśli dziecko pod względem medycznym jest zupełnie zdrowe
(pomijając nawet lekkie opóźnienia ruchowe wynikające z
zaniedbań), to jednak nigdy nie wiadomo, jakie zostały poczynione
szkody w psychice. Mieliśmy wątpliwą przyjemność poznać mamę,
która poszła na imprezę, pozostawiając w domu dwoje rodzeństwa
(chyba 2 i 3 latka). Impreza trochę się przeciągnęła … Po
trzech dniach opieka społeczna (zawiadomiona przez sąsiadów)
weszła do mieszkania – na szczęście dzieci przeżyły. Mnie
tylko zastanawia, jak ten fakt wpłynął na ich psychikę? Jakie
spustoszenie w umyśle dziecka powoduje bicie, molestowanie,
odrzucenie?
Na
szczęście ogromną zaletą jest umiejętność zapominania. W
większości jest to zupełnie naturalny proces, chociaż w wielu
wypadkach może być mechanizmem obronnym umysłu (co oznacza, że
kiedyś te wspomnienia mogą powrócić). W każdym razie, powoduje
to, że dzieci bardzo szybko dostosowują się do nowych warunków.
Dzieci kilku-kilkunastomiesięczne, nawet już po kilku tygodniach (a nawet kilkunastu dniach) potrafią
zapomnieć dotychczasowych opiekunów i od samego początku umieją
nawiązać więzi (o ile zostały tego nauczone) z nowymi rodzicami.
Chociaż
z drugiej strony, już wielokrotnie mieliśmy do czynienia z
sytuacją, gdy dziecko potrafiło sobie przypomnieć pewne szczegóły
z życia, z okresu gdy nie miało nawet roku. Jakiś czas temu
opisywałem historię Iskierki. Dziewczynka nie jest już z nami od
ponad roku. Niedawno zaczęła opowiadać swojej mamie, że Majka
sadzała ją na deseczce. Po dłuższej analizie tego co mówi,
okazało się, że chodzi o nakładkę na ubikację – wszystko co
powiedziała było prawdą. Zresztą ja sam mam wspomnienia z bardzo
wczesnego dzieciństwa. Pamiętam stertę gruzu leżącego pod ścianą
kuchni, gdy przeprowadziliśmy się do nowego mieszkania. Było to
prawie pół wieku temu i nawet moi rodzice tego nie pamiętają.
Jednak dla mnie, są to wspomnienia bardzo żywe. Podobnie pamiętam
historię, gdy ugrzązłem w błocie (miałem wówczas około
czterech lat). Niewiele się namyślając wyszedłem z butów (na
szczęście miałem kalosze, więc było łatwo) i w samych
skarpetkach wróciłem do domu.
Jakie
wspomnienia (gdzieś w podświadomości) przechowują dzieci
doświadczone przez los (albo bardziej przez własnych rodziców)?
Pewnie
dlatego, rodzice adopcyjni najchętniej decydują się na maluchy (im
młodsze, tym lepsze).
Niedługo
nasza rodzina powiększy się o sześciolatka. Problemem nie jest dla
nas ani jego wiek, ani zaburzenia, które posiada i które będziemy
się starali zredukować do minimum. Obawiamy się, że nawet gdyby
udało nam się doprowadzić go do stanu pełnej normy rozwojowej,
szanse na adopcję ma niezbyt duże – po prostu jest „za stary”
- przykre. Być może po raz drugi będziemy liczyć na adopcję
zagraniczną.
Czy
oznacza to, że wymagania rodziców adopcyjnych są zbyt wygórowane?
Gdy
staram się spojrzeć na proces przysposobienia oczami rodziców
adopcyjnych, to pewnie też chciałbym dziecko jak najmłodsze, z jak
najmniejszym bagażem doświadczeń. Chociaż z drugiej strony, nie
wszystkie doświadczenia są złe. Nie wszystkie mają negatywny
wpływ na rozwój młodego człowieka.
Prawdopodobnie
(mając kilkuletnią praktykę w charakterze rodzica zastępczego)
byłbym bardziej otwarty na dzieci z zaburzeniami.
