piątek, 21 października 2022

MORTUS

 


Było krótko przed północą, gdy zadzwonił telefon. Po drugiej stronie odezwała się osoba, która przedstawiła się jako kurator sądowy z naszego powiatu. Została wezwana przez policję do interwencji w jednym z mieszkań. Dla dwójki starszych dzieci udało już jej się znaleźć miejsce w placówce. Pozostał tylko „on” – ośmiomiesięczny chłopiec o imieniu Mortus. Był za mały, aby pójść razem z rodzeństwem. Trzeba było znaleźć dla niego rodzinę.

Jesteśmy pogotowiem rodzinnym już ponad dziewięć lat i jak do tej pory jeszcze nie przywieziono nam dziecka w środku nocy. Odnoszę wrażenie, że nasze numery telefonów nie są znane policji, bo do innych znanych nam pogotowi, co jakiś czas ktoś dzwoni. My w dotychczasowej historii mieliśmy zaledwie kilka próśb o przyjęcie interwencyjne. Najczęściej jednak odbijaliśmy piłeczkę – a to byliśmy przepełnieni, a to dzieci były zbyt duże, było ich zbyt wiele na raz, albo pochodziły z innego powiatu. W ostateczności dzieci znajdowały miejsce na tę jedną noc w ośrodku interwencji kryzysowej, który również do tego jest powołany. Tym razem trudno było odmówić. Mieliśmy zaledwie trójkę dzieci pod opieką, sporo miejsc do spania, a do tego chłopiec wiekowo jak ulał pasował do naszego towarzystwa. Na wszelki wypadek skonsultowaliśmy się z naszą koordynatorką, bo pewnie jak mało które pogotowie, możemy do niej dzwonić o każdej porze dnia i nocy.

Można powiedzieć, że była to sytuacja jakich wiele. Jedna z tych, których nie da się liczyć na palcach jednej ręki. Tylko media, gdy czasami opisują przypadek dziecka przebywającego pod opieką pijanej matki, uznają to za temat roku i coś zdumiewającego, zdarzającego się bardzo rzadko. Niestety jest to chleb powszedni pieczy zastępczej i stały element kronik policyjnych.

Jest jednak coś, co akurat tę sytuację wyróżnia spośród wielu podobnych. I niestety raczej w negatywnym znaczeniu.

Szybko okazało się, że chłopiec niestety nie pochodzi z naszego powiatu i rejonizacja nadal ma się całkiem dobrze. Chociaż, jeżeli chodzi o pogotowia rodzinne, to nie jestem tak do końca negatywnie do tej rejonizacji nastawiony. W każdym razie wyszło na to, że tylko pani kurator jest z naszego powiatu, a dziecko mieszka zupełnie gdzie indziej. Na dobrą sprawę nie mam pojęcia dlaczego kuratorka podzieliła się z nami tą wiedzą, bo co nas interesuje gdzie ona mieszka. Być może była bardzo zdesperowana i telefon do Majki był jej ostatnią deską ratunku. Ale pewnie dobrze wiedziała jak to się musi zakończyć – chłopiec ostatecznie zostanie przeniesiony do rodziny ze swojego powiatu. Ku mojemu zdziwieniu, wszystko odbyło się błyskawicznie. Powiat ościenny w ciągu jednego dnia znalazł chętnych rodziców zastępczych. Od tego momentu pałeczkę sztafety przejął sąd. Pracę do wykonania miał bardzo prostą. Wystarczyło napisać pismo, w którym dokonano by zmiany zabezpieczenia z jednej rodziny na drugą, podpisać je i wysłać do adresatów. Wydawało się, że skoro w ciągu jednego dnia dostaliśmy decyzję o umieszczeniu chłopca u nas, to również w ciągu jednego dnia będzie decyzja o jego przeniesieniu. Nie będę już tłumaczył, że ze względu na dobro chłopca, czas miał niemałe znaczenie. Minął jednak dzień, potem drugi, trzeci. Rozpoczęło się wydzwanianie do sądu przez rozmaite osoby, gdyż każdemu zależało, aby sprawę szybko zamknąć. Sąd pochylał się nad trudną sytuacją i za każdym razem odpowiadał: „dzisiaj, najdalej jutro”. To pochylanie się trwało równo trzynaście dni. Mortus odszedł do podobnej rodziny jaką jesteśmy my – pogotowia rodzinnego. Tyle, że z jego powiatu. Ale żeby było jeszcze ciekawiej, okazało się, że już jakiś czas temu była wydana przez sąd decyzja o umieszczeniu chłopca w rodzinnej pieczy zastępczej. Raczej na stałe, gdyż stopień demoralizacji rodziców nie dawał większych szans na wyjście z dołka. Nie wiemy dlaczego Mortus wciąż tkwił w domu rodzinnym. Być może nie było chętnych, a może szukano rodziców dla całej trójki w myśl idei nierozdzielania rodzeństw. Skończyło się jak skończyło, chociaż chłopiec od kilku tygodni (a może i miesięcy, bo nie mamy takiej wiedzy) mógł być w rodzinie, z której nigdy i nigdzie nie byłby przenoszony. W obecnym domu też pewnie długo miejsca nie zagrzeje. Oby... bo rekord przebywania dziecka w tym pogotowiu, to aż sześć lat. Wydaje się niemożliwe.

