Co słychać u naszych byłych podopiecznych?
Zacznę od Messengera, ponieważ nasze ostatnie spotkanie z chłopcem bardzo wpisuje się
w tytuł tego posta. Pożegnaliśmy się pół roku temu, i jak do tej pory, jest to jedyny powrót dziecka z naszej rodziny do mamy biologicznej. Majka w tym czasie odwiedziła Messengera w jego domu trzy razy. Wprawdzie za każdym razem to ona się wprosiła w gości (pod pretekstem posiadania jakichś rzeczy dla małego), to jednak zawsze była bardzo miło przyjmowana i nigdy nie poczuła się jak intruz. Ja nie widziałem się z chłopcem ani razu, co zapewne było mu zupełnie obojętne... w końcu gdy się rozstawaliśmy, miał zaledwie cztery miesiące. Nie sądziłem, że kiedykolwiek jeszcze go zobaczę. A tu nagle... telefon od mamy. Majka usłyszała w słuchawce pytanie, czy bylibyśmy skłonni zaopiekować się Messengerem przez dwa dni i dwie noce. Mama dziecka razem ze swoim ojcem została zaproszona na wesele i nie za bardzo miała co zrobić ze swoim dziećmi. Starszego synka „upchnęła” u jakiejś znajomej, ale z młodszym miała problem. Nie dociekaliśmy, czy nikt nie chciał się podjąć opieki nad dziesięciomiesięcznym szkrabem, czy też mama nie do końca miała zaufanie do swoich znajomych lub dalszej rodziny. Było nam miło, że do nas to zaufanie miała.
Majka
pojechała po chłopca późnym popołudniem. Wszystko było dobrze,
dopóki Messenger nie zorientował się, że ma zostawić mamę i
pojechać gdzieś z ciotką, którą nie za bardzo pamięta. Było
więc trochę łez, ale już w samochodzie chłopak się uspokoił i
przez ponad półgodzinną jazdę, nawet lekko zdrzemnął.
Najgorsze było, gdy Majka weszła do domu i chłopiec nagle ujrzał
mnie. Był taki ryk, że nawet Ptysie i Bliźniaki zaczęły się
zastanawiać, czy aby one też nie powinny się mnie bać. Już
wiedziałem, że lekko nie będzie. Nawet bez oporów przyjąłem do
wiadomości, że na dwie noce mam wypad z naszej sypialni, bo moje
miejsce zajmie dużo młodszy model.
Obawiałem
się tylko tego, że następnego dnia miałem spędzić z Messengerem
całe przedpołudnie. Balbina i chłopcy szli do przedszkola (czego
jak dotąd po raz pierwszy żałowałem), a Majka jechała do PCPR-u
na posiedzenie zespołu. Jak się następnego dnia okazało,
posiedziała sobie dość długo, bo wróciła dopiero na obiad,
odbierając po drodze przedszkolaki.
Cofnę
się jednak do samego rana. Gdy Majka szykowała naszych „Odkrywców”
i „Mądrale”, Messenger jeszcze spał. Niestety nie zdążyła
dobrze przekręcić zamka w drzwiach, gdy usłyszałem ciche
kwilenie. Odnosiłem wrażenie, jakby chłopiec coraz bardziej
zbliżał się do mnie, bo dźwięk stawał się coraz głośniejszy,
głośniejszy i głośniejszy. W końcu wziąłem głęboki oddech i
wszedłem do sypialni. Mały leżał w mojej pościeli, z wielkimi
oczami wlepionymi wprost we mnie. Gdy nie ujrzał spodziewanej mamy,
a przynajmniej cioci – zaczął wydzierać się jeszcze bardziej.