Pod
jednym z niedawnych postów, znalazłem komentarz, który moim
zdaniem wart jest zacytowania:
"W czasach PRL-u, dużo częściej dochodziło do rozmaitych spotkań, w których alkohol lał się strumieniami. Kim są FAS-owcy z tamtych lat?"
Postawiłeś pytanie, które i ja często sobie w myślach zadaję. I powtórzę Twoje zastrzeżenie: nie bagatelizuję problemu FAS żadną miarą. Po prostu mam świadomość, ze my, ludzie z tamtego pokolenia (PRL i wódencja jako element niezbędny każdych imienin i spotkania rodzinnego) byliśmy prawdopodobnie nierzadko wspomagani kieliszeczkiem dla kurażu, dla lepszej zdrowotności ciąży, a przecież nie pochodziliśmy z rodzin, które - ujmując to obrazowo- nie trzeźwiały. Mimo to nikt nie wiedział wtedy o FASie, wiec nikt się nie zastanawiał, czy ta etykieta nie powinna być nam przypisana zmieniając diametralnie nasze życie, choćby w zakresie decyzji rodziców adopcyjnych. Dziś jest inaczej. To dobrze, że mówi się głośno o FASie, a jeszcze lepiej, że prowadzi się społeczne kampanie profilaktyczne. Mam za sobą setki dyskusji na forach rodzicielskich, gdzie uparcie powtarzałam "nie ma bezpiecznej dawki alkoholu w ciąży". Mimo to mam te same wątpliwości, co Ty, bo etykieta FAS ma również tę drugą, ciemną stronę. Oddala dziecko, każe na nie patrzeć podejrzliwie, w jakiś sposób monstroizuje FASowców jako tych, których szanse na normalność są często odbierane również społecznie po prostu na podstawie załozenia, że FASowiec nie ma prawa odnaleźć się w normalnej rzeczywistości i bedzie generować problemy w rodzinie.
Spędziłam ostatnio kilka dni w pogotowiu rodzinnym. Były tam maluchy z FASem. Nawet dla mnie, osoby ze zdawałoby się dobrze ułożonym poglądem na FAS, było zaskoczeniem zrozumienie, że tak, to są normalne dzieci. Bawią sie, śmieją, jedzą jogurt. Przyniosą wiele szczęścia rodzicom, którzy zdecydują się nimi zostać. Bardzo bym chciała, aby FAS przestał być traktowany jak jeż, i aby zaczął być traktowany normalnie, bez przekreślania tych dzieci.”
Wrócę
jednak do tego, kim są dzieci odbierane swoim rodzicom. Mogę
powiedzieć, że w większości przypadków, są to dzieci, którym
się „nie przelewa” (w sensie zamożności). Jednak nie to jest
powodem przekazania ich do rodzin zastępczych lub adopcyjnych. Oprę
się może na kilku cytatach dostępnych na stronie:
„Analiza
akt 43 spraw przekazanych przez sądy rejonowe, wskazanych pod koniec
2015 r. przez Ministerstwo Sprawiedliwości nie potwierdziła, aby
wyłączną przyczyną umieszczenia dziecka w pieczy zastępczej były
warunki materialne i socjalne rodziny.”
„W
analizowanych przez Rzecznika Praw Dziecka sprawach do najczęściej
występujących w rodzinie problemów lub czynników skutkujących
koniecznością ingerencji sądu w rodzinę należały: choroba
alkoholowa rodziców (52% analizowanych przypadków); zaniedbania
opiekuńczo-wychowawcze, w tym zdrowotne i higieniczne (39%
analizowanych przypadków); przemoc, w tym przemoc fizyczna,
psychiczna i seksualna (36% analizowanych przypadków); trudna
sytuacja materialna rodziny (21% analizowanych przypadków); brak
odpowiedniego nadzoru ze strony rodziców (18% analizowanych
przypadków); zaburzenia psychiczne rodziców (12% analizowanych
przypadków) i pozostawienie dziecka pod opieką innego członka
rodziny lub w szpitalu (27% analizowanych przypadków).”
Wielokrotnie
dzieci z bardzo ubogich rodzin bywają szczęśliwe i takie nie są
umieszczane w rodzinach zastępczych, ani nie trafiają do adopcji.
