sobota, 11 września 2021

Żarty się skończyły

 

Wakacje


Chyba dla nikogo nie będzie zaskoczeniem stwierdzenie, że tegoroczne wakacje z naszymi dziećmi zastępczymi postanowiliśmy spędzić nad morzem w Mielenku. Brak telewizora, ledwo działający internet mobilny, czy niewielka ilość atrakcji w postaci straganów z jarmarcznymi pamiątkami, lodami i goframi, są niezaprzeczalną zaletą tego miejsca. Początkowo mieliśmy tam pojechać ponownie w kilka dni po tygodniowym pobycie z Paprotką i jej nowymi rodzicami adopcyjnymi. Stwierdziliśmy jednak, że dość nieoczekiwane przyjście do naszej rodziny dwumiesięcznego wcześniaka (czyli Tyciej), które spowodowało wzrost stanu naszych dzieci do szóstki (z czego dwójka najstarszych nie przekraczała wiekowo półtora roku) byłoby pewnego rodzaju hardkorem zakrawającym o sztukę przetrwania. Odpuściliśmy sobie ten wyjazd z pełną świadomością, że w kolejnym terminie możemy liczyć tylko na jeden pokój, w którym z biedą mieszczą się dwa łóżeczka turystyczne dla dzieci. Udało się jednak dwójkę oddać do rodzin docelowych (czyli Tycią i Stokrotkę), a Marlenka (nasza zaprzyjaźniona mama zastępcza) zgodziła się przyjąć na tygodniowe wakacje dwójkę naszych najmłodszych dziewczynek. Pozostała więc tylko Kudłata i Calineczka. Ta ostatnia mimo swoich dziesięciu miesięcy powoli staje się weteranem wśród naszych dzieci zastępczych. Jej mama nie żyje od wielu miesięcy, tata nie jest zainteresowany i testy psychologiczne oblał z kretesem (zwyczajnie się nie stawiając na wezwanie)... a sąd jeszcze nie wyznaczył terminu rozprawy. Pewnie ma wakacje. Zresztą podobnie jak sędzia mający rozstrzygnąć czy Kudłata wraca do mamy, czy też jej brat przychodzi do nas.”

Tak miał się zacząć wpis, który chciałem opublikować trzy tygodnie temu. Jego końca jednak nie będzie. Nic już nie będzie... tym razem żarty się skończyły i jestem już niemal na mecie tego bloga. Ostatnim etapem będzie opisanie zakończenia mojej przygody z pieczą zastępczą. Nie wiem kiedy to będzie. Może za dziesięć lat, a może za miesiąc.

Miłe złego początki

Zostałem poproszony do PCPR-u na rozmowę w sprawie prowadzonego przeze mnie bloga. Zaproszenie było miłe, chociaż brzmiało złowieszczo i niczego dobrego po tym spotkaniu się nie spodziewałem. Majka zrobiła wszystko (czyli poupychała gdzie się dało nasze dzieci), aby pojechać tam ze mną. Chyba chciała być moim adwokatem.
Dowiedziałem się, że skargi na bloga płyną z wielu stron a zawarte w nim treści są oburzające.

Zarzuty

Między innymi usłyszałem, że Kudłata powinna wyparować w moich kolejnych wpisach. Jest zbyt rozpoznawalna, zbyt mało zanonimizowana. Mogłaby pojawić się za jakiś czas. Pod innym pseudonimem, bez swojej historii, bez osadzenia w systemie, w którym przyszło jej żyć. Jako dziecko, które nagle spadło nam z nieba... albo bocian przyniósł. Mógłbym prezentować jej zachowania, zdobywane umiejętności albo ciekawe sytuacje w formie anegdot. Czy jestem zainteresowany taką formą opisywania perypetii naszej rodziny zastępczej? Czy tego chcą osoby zaglądające na tego bloga? Myślę, że opisów opatrzonych hasłem „Etapy rozwoju dziecka” jest wystarczająca ilość w sieci i nie czuję potrzeby dołączenia do tego grona.

Komu przeszkadzają moje wpisy? Nie wiem dokładnie, ale za chwilę spróbuję się nad tym zastanowić. 

Najbardziej kontrowersyjne są przypadki opisów dzieci, które są znane medialnie. Kudłata jako siostra skoczka z któregoś tam piętra jest już rozpoznawalna. Kto zechce zabawić się w Sherlocka Holmes'a i poszukać igły w stogu siana prasowych informacji dotyczących dzieci, które wypadły z okna, jest w stanie ją rozpoznać. Być może, chociaż zastanawiają mnie motywacje takiej osoby. Co z tą uzyskaną wiedzą chciałby zrobić?

Kudłata jest jednak małym kalibrem w porównaniu z Rambo. Nikomu nie przeszkadzałyby moje opisy jego zamiłowania do sprzątania gdyby nie wprowadzenie do sytuacji. Nie ma znaczenia to, że pół Polski żyło tą historią. Nie ma znaczenia to, że mama Rambo wszystko przedstawiła na łamach prasy, że zdjęła z taty chłopca szatę psychologa zakładając szatę psychopaty. Znaczenie ma to, że to ja zdjąłem z chłopca zasłonę bezosobowego przypadku, umiejscawiając go w jego historii, wskazując na możliwe przyczyny jego zachowań i potencjalne zagrożenia w dalszym życiu.

A tak w ogóle to Kudłata nie powinna być Kudłatą bo jest to obraźliwe. Do tego żadne dziecko nie jest gamoniem i nie wrzeszczy tylko płacze. Tyle, że najczęściej staram się, aby pseudonimy nadawane moim bohaterom nie były przypadkowe, tylko aby coś wyrażały. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że ktoś może mnie podejrzewać o złe intencje w tej kwestii. Gdybym teraz miał nadać pseudonim Calineczce, to byłaby ona Mopikiem. Zresztą tak na nią mówię... i nie tylko ja. Dlaczego? Bo po kilkunastu minutach pełzania po podłodze, tarasie, trawie, taplaniu się w wodzie i zajadaniu arbuzem oraz winogronami wygląda jak mokra ścierka do wyprania. Czy to jest obraźliwe? A może nacechowane sympatią, empatią, podmiotowością postrzegania?

W zasadzie to powyższe zarzuty można by sobie podarować, gdyż podstawowy zmierzał do tego, że osoby, które znają nas i dzieci, gdy trafią na bloga to bez problemu rozszyfrują moich bohaterów nie tylko po opisie ale nawet po zdjęciu od tyłu, fragmencie policzka czy fryzurze. Być może również po siniaku albo guzie na głowie. A to oznacza, że moje anonimizowanie postaci jest warte funta kłaków. Z tą tezą nie da się polemizować. Nawet dopowiem, że osoby które nas znają nie muszą trafiać na bloga, tylko o nim zwyczajnie wiedzą. A nawet gdy jeszcze bloga nie było, to przecież rozmawialiśmy o naszych dzieciach ze znajomymi. Jeżeli ochrona wizerunku idzie aż tak daleko i wszystko co wiemy na temat przebywających u nas dzieci powinniśmy pozostawić tylko dla siebie, to rzeczywiście bloga należałoby natychmiast zamknąć, a mnie razem z nim. Zresztą jest to sprawa otwarta, bo dowiedziałem się, że przyszła supermodelka Stokrotka może mnie kiedyś pozwać o odszkodowanie za opublikowanie jej łysej czternastomiesięcznej głowy od tyłu, a prezes Messenger za kompromitujący różowy śpioszek. Oj... chyba czas na ustanowienie z Majką rozdzielności majątkowej.

Tak... czasami stosuję rozmaite zwroty, które mogą kojarzyć się z próbą kolaboracji, przekupstwa, szantażu, omijania prawa. Często piszę, że musimy kombinować, a Majka musi stanąć na wysokości zadania w rozmowie z tą czy inną osobą. Ale przecież faktycznie musimy, bo system pieczy zastępczej nie musi nic, a sędzia sądu rodzinnego jeszcze mniej. Napisałem nawet kiedyś (czego jeszcze nikt mi nie wytknął, bo pewnie nie doczytał), że uknuliśmy niecny plan ratowania Stokrotki. Rozwinę krótko ten wątek za chwilę, bo już więcej nie będę miał okazji. W zasadzie to na koniec „pocisnę” (jak mówią moje dzieci) jeszcze paru osobom i zakończę kilka rozpoczętych kiedyś tematów. Sobie też pocisnę... tak dla towarzystwa. No i Majce. Też dla towarzystwa i właśnie od niej zacznę.

