W
zasadzie to ja jestem spokojnym człowiekiem. Bywa jednak, że raz na
jakiś czas się zacietrzewiam. Poprzednim razem miało to miejsce,
gdy byłem nastolatkiem. Poszedłem do sklepu spożywczego i
ustawiłem się grzecznie w kolejce za obsługiwanym właśnie
klientem. Po mnie przyszła jakaś stara baba (teraz to bym
powiedział, że dziewczyna w średnim wieku). Stanęła z drugiej
strony i powiedziała, że mnie nie wpuści przed siebie, bo w tym
sklepie ogonek ustawia się od prawej strony. Byłem tam po raz
pierwszy i nie musiałem znać zwyczajów... więc jej „pocisnąłem”.
Wczoraj
miało to miejsce po raz drugi. Wdałem się w dyskusję z pewną
osobą na jednej ze stron w internecie. Po czasie okazało się, że
ją obraziłem. Ale do takiego wniosku doszedłem, gdy wyjawiła, że
jest mamą adopcyjną. Zresztą nie ukrywała, że poczuła się
dotknięta.
Wszystko
zaczęło się od umieszczenia na tej stronie linka do mojego bloga
(zresztą z bardzo miłym komentarzem). No i odezwała się
dziewczyna, która stwierdziła, że mamy jakieś pretensje do losu o
to, że musimy oddać dzieci do adopcji, że jako rodzina zawodowa
dostajemy kasę, więc nie mamy prawa do emocji, nie powinniśmy
pozwolić aby dziecko nas pokochało. Krótko podsumowując:
„zaopiekuj się dzieckiem, a potem wypad z jego życia”. Przez
jakiś czas byłem cierpliwy, ale w końcu mnie poniosło. Nawet
przeszliśmy pod koniec na formę Pan/Pani... chociaż nie ja
zacząłem.
Za
chwilę przytoczę moje odpowiedzi. Niestety nie mam prawa
cytować wypowiedzi strony przeciwnej (bo chyba dotyczyło to grupy zamkniętej na FB), więc można się tylko
domyślać jakie zarzuty były skierowane w moją stronę.
Zdecydowałem
się na ten dzisiejszy wpis, ponieważ okazuje się, że wchodzi
tutaj sporo osób oczekujących na adopcję, albo rozważających
taką ewentualność. Tym razem zacytuję jednego z polityków: „nie
idźcie tą drogą”.
Nasza
pani psycholog z ośrodka adopcyjnego uważa, że mamy ogromne
szczęście do rodziców adopcyjnych. Chociaż może nie tyle my, co
dzieci, które od nas odchodzą. Chęć zresetowania całej historii
dziecka i rozpoczęcia wszystkiego od zera, jest często przeogromna.
I bywa, że na tej chęci się nie kończy.
Patrząc
na kontekst wczorajszej dyskusji, z jeszcze większą pokorą
podchodzę do naszych relacji z rodzicami Plotki. Wczoraj po raz
pierwszy przyjechali z dziewczynką do naszego domu. I co? Nic. Przy
pożegnaniu było trochę płaczu, ale to jest normalne, bo starsze
dzieci też często trzeba końmi wyciągać. Ploteczka okazuje swoje
niezadowolenie tak jak potrafi.
A teraz
moje odpowiedzi. Jeżeli dyskusja rozwinie się jeszcze w ciekawym
kierunku, to będę dopisywał.
Właśnie
o to chodzi w całej idei pieczy zastępczej. O przywiązanie, o
więzi, których trzeba dzieci nauczyć. Więź jest umiejętnością,
którą zdobywa się w długotrwałym procesie. Jeżeli dziecko nie
nauczy się tego w ciągu kilkunastu początkowych miesięcy swojego
życia, to skutki tego mogą być bardzo bolesne (zarówno dla niego,
jak i jego przyszłej rodziny). Rodzicielstwo zastępcze to nie jest
zwykła praca, to nie jest zwykła opieka nad dzieckiem. Rodzina
zastępcza ma być normalną rodziną – chociaż tylko przez krótki
czas.
Dlatego nie każda osoba się do tego nadaje, bo trzeba rozkochać dziecko, zakochać się w nim, a potem pozwolić mu odejść. Czasami jest to trudniejsze, czasami łatwiejsze. Najważniejsza jest jednak świadomość tego, że rozstanie jest nieuchronne. I o tym właśnie jest ten blog.
Dlatego nie każda osoba się do tego nadaje, bo trzeba rozkochać dziecko, zakochać się w nim, a potem pozwolić mu odejść. Czasami jest to trudniejsze, czasami łatwiejsze. Najważniejsza jest jednak świadomość tego, że rozstanie jest nieuchronne. I o tym właśnie jest ten blog.