Zacząłem się zastanawiać, jak powinien się zachować zupełnie
obcy facet, będąc sam na sam z zupełnie obcym i wydzierającym się
wniebogłosy niemowlakiem. Logika podpowiadała mi, że
najwłaściwszym rozwiązaniem byłoby wezwać policję, jednak tę
wersję szybko odrzuciłem. Stwierdziłem, że najlepiej jak będę
sobą i zajmę się tym, czym w takich sytuacjach jeszcze kilka
miesięcy temu bym się zajmował w przypadku Plotki, czy jeszcze
wcześniej z samym Messengerem. No ale wówczas on miał tylko
niecałe cztery miesiące, więc zapewne nic nie pamięta.
Majka po
odwiezieniu maluchów do przedszkola, stwierdziła że ma jeszcze
trochę czasu. Doszła jednak do wniosku, że zamiast puścić się w
regały, wróci do domu, bo być może potrzebuję wsparcia... albo
może bardziej Messenger. Otwierając drzwi, była pewna, że usłyszy
rozwrzeszczanego malca w towarzystwie wujka, któremu opadły już
wszystkie ręce. A tu niespodzianka...
Nie wiem
co było tego przyczyną (na pewno nie zmiana pieluchy), ale w chwili
gdy rozpoczęliśmy poranną gimnastykę, jakby stopiły się
wszystkie lody. Messenger najpierw przestał płakać, potem zaczął
lekko się uśmiechać, aż w końcu rechotał już w głos. Czy
zaczął coś sobie przypominać? Podobno niemowlęta mają bardzo
dobrą pamięć węchową i głosową (w przeciwieństwie do
wzrokowej), która potrafi utrzymać się przez całe życie. W
każdym razie od tego momentu wszelkie marudzenia i płacze poszły w
niepamięć.
Rozstanie
z Messengerem po tych dwóch dniach było dla mnie chyba bardziej
smutne, niż gdy pół roku temu Majka odwoziła go do mamy. Cały
czas niepokoi mnie pytanie, co będzie dalej? Zgadzam się ze
wszystkimi będącymi w temacie, że mama Messengera, jak żadna inna,
zasługiwała na to, aby synek do niej wrócił. Gdy przyjeżdżała
go odwiedzać, to całe spotkanie poświęcała jemu. Była w niego
wpatrzona, zapominając o wszystkim, co dzieje się dookoła. Inne
matki często w takich przypadkach siadają obok Majki i zaczynają
plotkować, albo się nudzą i wyciągają smartfona lub prowadzą
rozmowy przez telefon. Ta była inna. Była opiekuńcza, realizowała
wszelkie zalecenia (łącznie z koniecznością porzucenia
przemocowego partnera), a przede wszystkim była sobą. Nie próbowała
grać, udawać kogoś, kim nie jest. Tyle tylko, że nie do końca
jest normalna. Nie potrafi napisać SMS-a, ogarnąć komunikacji
miejskiej... jest taką starszą wersją Kapsla. Nad wszystkim panuje
dziadek Messengera, który pełni dla niego rolę ojca zastępczego.
Chłopiec jest już jego trzecim dzieckiem (i jednocześnie wnukiem)
zastępczym.
W
przypadku, gdy dzieci są umieszczane w rodzinach adopcyjnych, wiele
uwagi przywiązuje się do świadomości dziecka o swoim pochodzeniu.
Dzieci te bardzo często chcą dotrzeć do swoich korzeni, odszukać
swoich rodziców, a jeszcze częściej rodzeństwo. Bywa, że dzieci
adopcyjne nie potrafią sobie radzić ze swoimi emocjami. Czasami
pojawia się konflikt lojalnościowy, czasami dzieci tłumią swoje
potrzeby i z pozoru sprawiają wrażenie idealnych. Być może jest
to jeden z elementów skłaniających co niektórych ku teorii, że
dziecku najlepiej jest w rodzinie biologicznej. Dziadek Messengera
bardzo dobrze wywiązuje się ze swojej roli (zarówno dziadka, jak
też ojca zastępczego). Asystentka rodziny, która od wielu już lat
monitoruje całą sytuację, ma o nim jak najlepsze zdanie. A jednak
dzieci wychowujące się w takich rodzinach nie zawsze do końca są
szczęśliwe. One cały czas mają w świadomości, że ich życie
jest bardzo kruche. One wielokrotnie zachowują się przeciwnie, niż
dzieci adoptowane... one chcą zapomnieć swoją historię, chcą się
wyrwać i zacząć wszystko od początku, na własny rachunek. Tak
jest w przypadku dorosłej już siostry Messengera i tak było ze
Sztangą, która kiedyś mieszkała razem z nami. Z kolei brat
Messengera ma traumę rozstania. Myślę, że zarówno z mamą (która
czasami była w jego pobliżu, a czasami nie), jak też z
rodzeństwem. Gdy Majka zabierała Messengera, kilka razy się
upewniał, pytając „ale na pewno nam go pani odda?”.
