|
Nowi rodzice pod czujnym okiem Majki |
Gdybym
miał wyszukać najczęściej powtarzającą się frazę w moich
opisach, to zapewne byłoby nią: „Siedzę z Majką w jednej z
jadłodajni nad morzem i...”.
No i właśnie znowu siedzę. W Mielenku. W tej samej knajpie, w której byłem dwadzieścia parę lat
temu z moimi córkami. W tej, w której przeżywałem emocje
dotyczące różnego rodzaju mistrzostw w piłce nożnej, albo w
której zastanawiałem się jakim chłopcem będzie Kapsel, który do
nas przyjdzie po powrocie do domu.
Teraz
nie miało mnie tu być. Gdy piszę te słowa, to właśnie
planowaliśmy z Majką po raz „setny” zdobywać Śnieżnik, a
Paprotka od kilku tygodni powinna cieszyć się nową rodziną.
Nie
wyszło. Po raz kolejny musieliśmy zmienić plany wakacyjne, bo nie
wyobrażaliśmy sobie przekazania jej rodzinom wakacyjnym, do których
poszły nasze pozostałe dzieci. Nie teraz. Nie na kilkanaście dni
przed zamieszkaniem z rodzicami adopcyjnymi.
Dziewczynka
od grudnia jest już wolna prawnie. Od sześciu miesięcy (czyli od
jedenastego miesiąca swojego życia) mogło jej już u nas nie być.
Wszyscy
mówią, że się starali. Niektórzy, że wszystko jest po coś. Ja
za bardzo nie wierzę w przeznaczenie, za to widzę jak negatywny
wpływ na cały proces ma czynnik ludzki. Jeden sędzia, jedna pani
sekretarka, jeden psycholog... ludzie których nie ma kto zastąpić.
Wystarczy czyjś urlop – czekamy, czyjaś choroba – czekamy, ktoś
poszedł na kwarantannę – znowu czekamy. Ktoś zapomniał czegoś
wysłać w określonym czasie...
Tym
sposobem przeczekaliśmy pół roku. Rodzeństwo Paprotki nadal czeka
w innym pogotowiu. Co więcej – nikt nawet nie ma pomysłu na dalsze życie tych dzieci.
Rodzice
adopcyjni przyszli do naszego domu dzień przed naszym wyjazdem nad
morze. Wiedzieliśmy o tym wcześniej, więc mieliśmy już dla nich
zarezerwowany osobny pokój u naszej pani Dorotki. Daliśmy im
niepowtarzalną szansę na bycie ze swoim dzieckiem niemal przez całą
dobę od samego początku, na obserwację swojego dziecka w
środowisku, w którym wzrastało od ponad roku, na bezbolesne
przejęcie pałeczki w sztafecie zwanej życiem. Czy mogli
powiedzieć: „Sorry, ale my mamy inne plany”?
Mogli.
Całkiem
niedawno mieliśmy superwizję. Było to spotkanie przeznaczone dla
wszystkich pogotowi rodzinnych z naszego powiatu. Stawili się
wszyscy – w pełnej obsadzie. Nigdy nie jest określony temat
spotkania, chociaż tym razem wiedziałem, że nutą przewodnią
będzie nierozdzielanie rodzeństw. Wiedziałem, że Majka od tego
zacznie, chociaż wcale tego nie ustalaliśmy. Być może miała
świadomość tego, że jeżeli nie poruszy tego tematu, to zrobię
to ja, lecz zapewne nie w tak ciekawy i ujmujący sposób. Jest to
dla nas bardzo ważna sprawa, ponieważ w ostatnich latach coraz
częściej odbierane są rodzicom rodzeństwa złożone z kilkorga
dzieci i bardzo trudno jest je umieścić w komplecie w jednej
rodzinie. Są więc dzielone już na samym początku, a gdy często
po kilku latach są wreszcie wolne prawnie i mogą zamieszkać w
rodzinie adopcyjnej, to nawet trudno jest mówić o nierozdzielaniu
rodzeństw, gdyż bardziej w tym momencie pasuje termin „łączenie
rodzeństw”.
Jednym z takich dzieci jest właśnie Paprotka. Takim jest też Calineczka, a
wcześniej takimi dziećmi były Ptysie, Bliźniaki i Rambo. Są to
zawsze dzieci jednej mamy i wielu ojców – połączone więzami
krwi. Wielokrotnie zadawałem sobie pytanie: „Czym jeszcze?”.
