Oglądałem z Majką pewien film. Od
czasu, gdy pożegnaliśmy Ziutę, Helę i Mirabelkę, mamy nawet czas
na przyjemności. Akcja rozgrywała się w sądzie i wypowiadał się
biegły psychiatra na temat poczytalności oskarżonego. Cały jego
wywód został skomentowany przez obrońcę słowami: „Być może
mój aplikant jest idiotą, a być może nie”.
Coraz częściej próbuję zajrzeć w
duszę psychiatry, psychologa, pedagoga, a nawet sędziego i
odpowiedzieć sobie na pytanie: „Co dalej?”. Jak na razie
odpowiedź też jest tylko jedna: „Być może...”.
Omen i Dagon są jakby jednym ciałem.
Wzajemnie się uzupełniają. Jeden je tylko owoce i warzywa, drugi
mięso i kiełbasę. Jeden ma szeroko rozstawione oczy, drugiemu
brakuje rynienki pod nosem. Jeden jest uosobieniem cech
atawistycznych, drugi pieprzonym superego pozbawionym instynktów.
Czy potrafią istnieć niezależnie od siebie?
Prędzej, czy później pojawi się
pytanie: „Co państwo myślą na temat możliwości rozdzielenia
braci?”.
„Rodzeństwo powinno wychowywać się
wspólnie” – jest to fraza wielokrotnie powtarzająca się w
kodeksie rodzinnym i opiekuńczym. Jest też słowo wytrych –
„chyba, że dobro dziecka wymaga innego rozstrzygnięcia”.
Pomiędzy tym jest wyrażenie „być może”, wypowiadane tu i
ówdzie przez rozmaitych specjalistów. Być może mieszkanie w
oddzielnych rodzinach zastępczych będzie dla chłopców
korzystniejsze. Być może będzie to jedyne rozwiązanie, bo nie
znajdzie się rodzina gotowa na przyjęcie bliźniaków w komplecie.
Być może będzie to ratunek przed metą w domu dziecka, albo domu
pomocy społecznej.
Omen, pozbawiony towarzystwa brata
bliźniaka, potrafi współpracować, skupić się, myśleć, a nawet
rozumieć nasze polecenia i oczekiwania. Nie jest błyskotliwy,
chociaż zdarzają się osoby zafascynowane nim. „Czy pani
zauważyła, że on sam się rozebrał i sam ubrał?” –
powiedziała do Majki neurolożka podczas ostatniej wizyty. Mała
rzecz, a cieszy. Pół roku ćwiczeń zwieńczone sukcesem. Dagon
wciąż jeszcze walczy, bezskutecznie wkładając dwie nogi do jednej
nogawki. Po kilku, a bywa że kilkunastu minutach, druga noga
przypadkowo natrafia na drugą dziurę i też jest radość. Z tego,
że się udało, czy z tego, że może dołączyć do bawiącej się
grupy? Zresztą jakie to ma znaczenie. Mamy wspierać mocne strony
Dagona. Właśnie opisałem jedną z nich. Jedną z nielicznych –
chęć.
Wrócę na chwilę do gabinetu
neurologicznego. A właściwie do poczekalni, w której na ścianie
wisi wielki napis: „Proszę nie wchodzić butami na krzesła i
kanapy”. Nasi chłopcy są jedynymi, którzy stosują się do tej
prośby. Wbrew pozorom, wnioski z tego można wyciągnąć bardzo
rozbieżne. Nie tylko w odniesieniu do dzieci. Być może to my –
Majka i ja – mamy zbyt wygórowane ambicje. Może wymagamy od
bliźniaków zbyt wiele. Może powinniśmy sobie odpuścić, zdać
się na los, albo przyjąć do wiadomości, że będziemy mieszkać z
sobą jeszcze wiele miesięcy.
Już się do siebie przyzwyczailiśmy.
Na razie tylko tyle. A może aż tyle i będzie najwyżej gorzej.
Jest mi bardzo trudno przewidzieć przyszłość, bo poza umysłem,
coraz większą rolę będą odgrywać uczucia i emocje. Może być
tak, że zacznie pojawiać się coraz większa rozbieżność w
odbiorze Omena i Dagona.
Ten pierwszy idzie do przodu. Nie ma
znaczenia, że wolno. Z chłopcem można już nawet porozmawiać na
tematy filozoficzne:
– Jak myślisz Omen, lubimy się?
– Lubię misie.
Albo o prozie życia:
– Omen, ten kawałek jest od tych
puzzli, czy od jakich?
– Od jakich.
Nawet to, że chłopiec potrafi rzucić
się na podłogę, walić o nią głową i nogami, i wydzierać się
na całe gardło – nie jest jakoś specjalnie frustrujące.
Zwyczajnie rozpoczął się bunt dwulatka. Dwa lata za późno, ale
świadczy o kolejnym etapie rozwoju.