W
przypadku mamy Messengera, nigdy nie będzie pewności, czy nagle
znowu nie zapała jakąś miłością do kolejnego faceta i się nie
wyprowadzi. Czy można zmienić swoje podejście do życia mając
czterdzieści lat? Do tego dziadek chłopca jest już wiekowy. Jak
długo jeszcze da radę opiekować się dziećmi? Jak długo pożyje?
A przecież przed Messengerem jeszcze całe życie. Czy jego mama
będzie w stanie się nim zaopiekować, gdy zabraknie dziadka? Czy
ogarnie kwestie medyczne, edukacyjne? Czy zapanuje nad chłopcem w
okresie dojrzewania?
Ta
historia trochę przypomina rosyjską ruletkę. Jeden strzał i być
może chłopiec znowu będzie musiał zmienić rodzinę.
To, jak
wiele może się zmienić w życiu dziecka w sposób nagły,
uzmysławia mi historia Białaska. Jeszcze trzy miesiące temu
wspominałem o chłopcu. Mama biologiczna po wyjściu z więzienia
nadal nie potrafi uporządkować swojego życia, co nie zmienia
faktu, że cały czas deklaruje chęć odzyskania chłopca. Niestety
mój optymizm, objawiający się tym, że odebranie jej praw
rodzicielskich jest tylko kwestią czasu, zaczyna niepokojąco
topnieć.
Cios
przyszedł ze strony, po której najmniej się tego spodziewałem.
Mama biologiczna dostała zielone światło od biegłych z
Opiniodawczego Zespołu Sądowych Specjalistów. Nie stwierdzono
wprawdzie, że jej kompetencje rodzicielskie w sposób cudowny się
naprawiły i można oddać jej syna pod opiekę, ale wniosek był
taki, że powinna dostać kolejną szansę. Jest jeszcze młoda i ma
prawo błądzić. Uznano, że przecież ma potencjał, może się zapisać na
kurs z podnoszenia kompetencji rodzicielskich. A to, że co chwilę
zmienia pracę, to... przecież taki mamy rynek. Nie wymagam od
psychologów przesadnej wiedzy z zakresu ekonomii, ale nie trzeba być
orłem, aby wiedzieć, że pracy (przynajmniej w miejscu zamieszkania
mamy) jest w bród. Można wybierać w ofertach, nawet nie mając
skończonej żadnej szkoły. Problemem jest to, że trzeba umieć ją
utrzymać. Być może byłoby warto zadać sobie pytanie, co jest
przyczyną ciągłych zmian, i jak może się to przełożyć na
opiekę nad dzieckiem. Może dobrze byłoby się zastanowić,
dlaczego nie zagrzała długo miejsca nawet w firmie swojego ojca,
który od samego początku deklarował jej pomoc. Stawiał jednak
pewne warunki. Nie wiemy jakie, ale jak widać poprzeczka była
podniesiona dużo wyżej. Jeżeli sędzina na najbliższej rozprawie
podzieli zdanie psychologów, to mama biologiczna Białaska będzie
mogła widywać się z synkiem osiem razy w miesiącu oraz mieć
prawo go urlopować na kilka dni.