Majka

Na spotkaniu w PCPR obiecała, że będzie wnikliwiej czytać moje posty i je w odpowiedni sposób moderować (żeby nie powiedzieć „cenzurować”). Nie będzie miała okazji... konfidentka jedna. Nie powiem jej kiedy opublikuję ten tekst, a jak się sama zorientuje to już będzie pozamiatane. Nie zmienię ani jednego słowa w stosunku do pierwotnej wersji.

Shirley

Kilka tygodni temu Majka postanowiła, że nasze wakacje nad morzem musimy poświęcić Shirley. Dziewczynka ma się poczuć członkiem naszej rodziny, ma się z nami zintegrować, bo nie wiadomo jak długo będzie u nas gościć. Ma się nauczyć nawiązywać więzi, która to sztuka jest jej zdecydowanie obca. Oddałem Majce palmę pierwszeństwa ponieważ mi jakoś nie wychodzi lubienie kogoś kogo nie lubię, uśmiechanie się gdy nie mam ochoty się uśmiechać i bawienie się z kimś z kim wcale mi się nie chce bawić. Związek emocjonalny musi się wytworzyć sam z siebie a do tego potrzeba czasu a nie chcenia.
Shirley jest uroczą dziewczynką do złudzenia przypominającą filmową Temple. Wszyscy się nią zachwycają dopóki nie znudzą jej się roztaczane nad nią zachwyty i nie zacznie się wydzierać. Do tego, wszystko musi być tak jak ona chce, a nawet jak jest tak jak chce, to na wszelki wypadek drze się dalej. Jadąc nad morze trzeba było w połowie się zatrzymać i Majka musiała zamienić się miejscami z Calineczką, ponieważ nie dość, że poziom decybeli przekraczał wszelkie normy, to jeszcze obawialiśmy się, że Calineczka może po podróży wyjść z samochodu lekko posiniaczona. Pomogło tylko o tyle, że Calineczka siedząc obok mnie na przednim siedzeniu mogła się chociaż przez chwilę zdrzemnąć. Droga powrotna była jeszcze gorsza. Przez ponad (…) godziny (podobno stosowane przeze mnie przedziały czasowe w znaczny sposób zwiększają prawdopodobieństwo rozpoznania każdego bohatera) Shirley robiła tylko kilkuminutowe przerwy na zaczerpnięcie powietrza, mimo że była zabawiana przez Majkę i jeszcze jednego pasażera, który załapał się na powrót z wakacji. Calineczka w tym czasie nawet nie zakwiliła, chociaż spała niewiele. Uśmiechała się do mnie, zagadywała po swojemu, bawiła się zabawkami.
W samym Mielenku było nieco lepiej. Ale tylko nieco. Shirley ciągle chodziła i krzyczała „Am!, Am!”. Nawet się nie dziwiliśmy, gdyż jej mama na spotkaniu jedyne co ma do zaoferowania, to paczkę chipsów, z którą chodzi za dziewczynką i wtyka do buzi jej zawartość czy mała tego chce, czy nie. Jednak okazuje się, że „am” wcale nie jest wyrażeniem chęci zjedzenia czegoś. Dziewczynka w ten sposób zgłasza niemal każdą swoją potrzebę. Zresztą jej zasób słów nie jest zbyt wielki, więc jakoś musi sobie radzić. Mówi jeszcze „ti-ti”, „ni-ni”, „tu-tu”, „mama” i „tata”. Nikt nie wie (łącznie z mamą) co te trzy pierwsze zwroty oznaczają.
Jest jednak coś, czego do dnia dzisiejszego nie potrafimy wyjaśnić. Shirley jest bardzo spokojna gdy przebywa tylko ze mną. Mogą być jeszcze inne dzieci, ale żadna osoba dorosła. Na takie jej zachowanie zwróciłem uwagę jeszcze przed wyjazdem nad morze, gdyż każdego dnia spędzamy średnio trzy poranne godziny. Schemat jest zawsze taki sam. Między piątą a szóstą budzi się Calineczka, która natychmiast stawia na nogi Shirley. No i nie ma wyjścia, trzeba zacząć dzień. Majka i cała reszta budzi się stopniowo do dziewiątej. Chociaż Majka się nie budzi - jej musimy włączyć muzykę z elektronicznej niani. W Mielenku nie chcieliśmy budzić wszystkich wczasowiczów, więc ładowaliśmy się do wózka i jechaliśmy na spacer. Wbrew pozorom sprawiało to Shirley dużą przyjemność, bo i atrakcje były rozmaite. Zdarzało się, że witaliśmy na plaży wstające słońce, albo punkt siódma wysyłaliśmy pozdrowienia z molo w Chłopach. Pewnego dnia, gdy już zobaczyliśmy jaka tego dnia będzie fala i skierowaliśmy się w kierunku domu, naszym oczom ukazało się stado dzików. Może nawet bym zaryzykował przejście obok, gdyby to nie była locha z kilkoma młodymi. Zaczęliśmy więc cofać się w kierunku morza, licząc że zwierzęta przejdą bokiem. Spotkaliśmy gościa z psem, który wyprowadził nas z błędu. „One idą do wody się wykąpać” - powiedział, po czym wziął psa na smycz i wszedł do lasu. Niestety nam taki manewr bliźniaczym wózkiem by się nie udał. Pozostało dojść brzegiem morza do kolejnego wyjścia z plaży. Ja byłem mokry z wysiłku i ze strachu a Shirley zapewne posikana z radości. Teraz wprawdzie takich atrakcji już nie mamy, ale każdy poranek dziewczynki jest bardzo pogodny. Shirley jest miła dla innych dzieci, nie krzyczy, przychodzi do mnie się przytulić. I nagle wszystko się zmienia, gdy w progu pojawia się Majka. Ta, która się stara. Ta, która chce dziewczynce nieba przychylić, a przynajmniej wdrożyć w życie rozmaite metody postępowania z dzieckiem. Początkowo podejrzewaliśmy, że może chodzić o porę dnia... ale nie. Potem, że kluczem jest pojedyncza osoba dorosła. Też nie. Myśleliśmy, że może się mnie boi, ale i to podejrzenie szybko odrzuciliśmy. Obserwujemy co się będzie działo dalej.

Stokrotka

Stokrotka mieszka teraz w rodzinie Katji, która jest jej mamą zastępczą. Zresztą nie ważne jaką mamą. Po prostu mamą... mamą na zawsze. Jak będzie taka potrzeba to zostanie mamą adopcyjną. Baliśmy się powielenia historii Smerfetki, która była z nami ponad dwa lata (od urodzenia), a potem po kilku spotkaniach zamieszkała w rodzinie adopcyjnej i ślad po niej zaginął. Stokrotka już od wielu miesięcy żyła w pewien sposób w dwóch rodzinach. Katja przyjeżdżała do nas w odwiedziny, albo zabierała dziewczynkę do siebie na weekend. Stokrotka spędziła u niej tydzień wakacji gdy my pojechaliśmy z Paprotką i jej rodzicami adopcyjnymi nad morze. Pod koniec, gdy czekaliśmy już tylko na podpis sądu o przeniesienie dziewczynki do nowej rodziny zastępczej, Stokrotka miała tak samo silne więzi z nami, co z Katją, jej mężem i jej dziećmi. Przy czym tam z pewnością czuła się dużo bezpieczniej, bo przecież do nas zawitała już Kudłata wraz ze swoim temperamentem i potrzebą dominacji. Zanim jednak do tego doszło Majka przeprowadziła dziesiątki rozmów z rozmaitymi osobami, które należało przekonać do słuszności umieszczenia dziewczynki u Katji, a ją samą przeprowadzić niełatwą ścieżką pisania pism i wniosków. Teraz sąd może już sobie dowolnie wyznaczać rozprawy a rodzina biologiczna pisać odwołania, wprowadzać nowe wątki do sprawy, czy co tam jeszcze chce. Teraz czas nie ma znaczenia i nikomu nie zależy na szybkim zakończeniu postępowania. Wszystko będzie więc jeszcze trwać miesiącami albo latami, bo nawet pojawił się tatuś Stokrotki, który nie tylko przyznał się do ojcostwa, ale nawet dokonał tego w majestacie prawa i dziewczynka ma teraz dwa nazwiska. W każdym razie chłopak pojawił się nagle i znikąd. Chociaż trudno o nim mówić „chłopak”, bo facjatę ma bardziej przeoraną życiem i znojem niż ja. Pewnie znowu przekroczyłem swoje kompetencje (po raz kolejny ograniczając anonimizację), bo przecież wszyscy inni ojcowie biologiczni naszych dzieci zastępczych są młodzi, piękni i bogaci. Tylko ten jeden taki niewydarzony. Ciekawy jestem jego miny gdy się dowie, że ma płacić alimenty – sprawa jest już w toku.