Największą
zaletą naszej superwizji było to, że prowadziła ją osoba, która
od lat zajmuje się traumą, zarówno w sensie teoretycznym, jak też
praktycznym. Osoba, która powiedziała wprost, że sędziowie sądów
rodzinnych i biegli badający kompetencje rodzicielskie rodziców
biologicznych naszych dzieci zastępczych oraz łączące je z nimi
więzi, nie mają pojęcia o czym mówią. Nawet na studiach
psychologicznych trauma jest zaledwie „liźnięta”, a literatura
polskojęzyczna występuje w śladowych ilościach. W naszym kraju
ratuje się zatem wymyśloną przez kogoś ideę nierozdzielania
rodzeństw, chociaż w zamyśle jest ratowanie dzieci.
Paprotka
przez cały okres pobytu w naszej rodzinie ani razu nie spotkała się
ze swoimi siostrami i bratem, które to dzieci przebywają w innym
pogotowiu rodzinnym. Intuicyjnie czuliśmy, że nie ma to większego
sensu. Mało jest rodzin adopcyjnych chcących zaopiekować się czwórką dzieci na raz, a do tego nie chcieliśmy aby dziewczynka była lekiem mającym uzdrowić traumy swojego rodzeństwa. Paprotka jako najmłodsza
i najmniej obciążona historią swojej rodziny, miała największe
szanse na rozpoczęcie wszystkiego od początku. Tym ostatnim zdaniem
zaskoczyłem nawet sam siebie. Jak to? A gdzie korzenie? Gdzie pomost
łączący dwa jakże różnie wyglądające światy?
Jednym
z pytań Ośrodka Adopcyjnego przed zakwalifikowaniem do adopcji
było: „Czy Paprotka kontaktowała się ze swoim rodzeństwem?”.
Odpowiedź negatywna znacznie ułatwiła sprawę. Żadna kontrola
ośrodka nigdy nie przyczepi się do hipotetycznego zerwania więzi
rodzinnych. Ciekawe, że ta sama kontrola nigdy nawet się nie
zastanowi nad tym, że pewnie bezpowrotnie zostały zerwane więzi
pomiędzy Paprotką i Stokrotką, będące silną i bezpieczną
relacją w najważniejszym okresie życia obu dziewczynek.
Nieodwracalne oderwanie
Paprotki od dwóch sióstr i brata nie było w oczach prowadzącej
naszą superwizję czymś złym. Wręcz przeciwnie. Pozwalało choćby najstarszemu z rodzeństwa wyjść z roli opiekuna. Tego akurat się spodziewałem.
Jednak
byłem zdumiony, gdy usłyszałem że zamieszkanie Rambo i Kacpra
(których opisałem ostatnio) w jednej rodzinie może się okazać ogromną
krzywdą, która została tym chłopcom wyrządzona. Jak to możliwe?
Przecież był to sukces odtrąbiony przez wszystkie krajowe media.
Było to zwycięstwo mające wielu ojców. Chłopcy po spotkaniu byli
dla siebie mili i opiekuńczy. Sprawiali wrażenie kochających się
braci, którzy zostali zabrani swojemu oprawcy. Ale
najprawdopodobniej było to tylko wrażenie, a mechanizm ich zachowań
był dużo bardziej skomplikowany. Bracia błyskawicznie weszli w
swoje role. Sami dla siebie stali się czynnikiem spustowym
wyzwalającym dawne złe emocje i negatywne zachowania.
Więzy
krwi, świadomość istnienia swojego rodzeństwa i możliwość
przebywania z nim, są ważne. Jednak w teorii traumy są to sprawy
drugorzędne, mało znaczące, a nawet utrudniające terapię.
Superwizje,
które są dla nas organizowane, mają jedną niepodważalną zaletę.
To nie są wykłady, na których przytaczane są jakieś przykłady.
Rozmawiamy o naszych dzieciach i konkretnych sytuacjach.
Dlatego
wiemy, że Bliźniakom się udało.
Ptysie
miałyby szansę, gdyby ktoś zdecydował, że każde z trójki idzie
do odrębnej rodziny. Ale tak się nie stało. Dla sądu ważna była
idea... nie rozdzielamy rodzeństw. Być może Balbina, Ptyś i Bill
wrócą do swojej mamy. Teraz to już chyba wszyscy tego chcą, bo
nie ma z nimi co zrobić. Nikt ich nie chce. Nie ma nawet miejsca w
domu dziecka. Wrócą więc do matki, która ma już piątego faceta
i właśnie urodziło jej się piąte dziecko. I nie ma znaczenia, że
nikt nie wierzy w to, że poradzi sobie z piątką dzieci, skoro
kiedyś nie poradziła sobie z trójką. Nikt też pewnie nie weźmie
pod uwagę zdania Billa, który nie chce wracać do matki... nie chce
z nią rozmawiać przez telefon, ani się spotykać. Znowu w świat
pójdzie przekaz, że uratowano kolejną rodzinę. Tylko przed czym?