Zacznie
się zatem typowa żonglerka dobrem chłopca i może dojść do
bezpardonowej walki o dziecko pomiędzy mamą biologiczną, a mamą
zastępczą (która tylko czeka, aby móc Białaska adoptować). My w
tej rozgrywce z pewnością będziemy po stronie Ani (czyli mamy
zastępczej). Będzie ona mogła liczyć nie tylko na nasze wsparcie,
ale również pewne sugestie. W chwili obecnej mama biologiczna się
stara, wymyślając dla syna rozmaite atrakcje po drugiej stronie
miasta. Mama zastępcza jedzie więc ponad godzinę na spotkanie.
Chłopiec bardzo lubi swoją mamę biologiczną, bo kojarzy mu się ona z czymś
przyjemnym. Gdy jednak zaczyna być zmęczony i marudny, to mama
przybija piątkę i mówi „to nara do przyszłego razu”. Kolejna
godzina powrotu nie jest więc już tak przyjemna.
Jakie
rady mamy dla Ani?
Przede
wszystkim powinna opisywać dokładnie każdą sytuację, każde
spotkanie, każdą rozmowę telefoniczną, czy wiadomość tekstową.
Taki dziennik w oczach sądu uwiarygodnia rodzinę zastępczą i daje
podstawę do wysnuwania pewnych wniosków. Można w ten sposób
choćby określić, w jaki sposób zmienia się aktywność mamy (na
przykład wzrost zainteresowania przed rozprawą lub badaniem więzi).
Ania nie
powinna przystawać na propozycje mamy dotyczące miejsca spotkań.
To mama ma być atrakcją dla dziecka, a nie ciekawe otoczenie i
prezenty, które przynosi. Przecież codzienne życie nie polega na
wiecznym spędzaniu czasu w wesołym miasteczku, ogrodzie
zoologicznym, czy klubie malucha. Dlatego to rodzic zastępczy
określa termin i miejsce, odpowiednio argumentując swoją decyzję.
Nie jest to trudne, wystarczy powiedzieć, że chłopiec źle znosi
dłuższą podróż samochodem. Mama zastępcza określa też czas
przeznaczony na każde spotkanie (sądy najczęściej wyznaczają
tylko ich ilość). Z własnych doświadczeń możemy podpowiedzieć,
że spotkanie nie powinno przekraczać dwóch godzin. Przy dłuższym
już wszyscy zaczynają się nudzić. Jeżeli mama biologiczna będzie
się upierała co do lokalizacji, to można powiedzieć, że czas
dowiezienia dziecka w określone miejsce przez rodzica zastępczego
wlicza się do tych dwóch godzin. To rodzic biologiczny ma się
starać i wykazywać dobrą wolę. Jeżeli mu się nie podoba, może
złożyć odpowiedni wniosek do sądu. W zależności od odpowiedzi,
postępowanie będzie trzeba na bieżąco modyfikować.
Ania
powinna też trzymać się twardo ustalonego harmonogramu. Jeżeli
mama biologiczna z jakichś powodów odwołuje wizytę, to nie jest
ona przekładana, tylko zwyczajnie wypada.
Mama
musi też mieć do czynienia z sytuacjami, w których dziecko nie
jest idealne. Czasami jest zmęczone, czasami ma ochotę na coś,
czego mama nawet nie jest w stanie się domyślić. I nawet nie
chodzi o to, aby nie powiedzieć jej, że chłopiec musi mieć
pieroga przekrojonego wzdłuż, a nie w poprzek, ale o to aby poznać
jej reakcje na rozmaite sytuacje. Jeżeli sąd wyrazi zgodę na
urlopowanie (w orzeczeniu najczęściej jest dodawane sformułowanie,
że za zgodą rodziny zastępczej), to nie warto się przed tym
bronić. Niech mama pobędzie z synem dzień, czy dwa. Niech jej
aktualny partner zrozumie, co będzie oznaczało odzyskanie dziecka
przez jego dziewczynę.
Wszystko,
o czym powyżej napisałem, ma służyć budowaniu wizerunku mamy biologicznej, na podstawie którego, sąd będzie musiał wydać jakąś decyzję. Niestety czasami stosowane metody są bardzo
brutalne, bo dziecko staje się narzędziem. Staje się przedmiotem,
a nie podmiotem.