(…)
Prawdę
mówiąc też nie bardzo rozumiem, co chcesz powiedzieć. Bo jeżeli
rodzicom zastępczym jest przez jakiś czas smutno po oddaniu dziecka
do adopcji, a nawet jeżeli sobie chcą popłakać, to przecież to
jest ich problem. Ważne, aby proces przekazania dziecka do
adopcji przebiegł prawidłowo (bo to też jest proces).
No chyba, że uważasz, iż rodzice zastępczy cały czas powinni utrzymywać dystans emocjonalny z dzieckiem, tak aby ono ich nie pokochało. Z taką tezą na pewno bym się nie zgodził. Jeżeli dziecko przebywa w takiej rodzinie dla przykładu rok, a nawet dwa od urodzenia, to kim dla niego jest taka rodzina, jak nie rodziną prawdziwą? Jeżeli ma nią nie być, to wróćmy do sierocińców.
No chyba, że uważasz, iż rodzice zastępczy cały czas powinni utrzymywać dystans emocjonalny z dzieckiem, tak aby ono ich nie pokochało. Z taką tezą na pewno bym się nie zgodził. Jeżeli dziecko przebywa w takiej rodzinie dla przykładu rok, a nawet dwa od urodzenia, to kim dla niego jest taka rodzina, jak nie rodziną prawdziwą? Jeżeli ma nią nie być, to wróćmy do sierocińców.
(…)
A
kim jest prawdziwa mama? Ta biologiczna? Ta adopcyjna będąca tylko
pewnym wyobrażeniem i niczym więcej? A może jednak ta, która jest
tu i teraz... bywa że jest to mama zastępcza.
Jak wytłumaczyć dziecku, które ma kilka miesięcy, że będzie miało „prawdziwą” mamę?
Jak wytłumaczyć trzylatkowi, że będzie miało „prawdziwą” mamę, skoro spotyka się z mamą biologiczną i być może do niej wróci?
Tak, dziecko potrzebuje prawdziwej mamy i prawdziwego taty. Tyle tylko, że nie za pół roku, rok, dwa, a może pięć lat. Potrzebuje jej teraz.
Chyba się nie rozumiemy. Mam tylko nadzieję, że nie wpadniesz kiedyś na pomysł, aby adoptować dziecko... sorry.
Jak wytłumaczyć dziecku, które ma kilka miesięcy, że będzie miało „prawdziwą” mamę?
Jak wytłumaczyć trzylatkowi, że będzie miało „prawdziwą” mamę, skoro spotyka się z mamą biologiczną i być może do niej wróci?
Tak, dziecko potrzebuje prawdziwej mamy i prawdziwego taty. Tyle tylko, że nie za pół roku, rok, dwa, a może pięć lat. Potrzebuje jej teraz.
Chyba się nie rozumiemy. Mam tylko nadzieję, że nie wpadniesz kiedyś na pomysł, aby adoptować dziecko... sorry.
(…)
Nie
do końca jest to prawdą. Owszem rodziny zawodowe otrzymują
wynagrodzenie za swoją pracę, tyle tylko, że mają obowiązek
zaopiekować się przynajmniej trójką dzieci. Do tego są to
najczęściej dzieci zaburzone, z deficytami. Trzeba zrobić wiele,
zanim dziecko zostanie skierowane do adopcji. Przede wszystkim trzeba
je zdiagnozować, wielokrotnie uczęszczać na rehabilitacje,
korzystać z pomocy psychologów i wielu innych
specjalistów.
Istnieje też obowiązek umożliwienia rodzicom biologicznym kontaktu z dzieckiem. Proszę sobie wyobrazić ile czasu trzeba poświęcić, gdy ma się choćby trójkę dzieci i każdy z ich rodziców che się spotkać raz w tygodniu na dwie godziny. A przecież ktoś w tym czasie musi zaopiekować się pozostałą dwójką. Dochodzą też obowiązki niezwiązane bezpośrednio z opieką nad dzieckiem (sądy, PCPR, szkolenia). Dlatego nie ma możliwości, aby dodatkowo pracować zawodowo.
Pensję otrzymuje też tylko jeden z rodziców zastępczych, a drugi ma obowiązek pracy. Dlatego ja w zasadzie jestem pewnego rodzaju wolontariuszem. O pieniądzach nie chcę dyskutować, ale jak na 24 godzinne bycie w ciągłej gotowości – nie są to wielkie kwoty.
Są też jeszcze rodziny zastępcze niezawodowe. Co w takim przypadku? Czy też nie powinny angażować się emocjonalnie?
Co do szkoleń... Byłem już na wielu z nich i każdy z psychologów podkreślał, że powinniśmy w maksymalny sposób próbować stworzyć silną więź z dzieckiem. Nie istnieje więc pojęcie rodzina prawdziwa i nieprawdziwa. Dla dziecka mamy być po prostu rodziną. Później następuje proces przejścia dziecka do rodziny adopcyjnej. Jeżeli jest on przeprowadzony prawidłowo, to dziecko nie powinno przeżyć traumy. Ważne jest również pokazanie dziecku w późniejszym okresie, że jednak ta ciocia i wujek istnieją, że można się z nimi spotkać, porozmawiać przez telefon. - nie ja to wymyśliłem, właśnie tego dowiedziałem się na szkoleniach.