Dagon stoi w miejscu, przez co, jest
nawet bardziej przewidywalny. Gdy stanie przed koniecznością
dokonania choćby najprostszego wyboru, zawsze jest: „tak”, „nie
chcę”, „ja chcę”, „nie”. Przez kilkanaście minut potrafi
w ten sposób walczyć sam z sobą. Jest ich jakby dwóch w jednym
ciele, a każda z jego osobowości jest nieprzetłumaczalna. Wiem, że
jest mu ciężko i wcale nie jest to jego winą. Nawet nie potrafię
sobie wyobrazić, co musi dziać się w jego głowie. Podobnie jest,
gdy coś do niego mówię. Wysłuchuje mnie, czasami nawet odpowie
„okej”, po czym obraca się na pięcie i dalej robi źle. Nawet
nie wiem, czy mnie nie słyszy, nie rozumie, czy jakaś wyższa siła
każe mu robić to, co robi. Gdy dzieci przy stole dostają po jakimś
smakołyku, Dagon natychmiast wpycha go do buzi, zjada w ciągu kilku
sekund, po czym dopada do innego dziecka krzycząc: „To było
moje”. Prawdopodobnie jest o tym święcie przekonany i nie
pamięta, że swój łakoć już dawno zjadł. Albo wydziera komuś
nie swoje ciastko. Poproszony, aby je oddał – patrząc prosto w
oczy, zgniata je i rozkrusza w pył. Nie potrafi też bawić się w
basenie, jak to robią inne dzieci. Jakieś nieznane lęki i fobie
nie pozwalają mu do niego wejść. W zamian – wylewa z niego wodę,
wsypuje piasek, kamienie, albo wrzuca do niego resztki obiadu.
Podobno dzieci w tym wieku nie potrafią być złośliwe, a każda
aktywność służy zaspokojeniu jakiejś potrzeby. Jakiej w tym
przypadku? Ciekawości, jak wygląda rozkruszone ciastko?
Cały czas się zastanawiam, czy
znajdą się rodzice, którzy będą chcieli spędzić z chłopcami
resztę swojego życia. Zaczynam powtarzać do siebie za Majką: „Nie
mierz innych swoją miarą”. Ale jaką mam pewność, że nie
trafimy na pasjonatów idei nierozdzielania rodzeństw. Teoretyków,
którym się wydaje, że wystarczy trochę miłości. Ludzi
przekonanych o uzdrawiających walorach rodziny.
Nawet jeżeli patrzę przez pryzmat
własnych odczuć i brak mi wiary w znalezienie jednej rodziny dla
obu chłopców, nie mogę odrzucić myśli, że taka rodzina
istnieje. Tylko jak długo jej szukać i kto ma o tym decydować. I
gdzie jej szukać?
Preadopcja naprawdę istnieje. Są
rodziny adopcyjne gotowe przyjąć trudne, niedługo już
czteroletnie bliźniaki bez uregulowanej sytuacji prawnej. Są
ośrodki adopcyjne proponujące taką formę przyjęcia dziecka.
Trochę się z Majką rozchodzimy w naszych pomysłach na przyszłość
chłopców. Ja tylko w chwilach zwątpienia mówię do niej:
„Zadzwoń. Skoro się zdecydują, to ich problem”.
Na razie nie dzwoni.
Bycie rodzicem zastępczym staje się
dla mnie coraz trudniejsze. Muszę się jakoś określić. To chyba
mój obowiązek. Ale też prawo, chociaż w tym przypadku, to niemal
jak prawo do eutanazji. Może się okazać, że jednemu odetnę
kroplówkę. A być może, nie. A może jednemu i drugiemu.
Kilka lat temu mieszkała z nami
Królewna. Znowu ma złamaną nogę, chociaż wcale się nie rusza, a
jej kontakt ze światem jest bardzo ograniczony. Od miesięcy, bez
przerwy jest na silnych lekach przeciwbólowych. Podobno jeszcze się
uśmiecha. Przyjmuje nowe sakramenty i dostaje wsparcie przez
modlitwę. Nie wiem tylko czy o dalsze życie, czy szybką śmierć.
Gdybym tutaj miał prawo, nie miałbym problemu z podjęciem decyzji.
Nie lubię bólu. Nikt nie lubi. Nawet jak się uśmiecha.
W przypadku bliźniaków wciąż się
waham, chociaż jestem już coraz bliżej wyrobienia sobie własnego
zdania. Będzie to wprawdzie tylko jedno zdanie z wielu, ale być
może inni członkowie zespołu uznają, że ma ono dużą wagę. A
być może, nie. A „kropkę nad i” postawi wiadomo kto. Choć
niekoniecznie zgodnie ze zdaniem zespołu.
