niedziela, 26 czerwca 2022

--- Być może

 


Oglądałem z Majką pewien film. Od czasu, gdy pożegnaliśmy Ziutę, Helę i Mirabelkę, mamy nawet czas na przyjemności. Akcja rozgrywała się w sądzie i wypowiadał się biegły psychiatra na temat poczytalności oskarżonego. Cały jego wywód został skomentowany przez obrońcę słowami: „Być może mój aplikant jest idiotą, a być może nie”.

Coraz częściej próbuję zajrzeć w duszę psychiatry, psychologa, pedagoga, a nawet sędziego i odpowiedzieć sobie na pytanie: „Co dalej?”. Jak na razie odpowiedź też jest tylko jedna: „Być może...”.

Omen i Dagon są jakby jednym ciałem. Wzajemnie się uzupełniają. Jeden je tylko owoce i warzywa, drugi mięso i kiełbasę. Jeden ma szeroko rozstawione oczy, drugiemu brakuje rynienki pod nosem. Jeden jest uosobieniem cech atawistycznych, drugi pieprzonym superego pozbawionym instynktów. Czy potrafią istnieć niezależnie od siebie?

Prędzej, czy później pojawi się pytanie: „Co państwo myślą na temat możliwości rozdzielenia braci?”.

Rodzeństwo powinno wychowywać się wspólnie” – jest to fraza wielokrotnie powtarzająca się w kodeksie rodzinnym i opiekuńczym. Jest też słowo wytrych – „chyba, że dobro dziecka wymaga innego rozstrzygnięcia”. Pomiędzy tym jest wyrażenie „być może”, wypowiadane tu i ówdzie przez rozmaitych specjalistów. Być może mieszkanie w oddzielnych rodzinach zastępczych będzie dla chłopców korzystniejsze. Być może będzie to jedyne rozwiązanie, bo nie znajdzie się rodzina gotowa na przyjęcie bliźniaków w komplecie. Być może będzie to ratunek przed metą w domu dziecka, albo domu pomocy społecznej.

Omen, pozbawiony towarzystwa brata bliźniaka, potrafi współpracować, skupić się, myśleć, a nawet rozumieć nasze polecenia i oczekiwania. Nie jest błyskotliwy, chociaż zdarzają się osoby zafascynowane nim. „Czy pani zauważyła, że on sam się rozebrał i sam ubrał?” – powiedziała do Majki neurolożka podczas ostatniej wizyty. Mała rzecz, a cieszy. Pół roku ćwiczeń zwieńczone sukcesem. Dagon wciąż jeszcze walczy, bezskutecznie wkładając dwie nogi do jednej nogawki. Po kilku, a bywa że kilkunastu minutach, druga noga przypadkowo natrafia na drugą dziurę i też jest radość. Z tego, że się udało, czy z tego, że może dołączyć do bawiącej się grupy? Zresztą jakie to ma znaczenie. Mamy wspierać mocne strony Dagona. Właśnie opisałem jedną z nich. Jedną z nielicznych – chęć.
Wrócę na chwilę do gabinetu neurologicznego. A właściwie do poczekalni, w której na ścianie wisi wielki napis: „Proszę nie wchodzić butami na krzesła i kanapy”. Nasi chłopcy są jedynymi, którzy stosują się do tej prośby. Wbrew pozorom, wnioski z tego można wyciągnąć bardzo rozbieżne. Nie tylko w odniesieniu do dzieci. Być może to my – Majka i ja – mamy zbyt wygórowane ambicje. Może wymagamy od bliźniaków zbyt wiele. Może powinniśmy sobie odpuścić, zdać się na los, albo przyjąć do wiadomości, że będziemy mieszkać z sobą jeszcze wiele miesięcy.
Już się do siebie przyzwyczailiśmy. Na razie tylko tyle. A może aż tyle i będzie najwyżej gorzej. Jest mi bardzo trudno przewidzieć przyszłość, bo poza umysłem, coraz większą rolę będą odgrywać uczucia i emocje. Może być tak, że zacznie pojawiać się coraz większa rozbieżność w odbiorze Omena i Dagona.

Ten pierwszy idzie do przodu. Nie ma znaczenia, że wolno. Z chłopcem można już nawet porozmawiać na tematy filozoficzne:

– Jak myślisz Omen, lubimy się?
– Lubię misie.

Albo o prozie życia:

– Omen, ten kawałek jest od tych puzzli, czy od jakich?

– Od jakich.

Nawet to, że chłopiec potrafi rzucić się na podłogę, walić o nią głową i nogami, i wydzierać się na całe gardło – nie jest jakoś specjalnie frustrujące. Zwyczajnie rozpoczął się bunt dwulatka. Dwa lata za późno, ale świadczy o kolejnym etapie rozwoju.