Calineczka

Majka pojechała z dziewczynką na przezciemiączkowe badanie mózgu. „O Boże!” - krzyknęła lekarka. Majka zbladła. „Jak ty masz wszystko ładnie w głowie poukładane” - dokończyła. W celu uspokojenia przyszłych rodziców adopcyjnych przeglądających jej dokumentację, wystawiła skierowanie do jeszcze kilku innych specjalistów. Calineczka będzie więc miała zrobiony kompleksowy przegląd mający potwierdzić nieprzypadkowość jej bardzo dobrego rozwoju w każdej dziedzinie. Lekarka nawet nie widziała żadnych cech dysmorficznych twarzy. No ja widzę... niestety.

Blanka

Prawdopodobieństwo rozwoju wodogłowia spadło już niemal do zera. Komory w głowie już się nie powiększają i nie wypełniają płynem. Blanka jest ślicznym i pogodnym dzieckiem a duża głowa ma też swoje zalety. Zawsze wystaje gdy dziewczynka próbuje schować się pod szafą.

Ptysie

Jest to porażka każdego ogniwa systemu, którego wyrzuty sumienia są zagłuszane możliwym powrotem do rodziny biologicznej. Czego chcieć więcej, cel pieczy zastępczej zostanie osiągnięty.
Sąd wyraził się jasno, rodzeństwo ma być razem i kropka. Jest apodyktyczny i przekonany o swojej nieomylności. Nikt nie widział opinii biegłych sądowych. Czy to możliwe, że takie było ich zalecenie? Może gdyby ktoś rozpoczął z dziećmi terapię i sędzia przeczytał opinię terapeuty a nie psychologa, to każde z dzieci miałoby szansę na spokojne życie osobno. Obecna rodzina zastępcza Ptysia i Balbiny mocno wspiera mamę biologiczną i nie wyobraża sobie innej możliwości niż powrót dzieci do niej. Nawet jeździ z nimi w odwiedziny z noclegami włącznie i wystawia rodzinie biologicznej bardzo pochlebne opinie. Jest tylko jeden problem... cała trójka ma być razem, a rodzina zastępcza Billa jest bardzo sceptyczna w kwestii tego pomysłu, a już na pewno przeciwna oddawaniu chłopca pod opiekę rodziny zastępczej pozostałej dwójki bez zgody PCPR-u. Tyle, że ten nie ma podstaw aby podjąć taką decyzję, więc musiałoby to się odbyć na podstawie urlopowania za zgodą sądu, który z kolei uważa, że o takich sprawach ma decydować PCPR. A do tego sam Bill nie wie, czy chce mieszkać z rodzeństwem – czy nie, czy chce wrócić do mamy – czy nie. Raz mówi tak, raz siak. Pewnie wszystko zależy kto pyta i co chce usłyszeć. Jak tak dalej pójdzie to za chwilę chłopak wszystko pierdalnie i da dyla w Polskę, bo taka sytuacja i takie emocje mogą przerosnąć największego twardziela.

Namieszałem? I dobrze... przynajmniej nie wiadomo do czego się przyczepić.

No to pójdę jeszcze o krok dalej. Rodzina zastępcza młodszych Ptysi zdecydowała się przyjąć do siebie również Billa na stałe. Akt desperacji, czy chęć niesienia pomocy rodzeństwu? Wizerunkowo brzmi to doskonale. Sędzia będzie szczęśliwy, że dzieci wreszcie znajdą się w jednej rodzinie zastępczej. Spotkania z mamą biologiczną w pełnym składzie będą coraz częstsze, coraz dłuższe. Wszyscy będą się starać. Nastąpi kolejny miesiąc miodowy, który tym razem potrwa może nawet kwartał. A potem mama wystąpi z wnioskiem o przywrócenie władzy nad dziećmi, do których przecież ma tylko ograniczone prawa. Umotywuje to tym, że się wykazała. Znalazła mieszkanie, pracę... a nawet męża, który nie ma nic przeciw temu, że nagle będzie się musiał zajmować i utrzymywać czwórkę nieswoich dzieci. Plus jedno swoje. W tym trójkę trudnych, zranionych dzieci, które przerosły dwie albo i trzy rodziny zastępcze. Mnie przynajmniej przerosły i nie ukrywam, że odetchnąłem z wielką ulgą gdy moja przygoda z Ptysiem i Balbiną się zakończyła. Ktoś mógłby powiedzieć, że podrzuciłem kukułcze jajo. Może tak, ale przecież uprzedzałem, że jest kukułcze. Przez chwilę myślałem, że może Afrodyta przyjęła rolę pliszki i chce przygarnąć i wysiedzieć jak swoje. W końcu nawet ja czasami wysiaduję wiele podrzuconych jaj. Jednak nie oddaję ich do inkubatora na cały dzień i wakacje. Nie korzystam z inkubatora dyżurnego. W inkubatorze są po to, aby się wygrzać a nie przezimować.

Ponad pół roku po rozstaniu z Bliźniakami:

  • Balbina, kto jest twoim bratem?
  • Romulus i Remus.
  • Nie, to nie są twoi bracia. Twoim bratem jest Ptyś i Bill.
  • Są! Są! Są! To moi bracia... nie Ptyś i Bill, ble!,ble!, ble!

Pozostawię tę wymianę zdań bez komentarza i oczywiście nie zdemaskuję mojego źródła.

Co moim zdaniem będzie się działo dalej? Trójka Ptysi wróci do swojej mamy chociaż wszyscy mają świadomość, że jest to najgłupszy z możliwych pomysłów. Ale poprawny politycznie. Dla kuratora i asystenta rodziny ważne będzie, że mama zacznie korzystać z pomocy psychologa, który nie będzie miał żadnej wiedzy i doświadczenia w zagadnieniach związanych z traumą. Spróbuje zastosować tradycyjne rozwiązania, których skuteczność Balbina zaneguje z uśmiechem na ustach. Dziewczynka zacznie walczyć o zainteresowanie sobą ze swoimi kilku i kilkunastomiesięcznymi siostrami przyrodnimi, i w krótkim czasie podejmie decyzję o konieczności przejęcia kontroli nad tym całym bajzlem, którego nikt nie ogarnia. Młody i niedoświadczony tatuś powie „sorry”, a mama wyrzuci wszystkie zabawki, spakuje najpotrzebniejsze rzeczy do samochodu i ruszy w Polskę.

Gdy Balbina mieszkała z nami, to jadąc samochodem często pytała czy mamy wystarczającą ilość benzyny. Bo jak zabraknie benzyny, to trzeba spać w samochodzie w środku lasu.

Komu przeszkadzają takie opisy?

No właśnie... Spróbuję się nad tym zastanowić, jeszcze raz podkreślając, że oficjalnie nic nie wiem. Nieoficjalnie też nie wiem, więc mogę tylko pospekulować.