Nam
pozostaje cieszyć się szczęściem Paprotki. Chociaż na razie
tylko szczęściem jej nowych rodziców, bo dziewczynka nie jest
jeszcze świadoma tego co się dzieje. Nie ma pojęcia, że
realizujemy misterny plan Majki. Jeszcze dzisiaj spędzamy czas wszyscy
razem. Od jutra zaczniemy coraz bardziej wydłużać chwile, w których Paprotka będzie pozostawać tylko pod opieką rodziców adopcyjnych. Chyba najbardziej
niepocieszona będzie Majka – zacznie tracić wiernych słuchaczy.
Czy jest szansa, byś podał nazwisko osoby prowadzącej waszą superwizję? Znam co najmniej kilka rodzin, które bezskutecznie szukają właściwej pomocy. Warto byłoby kierować ich pod dobry adres.
OdpowiedzUsuńJoanna
Nie pytałem prowadzącej zajęcia, czy mogę wykorzystać publicznie jej nazwisko, więc raczej nie mogę. Jednak jeżeli kogoś interesuje możliwość skorzystania z jej doświadczenia, to chętnie odpowiem poprzez powiązany z blogiem adres mailowy: pikusincognito@gmail.com
UsuńKapsel??? Zastanawiałam się niedawno, co u niego...
OdpowiedzUsuńBeza
Jest tam, gdzie był. Zaaklimatyzowany i kochany, chociaż nie w rodzinie. Ale mam dosyć jednostronne źródło informacji, zaznaczam.
UsuńKapsla moim zdaniem w dużej mierze ratuje umiejętność zapominania. Nie wiem, czy jest to związane z jego upośledzeniem, czy może jego umysł ratuje się jak może. O nas już zapomniał. Nie wspomina nas, a my się mu nie przypominamy nawet w rozmowach telefonicznych. Okres pandemii spowodował, że nie spotykał się również ze swoją mamą Być może o niej też już zapomniał. Jego rodziną są teraz siostry i inni chłopcy mieszkający w DPS-ie. Odnajduje się tam całkiem dobrze, a my go śledzimy poprzez internet, bo siostry bardzo często opisują historie przebywających z nimi dzieci i wklejają jakieś zdjęcia. Kapsel jest teraz ministrantem. I to nie byle jakim, bo odprawia poranną mszę razem z księdzem. Całuje ołtarz, wznosi ręce do góry, zawiaduje kluczem od tabernakulum. Wina mszalnego chyba nie pije... w każdym razie na filmie tego nie widać.
UsuńNiektórzy w komentarzach czepiali się, że jest to profanacja nabożeństwa. Ja odbieram to zupełnie inaczej.
Nie czytam komentarzy. Tak jest zdecydowanie zdrowiej.
UsuńNowi Rodzice z oferty skorzystali, doskonale to o nich świadczy. Cieszę się. A co ze Stokrotką? Na jakim jest etapie? I co z Ptysiami - oni byli w adopcji? czy poszli do innej RZ, bo mi umknęło?
OdpowiedzUsuńTak... doskonale weszli w swoją rolę. Właśnie są z Paprotką na plaży, Majka czyta, a ja mam trochę czasu dla siebie – czyli żeby coś napisać.
UsuńO Stokrotce jeszcze napiszę więcej... może uda się nasz (i nie tylko nasz) chytry plan. Tutaj znowu chodzi o czas. Od kilku miesięcy czekamy na badanie psychologiczne mamy i babci dziewczynki. I znowu - jakby nikomu nie zależało, aby wszystko przyspieszyć. Babcia wynajmuje prawnika, który nic nie robi. Majka już nie raz ją ponaglała, żeby facet dupę ruszył i zainteresował się sytuacją, bo dziewczynka nie może mieszkać z nami latami. A babcia nic. Mówi tylko: „Tak, tak”. Być może jest trochę przerażona koniecznością rozpoczynania dnia o piątej nad ranem. Czeka, bo przecież nie ma to jak „dziecko odchowane”. Oby się nie przeliczyła.
Ratunku. Usychamy z tęsknoty za nowym wpisem. Pikusiu, poratujesz? ��
OdpowiedzUsuńAga