Tak na marginesie – wreszcie się
ostatnio dowiedziałem, jaka jest żeńska forma sędziego. Nie
sędzina, nie sędzia, tylko – sędzini.
Coraz mniej ciekawie wygląda sytuacja
Mopika, a prawo do wspólnego wychowywania się rodzeństw jeszcze
bardziej wszystko gmatwa. Jednak tutaj moje „być może”
wyewoluowało w „mam pewność”, chociaż jeszcze kilka miesięcy
temu wahałem się podobnie jak w przypadku chłopców – między
dobrem wynikającym ze wspólnego mieszkania z rodzeństwem, a
potrzebą dużej indywidualnej uwagi i responsywnego opiekuna (jak to
ładnie zostało określone w jednej z opinii). Chociaż różnica w
odniesieniu do chłopców jest diametralna, gdyż Mopika z bratem i
siostrą łączą tylko geny (a nawet połowa kompletu). Widzieli się
tylko jeden raz w życiu i to przypadkowo. Gdy Mopik się rodził,
rodzeństwo już przebywało w pieczy zastępczej, a potem jeszcze
trzykrotnie zmieniało rodzinę. W każdym razie, w tym przypadku nie
mówimy o idei nierozdzielania rodzeństw, tylko ich łączenia.
Rodzeństwo Mopika niedawno zostało
umieszczone w rodzinie zastępczej docelowej, która właśnie
rozpoczęła batalię o przyjęcie naszej dziewczynki. Teoretycznie
idea ze wszech miar słuszna – dzieci będą wychowywać się
razem. Nie ma przecież znaczenia, że Mopik jest wolny prawnie,
zgłoszony do ośrodka adopcyjnego i są chętni na jego
przysposobienie. Gdyby ktoś pomyślał, że ostatnie zdanie jest
sarkazmem, to od razu wyjaśniam, że nie. Forma prawna jest dla mnie
sprawą drugorzędną, a w przypadku dzieci obciążonych rozmaitymi
traumami i zaburzeniami, rodzice zastępczy mimo wszystko mogą
liczyć na większe wsparcie instytucjonalne, niż adopcyjni.
Oczywiście, o ile chcą. I tutaj jest pierwszy pies pogrzebany.
Zdarza się, że nawet na panelu kończącym szkolenie dla rodziców
zastępczych (jeszcze przed uzyskaniem kwalifikacji do pełnienia
swojej roli) pada stwierdzenie: „Nie zamierzam współpracować z
sądami i koordynatorami pieczy zastępczej”. W tym miejscu powiem
jedynie, że różnica między rodzicem zastępczym, a adopcyjnym,
nie polega tylko na tym, że ten pierwszy dostaje pieniądze na
utrzymanie dziecka, a drugi nie.
Nowi rodzice rodzeństwa Mopika nigdy
nie byli zainteresowani naszą dziewczynką, chociaż proces
przejścia dzieci do ich rodziny trwał wiele miesięcy. Teraz
zmienili zdanie. Czyżby dlatego, że siostra wkrótce kończy siedem
lat i żegnaj urlopie macierzyński? Mogę się tylko cieszyć, że
wiedza przychodzi z czasem.
Zanim do naszej rodziny przyszedł
Omen i Dagon, Mopik rozwijał się niemal książkowo. Żaden z
lekarzy, u których byliśmy, nigdy nie miał większych uwag,
chociaż wiadomo było, że mama dziewczynki piła w czasie ciąży –
i to sporo. Mopik zawsze był radosny, miły i sympatyczny dla
wszystkich domowników. Nie przeszkadzało to, że miał sporo sióstr
i braci zastępczych, których w tym samym czasie nigdy nie było
mniej niż troje. O ile dobrze pamiętam, dziewczynka świetnie
dogadywała się z Romulusem, Remusem, Mirabelką, Stokrotką,
Paprotką, Blanką i Shirley. Nawet noworodek Tycia nie była dla
niej zagrożeniem. To było rodzeństwo Mopika, które miesiąc po
miesiącu znikało z jej życia. Niektóre z dzieci widuje jeszcze
raz na jakiś czas, ale i to się niedługo skończy.
Chaos, który wprowadził do naszej
rodziny Dagon z Omenem, pogłębił się jeszcze bardziej wraz z
przybyciem Ziuty, Heli i Einsteina. Zacząłem też obserwować coś
bardzo dziwnego. Te nowe dzieci – zaczynały zdrowieć
emocjonalnie. Dotychczasowe – wręcz przeciwnie. Zupełnie jakby
działała jakaś zasada zachowania energii. Teraz, gdy znowu mamy
tylko czwórkę, jest dużo lepiej. Mopik przestał uderzać głową
o podłogę i wściekać się nie wiadomo o co. Nadal jednak bardzo
walczy o skupienie naszej uwagi. Z zewnątrz zapewne wygląda to na
kapryszenie i rozpieszczenie. Ale tylko wygląda. Czekamy, aż
wszystko się wreszcie skończy i dziewczynka zamieszka w szczęśliwej
rodzinie – sama. Czasu zbyt dużo nie ma, bo zapewne wkrótce
rozpoczną się prośby o przyjęcie przez nas kolejnych dzieci.