PCPR

Tę możliwość w zasadzie odrzucam, chociaż prawdopodobnie ta instytucja też coś sobie na tym ogniu upiekła. Moja powściągliwość w ocenie innych organów systemu pieczy zastępczej z pewnością nie zepsuje dobrych wzajemnych relacji różnych urzędów, czy też nie pogorszy tych, które już teraz są nie najlepsze.
Gdyby PCPR chciał się do mnie dobrać, to miał na to kilka lat. Nie zrobił tego a ostatnio nawet w pewien sposób zachęcił do przedstawiania na blogu swoich wrażeń i doświadczeń dotyczących wzajemnej współpracy – również tych krytycznych. Tyle tylko, że większych uwag nie mam. Może to przypadek na skalę kraju, ale u nas pracują ludzie, z którymi można rozmawiać i wypracowywać wspólne strategie. Jedyne co miałbym do zarzucenia, to niezbyt przychylne patrzenie na samodzielne poszukiwania rodzin dla swoich dzieci. No ale jak dziecko zaczyna zapuszczać coraz dłuższe korzenie w rodzinie zastępczej i nikt się tym specjalnie nie przejmuje, to nie można się temu dziwić. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich, ale nie będę wymieniał pozytywnych wyjątków gdyż jak wcześniej zaznaczyłem, w opublikowanym wpisie nie zamierzam niczego poprawiać.

Rodziny biologiczne

Teoretycznie to właśnie te osoby najbardziej tracą wizerunkowo i mogłyby mieć mi wiele do zarzucenia. Myślę jednak, że żadna ze znanych mam biologicznych nie szukałaby pośrednika. To są dziewczyny, które jak uważają, że jesteśmy popierdoleni, to mówią to wprost. Jak chcą nas postraszyć, to bez skrupułów piszą, że są sądy i są samosądy.
Nie... ten trop zdecydowanie odrzucam.

Rodziny zastępcze

Tych też nie oszczędzam - łącznie z sobą. Pisałem przecież wielokrotnie o moich wątpliwościach co do brania „urlopu od dzieci”, przyjmowania kolejnych na zasadzie: „Przecież jak go nie wezmę, to pójdzie do domu dziecka”, co powoduje powolne upodabnianie się do tejże placówki. Pisałem o dzieciach biologicznych rodzin zastępczych, których często nikt nie pyta, czy chcą spędzić dzieciństwo na przykład w pogotowiu rodzinnym, i które po latach niejednokrotnie stają się klientami terapeutów. O pieniądzach nie pisałem, ale z pewnością są rodziny, które stają się rodzicami „dla kasy”, albo bardziej z braku lepszego pomysłu na siebie.
Czy któraś z tych rodzin mogła się na mnie poskarżyć? Myślę, że raczej mogłoby być jej przykro, choćby dlatego, że nie oskarżam. Wszystkie takie zachowania rozumiem i staram się tłumaczyć.
Doskonale więc rozumiem wspomnianą wyżej Afrodytę niezależnie od faktycznych motywów jej przyświecających. Mawia się, że piekło jest wybrukowane dobrymi chęciami i wiem też, że sam byłbym gotowy podpisać pakt z diabłem, byleby tylko Balbina przestała powoli wykańczać mnie psychicznie i emocjonalnie.
Nie, nie. Żadna rodzina zastępcza nie poszłaby na skargę do PCPR-u... chyba.
Wrócę jeszcze do Balbiny... po prostu muszę. To nie jest tak, że ta dziewczynka wymyka się wszelkiego rodzaju schematom i skazana jest tylko na matkę biologiczną albo dom dziecka. Zdarzyło mi się chyba trzy razy, gdy jakaś dziewczyna pisała do mnie maila z prośbą o poradę, czy terapia rodzinna jest absolutnie konieczna, bo mąż nie chce i ma inną wizję. Nie jestem terapeutą, ale tak – jest konieczna. Myślę, że nawet balbinowatość można pokochać.

Sąd, Ośrodek Pomocy Społecznej

Możliwe, że któryś z sędziów, kuratorów czy asystentów rodziny odnalazł się w którejś z historii. Tyle tylko, że tego rodzaju instytucji opisałem tak dużo, że sam się gubię która była przypisana któremu dziecku. Ale może ktoś zrobił to dla zasady, uważając że moje postępowanie jest nieetyczne. Chociaż łatwiej byłoby podyskutować w komentarzach, podpierając się odpowiednimi zapisami w prawie.

Ośrodek Adopcyjny

Jest to dosyć prawdopodobny trop. Nawet postawiłbym hipotezę, że może to być zupełnie nieznany mi ośrodek. Nie tylko rosnąca ilość odwiedzin bloga, ale przede wszystkim wiadomości, które dostaję na powiązany z nim adres mailowy pozwalają mi postawić tezę, że staje się on coraz bardziej popularny wśród rodzin adopcyjnych, a nawet przyszłych rodzin adopcyjnych. To może oznaczać, że pośrednio trafiają na niego również pracownicy ośrodków adopcyjnych. Do tego ostatnio nieco się odsłoniłem i ktoś kto lubi bawić się w detektywa mógł dość łatwo rozszyfrować jakiemu PCPR-owi podlegam.
Pozostaje pytanie co poprzez skargę na mnie taki ośrodek chciałby osiągnąć?
Myślę, że nie są tajemnicą dość powszechne krytyczne opinie na temat ośrodków adopcyjnych. Wyrażają je zarówno rodziny adopcyjne jak też zastępcze. Głównym zarzutem (i tylko na nim się skupię) jest nierzetelna informacja na temat dzieci klasyfikowanych do adopcji. Z jednej strony rodzice adopcyjni otrzymują informację, że nie ma dzieci zdrowych, które mogą im zostać zaproponowane, a z drugiej... z ogromną łatwością przychodzą propozycje dzieci mocno zaburzonych. I to takim  rodzicom, którzy zupełnie nie są na to przygotowani, którzy nie mają świadomości tego, że nie tylko będą musieli poddać dziecko terapii, ale będą ją musieli rozpocząć od siebie. Bywa, że opis dziecka mieści się na jednej kartce, a potem rodzicu radź sobie sam. Bywa, że po kilku latach oczekiwania proponuje się rodzicom poszerzenie widełek akceptacji o dzieci starsze lub z pewnymi deficytami. Czy opisując dzieci, które z naszej rodziny odchodzą do adopcji, w jakiś sposób naruszam jedynie słuszny wzorzec dziecka adopcyjnego?

Rodzice adopcyjni
Lęk? Przed czym? Jeszcze do tego wrócę... muszę się zastanowić.

Czego już nie będzie?

Niczego już nie będzie. Dalszych losów Stokrotki, Calineczki, Blanki i Mirabelki. Ta ostatnia nawet nie doczekała się swojego pierwszego, w pełni jej poświęconego, wpisu. No i oczywiście nie będzie opisów dotyczących Kudłatej... bo przecież wszyscy wiedzą jak się nazywa i gdzie mieszka. Jej mamę oczywiście też wszyscy znają.

Ale nie będzie też tekstu, który roboczo nazwałem „Nie chcę być ojcem zastępczym”. Jakiś czas temu zostałem poproszony o przyjazd do jednego z moich klientów. Rzadko mi się to zdarza, gdyż od dawna większość spraw załatwiam poprzez zdalne łącze. W tym przypadku też było to możliwe, ale skoro klient sobie zażyczył, to nie wypada odmawiać. Okazało się, że chciał ze mną porozmawiać sam pan prezes. Dotarły do niego informacje, że jestem pogotowiem rodzinnym, a jego żona od kilku lat dąży do tego samego celu co kiedyś Majka. Chce być mamą zastępczą. Chce pomagać w znalezieniu nowej rodziny dzieciom, których rodzice nie mogą się nimi opiekować. Krótko mówiąc też chce zostać pogotowiem rodzinnym.

  • Jak może mnie pan zachęcić do zostania rodziną zastępczą? – zapytał.

  • A pan tego chce?
  • Nie, odrzucam tę myśl już od dłuższego czasu. Nie chcę być ojcem zastępczym, ale chciałem jeszcze o tym z panem porozmawiać.
  • Nie chce pan być nim teraz, czy nigdy?
  • Nigdy.
  • Dlaczego?
  • Nie wiem, ale nie.

O ile zdanie typu: „Nie, bo nie” zazwyczaj mnie irytuje, o tyle w tym przypadku miało ono sens. Jeżeli ktoś czuje, że nie chce, że się nie sprawdzi, że się nie nadaje... to nie ma powodu aby go przekonywać, forsować swoje idee, mówić jakie powinien mieć plany i marzenia.

