Opiszę sytuacje, które pojawiają
się zawsze. Tym razem wybrzmiały w szczególny sposób, ponieważ w
krótkim czasie mieliśmy kilka odejść dzieci do nowych rodzin.
Już po drugim, trzecim spotkaniu z
rodzicami adopcyjnymi, każde z dzieci się zmienia. Ja mógłbym
powiedzieć, że na gorsze. Psycholog zapewne powiedziałby, że na
lepsze. A patrząc na wszystko bez zbędnej ideologii i emocji,
pewnie należałoby stwierdzić tylko tyle, że się zmienia.
Właśnie jesteśmy na etapie, gdy
Mopik wciąż chodzi za nami krzycząc: „Apa, apa, apa”.
Dokładnie tak samo robiła Mirabelka miesiąc temu i Blanka cztery
miesiące temu. Cóż, chwilowo ulegamy tym prośbom, chociaż
noszenie dzieci na rękach nie jest normą w naszej rodzinie.
Przyczyn jest kilka. Do mniej ważnych zaliczyłbym zbytnie
obciążanie kręgosłupa. Gdybyśmy mieli nosić na rękach
wszystkie maluchy, to po dziewięciu latach takiego dźwigania,
pewnie bylibyśmy stałymi klientami ortopedy.
Maluchy są noszone przez nas przez
kilka pierwszych miesięcy ich życia. Jest to okres, w którym
zaspokajamy jedną z najważniejszych potrzeb dziecka – tulenie,
kołysanie, bezpośrednią bliskość. Gdy dziecko zaczyna
interesować się otoczeniem, noszenie na rękach staje się rzadsze,
a w momencie kiedy potrafi się przemieszczać, jest ono już tylko
przez nas przenoszone. Potrzebę bliskości zaspokaja wspólną
zabawą, wdrapywaniem się na kolana, przytulaniem się. Wiecznie żywym obrazkiem w mojej pamięci jest Majka siedząca na podłodze z wiszącymi na niej winogronkami.
W każdym razie, w pewien sposób zmuszamy dziecko, aby samo zadbało
o swoją potrzebę, co w naturalny sposób wymusza rozwój. Chęć bycia noszonym na rękach ewoluuje zatem w inne formy
zaspokajania potrzeby bliskości i jeszcze nie zauważyliśmy, aby
któreś z naszych dzieci nie chciało poddać się temu – wydaje
się naturalnemu – procesowi.
Zastanawiałem się już kiedyś,
jakie mechanizmy zaczynają działać w momencie pojawienia się
rodziców adopcyjnych. Czy jednak odradzają się w dziecku stłumione
wcześniej potrzeby (co podważałoby wszystko co napisałem
powyżej), czy być może mamy do czynienia z potrzebami rodziców. W
większości przypadków nie mieli oni nigdy innych dzieci. Kto wie,
czy noszenie na rękach nawet dużego dziecka, albo spanie z nim w
jednym łóżku, nie jest namiastką tego, co nigdy się nie
wydarzyło, tęsknotą za czymś, co jest udziałem większości
innych ludzi.
Znane nam psycholożki zalecają tego
rodzaju formy nawiązywania więzi i powroty do minionych zachowań,
a dzieci oczywiście w to idą. Czteroletnia Ziuta (dziewczynka,
która odeszła z naszej rodziny mniej więcej miesiąc temu),
niedawno poprosiła nowych rodziców o zakładanie pieluchy, a na noc
o butelkę z mlekiem i smoczek. Zdziwieni i zaniepokojeni rodzice
zadzwonili do nas, licząc na jakąś pomoc. Tym razem Majka weszła
w rolę psychologa, bo doskonale wiedziała jaka byłaby jego rada.
„Pozwólcie jej na to. Tak czasami się zdarza.” –
odpowiedziała.
Rzeczywiście bywa, że dzieci chcą
wrócić do tego, czego nigdy nie przeżyły, albo chcą przeżyć
coś ponownie, z kimś kto staje się dla nich ważny.
Ale są też przypadki (chyba
zdecydowana większość), że dzieci nie oczekują od nowych
rodziców niczego więcej. Mają w miarę poukładany świat i
całkiem dobre relacje z dotychczasowymi rodzicami – czyli z nami.