Czy cel
uświęca środki? To Ania musi podjąć decyzję, na ile chce
chronić Białaska w tej chwili. Zawsze może powiedzieć, że
chłopiec nie jest gotowy na spędzenie choćby jednej nocy w obcym
domu z niemniej obcymi sobie osobami. W zasadzie wystarczyłoby
oprzeć się na fakcie, że Białasek zupełnie nie zna faceta mamy.
Nie wiadomo też jak reagowałby na mamę biologiczną w miejscu,
gdzie nie byłoby Ani. Bo to ona jest jego mamą i do niej tak
właśnie się zwraca. Za to mama biologiczna jest tylko ciocią
zapewniającą mu rozmaite atrakcje i wali jej „na ty”. Jest to
skomplikowane, prawda?
Można
spróbować odpowiedzieć sobie na pytanie, czy chłopiec po ponad
dwóch latach mieszkania w rodzinie, która jest dla niego jedyną
rodziną, którą pamięta, i z którą się utożsamia – dałby
emocjonalnie radę zamieszkać ze swoją mamą biologiczną? Wydaje
mi się, że tak. Przy wdrożeniu w życie odpowiedniego procesu,
rozłożonego w czasie i przy dobrej woli obu stron -zdecydowanie
tak. Pytanie tylko, czy należy do tego dążyć, w imię zasady, że
zawsze najlepsza jest rodzina biologiczna. Tutaj odpowiem –
zdecydowanie nie.
Pamiętam
jeszcze mamę biologiczną Białaska z czasu, gdy chłopiec mieszkał
w naszej rodzinie. Pamiętam jej wzloty i upadki. Pamiętam jak
potrafiła zniknąć na kilka tygodni, by pojawić się jako idealna
mama, która nie może wytrzymać kilku dni bez zobaczenia synka.
Pamiętam jak odwróciła się od niej cała rodzina, gdy odrzucała
wszystkie wyciągane do niej ręce. Na końcu nikt nie chciał jej
już wspierać, nikt nie zdecydował się na pozostanie rodziną
zastępczą dla chłopca, chociaż takie możliwości też były
brane pod uwagę.
Czy od
tego czasu coś się zmieniło? Nie za bardzo wierzę w
socjalizacyjną funkcję zakładów karnych. Nie za bardzo wierzę w
zmiany oparte tylko na chceniu. Mama chłopca tak naprawdę nie zna
dzieci. Idealizuje swojego syna, bo spotykają się w sytuacjach
komfortowych dla obu stron. Jeżeli podniesie swoje kompetencje
rodzicielskie poprzez nieopuszczanie zajęć, na które zostanie
skierowana (a z pewnością potrafi na krótki czas się
zmobilizować), to decyzja sądu może być różna. Trzeba zatem
zrobić wszystko, aby pokazać sądowi jej prawdziwe oblicze...
zwłaszcza, że ta potyczka nie jest równa. Mamę biologiczną
wspiera asystent rodziny i prawnik (chociaż tego drugiego nie jestem
pewny). Ich zadaniem jest „naprawienie” mamy, udowodnienie tego
przed sądem i przywrócenie jej pełnych praw do opiekowania się
synem. Wtedy zostanie odtrąbiony sukces.
Chciałem
dzisiaj opisać jeszcze co słychać u Plotki, Sasetki i Maludy,
Kapsla, Gacka...
Może
następnym razem.