Okazało się, że pan prezes posiadał całkiem sporą wiedzę na temat pieczy zastępczej. Może nawet większą niż ja, gdy byłem na tym etapie. Rozmawialiśmy dość długo. Opowiedziałem mu o kulisach prowadzenia pogotowia rodzinnego nie próbując w żaden sposób wpłynąć na jego decyzję. Opowiadałem o naszych dzieciach zastępczych, nie chcąc mu powiedzieć wprost: „Daj sobie chłopcze spokój”. Dzieci pewnie by go nie przerosły, bo moim zdaniem jest to najprzyjemniejsza część tej pracy, pasji, misji (jak zwał, tak zwał). Problemem jest system, w którym trzeba się poruszać. System, w którym dziecko wcale nie jest podmiotem, a jego „Dobro” jest takim samym sloganem jak „Nie deptać trawników”. Wszędzie liczy się dobro dorosłych. Rodziców biologicznych, adopcyjnych, rzadziej zastępczych... ale też. Liczy się dobro urzędników i ustawodawców. Liczy się wizerunek. Liczy się to jak ten system jest postrzegany przez społeczeństwo i jakie środki trzeba na niego poświęcić (nie tylko finansowe). Jest to system, na którym polega (w sensie traci wiarę, nadzieję) wiele rodzin zastępczych. Nie każdy ma siłę walczyć z wiatrakami.

Być może kolejna, czy też jeszcze następna Stokrotka, spędzi w naszej rodzinie dwa, trzy, cztery lata... albo jeszcze dłużej. Sądy mają czas, biegli psycholodzy też. Organizatorowi pieczy zastępczej wystarczy świadomość, że ma gdzie umieścić kolejne dziecko. Nie ważne, że jako szóste, siódme... jedenaste. A my będziemy robić to, czego oczekuje od nas system. Zaopiekujemy się dzieckiem, umówimy na wizytę u specjalisty na „za dwa lata”, przyjmiemy za dobrą monetę rehabilitację raz w miesiącu, poczekamy cierpliwie na decyzję sądu, będziemy zadowoleni, że mamy ogarnięte dziecko a nie kolejną Kudłatą, która na jakiś czas dezorganizuje życie całej rodziny.

Pamiętam sytuację sprzed kilku lat, gdy dowiedziałem się jak powinien przebiegać prawidłowy proces przejścia dziecka do nowej rodziny. Pamiętam jak się zdziwiłem, gdy usłyszałem, że nikt o tym nie mówi, bo nikt o tym nie chce słuchać, bo nikomu nie zależy, bo mało kto pójdzie taką ścieżką. Rodzicom zastępczym się nie chce, albo mają rzucane kłody pod nogi, a rodzice adopcyjni z uporem maniaka ciągle dążą do naturalizacji adopcji, do odcięcia się od przeszłości ich dziecka. Kim więc ono jest? Przedmiotem? Towarem? Zapewne niejeden się oburzy, że przecież chce się zająć dzieckiem nie dla siebie, ale dla tego dziecka... biednej sierotki. W kolejce stoją sami altruiści z wypisanym hasłem: „Zdrowa dziewczynka do lat dwóch”. Sami samarytanie, którzy szybko zapominają, że ich dziecko miało kiedyś mamę, ciocię, babcię, że miało historię. Dla nich historia ich dziecka często rozpoczyna się w momencie złożenia podpisu w sądzie.

Często się zastanawiam, czy proponując rodzicom adopcyjnym nasz sposób przekazania im dziecka, jesteśmy przez nich rozumiani. Może tylko wyrażają zgodę dla świętego spokoju, albo z obawy, że Majka (jako opiekun prawny) na rozprawie adopcyjnej będzie miała jakieś wątpliwości a może nawet sprzeciwi się przysposobieniu. Pewnie niektórzy postrzegają nas jako zagrożenie i nie zmieniają tego nasze zapewnienia, że nie chcemy stać się ich rodziną, że nie chcemy uczestniczyć w życiu ich dziecka do dorosłości. My jesteśmy tylko do dyspozycji a to ich rolą jest rozpoznać rzeczywiste potrzeby dziecka.

A może chodzi o nasze postrzeganie rodziców biologicznych, znajomość ich adresu, numeru telefonu a nawet możliwość istnienia jakiegoś kontaktu? Chciałem na tym blogu pokazywać, że rodzice biologiczni to też ludzie. Gdy czasami opowiadamy różnym osobom czym jest piecza zastępcza i przywołujemy rozmaite sytuacje, które nam się przydarzyły, to słyszymy: „O Boże!”, „Jak tak można”, „Co za matka”, „Jaka patologia”. Wypowiadają się sami święci, których od tych rodziców często różni to, że urodzili się w innym miejscu, innym czasie, innej rodzinie. Różni ich to, że mieli w życiu więcej szczęścia.

Opisywałem zachowania rodziców biologicznych, ich walkę z nałogami, zmaganie się z chorobami, czy niewłaściwymi ludźmi, którzy stanęli na ich drodze. Opisywałem próby ułożenia sobie życia w takim świecie, jaki zesłał im los... albo jakiś sędzia w dzieciństwie. Opisywałem walkę rodziców biologicznych o swoje dziecko. Nieudolną, zakończoną porażką... ale jednak prawdziwą. Na jeden z takich opisów może natknąć się jakieś adoptowane dziecko będące na etapie poszukiwania siebie, próbujące sobie odpowiedzieć na pytanie: „Dlaczego nie mogłem mieszkać z moją mamą? Czy była aż tak zła? Czy wszyscy moi krewni byli nic nie warci? Dlaczego nie pozwolono mi kontaktować się z babcią, ciocią, moim rodzeństwem? Dlaczego nie mogłem choćby wysłać im zdjęcia, albo narysować rysunku?”. Czy może to spowodować, że jego wyobrażenie adopcji legnie w gruzach?

A może ktoś się obawia, że jakieś dziecko odnajdzie tutaj siebie? Jest to możliwe a nawet dość prawdopodobne. Pozna wówczas swoją historię. Tę zapomnianą przez rodziców adopcyjnych i tę przemilczaną.

Gdy zastanawiam się nad tą całą sytuacją, to dochodzę do wniosku, że rzeczywiście mogłem narazić się wielu osobom. Poczynając od rodziców adopcyjnych a na sędziach i wysokich rangą urzędnikach skończywszy. Dla wielu liczą się tylko hasła, slogany powtarzane bez głębszego zastanowienia.

A ja tutaj mówię, że nie. Nie zawsze i nie za wszelką cenę należy dążyć do powrotu do rodziny biologicznej, chociaż ona jest ważna i nie można o niej zapominać. Nie zawsze rodzeństwo musi być razem, bo często jedno ratujemy kosztem drugiego, albo pozwalamy każdemu z nich na ciągłe odżywanie wspomnień i odgrywanie dawnych ról... złych ról.

Czy nie ma w tym systemie ludzi wrażliwych? Są i jest ich wielu. Są sędziowie, którzy na kolanie, albo w przerwie śniadaniowej, podpisują terminowe decyzje. Są nawet tacy, którzy czytają oceny dzieci przesyłane przez rodziców zastępczych, a nawet do nich dzwonią zasięgając opinii i pogłębiając wiedzę na temat danego dziecka. Są panie sekretarki, które ze sterty dokumentów wyciągają te, których podpisanie zajmuje zaledwie pięć minut. Są takie, które udzielają informacji rodzicom zastępczym, a nawet informują sędziego o pewnych sprawach. Są psycholodzy, którzy skracają terminy wydania opinii z „bezterminowy” na 14 dni. Są lekarze, którzy przyjmują pomiędzy pacjentami. Są tacy, którzy zlecają kompleksowe przebadanie dziecka w trybie „pilne” - aby przyszli rodzice adopcyjni mieli w miarę pełną ocenę sytuacji. Ale są też przełożeni, którzy odnajdują panią Basię na tym blogu i są tym faktem zbulwersowani. Dlaczego? Bo jest za dobra? Bo została przeze mnie opisana jako empatyczna, oddana sprawie osoba?

Co dalej?

Teraz będę pisał książki. Mało kto je czyta, trzeba je kupić i nie dzieją się w czasie rzeczywistym. Oczywiście żartuję, zważywszy głównie na to jak mierny poziom pisarski sobą reprezentuję, o czym niedawno miałem okazję się przekonać i wkrótce pewnie zostanę w tej tezie utwierdzony. Ale chociaż co do treści to nie mam sobie nic do zarzucenia, co zresztą potwierdza zaistniała sytuacja. Podobno nie mam nawet pojęcia kto mnie czyta. Trudno mi się z tym twierdzeniem nie zgodzić – nie mam.

