czwartek, 15 września 2022

--- Deja vu

Ostatni opis Mirabelki odbił się echem w postaci pytania pewnej osoby, które w skrócie brzmiało tak: „Jak rozmawiać z ośrodkiem adopcyjnym optującym za szybkim przekazaniem dziecka rodzinie adopcyjnej – po dwóch spotkaniach, w myśl tezy, że przecież ono potrzebuje matki”.

Moja pierwsza myśl była taka, że już gdzieś padło podobne pytanie i nawet wziąłem udział w dyskusji. Ale gdzie? Na blogu nic nie znalazłem. W innych miejscach, w których czasami coś piszę – też nic.
W takich sytuacjach zaczynam rozważania od początku. Co wiem na temat procesu przekazania dziecka rodzinie adopcyjnej? Czy jest to gdzieś opisane w literaturze? Jakieś złote myśli, sugestie autorytetów?
Majka, rzuć jakimś tytułem, opracowaniem, czymkolwiek – powiedziałem. Znowu nic.

Na przestrzeni lat wypracowaliśmy sobie z Majką pewien schemat przekazywania dzieci innym rodzinom – rozmawiając z psychologami, innymi rodzinami, obserwując dzieci, które od nas odchodzą.

Co jednak odpowiedzieć komuś, kto zadaje takie pytanie? Przecież nie powoła się w rozmowie z ośrodkiem adopcyjnym na blog Pikusia.

Za chwilę załączę moją odpowiedź, chociaż zupełnie mnie ona nie satysfakcjonuje. Będzie też ciąg dalszy tego wpisu w przyszłym tygodniu. Za kilka dni spotkam się z osobami mającymi dużo większą wiedzę niż ja, a nawet niż Majka. Takimi, którzy jak nawet czegoś nie wiedzą, to wiedzą gdzie szukać. I jak powiedzą, że czegoś nie ma, to tego nie ma.

Ale zakładam, że w tym przypadku jednak jest. Nie chodzi przecież tylko o podręczniki, czy beletrystykę. Czasami wystarczy praca naukowa, konspekt do wykładu – cokolwiek.
Wrzucam ten wpis, bo może ktoś może pomóc. Jak rozmawiać z ośrodkami adopcyjnymi, które wciąż promują metodę „ostrego cięcia”?

Dołożę jeszcze kilka zdań na  wydaje mi się  zbliżony temat. Niedawno odwiedziły nas dzieci, których nie widzieliśmy kilka lat. Dzieci, które doskonale wiedzą, że istnieje ciocia Majka i wujek Pikuś, które pamiętają Furię (niestety już nieżyjącą), a nawet żółtą Pandę (będącą wciąż na chodzie). Gdyby ktoś mnie zapytał, czy mamy z nimi kontakt, to natychmiast odpowiedziałbym, że „tak”. Tyle, że jest to kontakt... powiedziałbym – na miarę obecnego wieku. Media społecznościowe, rozmowy telefoniczne i niewiele więcej. Po adopcji Majka była w nowym domu dzieci trzy razy, ja raz. Było też jedno spotkanie w naszym domu.
Od tego czasu umawialiśmy się kilka razy, ale zawsze komuś coś wypadało. W końcu się udało. No i zadziało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Okazało się, że dzieci wyparły ze swojej świadomości fakt, że są adoptowane. A przecież odchodząc od nas, były już na tyle duże, że powinny pamiętać. Do tego rodzice nigdy nie ukrywali faktu adopcji i na każde zadawane pytania odpowiadali zgodnie z prawdą.

   – Czy ja też byłam kiedyś u ciebie w brzuszku?
   – Nie, ty byłaś zawsze w moim serduszku.

Proste pytanie, prosta odpowiedź. Prawdziwa i dość typowa wymiana zdań przy każdej adopcji. Podobnie jak pytania o rozmaite szczegóły z życia i porównywanie siebie do innych dzieci.