Przepraszam, jeżeli Panią uraziłem, ale sprawia Pani wrażenie osoby, która traktuje rodzinę zastępczą jak przechowalnię, jak coś od czego należy się natychmiast odciąć tuż po adopcji, a najlepiej natychmiast zabrać dziecko do swojego domu (bo przecież ono tylko czeka na prawdziwą mamę). Tak nie jest. Rodzina zastępcza jest historią dziecka. Wielokrotnie czas spędzony w takiej rodzinie jest bardzo miło wspominany. Nam też zdarzają się przypadki, gdy dziecko (będąc już w adopcji) mówi, że tęskni do cioci (nawet po wielu miesiącach). Mądrzy rodzice dzwonią do nas i mówią „wpadnijcie na kawę”.. Tak to powinno wyglądać. I nie jest to mój wymysł.
Istnieje też obowiązek umożliwienia rodzicom biologicznym kontaktu z dzieckiem. Proszę sobie wyobrazić ile czasu trzeba poświęcić, gdy ma się choćby trójkę dzieci i każdy z ich rodziców che się spotkać raz w tygodniu na dwie godziny. A przecież ktoś w tym czasie musi zaopiekować się pozostałą dwójką. Dochodzą też obowiązki niezwiązane bezpośrednio z opieką nad dzieckiem (sądy, PCPR, szkolenia). Dlatego nie ma możliwości, aby dodatkowo pracować zawodowo.
Pensję otrzymuje też tylko jeden z rodziców zastępczych, a drugi ma obowiązek pracy. Dlatego ja w zasadzie jestem pewnego rodzaju wolontariuszem. O pieniądzach nie chcę dyskutować, ale jak na 24 godzinne bycie w ciągłej gotowości – nie są to wielkie kwoty.
Są też jeszcze rodziny zastępcze niezawodowe. Co w takim przypadku? Czy też nie powinny angażować się emocjonalnie?
Co do szkoleń... Byłem już na wielu z nich i każdy z psychologów podkreślał, że powinniśmy w maksymalny sposób próbować stworzyć silną więź z dzieckiem. Nie istnieje więc pojęcie rodzina prawdziwa i nieprawdziwa. Dla dziecka mamy być po prostu rodziną. Później następuje proces przejścia dziecka do rodziny adopcyjnej. Jeżeli jest on przeprowadzony prawidłowo, to dziecko nie powinno przeżyć traumy. Ważne jest również pokazanie dziecku w późniejszym okresie, że jednak ta ciocia i wujek istnieją, że można się z nimi spotkać, porozmawiać przez telefon. - nie ja to wymyśliłem, właśnie tego dowiedziałem się na szkoleniach.
Przepraszam, jeżeli Panią uraziłem, ale sprawia Pani wrażenie osoby, która traktuje rodzinę zastępczą jak przechowalnię, jak coś od czego należy się natychmiast odciąć tuż po adopcji, a najlepiej natychmiast zabrać dziecko do swojego domu (bo przecież ono tylko czeka na prawdziwą mamę). Tak nie jest. Rodzina zastępcza jest historią dziecka. Wielokrotnie czas spędzony w takiej rodzinie jest bardzo miło wspominany. Nam też zdarzają się przypadki, gdy dziecko (będąc już w adopcji) mówi, że tęskni do cioci (nawet po wielu miesiącach). Mądrzy rodzice dzwonią do nas i mówią „wpadnijcie na kawę”.. Tak to powinno wyglądać. I nie jest to mój wymysł.
(…)
Dodam
jeszcze jedną uwagę. Tym razem jest to moja prywatna (niczym
niepoparta) opinia.
Adopcja nie jest powołaniem. Jest zaspokojeniem własnych potrzeb bycia rodzicem. Zresztą bycie rodzicem zastępczym, też nie jest powołaniem czy misją. Prędzej nazwałbym to pasją, i również zaspokojeniem swoich potrzeb. Może jestem świrem, ale gdy przychodzi do nas dziecko zaniedbane, a oddajemy do adopcji dziecko szczęśliwe, które nadgoniło wszelkie opóźnienia... to daje mi to ogromną satysfakcję. Przychodzi Kopciuszek, a wychodzi Królewna. Czy to źle, że pojawia się smutek przy rozstaniu, że ma się chwilowego doła? Wydaje mi się, że nie, że jest to tylko dowód na to, że jest się jeszcze normalnym, zdrowym psychicznie człowiekiem.