Dzieci, które przychodzą do naszego pogotowia rodzinnego są często
bardzo smutne (i wcale nie wynika to z faktu odseparowania ich od
rodziców). Niczego od nas nie chcą, nie płaczą. Czasami taki stan
mija dopiero po kilku tygodniach.
Staramy
się, aby dzieci odchodząc do nowej rodziny, były radosne. Do tej
pory nam się to udaje.
Pikusiu, bardzo mnie zaskoczyło stwierdzenie, że rodzice adopcyjni nie chcą zbyt wiele wiedzieć o biologicznych. Jesteś doświadczonym praktykiem, więc na pewno masz rację, ale do tej pory spotkałam się z odwrotnymi zarzutami. Tzn. takimi, że ośrodki (albo DD, RZ, pogotowia...)nie dysponują wiedzą o RB dziecka albo że celowo nie wszystko mówią, aby nie zniechęcać RA. Jeżeli moje dziecko będzie przebywało w rodzinie zastępczej, to na pewno wypytam o kontakty z jego rodzicami biologicznymi...
OdpowiedzUsuńJest sporo racji w Twoim komentarzu. Faktycznie ośrodki adopcyjne, domy dziecka i rodziny zastępcze wielokrotnie mają niewielką wiedzę o rodzinie biologicznej dziecka. Nie chcę się odnosić do zatajania pewnych informacji przed rodzicami adopcyjnymi, bo o ile pewnie coś takiego ma miejsce, to myślę, że raczej rzadko, a z pewnością taka praktyka nie ma najmniejszego sensu.
UsuńJednak jeżeli chodzi o wiedzę na temat rodziców biologicznych, to ośrodki adopcyjne wiedzą tylko tyle, ile przekaże im opieka społeczna i PCPR (ten poza informacjami uzyskanymi bezpośrednio od rodziców biologicznych, posiada też informacje od rodziny zastępczej). Domy dziecka raczej nie wdają się w dłuższe dyskusje z rodzicami biologicznymi odwiedzającymi swoje dzieci, a rodzice zastępczy często wcale nie mają z nimi kontaktu. Tak więc cała ta wiedza, nie dość, że jest niekompletna, to jeszcze jest stosunkowo ogólna.
Rodziców adopcyjnych interesuje głównie historia medyczna i stan zdrowia dziecka. W tym kontekście oczywiście ważne są informacje o tym, jak mama „prowadziła się” w czasie ciąży, czy nie istnieją jakieś obciążenia chorobami psychicznymi itd. Ważna byłaby też informacja o powtarzających się w rodzinie chorobach, ale (o ile mi wiadomo), nikt takiego wywiadu z rodzicami biologicznymi nie przeprowadza.
Pisząc o braku zainteresowania rodziną biologiczną, miałem na myśli informacje… powiedzmy, drugiego sortu. Coś czego rodzice biologiczni nie powiedzą pani z opieki społecznej, ani koordynatorowi z ramienia PCPR-u. Jednak przychodząc w odwiedziny do dziecka w naszym domu, bardzo często potrafią się otworzyć. Pogotowie rodzinne jest specyficzną rodziną zastępczą, głównie dlatego, że dzieci przebywają u nas krótko, a rodzice biologiczni jeszcze się starają. Przychodzą w odwiedziny do dziecka i opowiadają. A ponieważ Majka swoim gadulstwem potrafi stworzyć ku temu sprzyjający nastrój, wiemy często sporo o rodzinie dziecka – również tej dalszej. W kontekście tego co napisałem o genach, wydaje mi się, że mogłoby to mieć dużą wartość dla rodziców adopcyjnych. Weźmy choćby pod uwagę wygląd rodziców. O ile kwestia urody może tylko zaspokoić ciekawość, o tyle fakt czy ktoś ma znaczną nadwagę lub niedowagę, może już być jakąś sugestią w kwestii dbania o dietę dziecka. Rodzice biologiczni, a także dalsza rodzina, mogą mieć pewne zdolności (np. muzyczne, artystyczne). Mogą też być wyjątkowo uzdolnieni w... kradzieżach, rozbojach, manipulowaniu innymi, lub są tylko nieporadni życiowo. Mogą być tylko „czarnymi owcami” w rodzinie, albo mieć „dwie lewe ręce” do pracy od pokoleń. Mogą mieć skłonności do uzależnień, albo tylko któryś z rodziców nie poradził sobie z własnym losem. Mogą być inteligentni albo … nie. Mogą … albo nie mogą. Dla mnie te informacje, jako potencjalnego rodzica adopcyjnego byłyby bardzo ważne. Wprawdzie Majka nie pytana, sama o wszystkim opowiada, to jednak nie widzę w tym momencie jakiegoś specjalnego zainteresowania. Nikt nigdy nie zapytał, jak wyglądają rodzice biologiczni, w jaki sposób się wypowiadają, co potrafią robić, jakie mają plany, co robią ich rodzice, rodzeństwo. Z kolei rodzice zastępczy, do których odchodzą nasze dzieci, pytają o ich zachowania, chociaż może bardziej wynika to z faktu, że pewnie też będą mieli z nimi kontakt.