Jedną dwulatkę już odpuściliśmy, chociaż gdyby nie stan Mopika,
nie byłoby żadnego problemu. Być może nie zostało to dobrze
przyjęte.
Rodzice zastępczy starający się o Mopika, nic
o niej nie wiedzą, chociaż uważają, że doskonale znają sytuację
i potrzeby dziewczynki. Nie rozmawiali na ten temat prawie z nikim –
zwłaszcza z nami. Uważają też, że rodzeństwo dziewczynki
odczuwa głęboki niepokój o losy siostry i czuje się z nią
szczególnie związane. Zapewne takie stwierdzenia padają z ust tych
młodych osób – dzieci, które po wieloletniej tułaczce po
rodzinach zastępczych są ekspertami w temacie więzi. Tym razem to
jest sarkazm – rodzeństwo ma wiele zaburzeń. Samo jest mocno
poturbowane emocjonalnie i wymaga wsparcia terapeutycznego. Czy Mopik
ma odegrać rolę leku dla swojej siostry i brata? Być może. Czy
będzie to argument dla sędzini?
Majka, z flepem w ręce o opiece
prawnej oraz opiniami wielu specjalistów i urzędników, stoi już w
progach startowych. Ona też nie przegrała jeszcze żadnej sprawy.
Hej.
OdpowiedzUsuńJa tylko nie rozumiem, dlaczego nie chcecie,by Mopik trafił do tamtej rz?
Nie pisze tego z zarzutami.
Po prostu.
Czy dlatego,że ocenianie, że rozwój w Ra jako jedynaczki będzie lepsza opcja dla tej dziewczynki?
Zmęczona jestem i chyba tylko to mi wybrzmiało z tego tekstu.
Czy to jakieś inne powody?
Pozdrawiam Was serdecznie!
Nikola
Każde przyjęcie dziecka do swojej rodziny powinno być poprzedzone wnikliwą analizą jego potrzeb i swoich możliwości. Zwłaszcza jeżeli nie chodzi o kilka miesięcy pieczy zastępczej (do czasu uregulowania sytuacji prawnej), ale o całe przyszłe życie dziecka. Zwłaszcza gdy w rodzinie jest już dwoje trudnych dzieci wymagających ogromnego zaangażowania. Nie da się tego zrobić nie mając żadnych informacji o przyjmowanym dziecku.
UsuńO tym, jak źle funkcjonuje Mopik w takim środowisku, wielokrotnie już pisałem. Wypadałoby, aby chętni rodzice zastępczy zechcieli o tym posłuchać.
Mam nadzieje ze uda sie skierowac Mopika do adopcji i zapewnic dziewczynce dobra opieke i rozwoj w przyszlosci
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za Wasze starania w kierunku szczęścia Mopika! W tym przypadku jednak wizja adopcji mi bardziej pasuje.
OdpowiedzUsuńTrzymam mocno kciuki za Majkę w progach startowych i za dobrostan Mopika!
OdpowiedzUsuńJa adoptowałam1,5 rocznego chłopca z dużymi zaburzeniami, oczywiście nie byłam świadoma istnienia tych zaburzeń,przez dwa lata szukałam pomocy,przez rodzinę zastępczą byłam zapewniana,że rozwija się prawidłowo,że dziwne zachowania to trauma,że miłością wszystko ogarniemy, codzienna walka , brak pomocy ze strony ośrodka adopcyjnego-jedyne co otrzymałam to kilka tytułów książek o nawiązywaniu więzi, ponad dwa lata walki o diagnozę-autyzm i prawdopodobnie FAS (nadal się diagnozujemy )nie wyobrażam sobie kolejnej adopcji, zwłaszcza starszego dziecka z zaburzeniami, syn ma ponad 4 lata ,wisi na mnie całymi dniami,nie pozwala zbliżyć się do mnie innemu dziecku z rodziny czy od znajomych nawet na krok, w nocy jak tylko się poruszę natychmiast się budzi- jest z nami 3 lata, gdzie tu miejsce na drugie dziecko??? Nawet nie biorę tego pod uwagę.
OdpowiedzUsuńMało komentuję, ale czytam i wyczekuję na każdy kolejny wpis. Czytając Twojego bloga mam poczucie, że obcuję z prawdziwym życiem, a nie z lukrowaną wersją. Przymierzam się do adopcji i bajki o witaminie M mnie mniej interesują. Beza
OdpowiedzUsuń