Gdy czasami rodzice adopcyjni zadają mi pytanie, czy powinni wciąż nawiązywać do adopcji, skoro dziecko nie jest zainteresowane – odpowiadam, że niekoniecznie. Bo przecież przyjdzie kiedyś czas, gdy przeszłość stanie się ważna. Przyjdzie czas na zadawanie pytań o życie przed adopcją. Pewnie tak, ale pod warunkiem, że dziecko będzie miało tego świadomość.
Nie wiem co tym razem spowodowało ponowne zaistnienie w świadomości dzieci faktu adopcji. Może to, że zobaczyły swoje zdjęcia wiszące na ścianie, wśród czterdziestu innych zdjęć dzieci, których zupełnie nie znały. Może rozmowy o naszych aktualnych dzieciach i tym co robimy. Może zapamiętany w podświadomości dom, pokoje, meble. A może coś zupełnie innego, albo wszystko razem wzięte.
Rozmawialiśmy później z rodzicami i okazało się, że odkrycie faktu, że "urodziła mnie inna mama", na szczęście nie było dla dzieci szokiem. Być może ta wiedza cały czas w nich tkwiła, tylko została przykryta kurzem czasu.
Co by jednak było, gdyby to odkrycie nastąpiło w okresie dojrzewania? Może jednak przypominać dzieciom co jakiś czas, że są adoptowane, nawet jeżeli nie wykazują zainteresowania? Nie potrafię odpowiedzieć na te pytania.

Na koniec moja odpowiedź na postawione na wstępie pytanie. Może ktoś potrafi coś do tego dodać. Albo zaprzeczyć.

Niestety nie znam książek, w których zostałby opisany prawidłowy sposób przekazania dziecka rodzinie adopcyjnej. Nawet zaryzykowałbym stwierdzenie, że w literaturze polskojęzycznej temat ten nie jest poruszany. Pytaliśmy już wielokrotnie różnych psychologów, dlaczego na szkoleniach dla rodzin adopcyjnych, a nawet zastępczych, o tym się nie mówi. Dlaczego niestety wciąż w wielu ośrodkach adopcyjnych proponuje się szybkie przejście do nowej rodziny, na zasadzie „ostrego cięcia”. Odpowiedź była zawsze taka sama – nie ma takiej woli rodzin zastępczych, nie ma wsparcia w przepisach prawa, a rodzice adopcyjni chcą mieć dziecko w domu jak najszybciej i sugestia, aby znalazło się u nich po dwóch-trzech spotkaniach, bardzo im pasuje. Obserwując znane mi pogotowia rodzinne, niestety muszę się z tym zgodzić. Kilkanaście spotkań z rodzicami adopcyjnymi, odwiedzanie dziecka w jego domu już po adopcji, a nawet przyjmowanie w swoim domu, większość rodziców zastępczych przerasta. Do tego pozostawianie dziecka z rodzicami adopcyjnymi bez nadzoru rodziców zastępczych, pozwalanie na zabieranie go na wycieczki i do nowego domu – nie wspominając o nocowaniu w przyszłym domu – są wręcz sprzeczne z prawem. Jeżeli coś wydarzyłoby się pod nieobecność rodzica zastępczego, to niestety on za to odpowiada. Dlatego też nie jest najczęściej zainteresowany takim sposobem odejścia dziecka do nowej rodziny. Pracownicy ośrodków adopcyjnych o tym wiedzą, więc jaki sens jest w opowiadaniu o ideałach, skoro mają one małe szanse na realizację.