Dagon stoi w miejscu, przez co, jest nawet bardziej przewidywalny. Gdy stanie przed koniecznością dokonania choćby najprostszego wyboru, zawsze jest: „tak”, „nie chcę”, „ja chcę”, „nie”. Przez kilkanaście minut potrafi w ten sposób walczyć sam z sobą. Jest ich jakby dwóch w jednym ciele, a każda z jego osobowości jest nieprzetłumaczalna. Wiem, że jest mu ciężko i wcale nie jest to jego winą. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, co musi dziać się w jego głowie. Podobnie jest, gdy coś do niego mówię. Wysłuchuje mnie, czasami nawet odpowie „okej”, po czym obraca się na pięcie i dalej robi źle. Nawet nie wiem, czy mnie nie słyszy, nie rozumie, czy jakaś wyższa siła każe mu robić to, co robi. Gdy dzieci przy stole dostają po jakimś smakołyku, Dagon natychmiast wpycha go do buzi, zjada w ciągu kilku sekund, po czym dopada do innego dziecka krzycząc: „To było moje”. Prawdopodobnie jest o tym święcie przekonany i nie pamięta, że swój łakoć już dawno zjadł. Albo wydziera komuś nie swoje ciastko. Poproszony, aby je oddał – patrząc prosto w oczy, zgniata je i rozkrusza w pył. Nie potrafi też bawić się w basenie, jak to robią inne dzieci. Jakieś nieznane lęki i fobie nie pozwalają mu do niego wejść. W zamian – wylewa z niego wodę, wsypuje piasek, kamienie, albo wrzuca do niego resztki obiadu. Podobno dzieci w tym wieku nie potrafią być złośliwe, a każda aktywność służy zaspokojeniu jakiejś potrzeby. Jakiej w tym przypadku? Ciekawości, jak wygląda rozkruszone ciastko?
Cały czas się zastanawiam, czy znajdą się rodzice, którzy będą chcieli spędzić z chłopcami resztę swojego życia. Zaczynam powtarzać do siebie za Majką: „Nie mierz innych swoją miarą”. Ale jaką mam pewność, że nie trafimy na pasjonatów idei nierozdzielania rodzeństw. Teoretyków, którym się wydaje, że wystarczy trochę miłości. Ludzi przekonanych o uzdrawiających walorach rodziny.
Nawet jeżeli patrzę przez pryzmat własnych odczuć i brak mi wiary w znalezienie jednej rodziny dla obu chłopców, nie mogę odrzucić myśli, że taka rodzina istnieje. Tylko jak długo jej szukać i kto ma o tym decydować. I gdzie jej szukać?
Preadopcja naprawdę istnieje. Są rodziny adopcyjne gotowe przyjąć trudne, niedługo już czteroletnie bliźniaki bez uregulowanej sytuacji prawnej. Są ośrodki adopcyjne proponujące taką formę przyjęcia dziecka. Trochę się z Majką rozchodzimy w naszych pomysłach na przyszłość chłopców. Ja tylko w chwilach zwątpienia mówię do niej: „Zadzwoń. Skoro się zdecydują, to ich problem”. Na razie nie dzwoni.

Bycie rodzicem zastępczym staje się dla mnie coraz trudniejsze. Muszę się jakoś określić. To chyba mój obowiązek. Ale też prawo, chociaż w tym przypadku, to niemal jak prawo do eutanazji. Może się okazać, że jednemu odetnę kroplówkę. A być może, nie. A może jednemu i drugiemu.

Kilka lat temu mieszkała z nami Królewna. Znowu ma złamaną nogę, chociaż wcale się nie rusza, a jej kontakt ze światem jest bardzo ograniczony. Od miesięcy, bez przerwy jest na silnych lekach przeciwbólowych. Podobno jeszcze się uśmiecha. Przyjmuje nowe sakramenty i dostaje wsparcie przez modlitwę. Nie wiem tylko czy o dalsze życie, czy szybką śmierć. Gdybym tutaj miał prawo, nie miałbym problemu z podjęciem decyzji. Nie lubię bólu. Nikt nie lubi. Nawet jak się uśmiecha.

W przypadku bliźniaków wciąż się waham, chociaż jestem już coraz bliżej wyrobienia sobie własnego zdania. Będzie to wprawdzie tylko jedno zdanie z wielu, ale być może inni członkowie zespołu uznają, że ma ono dużą wagę. A być może, nie. A „kropkę nad i” postawi wiadomo kto. Choć niekoniecznie zgodnie ze zdaniem zespołu.

Tak na marginesie – wreszcie się ostatnio dowiedziałem, jaka jest żeńska forma sędziego. Nie sędzina, nie sędzia, tylko – sędzini.