Ten świat jest wystarczająco bezpieczny. Podam przykład Paprotki,
która odeszła z naszej rodziny dokładnie rok temu. Ośrodek
adopcyjny wręcz nalegał, aby rodzice usypiali dziewczynkę do snu -
bo to buduje więzi. Zapewne jest to prawda. Ale dziewczynka lubiła
zasypiać sama, w ciszy i nigdy nie domagała się niczego więcej.
Czy należało to zmieniać, skoro cały pozostały czas spędzała w
towarzystwie mamy? W tej chwili Mopik również sam zasypia, śpi
spokojnie przez całą noc, a o szóstej nad ranem przychodzi do
mojego łóżka. I wtedy jest czas na więzi. Rodzice adopcyjni sami
będą musieli podjąć decyzję, co dalej zrobić z takim przepisem
na życie.
Okres przejścia do nowej rodziny jest
w mojej ocenie czasem, w którym trzeba sobie pozwolić na wiele.
Jest fragmentem życia, w którym przestają obowiązywać
dotychczasowe zasady. Dotyczy to nie tylko odchodzącego dziecka i
jego rodziców, ale również nas i przebywające u nas dzieci. Gdy
Mopik chce „apa”, to oczywiście tego samego życzy sobie
Einstein, a nawet Omen z Dagonem.
Tak samo jest, gdy tą nową rodziną
jesteśmy my. Kiedy na samym początku Einstein domagał się
siedzenia obok mnie na blacie podczas robienia kolacji, to też mu na
to pozwalałem. Nawet w stosunku do obecnych bliźniaków,
ograniczyliśmy początkowo nasze zasady do minimum – zabronione
było tylko to, co niebezpieczne.
Mopik, jak pewnie już pisałem, jest
świetnym piechurem. Potrafi przejść kilka kilometrów przez las,
po rozmaitych wertepach. Jednak, gdy wraca ze spaceru z nowymi
rodzicami, wygląda jak wyszykowany na imprezę urodzinową –
żadnej plamki, brudnych rąk, czy umorusanej buzi. Rodzice nawet nie
zabierają wózka. Przez dwie godziny zapewne przechodzi z jednych
rąk do drugich. A może dla niepoznaki, w trakcie spaceru
przebierają go w ciuchy robocze?
Czas, w którym z naszej rodziny
odchodzi dziecko jest specyficzny. Wszyscy są podekscytowani.
Wszyscy funkcjonujemy na innym poziomie emocji i tolerancji
wzajemnych zachowań. Mopik już doszedł do etapu, w którym
przyszło mu spędzić pierwszą noc w nowym domu. Jeszcze wrócił,
bo jeszcze nie jest gotowy na odejście na zawsze. Pozostali chłopcy
(może poza Einsteinem) wciąż pytali: „Gdzie jest Mopik?”. Dało
nam to dużą przestrzeń do rozmowy – o przyszłości. Od kilku
tygodni funkcjonujemy w jakimś dziwnym trybie wakacyjnym. Każdemu
wolno więcej.
Nie jest to jednak okres, który
dzieci rozpuści, rozpieści, zepsuje – jakkolwiek by to nazwać.
Za dwa, może trzy tygodnie, wrócimy do starych norm funkcjonowania
i nikogo to nie zdziwi. Znowu pojawią się dawne zasady i zabawa w kotka
i myszkę, kto kogo przechytrzy. Zabawa w przekraczanie granic i
testowanie odporności psychicznej rodzica. Staramy się tak nią
pokierować, aby była to zabawa edukująca, socjalizująca,
otwierająca drogę. Omen z Dagonem niedawno zaczęli chodzić do
przedszkola. Nawet jeżeli jest to tylko miesiąc miodowy, to nie
jest źle.
Chociaż dzisiaj przypomniał mi się
Kapsel. Z samego rana usłyszałem kilkadziesiąt identycznych pytań
powtarzających się co kilka minut: „Dokąd jedziemy?”.
Czyli Mopik już na wylocie? To dobrze. A napisz, proszę, więcej o Einsteinie. I miłego urlopu.
OdpowiedzUsuńJak dobrze, że mogę to czytać. Dziękuję, to dodaj sił do zmian i dalszej "walki".
OdpowiedzUsuńDrogi Pikusiu, jestem bardzo ciekawa, co u Was słychać i jednocześnie się martwię, bo mam wrażenie, że powoli opadają Ci witki :-(
OdpowiedzUsuńBeza
Ja też czekam cierpliwie. Nie traćcie siły!
OdpowiedzUsuń