Historia
Białaska od jakiegoś czasu nie daje mi spokoju i powoduje, że
dokonuję ponownej analizy i oceny niektórych znanych mi wydarzeń. Kiedyś na jednym z forów rozpocząłem dyskusję na temat sensu adopcji
poprzez rodzinę zastępczą. Zdania były bardzo podzielone. Jedni
uważali, że jest to alternatywna droga do adopcji, inni – że
jest to jej obchodzenie i wciskanie się w kolejkę. Wówczas byłem
raczej zwolennikiem pierwszej opcji, bo przecież umieszczając
dziecko w rodzinie zastępczej z motywacją adopcyjną, ogranicza mu
się kolejną przesiadkę z jednej rodziny do kolejnej. W tej chwili
mam coraz bardziej mieszane uczucia. Czasami się zastanawiam, jak
funkcjonuje dziecko, które musi się zmierzyć z niepewnością i
lękiem swoich rodziców zastępczych, pojawiających się w obliczu
możliwości powrotu do rodziny biologicznej. Mama Białaska sprawia
wrażenie osoby bardzo opanowanej. Nie wiadomo, czy chłopiec ma
takie same odczucia, a jeżeli nie, to jakie ma to przełożenie na
jego zdrowie psychiczne.
Wspominałem
jakiś czas temu o rodzicach, którzy bardzo chcieli zostać
rodzicami dla naszych bliźniaków... najpierw zastępczymi, ale
docelowo adopcyjnymi. Nie byli jednak gotowi na rozstanie, na
porażkę... chociaż deklarowali, że są. W tej chwili zostali
rodzicami dla innego chłopca – o bardziej przewidywalnej
przyszłości. Reszta się nie zmieniła. Jak postąpią, gdy jakimś
trafem znajdą się w sytuacji Ani?
Kim
właściwie są rodzice zastępczy z motywacją adopcyjną? Czym
różnią się od tych wybierających tradycyjną drogę do adopcji?
Samo szkolenie i materiał, z którym trzeba się zapoznać, są
raczej zbliżone. Zdecydowanie krótszy jest czas oczekiwania na
dziecko, nieco niższe wymagania (choćby wiek, staż małżeński i
konieczność bycia w związku)... ale też ogromne ryzyko. Czy warto
je podejmować?
Zawsze
interesowało mnie pytanie o motywacje, zarówno jeżeli chodzi o
rodziców adopcyjnych jak też zastępczych. „Pragnę mieć
dziecko”, „czuję taką potrzebę”, „nie potrafię żyć bez
dziecka” - dla obu tych grup rodzin, są to błędne odpowiedzi,
chociaż jakże normalne w przypadku osób zakładających rodzinę i
myślących o dziecku biologicznym. Majka też na samym początku
naszego związku (kiedy jeszcze nie byliśmy małżeństwem) mówiła,
że chciałaby już być mamą, później że chciałaby już być
babcią. Raczej jest to wewnętrzna potrzeba (a nawet egoizm), niż
dojrzała decyzja (zwłaszcza w przypadku babci). W tej chwili jej
potrzeby posiadania małego dziecka, zostały zaspokojone (a
przynajmniej zamortyzowane) opieką nad dziećmi zastępczymi.
Jakie
więc były nasze motywacje jako kandydatów na rodziców zastępczych? Wyzwanie, pasja, nadanie naszemu życiu
większego sensu, czerpanie radości z wyprowadzenia dziecka z
rozmaitych zaburzeń. Nie wiem, czy były to odpowiedzi pożądane,
bo przecież trudno tutaj doszukiwać się choć krztyny altruizmu.
Dlaczego
więc rodzice, którzy chcą adoptować dziecko, mają mówić że
traktują przysposobienie jak misję, posłannictwo, poświęcenie?
Tylko dlatego, że będą musieli zmierzyć się z historią swojego
dziecka?
Wrócę
jednak do prawdziwych motywacji rodziców wybierających drogę do
adopcji poprzez pieczę zastępczą. Czasami nie są one tak
oczywiste jak w przypadku mamy zastępczej Białaska, która jako
osoba samotna nie miałaby większych szans na tradycyjną adopcję.