Jednak każdy psycholog, mający jako takie doświadczenie w pracy z dziećmi z pieczy zastępczej, nie ma wątpliwości, że odejście do nowej rodziny powinno być procesem rozłożonym w czasie. Chociaż nie ma reguły. Jednym dzieciom wystarczą dwa-trzy tygodnie spotkań, innym mogą nie wystarczyć dwa-trzy miesiące. Generalnie można przyjąć, że im dziecko młodsze, tym ten czas może być krótszy.
Gdy patrzę na historię naszego pogotowia rodzinnego, to raz postąpiliśmy źle, pozwalając odejść dziecku po trzech spotkaniach. Było to dawno temu, ale ten raz mści się do teraz. Cały czas pokutuje jakiś niewypowiedziany i nieuświadomiony lęk przed porzuceniem, skutkujący nawet trudnościami w nawiązywaniu głębszych relacji z rówieśnikami.
My od kilku lat staramy się przekazywać dzieci nowym rodzicom na zasadach, które udało nam się wypracować na podstawie rozmów z wieloma psychologami i praktykami pieczy zastępczej. Najpierw rodzice przychodzą do naszego domu i spotykają się z dzieckiem przy naszej obecności i innych mieszkających z nami dzieci (2-3 razy). Później mają miejsce spacery. Najpierw krótsze, potem dłuższe. Najpierw w towarzystwie naszych innych dzieci (czasami również z nami), a potem już sam na sam. Ten czas bycia tylko z dzieckiem stopniowo się wydłuża, a serwowane przez rodziców atrakcje w dużej mierze zależą od wieku dziecka. Na pewnym etapie Majka jedzie z dzieckiem do nowego domu. Niejako je wprowadza, pokazując że lubimy się z rodzicami. Od tego momentu, czas spędzany w nowym domu jest coraz dłuższy. W którymś momencie rodzice przyjeżdżają rano i odwożą dziecko na kolację. Nastaje też w końcu ten dzień, w którym dziecko zostaje na noc. Niektórzy rodzice bardzo się tego obawiają. Wydaje im się, że jest to jakiś przełom, po którym nie może już do nas wracać, bo miesza mu się w głowie. Owszem jest to przełom, ale nikomu nic się nie miesza. Jest to etap, gdy dziecko ma podwójny komplet ważnych dla siebie osób i czas spędzany w obu domach jest znaczący. Starsze dzieci często mówią, że chciałyby, abyśmy wszyscy zamieszkali razem. Po odejściu na stałe (po decyzji sądu o powierzeniu pieczy), też staramy się szybko pojechać w odwiedziny. Najlepiej już po dwóch, trzech dniach – czasami po tygodniu. Potem to jeszcze powtarzamy w miarę potrzeby. Rodzice przyjeżdżają też z dzieckiem do nas kilka razy na przestrzeni paru miesięcy. Nic nikomu się nie miesza, nie pojawia się rozpacz, czy chęć powrotu. Dziecko widzi, że wciąż istniejemy i jest ono dla nas ważne.
Tym sposobem pożegnaliśmy już kilkadziesiąt dzieci. W różnym wieku, z różnym czasem spędzonym w naszej rodzinie. Odnoszę wrażenie, że traumę związaną z rozstaniem (bo na pewno jakaś jest) można zmniejszyć do minimum nawet w przypadku dzieci starszych i będących w silnej relacji z nami. Ważna jest szczerość i odpowiednio wcześnie rozpoczęte rozmowy. Nie można dzieci oszukiwać i obiecywać im czegoś, co nigdy nie będzie miało miejsca.
Rozmowy z ośrodkami adopcyjnymi i rodzicami przekonanymi o konieczności szybkiego przejścia do nowej rodziny (bo przecież ich zdaniem dziecko tylko na to czeka) trzeba oprzeć na ogólnej teorii przywiązania. Przynajmniej dla psychologów z ośrodków, Bowlby nie powinien być postacią nieznaną. Bo tak naprawdę kim jest mama? Moim zdaniem, ani nie osobą mającą tylko takie same geny, ani wskazaną przez tego, czy innego sędziego. Mamą jest ktoś, z kim dziecko weszło w bardzo silne relacje emocjonalne. Osoba, którą z dzieckiem łączą więzi, a niekoniecznie więzy krwi. W czasie przebywania dziecka w pieczy zastępczej, mamą jest matka zastępcza – czy się to komuś podoba, czy nie. Szybkie zabranie dziecka do nowej rodziny jest zwyczajnym wyrwaniem z domowego ogniska, które zacznie się mścić prędzej, albo później. Mama adopcyjna jest najwyżej wyczekiwaną mamą w sensie świadomościowym. W sensie emocjonalnym jest obcą kobietą. Aby to się zmieniło, potrzeba czasu.
Książki o adopcji, które miałem okazję przeczytać, albo chociaż pobieżnie przejrzeć, głównie skupiają się na jawności adopcji oraz szacunku do korzeni i historii dziecka. Tyle, że z tej historii często wykreślany jest etap pobytu w rodzinie zastępczej, czy placówce. Albo przynajmniej marginalizowany – moim zdaniem niesłusznie.


22.09.2022 – aktualizacja

Niestety jest tak jak napisałem kilka dni temu. Nie istnieją opracowania naukowe dotyczące procesu przejścia z jednej rodziny do drugiej. O ile zrozumiałem, trudno jest określić metody badawcze, czyli wypracować jakieś procedury pozwalające zmierzyć się z tym tematem w nieco inny sposób niż poprzez odwołanie się do uczuć, emocji, sfery zarezerwowanej dla konkretnej osoby – dziecka.

Wszystko bazuje na teorii przywiązania. Podam pewien przykład, który usłyszałem (mając nadzieję, że nie przekraczam żadnych granic):

Wyobraź sobie, że jesteś w związku z jakąś osobą (powiedzmy mężem) i rano czytasz informację zapisaną na serwetce: „Wyjeżdżam do Australii. Nigdy już się nie zobaczymy. Nasz związek jest skończony”.

Jeszcze się z tego nie otrząsnęłaś, a właśnie ktoś puka do twoich drzwi - „Cześć, jestem twoim nowym partnerem. Od teraz będziesz się budzić i zasypiać przy mnie. Ze mną będziesz spędzać wakacje. Ze mną będziesz...”