Pieniądze są sprawą drugorzędną... po prostu za coś trzeba się utrzymać, a przede wszystkim zapewnić dzieciom ich potrzeby. Gdyby chodziło o kasę, to każdy chciałby być rodziną zastępczą. A jakoś tłumów nie widzę. Do nas przychodzą na praktyki rodzice kończący szkolenia dla rodziców zastępczych. Bywa, że na kilkanaście rodzin kończących kurs, nie ma ani jednej, która chciałaby zostać rodziną dla nieznanego sobie dziecka (bo na przykład jest to rodzina spokrewniona), albo rodzice mają motywacje adopcyjne i w pewien sposób chcą obejść procedury ośrodków adopcyjnych (bo choćby są zbyt starzy, nie mają wymaganego stażu małżeńskiego, nie są małżeństwem, albo są samotni).
Adopcja nie jest powołaniem. Jest zaspokojeniem własnych potrzeb bycia rodzicem. Zresztą bycie rodzicem zastępczym, też nie jest powołaniem czy misją. Prędzej nazwałbym to pasją, i również zaspokojeniem swoich potrzeb. Może jestem świrem, ale gdy przychodzi do nas dziecko zaniedbane, a oddajemy do adopcji dziecko szczęśliwe, które nadgoniło wszelkie opóźnienia... to daje mi to ogromną satysfakcję. Przychodzi Kopciuszek, a wychodzi Królewna. Czy to źle, że pojawia się smutek przy rozstaniu, że ma się chwilowego doła? Wydaje mi się, że nie, że jest to tylko dowód na to, że jest się jeszcze normalnym, zdrowym psychicznie człowiekiem.
Pieniądze są sprawą drugorzędną... po prostu za coś trzeba się utrzymać, a przede wszystkim zapewnić dzieciom ich potrzeby. Gdyby chodziło o kasę, to każdy chciałby być rodziną zastępczą. A jakoś tłumów nie widzę. Do nas przychodzą na praktyki rodzice kończący szkolenia dla rodziców zastępczych. Bywa, że na kilkanaście rodzin kończących kurs, nie ma ani jednej, która chciałaby zostać rodziną dla nieznanego sobie dziecka (bo na przykład jest to rodzina spokrewniona), albo rodzice mają motywacje adopcyjne i w pewien sposób chcą obejść procedury ośrodków adopcyjnych (bo choćby są zbyt starzy, nie mają wymaganego stażu małżeńskiego, nie są małżeństwem, albo są samotni).
(…)
Wydaje
mi się, że tylko idiota mógłby mnie wyrzucić z ośrodka za takie
twierdzenie.
Bo czym w zasadzie różni się adopcja od urodzenia dziecka biologicznego? Przecież rodzice nie płodzą dzieci z pobudek altruistycznych... aby dać życie jakiejś istocie. Są to egoistyczne potrzeby posiadania dziecka. Chcę być mamą, czy chcę być tatą. Po prostu „chcę”, czuję taką potrzebę.
Rodzice adopcyjni też „chcą”. Idą do ośrodka adopcyjnego nie po to, aby pomóc jakiejś biednej sierotce, ale dlatego, że życie bez dziecka jest dla nich puste. Być może są wyjątki, które traktują adopcję jak powołanie. Tylko czym w zasadzie jest powołanie? Jest darem do wykonywania czegoś tam. Czy wszyscy rodzice adopcyjni są obdarzeni darem niesienia pomocy opuszczonemu dziecku?
Ja na szkoleniu dla rodzin zastępczych nie kryłem, że chcę być pogotowiem rodzinnym, bo traktuję to jak wyzwanie, bo chcę poczuć radość z tego, że pomogłem jakiemuś dziecku, bo to nada większy sens mojemu życiu. Nie kryłem, że nie wierzę w altruizm. Jestem zwolennikiem teorii, że każde działanie wykonujemy dla nagrody. A może nią być choćby zadowolenie i świadomość dobrze wykonanej pracy. Jakoś kwalifikację dostałem. Była też na moim szkoleniu rodzina, dla której bycie rodzicem zastępczym było misją, której muszą się podjąć. Myślę, że chodziło o całokształt, a nie tylko tak formułowane zdanie... ale jednak kwalifikacji nie dostali.
Bo czym w zasadzie różni się adopcja od urodzenia dziecka biologicznego? Przecież rodzice nie płodzą dzieci z pobudek altruistycznych... aby dać życie jakiejś istocie. Są to egoistyczne potrzeby posiadania dziecka. Chcę być mamą, czy chcę być tatą. Po prostu „chcę”, czuję taką potrzebę.
Rodzice adopcyjni też „chcą”. Idą do ośrodka adopcyjnego nie po to, aby pomóc jakiejś biednej sierotce, ale dlatego, że życie bez dziecka jest dla nich puste. Być może są wyjątki, które traktują adopcję jak powołanie. Tylko czym w zasadzie jest powołanie? Jest darem do wykonywania czegoś tam. Czy wszyscy rodzice adopcyjni są obdarzeni darem niesienia pomocy opuszczonemu dziecku?