Nam się jeszcze tacy rodzice nie zdarzyli (i mam nadzieję, że można ich porównać do kropli w morzu), ale bywają przypadki
bardzo cynicznego podejścia do sprawy. W przypadku pieczy zastępczej, nie ma zakazu zobaczenia wcześniej dziecka, zapoznania się z nim, a nawet spotykania przez jakiś
czas. Lecz nie to jest takie bulwersujące. Zdarzają się rodzice, którzy wybierają tę drogę, ponieważ doskonale wiedzą, iż w przypadku gdy nie zaiskrzy, to rodzinę
zastępczą dużo łatwiej jest rozwiązać.
ostatnie zdanie. bardzo mocne. Muszę pomysleć. Dzięki za post.
OdpowiedzUsuńTrochę jeszcze ten temat rozwinę na przykładzie naszych bliźniaków. Chłopcy są z nami już ponad rok i jakoś nie zanosi się na to, aby wkrótce ich sytuacja prawna została uregulowana. W zasadzie powinniśmy naciskać, aby ich pobyt u nas już się zakończył, ponieważ coraz bardziej stanowimy dla siebie rodzinę. Dzieci potrzebują kogoś, dla kogo byliby tymi jedynymi, wyczekiwanymi. Z kolei Ptysie też potrzebują docelowej rodziny, która rozpoczęłaby z nimi niezbędną terapię. Tyle, że aby miała ona sens, należałoby maksymalnie zacieśniać z nimi więzi, wchodzić w głębsze relacje, co z kolei z punktu widzenia pracy pogotowia, nie jest za bardzo wskazane w przypadku dzieci z traumą.
UsuńW normalnej sytuacji trwałyby poszukiwania rodziców zastępczych z motywacją adopcyjną. Tak zresztą było choćby w przypadku Iskierki, Foxika, Luzaka, czy wspomnianego wyżej Białaska. Jednak gdyby istniała pewność, że sąd po tych ustawowych 18 miesiącach podejmie konkretną decyzję, to lepszym rozwiązaniem byłoby pozostawienie ich u nas. Gdyby sąd musiał za niecałe pół roku określić, czy dzieci wracają do mamy, idą do adopcji, czy na stałe do rodziny zastępczej (z praktycznie żadną szansą na powrót do mamy), to spokojnie byśmy czekali. Niestety sąd nic nie musi, a zapis w ustawie jest praktycznie martwy. PCPR też nie naciska. Tak więc czekamy co przyniesie los. Nie wiem jakie doświadczenia ma nasz PCPR, ale nas zraziła historia pewnej rodziny zastępczej, która podjęła się opieki nad dzieckiem z myślą o adopcji, po czym po odebraniu mamie biologicznej praw rodzicielskich, stwierdziła że jednak nie... nie to dziecko.
No to się nie dziwię waszemu zrażeniu...
UsuńPikuś, aż mnie zmroziło.:( Jaki był powód rezygnacji z adopcji? Czy dziecko znalazło innych rodziców?
UsuńPozdrawiam,
Agnieszka
Nie znamy aż tak dokładnie tej sprawy, ale chyba nikt się specjalnie nie tłumaczył. Przynajmniej takie wnioski można wyciągnąć na podstawie ogólnego zdziwienia po uwolnieniu prawnym dziecka. Rodzice zastępczy zwyczajnie nie skorzystali z prawa pierwszeństwa do przysposobienia, chociaż wcześniej nie ukrywali, że taki jest ich cel. Pewnie teraz oczekują na umieszczenie u nich kolejnego dziecka zastępczego.
UsuńDziewczynka została skierowana do Ośrodka Adopcyjnego i skoro już z nimi nie mieszka, to można wnioskować, że znalazła rodziców adopcyjnych. Czasami się zastanawiam, co by się stało, gdyby sąd latami nie zdecydował się odebrać rodzicom biologicznym ich praw do dziecka. Rodzice zastępczy zdecydowaliby się rozwiązać rodzinę zastępczą (wówczas dziewczynka poszłaby do kolejnej rodziny zastępczej), czy męczyliby się z niekochanym dzieckiem do jego pełnoletności? I tak źle, i tak niedobrze.
i to Messenger, urósł! Messengera historia chyba jednak ok, cieszę się, ciesze się takze, że w razie "W" oni zwracają się do Was. To świadczy o tym, jacy jesteście wspaniali. Szacunek ode mnie ogromny.