Coraz mniej ciekawie wygląda sytuacja Mopika, a prawo do wspólnego wychowywania się rodzeństw jeszcze bardziej wszystko gmatwa. Jednak tutaj moje „być może” wyewoluowało w „mam pewność”, chociaż jeszcze kilka miesięcy temu wahałem się podobnie jak w przypadku chłopców – między dobrem wynikającym ze wspólnego mieszkania z rodzeństwem, a potrzebą dużej indywidualnej uwagi i responsywnego opiekuna (jak to ładnie zostało określone w jednej z opinii). Chociaż różnica w odniesieniu do chłopców jest diametralna, gdyż Mopika z bratem i siostrą łączą tylko geny (a nawet połowa kompletu). Widzieli się tylko jeden raz w życiu i to przypadkowo. Gdy Mopik się rodził, rodzeństwo już przebywało w pieczy zastępczej, a potem jeszcze trzykrotnie zmieniało rodzinę. W każdym razie, w tym przypadku nie mówimy o idei nierozdzielania rodzeństw, tylko ich łączenia.

Rodzeństwo Mopika niedawno zostało umieszczone w rodzinie zastępczej docelowej, która właśnie rozpoczęła batalię o przyjęcie naszej dziewczynki. Teoretycznie idea ze wszech miar słuszna – dzieci będą wychowywać się razem. Nie ma przecież znaczenia, że Mopik jest wolny prawnie, zgłoszony do ośrodka adopcyjnego i są chętni na jego przysposobienie. Gdyby ktoś pomyślał, że ostatnie zdanie jest sarkazmem, to od razu wyjaśniam, że nie. Forma prawna jest dla mnie sprawą drugorzędną, a w przypadku dzieci obciążonych rozmaitymi traumami i zaburzeniami, rodzice zastępczy mimo wszystko mogą liczyć na większe wsparcie instytucjonalne, niż adopcyjni. Oczywiście, o ile chcą. I tutaj jest pierwszy pies pogrzebany. Zdarza się, że nawet na panelu kończącym szkolenie dla rodziców zastępczych (jeszcze przed uzyskaniem kwalifikacji do pełnienia swojej roli) pada stwierdzenie: „Nie zamierzam współpracować z sądami i koordynatorami pieczy zastępczej”. W tym miejscu powiem jedynie, że różnica między rodzicem zastępczym, a adopcyjnym, nie polega tylko na tym, że ten pierwszy dostaje pieniądze na utrzymanie dziecka, a drugi nie.

Nowi rodzice rodzeństwa Mopika nigdy nie byli zainteresowani naszą dziewczynką, chociaż proces przejścia dzieci do ich rodziny trwał wiele miesięcy. Teraz zmienili zdanie. Czyżby dlatego, że siostra wkrótce kończy siedem lat i żegnaj urlopie macierzyński? Mogę się tylko cieszyć, że wiedza przychodzi z czasem.

Zanim do naszej rodziny przyszedł Omen i Dagon, Mopik rozwijał się niemal książkowo. Żaden z lekarzy, u których byliśmy, nigdy nie miał większych uwag, chociaż wiadomo było, że mama dziewczynki piła w czasie ciąży – i to sporo. Mopik zawsze był radosny, miły i sympatyczny dla wszystkich domowników. Nie przeszkadzało to, że miał sporo sióstr i braci zastępczych, których w tym samym czasie nigdy nie było mniej niż troje. O ile dobrze pamiętam, dziewczynka świetnie dogadywała się z Romulusem, Remusem, Mirabelką, Stokrotką, Paprotką, Blanką i Shirley. Nawet noworodek Tycia nie była dla niej zagrożeniem. To było rodzeństwo Mopika, które miesiąc po miesiącu znikało z jej życia. Niektóre z dzieci widuje jeszcze raz na jakiś czas, ale i to się niedługo skończy.

Chaos, który wprowadził do naszej rodziny Dagon z Omenem, pogłębił się jeszcze bardziej wraz z przybyciem Ziuty, Heli i Einsteina. Zacząłem też obserwować coś bardzo dziwnego. Te nowe dzieci – zaczynały zdrowieć emocjonalnie. Dotychczasowe – wręcz przeciwnie. Zupełnie jakby działała jakaś zasada zachowania energii. Teraz, gdy znowu mamy tylko czwórkę, jest dużo lepiej. Mopik przestał uderzać głową o podłogę i wściekać się nie wiadomo o co. Nadal jednak bardzo walczy o skupienie naszej uwagi. Z zewnątrz zapewne wygląda to na kapryszenie i rozpieszczenie. Ale tylko wygląda. Czekamy, aż wszystko się wreszcie skończy i dziewczynka zamieszka w szczęśliwej rodzinie – sama. Czasu zbyt dużo nie ma, bo zapewne wkrótce rozpoczną się prośby o przyjęcie przez nas kolejnych dzieci. Jedną dwulatkę już odpuściliśmy, chociaż gdyby nie stan Mopika, nie byłoby żadnego problemu. Być może nie zostało to dobrze przyjęte.