Ale do rzeczy...

W ubiegłym roku wziąłem udział w pewnym projekcie badawczym Interdyscyplinarnego Zespołu Badań nad Dzieciństwem UW w ramach grantu badawczego „Adopcja jako proces, doświadczenie, instytucja. Perspektywa antropologiczna”. Tematem pracy była „Autoetnografia praktyk opieki”. Ładnie brzmi, prawda? Mój udział był niewielki, gdyż musiałem się zmieścić w 60 tysiącach znaków (dzisiejszy wpis ma niewiele mniej), ale sporo się przy tej okazji nauczyłem – zwłaszcza wycinać. Początkowo się rozpisałem, że ho,ho. Potem skracałem, skracałem i po prawie roku coś tam wyszło. Starałem się jak mogłem, lecz gdy na końcu przyjrzałem się swojemu dziełu, to miałem wrażenie, że czytam własnego bloga. Cóż, widocznie inaczej pisać nie potrafię. Ale chociaż dowiedziałem się jakie błędy popełniam, gdyż tekst został odpowiednio zmodyfikowany przez fachowca. W sumie okazało się, że tylko z ortografią nie mam większych problemów. Nie wiem, czy zostało to zauważone, ale zdobyte umiejętności starałem się zastosować na blogu. Na tę chwilę nie wiem na jakim etapie jest cały projekt, ale moja rola już się chyba skończyła. Pisałem o Balbinie i Kapslu.

Teraz zostałem zaproszony do współuczestniczenia w tworzeniu prawdziwej książki i to pod czujnym okiem najprawdziwszego pisarza. Nie wiem, czy mogę wyjawić jego nazwisko, więc na wszelki wypadek sobie podaruję. Majka przeczytała kilka jego książek a nawet była na spotkaniu autorskim. Teraz mi zazdrości. Ja przed pierwszym zebraniem grupy planowałem też jakąś przeczytać, ale chyba nie dam rady. Zostało już tylko kilka dni a facet raczej nie specjalizuje się w pisaniu nowel. Może dam radę zaznajomić się chociaż z jednym rozdziałem czegokolwiek, aby poznać styl tworzenia. Nie wiem jeszcze o czym chciałbym pisać. Balbiny raczej wolałbym nie powtarzać, chociaż zdecydowanie jest ona wdzięcznym tematem na książkę. No chyba, że zajmę się tą jej sferą, której nie poruszałem poprzednio. Może nawet nie ona byłaby bohaterką, ale zagadnienie które sobą reprezentuje. Być może wokół tego udałoby mi się stworzyć jakąś ciekawą fabułę z moimi ulubionymi dygresjami do zachowań innych dzieci. Bo chyba tym razem ważniejsze jest w jaki sposób wszystko opiszę a niekoniecznie co. Zwłaszcza, że tytuł książki brzmi „Opowieści nierodziców (?)”. A może coś o ukrytej traumie Rambo? A może...

Jeżeli chodzi o bloga, to muszę jeszcze ochłonąć, zebrać myśli i zastanowić się co dalej. Nie chciałbym z niego tak zwyczajnie rezygnować. Nie będzie już jednak tak jak było i z taką częstotliwością. Pewnym rozwiązaniem jest tworzenie fikcyjnych osób. Bardzo ciekawa koncepcja na etapie modelowania postaci mającej cechy kilkorga różnych dzieci. Tyle tylko, że być może niekoniecznie atrakcyjna dla odbiorcy. Pamiętam jak wiele lat temu przerwałem czytanie książki na 20 stron przed jej zakończeniem, gdy zorientowałem się, że jest to tylko fikcja literacka. No i czasami można przedobrzyć choćby poprzez niepozornie wyglądającą zmianę płci lub wieku. Chcąc kiedyś bardziej zaononimizować historię Bliźniaków dokonałem podmianki płci ich rodzeństwa. No i ktoś w komentarzu mi napisał, że opisane zachowanie jest zupełnie naturalne dla chłopca. Tyle, że naprawdę ten chłopiec był dziewczynką.

Idąc tym tokiem rozumowania, mógłbym stworzyć hybrydę rodzica biologicznego, sędziego, kuratora, asystenta rodziny a nawet pani dyrektor PCPR-u. Mógłbym wykorzystać najbardziej mroczne cechy osobowe, które kiedykolwiek miałem okazję poznać. Oj, by się działo. A do tego nikt nigdy by się do mnie nie przyczepił, nawet gdyby odnalazł w moim bohaterze kawałek siebie, czy rozpoznał jakąś sytuację. Najciekawsze jest to, o czym dotychczas nie miałem pojęcia, że taki manewr jest dozwolony również w pracy naukowej.
Kusząca myśl. Jeszcze tylko zmienię tytuł bloga na „Pogotowie Rodzinne Simpsów” i mucha nie siada.
Albo inna możliwość. Przeniosę wszelkie opisy w świat baśni i każdy będę zaczynał słowami: „Dawno, dawno temu, za górami, za lasami żyła sobie Gabrysia w rodzinie zastępczej. W pobliżu mieszkał Gargamel, który miał czarodziejski długopis, którym tylko raz na trzy miesiące mógł podpisywać ważne dokumenty”.

Póki co nie chce mi się nic pisać (już nawet Gargamela nie potrafię odpowiednio zanonimizować), a nawet czytać tego co napisałem. Przepraszam więc za błędy, słaby styl, powtarzanie się i ogólny chaos. No i kiepski nastrój.

Idę spać.



23 komentarze:

  1. Hmmm,powiem tak...ja się pogubiłam,które dziecko ,to jest które. I z raka myślą,zaczęłam dziś czytanie wpisu,gdy jeszcze nie wiedziałam,o czym on jest.
    Tak więc osobiście uważam,że jako człowiek,który nigdy tych bieżących dzieci nie poznał na żywo- nie mam pojęcia kto i które dziecko to które.
    Rozumiem,że ktoś,kto te dzieci zna ma wątpliwości,ale zapewniam,że ktoś obcy nie zidentyfikuje,bo nie wie kogo miałby identyfikować,w jakim celu i...tak przecież tych dzieci nie zna.
    A jak się zna,no to się zna.
    Po prostu zachowuje się dla siebie,że się wie,że to Kasia czy Piotrek i tyle.
    Wiesz Pikuś,myślę,że rzecz w czym innym...
    Ty piszesz, pisze to z życzliwościa duża,piszesz mimo wszystko dość krytycznie o ludziach,np.o Afrodycie,albo o jeszcze jednych w tym tekście.
    Zachowania rodzin biologicznych też są krytyczne,nawet tych,gdy matka bio czy ojciec na tych spotkaniach się starają.
    Ja rozumiem,że to Twoje zdanie i poza tym masz prawo być osoba krytyczną, natomiast może to jest trop?
    Komuś się to nie spodobało ?
    Ten blog nie jest blogiem,,miłym,,,jest mimo wszystko osadzającym to co nieudolne,słabe,a takich rzeczy nie każdy chce i potrafi czytać z zrozumieniem i wyrozumiałościa wobec Ciebie,że to tylko Twoje zdanie.
    Tak to widzę.
    Pozdrawiam bardzo serdecznie,
    Nikola
    Nikola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja się nie zgodzę z tym, że krytycznie. Normalne opisy nienormalnych sytuacji. Czasem takie, że nóż się w kieszeni otwiera. Z bezsilności. Robicie robotę, że z 98% ludzi w życiu nie podjęłoby się tego typu wyzwań. Za to chętnie podrzucą uwagę, krytykę i "dobrą radę" tudzież zadenoncują do służb, pcprów. Naprawdę Was podziwiam. Błagam nie zrażaj się i pisz dalej.

      Usuń
  2. Tak mi przykro, Pikuś...
    K.

