Rodo
jest chłopcem. Jest to prawdziwa historia, o której prawdę mówiąc,
nie chciałem pisać, a która miała miejsce kilka lat temu.
Dzisiejszy
wpis będzie wypracowaniem na ocenę niedostateczną. Wstęp będzie
kilka razy dłuższy niż rozwinięcie tematu, którego w zasadzie
nie będzie, bo będzie tylko zakończenie.
Ostatni
mój post, był o tyle specyficzny, że został umieszczony na
„Naszym bocianie”, bardzo popularnej platformie w środowisku
osób zmagających się z niepłodnością, rozważających adopcję
dziecka lub pozostanie rodzicem zastępczym.
Sam
ten fakt bardzo mnie ucieszył, zwłaszcza że był dla mnie
zaskoczeniem.
Spowodowało
to jednak, że na powiązanym z blogiem adresie mailowym, pojawiło
się kilka komentarzy... albo bardziej sugestii, czy też myśli,
które powinienem rozważyć.
Opisuję
tutaj losy dzieci przebywających w naszej rodzinie zastępczej.
Staram się w maksymalny sposób zadbać o anonimowość naszych
dzieciaków, ale z drugiej strony, muszą to być historie prawdziwe,
aby czytający mogli się zapoznać z tym, jak to wygląda od środka.
Gdy
prawie trzy lata temu napisałem pierwszego posta, nie miałem
pojęcia jak potoczą się dalsze losy tego bloga. Namówiła mnie do
pisania Jowita, nasza koordynatorka z PCPR-u (może teraz żałuje –
mam nadzieję że nie) . Początkowo sądziłem, że po kilkunastu
wpisach, wszystko umrze śmiercią naturalną. Stało się inaczej.
Dzisiaj wiem, że zaglądają tutaj rodzice, którym ośrodek
adopcyjny mówił, że nie ma dzieci zdrowych do adopcji. Albo tacy,
którzy uważali, że każde dziecko można pokochać. Bywają i
tacy, którzy pytają „jak to jest możliwe?”.
Ostatnie
prywatne komentarze odebrałem na zasadzie „zastanów się co
robisz?”
Zdjęcia
dzieci, które z rzadka umieszczam na blogu (a które były
przedmiotem komentarzy) w żaden sposób nie pozwalają na
identyfikację dzieci. Zresztą kto chciałby je zidentyfikować?
Mama? Przyszła kiedyś taka mama w odwiedziny i przywitała się z
nie swoim dzieckiem. Czy rozpozna je na zdjęciu, na którym siedzi
ono tyłem?
Czy
mam prawo napisać o dwulatkach, że to są gamonie? Tak, bo każdy
dwulatek to gamoń. Remus kilka dni temu wyciągnął z łóżeczka
trzy szczebelki umożliwiające wyjście z niego, po czym opuścił
je górą, schodząc głową w dół. Typowe zachowanie małego
gamonia. Pytanie tylko, czy mogę używać takiego określenia?
Czy
mogę napisać, że „jutro przyjdą rodzice adopcyjni”?
Gdy
piszę rozmaite teksty, stosuję zasady znane z epoki romantyzmu,
czyli brak jedności miejsca, czasu i akcji. Gdy piszę „wczoraj”,
równie dobrze może to oznaczać tydzień temu, a nawet miesiąc
temu... ale oczywiście nie musi.
Poprosiliśmy
Jowitę, aby w naszym imieniu zwróciła się z prośbą do prawnika
PCPR-u , żeby przeczytał kilka moich wpisów (zwłaszcza ADOPCJA i
ROMULUS i REMUS).
Z
punktu widzenia prawa raczej nie spodziewam się zaskakujących
informacji. Teoretycznie, każdy może mnie podać do sądu o
naruszenie dóbr osobistych. Prędzej spodziewam się jakiegoś
rodzaju zalecenia. Jak na nie zareaguję?
Możliwości
jest kilka. Pierwsza, to zakończenie prowadzenia bloga – w końcu
każda książka też ma swój koniec i nikt nad tym nie ubolewa.
Mógłbym też przejść do formy dziennika. Opisywać co dzisiaj
robiliśmy, nie wdając się w jakąkolwiek analizę historii dzieci.
Jest wiele tego rodzaju blogów, często mających dużo większą
poczytność niż mój. Być może jest zapotrzebowanie na tego
rodzaju opisywanie swojego życia. Ja jednak nie czuję takiej
potrzeby wyrażania siebie.
Mogę
też podpisać z Majką intercyzę, przepisując cały nasz majątek
na nią i dopiero rozwinąć skrzydła, punktując wszystko i
wszystkich, bez zachowania cienia przyzwoitości. Jest jednak pewien
szkopuł. Czy ten blog jest tylko moim blogiem? A może ktoś go uzna
za blog naszego pogotowia rodzinnego? Wprawdzie Majka uczestniczy w
nim tylko jako komentator (jak wiele innych osób) i w mojej ocenie
jestem klasycznym przykładem autonomii (o której niedawno
wspomniałem), to jednak... no właśnie, co jednak?
Zrobiłem
sobie rachunek sumienia. Kogo mogłem urazić? Kto mógłby zażyczyć
sobie ode mnie jakiegoś zadośćuczynienia?
Rodziców
biologicznych ustawiam na końcu kolejki. W kilku przypadkach
pisałem, że ojciec alkoholik, a matka upośledzona umysłowo. Gdyby
przypadkowo weszli na tego bloga, to w żaden sposób nie utożsamią
się z opisywanymi przeze mnie bohaterami. To przecież nie oni. On
czasami lubi wypić z kolegami, a że akurat w takich dniach dzieci
są wyjątkowo krnąbrne, to nie zaszkodzi im przyłożyć. Ona,
przecież ma świetnie opanowane nowinki techniczne. Smartfon
rozpracowany do perfekcji, strona na FB założona, zakupy też
potrafi zrobić, a nawet czasami posprzątać. Jakie opóźnienie
umysłowe?