To taka krótka odpowiedź dla pań, które pracują już 5, albo 16 lat w ośrodku adopcyjnym i wiedzą lepiej.  



7 komentarzy:

  1. Też uważam, że przejście z rodziny zastępczej do adopcyjnej powinno być rozłożone w czasie i że jest to proces, zwłaszcza, gdy dziecko spędziło dużo czasu w rodzinie zastępczej, i jeśli ta rodzina jest jedyną, którą pamięta.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Jeżeli coś wydarzyłoby się pod nieobecność rodzica zastępczego, to niestety on za to odpowiada". Możesz to rozwinąć? Bo próbuję sobie to wyobrazić i nie bardzo mi wychodzi. możesz coś wiecej?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo wyobrażam sobie, że jestem rodzicem, odpowiedzialnym za dziecko. I zostawiam dziecko niani, kuzynce, cioci. I ta niania/kuzynka/ciocia nie dopilnują dziecka, albo mu po prostu coś zrobią. Wówczas one odpowiadają, nie ty. A przecież ty jesteś rodzicem. Pytanie, czy zostawiłeś dziecko pod opieką odpowiedzialnej osoby, czy nie. Ale niekoniecznie osoba ta ma musi mieć z tobą spisaną umowę. Kombinuję, o co mogłoby chodzić.

      Usuń
    2. Odpowiedzialność rodzica zastępczego jest określona w umowie z PCPR-em. Być może zapis ten różnie brzmi w różnych powiatach, ale znane nam przykłady pozwalają przypuszczać, że wszędzie jest bardzo podobnie. U nas jest tak:
      „Rodzina zastępcza zawodowa pełniąca funkcję pogotowia rodzinnego zobowiązana jest sprawować opiekę nad powierzonymi dziećmi osobiście z wyjątkiem przypadków przewidzianych w umowie lub ustawie o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej.”
      czyli „... w przypadkach wskazanych w ustawie (w szczególności w razie choroby lub problemów z powierzonymi dziećmi) może korzystać, na swój wniosek zatwierdzony przez PCPR, z pomocy wolontariuszy, rodziny pomocowej, osoby do pomocy przy sprawowaniu opieki nad dziećmi przy pracach gospodarskich.”
      Zatem pozwolenie rodzicom adopcyjnym na zabranie dziecka do swojego domu jest złamaniem warunków umowy. Z punktu widzenia prawa karnego być może rodzinie zastępczej niewiele grozi, ale z pewnością byłoby wystarczającym powodem do zerwania umowy i rozwiązania rodziny zastępczej. Zapis taki przeraża nie tylko wiele rodzin zastępczych, ale zdarzali nam się również rodzice adopcyjni, którzy nie chcieli zabrać dziecka do swojego domu bez decyzji sądu o powierzeniu pieczy.

      Usuń
    3. Ja jako Ra też się bałam , ale cóż. można żyć z lękiem tę chwilę ;) inna bajka jest taka , że u nas OA bardzo odradzał nocowanki dziecka przed pieczą. Ja w tym widzę sens taki, że kiedy już przywiozłam dziecko na zawsze do domu , takie które znało nas już jakiś czas, w domu bywało nie na noc, to mogłam powiedzieć, że to już na zawsze. I nie miałam za chwilę odwożąc do rz itp. Mi się to też nie składało i nadal optuję za takim rozwiązaniem.nie mówię o niemowlętach, bo o nich nie wiem nic :)

      Usuń
  3. Rozumiem, Pikuś. Czyli ujawnienie faktu niewywiązania się z umowy może skutkować rozwiązaniem umowy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czekałem trochę z odpowiedzią, bo chciałem ją wykorzystać. Zwyczajnie – nowy komentarz spowoduje, że ktoś jeszcze zajrzy.
      Uzupełniłem post. Dodałem kilka zdań.
      Jeżeli chodzi o obawy rodzin zastępczych dotyczące przekraczania warunków umowy, to myślę, że wszędzie jest tak jak u nas. Jesteśmy rodziną i nikogo nie interesuje co robimy, dopóki coś się nie wydarzy. Możemy zatem powierzać dziecko pod opiekę jego przyszłych rodziców adopcyjnych. Możemy być taką samą rodziną jak każda inna. Ale gdy coś się zdarzy, to możemy liczyć tylko na siebie – i najwyżej na dobrą dotychczasową opinię o wzajemnej współpracy.
      Dużo jest słów „możemy”. Nie każdy jest gotów wziąć na siebie odpowiedzialność.

      Usuń