Opiszę jeszcze jak wyglądał pobyt Mortusa w naszej rodzinie.

Chłopiec przywitał nas z uśmiechem na twarzy. Gdy Majka wypełniała niezbędne dokumenty z panią kurator, siedział u mnie na kolanach i był żywo zainteresowany wszystkim co działo się dookoła. Najgorsze było to, że zupełnie nic o nim nie wiedzieliśmy. Nie znaliśmy jego zwyczajów, ani nawet czym jest karmiony. Nie miał z sobą torby z najpotrzebniejszymi rzeczami, za to jakimś dziwnym trafem przywiózł książeczkę zdrowia. Tyle, że była ona dziewicza. Poza wpisami ze szpitala położniczego, nie było w niej nic.
Stwierdziliśmy, że najprawdopodobniej przed snem pije jakieś mleko, a skoro pora była bardzo późna, to najwyższy czas pójść spać. Majka powiedziała do mnie: „Połóż go w łóżeczku Einsteina” (chłopca, którego niby nie ma, a niby jeszcze jest – ale o tym innym razem). Tak też zrobiłem. No i zupełnie przez przypadek spędziłem z Mortusem pierwszą noc w jego nowym domu. Zazwyczaj bierze to na siebie Majka, a ja ogarniam maluchy, które są mi już dobrze znane. Do tego dla większości dzieci, ciocia jest dużo łatwiej przyswajalna niż wujek. Przynajmniej na tym początkowym etapie.
Stało się tak po raz drugi w mojej historii. Pierwszy raz podobna sytuacja miała miejsce gdy przyszła do nas Shirley. Gdy wkładałem ją do łóżeczka, ta natychmiast z niego wyskakiwała głową w dół. Pozostałem więc z nią na całą noc, aby nie zrobiła sobie krzywdy. Mortus aż tak rozwinięty jeszcze nie był, ale gdy kładłem go na plecach i podawałem butelkę z mlekiem, to natychmiast wstawał i krzyczał na całe gardło. Po kilku nieudanych próbach postanowiłem położyć się na łóżku obok i wziąć go do siebie. Naiwnie myślałem, że będzie chciał się przytulić i szybko zaśnie. Niestety nic z tego nie wychodziło. Mleka pić nie chciał, za to telepał się po całym łóżku, co chwilę pokrzykując. Nie mogąc zasnąć, zastanawiałem się co on może czuć. Niestety dochodziłem do smutnych konkluzji. Gdyby mnie ktoś brutalnie wyrwał z łóżka Majki i wsadził pod kołdrę z jakimś obcym facetem wciskającym w usta butelkę z ohydnym mlekiem – też nie byłbym zachwycony. Być może chłopiec miał w zwyczaju zasypiać w objęciach mamy. Ostatecznie, jaka by ona nie była, to mimo wszystko była. Z jego perspektywy zapewne miła, ważna i jedyna. Chłopiec zasnął dopiero nad ranem, gdy Omen z Dagonem zaczęli budzić się do przedszkola.
Kolejne dni odkrywały przed nami coraz więcej zachowań Mortusa, co pozwalało nam tworzyć swego rodzaju emocjonalną konstrukcję chłopca. Mleko, które podaliśmy mu pierwszej nocy jednak mu smakowało. Co więcej, było jedynym jedzeniem, które chłopiec akceptował. Odrzucał wszystkie inne potrawy należące do podstawowej diety ośmiomiesięcznego niemowlaka. Zupełnie nie był zainteresowany obiadkami (o różnej konsystencji), kaszką, bananem, arbuzem, rozgniecionymi ziemniakami, czy chlebem. Nawet chrupki kukurydziane traktował jak zabawkę – brał je do buzi, ale dziwił się gdy zaczynały się lepić i je wyrzucał. Jedynym alternatywnym i chętnie zjadanym pokarmem był mus owocowy. Ale tylko wyciskany z tubki wprost do buzi. Podany na łyżeczce był odtrącany.
Ciekawe też były inne nawyki żywieniowe. Chłopiec jadł nie rzadziej niż co trzy godziny. Zachowywał się w tym względzie prawie jak noworodek. Już nawet czteromiesięczna Kori potrafi w nocy zrobić sobie sześcio, a nawet ośmiogodzinną przerwę. Mortusowi było wszystko jedno czy był dzień, czy była noc. Co trzy godziny miał okres aktywności i musiał się najeść. Nie wiem, czy w przypadku tak małego dziecka można mówić o jedzeniu kompulsywnym, ale chłopiec jakby chciał najadać się na zapas. Jakby nie chciał dopuścić do tego, aby choć przez chwilę być głodnym (a w zasadzie nie być sytym). Być może wynikało to z jego dotychczasowych doświadczeń, gdyż podobno wiele razy przez dłuższy czas nie dostawał nic do jedzenia.
Mortus spał tylko na brzuchu i nawet w tej pozycji pił mleko z butelki. Dziwnie wykręcał głowę i jakoś udawało mu się wysączyć każdą kroplę. Dlatego pierwszej nocy tak bardzo sprzeciwiał się, gdy kładłem go na plecach.
W ciągu dnia nie było źle. Chłopiec po każdym przebudzeniu domagał się butelki z mlekiem (którą tym razem wypijał leżąc na plecach) i przez mniej więcej dwie godziny był pogodny. A nawet samowystarczalny, bo jakoś nie przepadał za braniem go na kolana i przytulaniem. Chodził na czworaka po całym pokoju, bawił się leżącymi na podłodze zabawkami i próbował ściągać wszystko co było w jego zasięgu, stając na dwóch nogach. Pod tym względem był niesamowity. Aby dojść do upatrzonego przedmiotu, potrafił zrobić kilka kroków wzdłuż stołu, albo tapczanu.