Ja na szkoleniu dla rodzin zastępczych nie kryłem, że chcę być pogotowiem rodzinnym, bo traktuję to jak wyzwanie, bo chcę poczuć radość z tego, że pomogłem jakiemuś dziecku, bo to nada większy sens mojemu życiu. Nie kryłem, że nie wierzę w altruizm. Jestem zwolennikiem teorii, że każde działanie wykonujemy dla nagrody. A może nią być choćby zadowolenie i świadomość dobrze wykonanej pracy. Jakoś kwalifikację dostałem. Była też na moim szkoleniu rodzina, dla której bycie rodzicem zastępczym było misją, której muszą się podjąć. Myślę, że chodziło o całokształt, a nie tylko tak formułowane zdanie... ale jednak kwalifikacji nie dostali.
(…)
Zgadza
się. Ja właśnie o tym pisałem, że altruizm wcale nie jest w
cenie. Uważam, że ośrodki adopcyjne nie są zainteresowane
Mesjaszami i Matkami Teresami, chociaż faktycznie dziecko jest w
centrum i do niego dobiera się najlepszych rodziców.
Nie jestem psychologiem, ale sądzę że zadaniem wszelkich testów jest określenie kompetencji rodziców do pełnienia swojej roli (niezależnie czy chodzi o adopcję, czy o pieczę zastępczą – chociaż myślę, że tutaj one tylko częściowo się zazębiają).
Ja nigdy nie próbuję manipulować testami, bo mogłoby to się czasami na mnie zemścić.
Wydaje mi się, że najważniejsza jest umiejętność rozpoznawania uczuć dziecka i radzenia sobie w sytuacjach kryzysowych, w sytuacjach skrajnych emocji. Sama miłość nie wystarczy i bazowanie na tym jest zgubne (również na etapie szkolenia). Rodzic też ma prawo do tych emocji i powinien potrafić wyegzekwować uszanowanie przez dziecko tych emocji. Dlatego pewna doza egoizmu jest niezbędna. Zresztą z obu stron - gdy nastolatek wykrzykuje do swoich rodziców „ja się na świat nie pchałem!”, to w mojej ocenie ma rację.
Oczywiście, że nie można uzasadniać chęci adopcji tym, że chce się mieć wsparcie na starość, albo potrzebny jest syn do pracy na roli. Jednak potrzeba posiadania dziecka jest moim zdaniem jak najbardziej normalna. Pewnie, że dochodzą do tego różne inne czynniki, jak choćby umiejętność radzenia sobie ze stratą (utrata dziecka biologicznego, niemożność zajścia w ciążę). Słyszałem też o przypadku, gdy dziecko adopcyjne miało być lekiem dla dość mocno zaburzonego dziecka biologicznego. Ale to już jest rola psychologów, aby ocenić czy ktoś się nadaje, czy nie.
Powiem szczerze, że ta dyskusja mnie zaintrygowała. Przy najbliższej adopcji nie omieszkam zapytać naszą psycholożkę, jakie kryteria obowiązują w naszym ośrodku adopcyjnym, i co jest najważniejsze przy badaniu kompetencji i motywacji rodziców.
Nie jestem psychologiem, ale sądzę że zadaniem wszelkich testów jest określenie kompetencji rodziców do pełnienia swojej roli (niezależnie czy chodzi o adopcję, czy o pieczę zastępczą – chociaż myślę, że tutaj one tylko częściowo się zazębiają).
Ja nigdy nie próbuję manipulować testami, bo mogłoby to się czasami na mnie zemścić.
Wydaje mi się, że najważniejsza jest umiejętność rozpoznawania uczuć dziecka i radzenia sobie w sytuacjach kryzysowych, w sytuacjach skrajnych emocji. Sama miłość nie wystarczy i bazowanie na tym jest zgubne (również na etapie szkolenia). Rodzic też ma prawo do tych emocji i powinien potrafić wyegzekwować uszanowanie przez dziecko tych emocji. Dlatego pewna doza egoizmu jest niezbędna. Zresztą z obu stron - gdy nastolatek wykrzykuje do swoich rodziców „ja się na świat nie pchałem!”, to w mojej ocenie ma rację.
Oczywiście, że nie można uzasadniać chęci adopcji tym, że chce się mieć wsparcie na starość, albo potrzebny jest syn do pracy na roli. Jednak potrzeba posiadania dziecka jest moim zdaniem jak najbardziej normalna. Pewnie, że dochodzą do tego różne inne czynniki, jak choćby umiejętność radzenia sobie ze stratą (utrata dziecka biologicznego, niemożność zajścia w ciążę). Słyszałem też o przypadku, gdy dziecko adopcyjne miało być lekiem dla dość mocno zaburzonego dziecka biologicznego. Ale to już jest rola psychologów, aby ocenić czy ktoś się nadaje, czy nie.