OdpowiedzUsuńHmm. Cieszę się, że poruszyłeś temat motywacji rodzin zastępczych. Jesteśmy z mężem a początku swojej drogi (dziś mieliśmy drugie spotkanie na kursie) ale motywacje i oczekiwania na tę chwilę mamy jasno sprecyzowane. Nie ukrywaliśmy przed nikim, że zawsze chcieliśmy mieć więcej niż dwójkę dzieci i myśleliśmy właśnie o adopcji. Jednak zupełnie nie w ten sposób podchodzimy do pieczy zastępczej. To o czym piszesz - głęboka motywacja adopcyjna i bardzo duża niepewność losu dziecka przy pozostawaniu przez dłuższy czas w rodzinie zastępczej w której "nie iskrzy", jest straszne. Według mnie to wygląda po prostu jak droga na skróty, i to bardzo dokładnie przemyślana ale kompletnie nietrafiona. Być może moje motywacje ktoś też określi jako bezduszne, ale muszę przyznać, że bardzo ważna dla mnie jest taka "próba" rodzicielstwa przed ewentualną adopcją. I będę chwalić rodziców zastępczych i przyszłych adopcyjnych, którzy idą podobną drogą. Ja, jeśli podejmę się pieczy zastępczej to głównie ze względu właśnie na możliwość udzielenia dzieciom pomocy, jakiej w danej chwili potrzebują. Wypełnienie czymś jeszcze swojego życia. Nie wykluczam możliwości adopcji ale w życiu nie rozwiązałabym rodziny zastępczej tylko dlatego, że nie chcę danego dziecka adoptować. W założeniu przecież rodzina zastępcza jest swego rodzaju "przechowalnią" przed powrotem do biologicznej rodziny. Dla mnie jest to super opcja, że mogę się z dzieckiem zapoznać przed ewentualną adopcją, ponieważ wolę po prostu się na nią nie zdecydować niż później abo męczyć siebie i dziecko albo co gorsza rozwiązywać adopcję. Natomiast w życiu nie potraktowałabym tego jako nadrzędny argument do starania się o pieczę zastępczą.
OdpowiedzUsuńCzytam ten wpis już po raz kolejny... też jestem taką mamą i nie mamą. Od 3 lat wychowuję mojego syna i uczę go miłości której wcześniej nie zaznał. Uczę chociaż Panie w mopr powiedziały, że nie mam prawa mówić, że Go kocham. Tylko, że to nie one zmagają się z brakiem więzi, wiary w siebie i rozumienia co znaczy kocham. Młody się tego uczy jak inni tabliczki mnożenia a ja za każdym razem gdy mi mówił, że mnie kocha to liczę, że nie zapyta na tym samym wdechu czy teraz dostanie czekoladę. Od jakiegoś czasu mamy psychoterapeutę. Pracuje z małym a mi pomaga zrozumieć, że mały kocha jak umie a czy kiedyś poczuje tego nie wie nikt. Otoczenie mnie wspiera a ja na każdym kroku szukając nowego sposobu na pokazanie oświata odbijam się od informacji o tym jak ważne są pierwsze 3 lata dziecka. 3 lata która mój chłopaczek spędził w sposób trudny nawet dla dorosłych. A teraz najlepsze mam do odebrania 2 awizo a w sądzie są założone 2 sprawy... o ustalenie kontaktów i przywrócenie władzy rodzicielskiej... założone przez ojca, który właśnie wyszedł z zk, a którego Mały widział ostatni raz mając 4m-ce. Popiera go "prawdziwa" mamą która jest idealną kopią b.m. Białaska tyle że przez 3 lata zadzwoniła do mnie 3 razy ostatnio 1,5 r. temu. Czytam o decyzji sądu nad Białaskiem, ryczę i liczę na większą rozwagę u nas.
OdpowiedzUsuń