Najgorsze były noce. Licząc, że każda kolejna będzie tą ostatnią, nie chcieliśmy chłopcu co chwilę czegoś zmieniać. Spał zatem razem ze mną w jednym łóżku, podobnie jak pierwszej nocy. Raz było lepiej, raz gorzej. Najczęściej gorzej. Zdarzały się noce, gdy Mortus pomiędzy jedzeniem (co te trzy godziny) wcale nie zasypiał, tylko chodził po łóżku. Czasami przy tym marudził, a czasami robił to zupełnie bezdźwięcznie. Nawet się zastanawiałem, czy nie jest to działanie we śnie. To chodzenie było czymś pomiędzy pełzaniem, a czworakowaniem. Chłopiec przypominał samochodzik z wesołego miasteczka. Odbijał się od ściany, ramy łóżka, albo ode mnie i zmieniał kierunek ruchu. Najgorsze były chwile, gdy wdrapywał się na mnie i gdy był już przy samym uchu, zaczynał krzyczeć. Czasami z radości, a czasami z wściekłości. Tak czy inaczej wyrywał mnie brutalnie z półsnu co kilka minut.

Dałem za wygraną na trzy dni przed odejściem Mortusa. Obudziłem Majkę w środku nocy i powiedziałem: „zamieniamy się”. Widząc desperata, nie śmiała odmówić. Spędziłem więc noc w pokoju Kori i po raz pierwszy od ponad tygodnia się wyspałem. Majka też, bo okazało się, że nagle wszystko się zmieniło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Może nie do końca wszystko, bo częstotliwość jedzenia została bez zmian. Jednak od tej pory, między posiłkami chłopiec „spał jak niemowlę”. Być może, przez tych pierwszych dziesięć dni, usilnie chciał mi powiedzieć, że woli tą panią, którą widuje za dnia.

Na przyszłość będę już mądrzejszy.


3 komentarze:

  1. Haha! Pamiętam jak jechałam samochodem w góry z siostrzenica...ok roku. Żeby jej było dobrze włączyliśmy ogrzewanie. Zdjęliśmy kombinezon ( była zima)...mała nie chciała spać. Za to była wściekła. Szczypała i drapała mnie. Byłam podrapana do krwi i..też już wściekła. ...po kilku godzinach stanęliśmy. Nie wiedząc co zrobić wzięliśmy dziecko na dwór. Założyliśmy kombinezon.... ruszyliśmy... minutę później spała. Chodziło o kombinezon. On zawsze był. A teraz nie. I nie dało się spać....

    OdpowiedzUsuń
  2. Akurat dziś weszłam, żeby zerknąć czy się coś pojawiło, a tu taka niespodzianka!

    OdpowiedzUsuń
  3. popłakałam się! Popłakałam się, bo wyobraziłam sobie Ciebie, brutalnie wyrwanego z objęć Majki , w objęciach obcego faceta, zarośniętego jak grizzli, który wciska ci ohydne mleko do ust. Rżę jak koń!

    OdpowiedzUsuń