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratuluję odwagi, podziwiam Twój styl, jesteś głosem wielu rz, jedyne co mogę Ci zarzucić to to, że doprowadziłeś mnie do uzależnienia. Moim nałogiem jest ten blog. I choć rzadko komentuję to non stop zaglądam wyczekując kolejnego „odcinka”. Nie wyobrażam sobie że już tego nie będzie…miałam bardzo podobne doświadczenia z bardzo trudnymi dziećmi. Moje emocje, uczucia były tak skrajne, że wielokrotnie chciałam się poddać. Twój „głos”sprawiał, że się nie poddawałam, miałam poczucie, że nie jestem sama w tych trudnych relacjach. W tym kraju prawda jest niewygodna więc lepiej zamknąć komuś usta pod pretekstem jakichś pierdół. Żenada…zawsze uważałam, że powinieneś pisać książki bo Twój styl jest zarąbisty. Pozdrawiam Was mocno i mam nadzieję, że to nie koniec.

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytam od dawna, bardzo mi będzie brakować bloga. Jest prawdziwy, to jego wielką zaleta. W przeciwieństwie do dostępnych filmów dokumentalnych o rodzinach zastępczych, w których zawsze są ujęcia: kochająca matka budzi uśmiechnięte dzieciaczki, dzieci w podskokach nakrywają do stołu, kochająca się radosna rodzina spokojnie je posiłek, dzieci pieką pierniczki. Zawsze ta sama fikcja.
    Tylko u Ciebie dzieci wrzeszczą, nie śpią, biją siebie i innych.Tylko dzieci opisywane przez Ciebie mają RAD. Tylko u Ciebie rodzic zastępczy jest zdenerwowany, bezradny. Machina urzędnicza bezduszna i powolna.
    Trzymaj się, Pikusiu! Dzięki za dotychczasowe wpisy, będę tęsknić.

    OdpowiedzUsuń
  5. Panie Pikusiu, mam nadzieję, że nie zrezygnuje Pan z tego bloga, i nie zmieni w nim nic. W moim odbiorze, w mądry, wrażliwy, czuły i bardzo interesujący sposób opisuje Pan rzeczywistość. Proszę nie rezygnować jeśli ma Pan wciąż w sobie siły i motywację by pisać. Komuś wszedł Pan na odcisk. Bywa. Nie ma Pan sobie nic do zarzucenia. Życzę siły i wytrwałości!

    OdpowiedzUsuń
  6. Jako zupełnie niezaznajomiona z tematem rz i wszelakich praw rządzących się umieszczaniem dzieci w pogotowiach rodzinnych, trafiłam na tego bloga przypadkiem i zostałam na dłużej.
    Mam nadzieję, że Pan, Panie Pikusiu, nie da się tak łatwo. Ten blog to kopalnia wiedzy, często obnażanie absurdów polskiego prawa i sądów - bardzo możliwe, że właśnie fakt, że nie koloryzuje Pan rzeczywistości i nie ukazuje tu propagandowej sielanki, a prawdziwe, niejednokrotnie smutne losy dzieci, może być komuś solą w oku. Osobiście nigdy nie zwracałam uwagę na to, które dziecko jest kim, dlatego nawet opisy dzieciaków "medialnych" nie robiły dla mnie różnicy. Całą swoją uwagę skupiałam na treści i historii.
    Czekam niecierpliwie na kolejne posty. Życzę wytrwałości, uporu i spokoju, aby móc oczyścić umysł i spojrzeć na wszystko na chłodno. Pozdrawiam.
    M.

    OdpowiedzUsuń
  7. Zastanawiam się , co mogą ci zrobić oprócz rozmowy, która już się odbyła? Nic. Mogą ci wszyscy tak naprawdę skoczyć. Ochłon, proszę. Masz tu wiernych czytelników.z różnych grup.wiele się z bloga, czyli od Ciebie, nauczyłam.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja chyba bym pisała dalej...
    Gadki typu : dobrze piszesz, prawdę piszesz, wszystko fajnie jest, ale może lepiej nie pisz, bo ktoś ( nie wiadomo kto) ma jakieś zastrzeżenia mnie jakoś nie przekonują. Nikt nie wie, o kim tak naprawdę w danym poście piszesz, bo czytelnika interesuje problem, temat, a nie nazwisko. Ten blog jest zbyt wartościowy, by zniknął, czy miał się zmienić w jakiś sztuczny twór. Myślę, że wielu skorzystało na tym, że dzielicie się waszymi doświadczeniami.
    Gratuluję współpracy z najprawdziwszym pisarzem i pozdrawiam was serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  9. Będę niepocieszona, jeśli Twój blog się zakończy lub straci swój charakter. Czytając go czuję, że tu mam kontakt z prawdą. W każdym razie jeszcze długo będę wyglądać kolejnych odcinków z nadzieją, że kiedyś minie Ci zniechęcenie, a wróci natchnienie i pojawi się przekora wobec systemu ;-)
    Beza

    OdpowiedzUsuń
  10. Blog czytam chyba od początku. Komentuję bardzo rzadko. Czasem się zgadzam z tym co piszesz, czasem nie. Z czasem moje poglądy na niektóre kwestie (np. utrzymywanie kontaktu z RZ po adopcji, organizacji procesu przejścia dziecka z RZ do RA) ewoluowały i blog miał na to niemały wpływ.
    Byłoby mi smutno gdybyś całkowicie zniknął z blogosfery. Uważam Twój blog za jeden z ciekawszych w całej sieci – wśród zalewu cukierkowych obrazów adopcji, gdzie łyżka dziegdziu pojawia się bardzo rzadko i zazwyczaj okraszona komentarzem, że witamina M na pewno z czasem wszystko załatwi Twój blog jest miejscem bardzo prawdziwym. Tak jak już ktoś napisał tylko Wasze dzieci mają FAS, RAD i inne problemy a nawet po prostu chowają się pod szafki i nie chcą założyć butów jak akurat spieszycie się żeby gdzieś wyjść i nie boisz się przyznać, że to też może być wkurzające i trudno w tej sytuacji stosować opiewane na rodzicielskich blogach metody rodzicielstwa bliskości, które mają być cudownym remedium na wszystkie problemy wychowawcze.
    Do tego we wspaniały sposób obnażasz absurdy tego całego systemu pieczy zastępczej.
    Mam nadzieję, że uda się jakoś to wszystko poukładać i blog jednak zostanie taki jaki jest.
    A.

    OdpowiedzUsuń
  11. Ten blog jest mega edukacyjny. Nie wiem co ryzykujecie prowadząc go dalej, ale mam nadzieję że nie będziesz zmuszony do rezygnacji. Czekam na każdy wpis od paru lat. Pozdrawiam serdecznie, A