Rodzice zastępczy starający się o Mopika, nic o niej nie wiedzą, chociaż uważają, że doskonale znają sytuację i potrzeby dziewczynki. Nie rozmawiali na ten temat prawie z nikim – zwłaszcza z nami. Uważają też, że rodzeństwo dziewczynki odczuwa głęboki niepokój o losy siostry i czuje się z nią szczególnie związane. Zapewne takie stwierdzenia padają z ust tych młodych osób – dzieci, które po wieloletniej tułaczce po rodzinach zastępczych są ekspertami w temacie więzi. Tym razem to jest sarkazm – rodzeństwo ma wiele zaburzeń. Samo jest mocno poturbowane emocjonalnie i wymaga wsparcia terapeutycznego. Czy Mopik ma odegrać rolę leku dla swojej siostry i brata? Być może. Czy będzie to argument dla sędzini?

Majka, z flepem w ręce o opiece prawnej oraz opiniami wielu specjalistów i urzędników, stoi już w progach startowych. Ona też nie przegrała jeszcze żadnej sprawy.


7 komentarzy:

  1. Hej.
    Ja tylko nie rozumiem, dlaczego nie chcecie,by Mopik trafił do tamtej rz?
    Nie pisze tego z zarzutami.
    Po prostu.
    Czy dlatego,że ocenianie, że rozwój w Ra jako jedynaczki będzie lepsza opcja dla tej dziewczynki?
    Zmęczona jestem i chyba tylko to mi wybrzmiało z tego tekstu.
    Czy to jakieś inne powody?
    Pozdrawiam Was serdecznie!
    Nikola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każde przyjęcie dziecka do swojej rodziny powinno być poprzedzone wnikliwą analizą jego potrzeb i swoich możliwości. Zwłaszcza jeżeli nie chodzi o kilka miesięcy pieczy zastępczej (do czasu uregulowania sytuacji prawnej), ale o całe przyszłe życie dziecka. Zwłaszcza gdy w rodzinie jest już dwoje trudnych dzieci wymagających ogromnego zaangażowania. Nie da się tego zrobić nie mając żadnych informacji o przyjmowanym dziecku.
      O tym, jak źle funkcjonuje Mopik w takim środowisku, wielokrotnie już pisałem. Wypadałoby, aby chętni rodzice zastępczy zechcieli o tym posłuchać.

      Usuń
  2. Mam nadzieje ze uda sie skierowac Mopika do adopcji i zapewnic dziewczynce dobra opieke i rozwoj w przyszlosci

    OdpowiedzUsuń
  3. Trzymam kciuki za Wasze starania w kierunku szczęścia Mopika! W tym przypadku jednak wizja adopcji mi bardziej pasuje.

    OdpowiedzUsuń
  4. Trzymam mocno kciuki za Majkę w progach startowych i za dobrostan Mopika!

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja adoptowałam1,5 rocznego chłopca z dużymi zaburzeniami, oczywiście nie byłam świadoma istnienia tych zaburzeń,przez dwa lata szukałam pomocy,przez rodzinę zastępczą byłam zapewniana,że rozwija się prawidłowo,że dziwne zachowania to trauma,że miłością wszystko ogarniemy, codzienna walka , brak pomocy ze strony ośrodka adopcyjnego-jedyne co otrzymałam to kilka tytułów książek o nawiązywaniu więzi, ponad dwa lata walki o diagnozę-autyzm i prawdopodobnie FAS (nadal się diagnozujemy )nie wyobrażam sobie kolejnej adopcji, zwłaszcza starszego dziecka z zaburzeniami, syn ma ponad 4 lata ,wisi na mnie całymi dniami,nie pozwala zbliżyć się do mnie innemu dziecku z rodziny czy od znajomych nawet na krok, w nocy jak tylko się poruszę natychmiast się budzi- jest z nami 3 lata, gdzie tu miejsce na drugie dziecko??? Nawet nie biorę tego pod uwagę.

    OdpowiedzUsuń
  6. Mało komentuję, ale czytam i wyczekuję na każdy kolejny wpis. Czytając Twojego bloga mam poczucie, że obcuję z prawdziwym życiem, a nie z lukrowaną wersją. Przymierzam się do adopcji i bajki o witaminie M mnie mniej interesują. Beza

    OdpowiedzUsuń