Powiem szczerze, że ta dyskusja mnie zaintrygowała. Przy najbliższej adopcji nie omieszkam zapytać naszą psycholożkę, jakie kryteria obowiązują w naszym ośrodku adopcyjnym, i co jest najważniejsze przy badaniu kompetencji i motywacji rodziców.
Nie chce być złośliwy, ale z twoją częstotliwością zacietrzewiania, to mogło to być ostatnie zacietrzewienie w twoim życiu.
OdpowiedzUsuńA druga uwaga jest taka, że bardzo ciekawie czyta się tylko komentarze jednej strony. Gdybym był psychologiem to dał bym takie zadanie. Podał bym twoje odpowiedzi a zadaniem by było wstawienie brakujących komentarzy oponenta.
Oby nie pojawił się Efekt Dopplera. Im bliżej końca, tym większa częstotliwość.
UsuńJednak to społeczność, a nie grupa zamknięta, więc dla tych, którzy czytają komentarze mały bonus: link do dyskusji
OdpowiedzUsuńhttps://www.facebook.com/DzieckoAdopcyjne/posts/2341476856132886?comment_id=2341485659465339&reply_comment_id=2344532302494008¬if_id=1557667489494682¬if_t=feed_comment_reply&ref=notif
Sorry Pikuś, ale albo masz niezwykłe szczęście w życiu, albo jesteś "niespotykanie spokojnym (i opanowanym) człowiekiem", że dopiero drugi raz zdarzyło Ci się "zacietrzwić";-) (osobiście uważam, że to drugie;-))... I Gall może mieć rację (z tym, że to może być Twój ostatni raz);-).
OdpowiedzUsuńI masz absolutne prawo do cytowania wypowiedzi drugiej strony,skoro komentuje na fejsie (dobre, że Majka uzupełniła o link w komentarzu).
E:-)
Przejrzałem przed chwila wpisy drugiej strony dyskusji i się powiem szczerze nie dziwię Twojemu "zacietrzewieniu", ja bym chyba mniej kulturalny był; życie wydaje mi się nie jest tak proste że sobie powiesz "nie będę nic czuł do tego dziecka" / "te dzieci będą mi obojętne bo to moja praca", jak w ogóle można tak myśleć?
OdpowiedzUsuńzdenerwowałem się
ale ta kobieta to osoba prymitywna, Pikuś, to nie jest partner do dyskusji. Nie prosta, a prymitywna właśnie. Agata
OdpowiedzUsuńphi, zaczęłam czytać i myślę, że mamy poważną niezgodność co do definicji "zacietrzewienia" :)
OdpowiedzUsuńczasami zastanawiam się, Pikusiu, czy Ty jesteś prawdziwy :-). Agata.
OdpowiedzUsuńAle dyskusja tam rozgorzała.
OdpowiedzUsuńMuszę się zgodzić, że moje zacietrzewienie, to przy tym... pikuś.
Co do prawdziwości mojej osoby...
Niektórzy moi klienci zapraszają mnie do siebie raz w roku, aby sprawdzić czy jeszcze istnieję. Czy osoba, z którą rozmawiają przez telefon i która łączy się zdalnie z ich komputerem, to nie jakiś automat. W dobie rozwijającej się sztucznej inteligencji, wszystko jest możliwe.
Ale to, że jestem zbudowany z białka, a nie z krzemu, może potwierdzić Bloo, chociaż widzieliśmy się dotychczas tylko jeden raz.
A może mi się wydaje, że jestem prawdziwy? Może jestem tylko pravdziwy, a cała otaczająca mnie rzeczywistość jest symulacją komputerową? Może jestem tylko jednym z Simsów? Ale nie ma co się cieszyć, bo to by oznaczało, że Wy wszyscy tu komentujący, też nie istniejecie.
Usuńja istnieję. Przyszłam tu albowiem mam mnóstwo pracy i nie powinnam tu przychodzić. Nie powinnam robić niczego innego poza pracą. Jak widać na załączonym obrazku. Zarwę noc, i to ostro. Agata
OdpowiedzUsuńja też istnieję i moja klawiatura też istnieje, jak również Pikuś istnieje, zaświadczam. Inna rzecz, że klawiatury z v zamiast w są charakterystyczne dla Rosji i Litwy, co może nie mieć żadnego związku, a może jednak ma. Inna rzecz, ze nie łapię, w jakim celu troll angażowałby się w dyskusję o adopcji.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem to nie jest troll... co jeszcze bardziej mnie przeraża.
UsuńPrzeczytałam te dyskusje.