Często się zdarza, że również w późniejszym okresie (gdy dziecko już u nas nie przebywa), wiemy o tym co dzieje się w rodzinie biologicznej. Bywa, że sami rodzice biologiczni (w zasadzie tylko mamy) do nas dzwonią. To co robią ze swoim życiem, dla mnie byłoby cenną informacją. Jakiś czas temu (zupełnie niechcący) podzieliliśmy się taką wiedzą z rodzicami adopcyjnymi (po ponad rocznym pobycie dziecka u nich) – okazało się to dużym nietaktem.
Rodzice adopcyjni nie chcą słuchać o rodzinie biologicznej dziecka, chcą o niej jak najszybciej zapomnieć. Takie są moje doświadczenia, chociaż chciałbym, aby okazało się, że nie mam racji.
Z mojego punktu widzenia należałoby tu rozgraniczyć okres przed i po adopcji. Na początku procedury, w czasie poznawania dziecka, ważne są chyba wszystkie detale. Chciałabym wiedzieć, czy np. tak jak piszesz rodzice biologiczni są otyli, mają poważne wady wzroku albo czy gdzieś pracują. Natomiast im więcej czasu upłynie od adopcji, tym mniej takie informacje są pożądane - a zwłaszcza o tym, co RB robią ze swoim życiem. Wyobraź sobie, jak musi się czuć mama adopcyjna, która przysposobiła dziecko odebrane np. alkoholikom, po otrzymaniu komunikatu, że RB z powodzeniem zakończyli leczenie, mają pracę i właściwie, gdyby nie fakt adopcji, mogliby odzyskać swoje dziecko i stworzyć mu normalny dom. Oczywiście wiem, że prawnie nie jest to (chyba na szczęście) możliwe, ale pomyśl, co musi się dziać w głowach i sercach RA. Nie chcę się wypowiadać za innych, natomiast ja miałabym okrutne wyrzuty sumienia, że pośrednio odebrałam dziecko komuś, kto być może mógłby jeszcze o nie walczyć. Jakkolwiek to nie zabrzmi - dla własnego spokoju lepiej jest pozostawić wiedzę o RB na etapie, kiedy nie wykorzystali swojej szansy stworzenia domu dla własnego dziecka.
OdpowiedzUsuńW mojej opinii, rodzice biologiczni mają wystarczająco dużo czasu, aby podjąć kroki w celu odzyskania dziecka. Kiedyś też wydawało mi się, że mogą to być osoby zagubione w życiu, którym wystarczy podać rękę. Coraz mniej w to wierzę. Jeszcze nam się nie zdarzyło, aby jakieś dziecko przebywające w naszym pogotowiu, wróciło do rodziny biologicznej – to też o czymś świadczy. Za to w innych rodzinach zastępczych, bywają sytuacje, gdy sąd podejmuje decyzję o powrocie do mamy, a po kilku miesiącach sytuacja się powtarza.
UsuńOd urodzenia jestem sceptykiem i nigdy nie mówię „nigdy”. Nie wiem więc, czy gdybym sam adoptował dziecko, myślałbym podobnie jak teraz. W każdym razie na tą chwilę, wydaje mi się, że chciałbym mimo wszystko, w pewien sposób monitorować losy rodziców biologicznych mojego adoptowanego dziecka. Wychodzę z założenia, że każda wiedza (niezależnie od tego, czy jest dobra, czy zła) jest lepsza od niewiedzy. Daje mi przynajmniej możliwość przewidywania przyszłości i przygotowania się na różne ewentualności.