    OdpowiedzUsuń
  12. Czytałam na kilka tur z wielu powodów. Od dłuższego czasu fascynowało mnie, że blog nadal istnieje i jest na to zgoda PCPRu, ale to tłumaczyłam sobie raczej tym, że Wasz PCPR jest dorzeczny. W każdym razie z kolejnymi latami coraz bardziej dziwiło mnie, że jeszcze nie dostałeś czerwonego światła. W tym sensie nie czuję się zaskoczona, że to się wreszcie stało.
    Dla mnie Twój blog był miejscem formującym - moja przygoda z rodzicielstwem zastępczym zaczęła się w dużej części od niego, rozwijała wraz z nim i skończyła też za jego trwania.
    Rodzic zastępczy, zwłaszcza rodzic zawodowy, jest pracownikiem systemu. Oznacza to, że nigdy nie należymy w całości do siebie, nawet jeśli tak nam się wydaje. Więcej: nalezymy tak naprawdę do niezdefiniowanych wszystkich, bo o ile pracując jako księgowy w firmie X należysz pracowniczo do firmy X, jej szefowej i działu kadr (w związku z tym grożą nam sankcje zawodowe ze strony określonego katalogu osób), o tyle jako rodzice zastępczy należymy do "systemu". A system to nie tylko nasz koordynator i szef/owa PCPRu, co byłoby jeszcze dość logiczne i przejrzyste, ale to także sędzia z drugiego końca Polski, pan z ministerstwa, kurator z regionu, rodzice biologiczni czy sąsiedzi.
    W pewnym sensie wykonując zadanie publiczne poddajemy się ocenie, krytyce i donosom niezliczonej liczby ludzi, z których każda - jako że nasze zadanie jest właśnie publiczne - ma teoretyczny mandat do zakwestionowania naszej pracy, jej etyki, jakości etc.
    Oczywiście zdarzają się organizatorzy mówiący w takiej sytuacji 'bardzo przepraszam, ale pani Kowalska podlega naszej instytucji, więc to my będziemy oceniać, czy uwaga do jej pracy jest zasadna czy nie, a jeśli nie uznamy jej za zasadną to nawet nie będziemy zawracać pani Kowalskiej głowy'. Ale nie jest to wcale regułą.
    Ogólnie każdy rodzic zastępczy powinien się z tym liczyć. Czy jest to sprawiedliwe? Nie. Ale czy tak to działa? Tak.
    Odeszłam z systemu również z tego powodu, właściwie przede wszystkim z tego. Nigdy nie miałam problemu z dziećmi, to jest najlepsza strona rodzicielstwa zastępczego i zawsze będę to mówić. Ale najgorszą stroną jest utrata niezależności nie w tym sensie, że musisz pracować zespołowo (to zawsze było dla mnie spoko), ale własnie w tym, że przestajesz do siebie należeć.
    Nie będę Ci doradzać, czy pisać dalej i jeśli tak - w jaki sposób. Jestem pewna, że sam znajdziesz w sobie odpowiedzi.
    Natomiast dziękuję za tego bloga i trwającą tyle lat przygodę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, Bloo, tak, ale pisanie tu na temat własnych refleksji, stanowiska, zdania, pomysłów, wniosków nie jest wykonywaniem pracy przez Pikusia. Zresztą Pikuś nawet chyba nie ma umowy żadnej, tak? Mogę źle pamiętać. A że ktoś się domyślił i jak bardzo popracował - znalazł, to w wypadku Rambo akurat nie on zaczął, on nawet nie postawił kropki nad i. A w wypadku innych dzieci imo nie są one rozpoznawalne.

      Usuń
    2. przecież tu nie chodzi o to, jak jest naprawdę i kto z kim ma podpisaną umowę (w czym masz zresztą rację) tylko o to, kto o tym decyduje. A to nie Pikuś decyduje.
      No i trochę uderzę się w piersi, może i nie trochę. Może bardzo.
      Osobiście sądzę, że sprawa Rambo ma z tym związek zasadniczy z powodu tego, kto był w nią zaangażowany i czyje ego zostało zranione. I nie jestem tu bez winy, a powinnam świetnie wiedzieć, że w przypadku aktywnych rodzin zastępczych należy w pierwszej kolejności dbać o to, aby się nie wychylały, a nie namawiać je na coś zgoła przeciwnego. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że nie zgadzam się na to, aby świat tak działał, ale to jest słabe usprawiedliwienie. I mam tego świadomość :(

      Usuń
    3. no i jeszcze wypłynęło to w innym środku przekazu, tak. Ale myślę (wiadomo, mam jedynie moje prywatne przesłanki), że to jako już niemedialne ucichnie, a ci, którzy mieli dać Pikusiowi po głowie już dali i sprawa się właśnie skończyła. A myślę tak dlatego, że po pierwsze autorką bloga nie jest Majka, a po drugie - zbyt wiele by stracili. Za małe pieniadze mają w pełni profesjonalny dom dla grupy dzieci. Nie maja nic w zamian

      Usuń
    4. Chociaz skojarzenia z RZ Małgorzaty mam, nie ukrywam.

      Usuń
  13. Czytam, szanuję i korzystam z wiedzy. Jestem spoza systemu. Ten blog to dla mnie skarbnicą wiedzy, moja prywatna skarbnica, bo pokazujesz, jakim rodzicem dobrze by być było: zaangażowanym, zorganizowanym (oj tak jesteście niesamowicie zgrani pod tym kątem), otwartym i akceptującym. Przy pierwszym zdaniu na blogu może komuś przeszkadzać, że nazywasz dzieci po swojemu (wiadomo wolałabym być Calineczką niż Kudłatą), ale już w kolejnych zdaniach widać w tym żartobliwy i czuły związek z rzeczywistością. Pokazujesz przykłady na których może uczyć się każdy rodzic (np. to że czekasz aż dziecko pozwoli umyć sobie głowę, że szanujesz jego granice; wzruszająco opisujesz poranną więź między budzącym się głodnym niemowlakiem a zaspanym ojcem).
    I jeszcze piszesz tak, że chciałoby się czytać więcej. W międzyczasie zaglądałam też do komentarzy i polemik, bo one też były bardzo kształcące (np. dziękuję za komentarze Bloo). Opowiadasz tak, że czasem śmieję się przez łzy. Starasz się zrozumieć rodziców biologicznych, jednocześnie starając się uchronić ich dzieci przed nimi, bo historie i statystyki wskazują, że jeśli mama biologiczna jest obciążona (pije, pochodzi z dysfunkcyjnej przemocowej rodziny, ma kilkoro dzieci i zero wsparcia ze strony rodzin, a zwłaszcza ojca /ojców dzieci, którzy też piją, to trudno temu dziecku będzie wejść bez traumy w dorosłość. Z drugiej strony mówisz, że dziecka nie można odcinać od korzeni, że zasługuje na własną historię, która jest inną od historii rodziców adopcyjnych. Zaczęłam to doceniać dzięki Tobie: ten aspekt jest ważny w każdej rodzinie, w każdym dorosłym dziecku, któremu trudno po latach zaakceptować własną, często wypartą przeszłość (np.: odrzucenie).
    Kolejnym odkryciem dla było to jak ważna jest wieź; wystarczy jeden duży człowiek dla drugiego małego człowieka. Nie musi to być matka, czy ojciec biologiczny, tylko osoba, która na zawsze i bezwarunkowo „ukocha”. To jest mama lub tata.
    Kolejna wiedza: rodzić adopcyjny chcąc przepracować traumę dziecka, musi sam w zasadzie przejść terapię, mieć wsparcie, wiedzieć jak reagować, że odcinanie się od wszystkiego co było przed adopcją nie ma sensu, jest działaniem nie tylko przeciwko dziecku, ale i samemu sobie, a także życzeniowym myśleniem, że ma się do czynienia z dzieckiem tabula rasa.
    Co do zdjęć – dla mnie nie mają znaczenia, ale nie zaszkodzi unikać zdjęć dzieci. Czytając, wyobrażam sobie wasz salon lub jak chłopaki malują ściany. Możesz zdjęć nie dodawać. Albo dodaj morze, ogród itp.
    Co do bloga - może skala tego bloga przerosła PCPR lub w ogóle system. Ja jestem wdzięczna za wiedzę.

    OdpowiedzUsuń
  14. Czytam Twojego bloga od dawna i przykro mi, że uwagi z zewnątrz skłaniają Cię do pożegnania z wiernymi czytelnikami. Robisz mega dobrą rzecz nie tylko poprzez opiekę nad powierzonymi Wam dziećmi, ale także poprzez uświadamianie czytelnikom bloga, czym jest rodzicielstwo (każdego typu). Dzięki Tobie zdałam sobie sprawę, że moje marzenie o stworzeniu rodziny zastępczej nie jest realne z uwagi na brak spójnej wizji z moim mężem. Działacie z Majką we wspaniałym duecie, jesteście drużyną - wspaniałym przykładem do naśladowania. Dzięki Tobie też zaczęłam uważniej przyglądać się swoim własnym dzieciom i analizować swoje zachowanie jako rodzica. Jednym słowem podniosłeś jakość mojego rodzicielstwa poprzez samoświadomość i autoanalizę, bo biologia to żadna kompetencja...
    Liczę na to, że gdy chmury skłębione nad Wami przeminą z wiatrem, blog będzie dalej istniał i pojawią się nowe wpisy.

    OdpowiedzUsuń
  15. Pikusiu, Twój blog jest dla mnie ważny. Mam wielką nadzieję, że będzie istnieć dalej. Jeśli nie – bardzo dziękuję Ci za dotychczasowe lata. Głos prawdy, uczciwości dociekań, dbający o podmiotowość dzieci. Zadający trudne, konieczne pytania. Twój blog i komentarze Bloo.
    Trzymaj się!

    OdpowiedzUsuń
  16. Zapraszamy do rozmowy panie z PCPR 😃

    OdpowiedzUsuń