OdpowiedzUsuńJa uważam,że
To nie jest troll
Uważam też,że postawa tej Pani zawiera w sobie,w głupi sposób bardzo i nieumiejętny,ziarenko obecne mimo wszystko w jakims stopniu u ...KAZDEJ matki.
Mianowicie,każda matka chce być ta ważniejsza od innych,czuć,że to jej dziecko etc...
Myślę,że każda z nas kobiet ma coś takiego,stąd ogólne dyskusje w sieci,która lepiej karmi,wychowuje,czym karmi,jak szybko uczy tego czy tamtego...natura kobieca,moje dziecko a ja jestem super mamą.
Myślę,że rodziny zastępcze,też to mają.. w odniesieniu do rodzin biologicznych.
Jestem przekonana wręcz,że niechęć do spotkań z biologicznym i nie wynika jedynie z tego,że te rodziny zagrażają,są nieudolne wychowawczo itd,krzywdza.
To jasne.
Myślę,że każda zastepcza mama,jest mocno wkurzona,gdy np.mama biologiczna zacznie krytykować to,jak owa zastepcza obcisłe dziecku włosy,jak ubrałem itd...No bo jest to płaszczyzna do wzajemnych...kto jest ważniejsza ,,mama,,.
Ten mechanizm dotyka też adopcyjne.
Tylko ja tu widzę inny problem.
Problem,że ta Pani nie chce zauważyć,że w danej chwili Ona owszem jest ta mama. Jednak gdy jakieś dziecko ,,np.Jej,było wcześniej w rodzinie zastępczej...To zwyczajnie Jej tam nie było...co oznacza,że,,jakaś matka w przyszłości,,, to nie jest coś,czym żyje dziecko.
Dziecko nie żyje przyszłością.
Jeśli już,to rozgrywka w takich sytuacjach jest pomiędzy zastępczym,a biologicznym I.
Z tym,że Ci drudzy ,często są w opinii społecznej nazywani właśnie tymi prawdziwymi(co za głupia nazwa),jedynymi itd...bo urodzili.
Myślę,że postawa tej Pani wynika z ogólnego stereotypu i obecnej polityki społecznej ,pt...geny na pierwszym miejscu. Zastępczy tylko mają się opiekować i jeszcze trzeba uważać...no bo tyle się słyszy...Jak zastępczy biją,katuja,etc.Tylko dla pieniędzy pracują...
Biologiczna i adopcyjne to nie nie...oni kochają...
Taka postawa społeczną jest dość powszechna i ta Pani ja reprezentuje,nic ponadto. Stąd wnioski,jakie snuje.
Zwyczajny stereotyp,który powiela.
Ja się nie dziwię,że chce być ważne jako matka,każda z kobiet to ma, jednak sama jeszcze bardziej spędza rodziny zastępcze w rolę tylko opiekunòw.
Mnie zawsze ciekawi,że nikt,ale to nikt nie ma pretensji,że wychowawcy w domu dziecka dostają pensję....A zastepcza...
Nikola
no okej, tylko proszę, nie lećmy stereotypem, że 'każda matka'. Może lepiej byłoby po prostu uznać, że każdy człowiek postawiony w sytuacji bezpośredniej opieki nad dzieckiem, na którą decyduje się świadomie?
UsuńCo do tego, co ogólnie napisałaś o zawłaszczeniu dziecka - pewnie tak własnie jest, ale też chodzi o to, aby sobie to nazwać słowami i podjąć z tym pracę. W moim przekonaniu to jest dokładnie ten proces, jaki dzieje się u Majki i Pikusia, i jaki powinien się dziać w profesjonalnej RZ (po to m.in. są szkolenia). W moim przypadku jest bardzo podobnie - nie odżegnuję się od uczuć, które opisałaś, ale one mną nie rządzą właśnie dlatego, bo nazywamy je sobie z mężem, omawiamy i racjonalizujemy.
Tak więc ja doskonale wiem, w którym momencie moja niechęć do danego pomysłu OB wynika z tego, że pomysł jest obiektywnie głupi, a kiedy z tego, że właśnie pomysł jest w porządku, tylko mnie ogarnia zazdrość/zawiść. Tyle że podchodzę do tego na spokojnie - mam do tych uczuć prawo, one tam są, daję sobie przyzwolenie na sarkastyczne wykpienie tego pomysłu do własnego męża, a potem się ogarniamy i włączamy tryb konstruktywny.
Myślę, ze to jest cały sekret: nie udawać, ze czegoś nie czujemy tylko zobaczyć, co czujemy; poczuć to; przeżyć; pójść dalej.
W przypadku dyskutantki Pikusia refleksyjność jest raczej pojęciem abstrakcyjnym i to jest problemem, a nie to, że ma potrzebę zawłaszczenia dziecka, bo do pewnego stopnia ma ją większość rodziców i opiekunów przecież.