Dzisiejsza adopcja dość mocno różni się od tej sprzed kilkunastu lat (nie mówiąc o tej sprzed kilkudziesięciu, gdy dzieci nie były informowane o tym, że zostały adoptowane). Uważasz, że dziecko (za parę lat) nie „wrzuci” nazwiska swoich rodziców do komputera? Ja (na jego miejscu) bym tak zrobił, choćby z czystej ciekawości. Dlatego jako rodzic adopcyjny wolałbym się do tego wcześniej przygotować. Oczywiście może być sytuacja, że rodzice biologiczni „staną na nogi”. Jednak moim zdaniem, nie powinno to być przyczyną wyrzutów sumienia rodziców adopcyjnych, ale raczej powinni się skupić na tym, jak przygotować na to swoje dziecko. Zresztą dotarcie do informacji, że rodzice biologiczni nadal stanowią margines społeczeństwa, też nie będzie dla dziecka łatwe do „przełknięcia”.
A czy łatwo odnaleźć informacje o rodzicach biologicznych?... Bardzo łatwo. Nie wiem z czego to wynika, ale w większości przypadków zamieszczają oni na facebooku informacje, których normalny człowiek by się wstydził. Nawet pod pewnym wpisem jednej z mam biologicznych naszego dziecka, był komentarz jej koleżanki: „sądy to też ludzie, mają dostęp do facebooka”. Czy to zrozumiała?
Lady Makbet. Zgadzam się, że trzeba rozgraniczyć czas przed i w trakcie adopcji od czasu po adopcji. Dlatego postanowiłam przekazywać wszystkie znane mi fakty przed a po, daje już nowym rodzicom czas na cieszenie się ich dzieckiem bez przypominania o tym,że byli jacyś inni rodzice. Oddajemy dzieci małe roczne, dwuletnie więc do momentu zadawania pytań i konieczności skonfrontowania się z przeszłością jest trochę czasu. Niech to będzie czas spokoju,a nie lęków i niepokoju, a często takie uczucia towarzyszą nawet wzmiance o rodzicach biologicznych. Myślę, że może rodzice adopcyjny muszą dorastać do spokojnego myślenia o przeszłości dziecka i jego rodzinie, powoli i razem z dzieckiem. Raz się wyrwałam z takimi rewelacjami nie pytana i wiecej tego nie zrobię, bo widziałam jaki niepokój zasiałam. P.s. I nie o wyrzuty sumienia tu chodziło bo mama nic nie zmieniła w swoim życiu.😕
UsuńA "mama od Facebooka" nie zrozumiała, bo dwa dni później zamieściła "foto-reportaż" z kolejnej super imprezki.
UsuńMaju, zgadzam się z każdym słowem. A co do facebookowych mam... nasłuchałam się już podobnych historii od znajomego, który prowadzi RZ. Może to i dobrze, że takie rzeczy trafiają do Internetu, przynajmniej sądowi łatwiej jest podjąć decyzję o odebraniu praw, jeśli się do tego przymierza.
OdpowiedzUsuńNie zgadzam się z osobami, które twierdzą, że prawdziwą miłość czuje się tylko do biologicznego dziecka. Totalna bzdura! Jak można nie kochać maluszka, którego wychowuje się od najmłodszych lat? Dla mnie to prawdziwa rodzina.
OdpowiedzUsuńByć może, aby to zrozumieć, trzeba najpierw tego doświadczyć.
UsuńSporo osób myśli tak jak napisałaś. Dla nich, dziećmi które nie są "z krwi i kości", można się tylko opiekować.
Też mieliśmy wielokrotnie do czynienia z takimi poglądami.
Nie próbujemy przekonywać, że jest inaczej, bo tego nie da się powiedzieć słowami.
Natomiast widzimy, jak reagują osoby, które z różnych powodów, mają częsty kontakt z naszymi dziećmi zastępczymi. Któraś z naszych córek powiedziała kiedyś - to jest magia, i miała całkowitą rację.