Zupełnie inaczej jest z 'prawdziwą mamą'. Tu mam wyraźny alert, bo są tylko dwie opcje: albo to jest rasowy troll, albo jest to matka adopcyjna, u której sprawy poszły w bardzo, ale to bardzo złym kierunku.
Na rzecz trolla przemawia właśnie to, że co jak co, ale akurat 'prawdziwość' mamy jest jednym ze słów zakazanych w słowniku rodziców adopcyjnych (zastępczych chyba też). Jak pisałam w tamtej dyskusji - można mówić pierwsza i druga mama, można używać imion, niektórzy dystansują się i mówią o MB 'pani', jest tu wiele strategii i pomysłów, nie oceniam ich w tej chwili, niemniej nie znam rodzica adopcyjnego, który zabrnąłby do uznania siebie za 'nieprawdziwego rodzica' w odróżnieniu od 'prawdziwego rodzica biologicznego'.
To znaczy inaczej - tak, znam. Ale te historie, gdzie to się pojawiło, to historie z dramatem w tle. Np. 'prawdziwy rodzic' pojawia się w rodzinach z tłem rozwiązania adopcji, bo wtedy 'prawdziwość RB' ma służyć usprawiedliwieniu własnej decyzji. Albo 'prawdziwość' wynika z nasłuchania się pseudopsychologicznych bzdur w rodzaju teorii ustawień, gdzie zdezorientowani rodzice adopcyjni zaczynają nagle powątpiewać w to, czy w ogóle są rodzicami, mają prawo określać się rodzicami i czy ich rodzina ma w ogóle społeczny i moralny sens, bo jakiś gostek (albo gościówa) powiedzieli im, że zawsze bedą nieprawdziwi.
Tak czy inaczej hasło 'prawdziwym rodzicem jest rodzic biologiczny' zawsze powinno zapalać światełko alarmowe.
Bloo,tak. Tylko wg.mnie to mówienie,że rodzice zastępczy nie są ,,prawdziwi,,wynika w tamtej dyskusji,u tej kobiety,z tej potrzeby bycia ta lepszą matka. Czyli z tego,co pisałam na początku wpisu. Po to o tym pisałam.
OdpowiedzUsuńDlatego pisałam tylko o matkach,bo to jakoś bardziej mi wybrzmiało z tej dyskusji i bardziej zauważam to zjawisko wśród kobiet,u mężczyzn nie analizowałam tego.
Pozdrawiam. Nikola
nie, ta kobieta napisała w pewnym miejscu wyraźnie, że ona mówi dziecku prawdę, że nie jest jego prawdziwą matką. I ona użyła tego określenia wobec siebie.
UsuńOj to Bloo, to gdzieś mi akurat uciekło w tej dyskusji....niewidzoalam tego.
UsuńDla mnie ta Pani powtarza,że rodzice zastępczy nie są prawdzi,a nie że Ona nie jest.
Pozdrawiam Nikola
Ja nie znam ani jednego rodzica,który by nie uważał się za prawdziwego.
OdpowiedzUsuńAdopcyjny,biologiczny czy zastępczy. Bez względu na to nawet,jak czesto kontaktuje się z dzieckiem.
Mama Landrynki,też powtarza,że to Ona jest matką. Dzwoni do personelu placówki raz na kilka miesięcy...Nikola
Wiecie co,to jest chyba problem gdzie indziej. Być może rodziny,która zawładnęła dzieckiem i nastąpiła generalizacja sądów,być może problemu z poukładaniem sobie w sercu,że zawsze będę te kolejna kolejna mamą. Adopcja to zakłada.
OdpowiedzUsuńNikola
Jeśli ta pani rzeczywiście jest RA, to jest to kolejny dowód na niedoskonałość procedury kwalifikacji przez OAO...
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, ale wydaje mi si, że to nie prawda. Nie możliwe (a raczej mam taką nadzieję), żeby taka osoba mogła adoptować dziecko...
UsuńKasia
Niestety. Znam dwie rodziny ado, gdzie matka jest właśnie pokroju tej Pani z dyskusji. Dosłownie ten sam tok myślenia, prymitywny i egoistyczny. Dwa różne ośrodki adopcyjne. Jedna matka już po rozwodzie, dziecko lat 8 (w chwili adopcji rok) , leczone w tej chwili farmakologiczne na depresję. Druga dziecko lat 2, ale nie mam pojęcia co się u nich dzieje. Więc uwierzę we wszystko.
UsuńMusze przyznac, ze nie dalam rady przeczytac dyskusji na fb. W pewnym momencie zaczelam czytac tylko komentarze Twojej oponentki - sorry. Fascynujace jest, ze ktos moze myslec tak twardo i nieczule. Niesamowite. I bezbrzeznie smutne :(
OdpowiedzUsuńŚwietnie jest ten artykuł. Mam nadzieję, że będzie ich więcej.
OdpowiedzUsuń