Albo
mama, o której napisałem, że oddała się za kilka euro. Na
posiedzeniu zespołu z oburzeniem stwierdziła, że ona nikomu nie
oddaje się za pieniądze. Robi to z miłości, ale jak ktoś zechce
coś jej podarować, to przecież nie odmówi.
Gdyby
jednak rodzice biologiczni weszli na tego bloga i w którejś z
historii odnaleźli siebie, to czy mogą mnie podać do sądu?
Oczywiście podać mogą. Czy mają szansę wygrać? Nie wiem. Nie
wiem też, czy mam ochotę włóczyć się po sądach?
Jak
tu jednak oprzeć się pokusie zacytowania choćby takiego fragmentu:
„Muwila pani ze domnie zadzwoni, czekam i czekam. Prosze zadzwonic
bo mi kato zablokowali”.
Z
większą starannością będę chyba musiał dobierać słowa, gdy
przedstawiam pewne zachowania osób, które mają realny wpływ na
sytuację, którą opisuję. Myślę tutaj o sędziach, kuratorach,
asystentach rodziny, albo psychologach pracujących w rozmaitych
instytucjach. Niedawno „żywcem” wkleiłem proponowany schemat
adopcji opracowany przez dr Magdalenę Czub. Oczywiście podałem
źródło, a nawet napisałem, że wyraziła ona zgodę na
przekazywanie tego opisu rodzicom adopcyjnym. Wydawało mi się
oczywiste, że mogę to również zrobić za pomocą bloga. A może
jednak nie?
Może
cytowanie pewnych fragmentów książek we wpisie o in vitro, też
jest nadużyciem?
Czy
jest to dozwolone? Czyżby dlatego większość cytatów pozycji
Episkopatu pochodziło z katechizmów i na przykład Platona? Ten
drugi już się do sądu nie odwoła. Trochę byłem teraz
złośliwy... na wszelki wypadek z góry przeproszę.
Bardziej
zastanawia mnie odbiór tego o czym piszę, przez inne osoby. Takie,
które w zamyśle wcale nie miały trafić na tego bloga. A jednak
niektóre z nich trafiają.
Opisując
niedawno Romulusa i Remusa, napisałem że mama biologiczna odzyskała
starsze rodzeństwo, nie ukończywszy terapii alkoholowej. Być może
minąłem się z prawdą. Nie ukończyła jej, gdy Filemon przebywał w naszej rodzinie (ponieważ wyleciała z niej za narkotyki). Później jednak chłopiec odszedł na kilka
miesięcy do innego pogotowia. Być może w tym czasie mama się
ogarnęła. Nie zmienia to jednak faktu, że najstarszy z braci
został jej ostatnio odebrany po raz trzeci, Filemon po raz drugi, a
Romulus i Remus dopiero po raz pierwszy. Wszystko jednak wskazuje na
to, że dzieci do niej wrócą kolejny raz. Czy mogę pisać o
wierzącym w rodzinę kuratorze, bardziej restrykcyjnej asystentce
rodziny i sędzinie, która podejmuje ostateczną decyzję? Znam
każdą z tych osób i każda wzbudza we mnie bardzo sympatyczne
uczucia. Jest też nasz PCPR i w końcu my – Majka i ja. Każda ze
stron patrzy na sprawę nieco inaczej. Dlaczego więc historia tych dzieci jest jedną wielką porażką?
Zapomniałem
dodać... jest jeszcze babcia dzieci, która nie wierzy ani w mamę,
ani w tatę i uważa, że dzieci nie powinny do nich wrócić. Tutaj
jestem akurat kryty. Jest trzech ojców, trzy babcie i jedna mama,
której mama jest nie do zlokalizowania. Mam nadzieję, że
wystarczająco zagmatwałem, aby czuć się bezpiecznie.
Rzeczą,
na którą nie zwracałem większej uwagi, są pseudonimy, które
nadaję bohaterom moich notek.
Czy
mogą być one obraźliwe? Jedną z osób, która nie tylko jest
przesympatyczna, ale też robi dla naszych dzieci i dla nas kawał
nieocenionej „roboty”, jest Makumba. Człowiek pracujący w
pewnej fundacji. Sam ma do siebie ogromny dystans. Gdy był kiedyś w
naszym domu i Sasetka kolorując jakiegoś ludzika na obrazku,
pomalowała jego twarz czarną kredką, to Makumba się roześmiał
„O!!! namalowała mnie!”. Czy nadanie mu takiego pseudonimu jest
rasistowskie? Czy równie niewłaściwe jest określenie jednej z mam
słowem Ertha, albo nadanie innej imienia psa, a nawet konia? Albo
nazwanie chłopca Białaskiem? Nie wiem. Ja też mam na imię tylko
Pikuś i jestem z tego pseudonimu coraz bardziej dumny.
Zacząłem
też się zastanawiać, co mogą myśleć rodzice adopcyjni. Czy
istnienie opisu historii ich dziecka w sieci (nawet bardzo
zakamuflowane), a nawet ich samych, może być bulwersujące?
Teoretycznie
wszystko co opisałem o Smerfetce jest tak dalece nieidentyfikowalne,
że w przypadku pozwu rodziców, mógłbym ich najwyżej odesłać do
Gargamela. Teoretycznie... a praktycznie?
Albo
czy mogę na bieżąco opisywać pewne zachowania dzieci w momencie
gdy zaczynają spotykać się z rodzicami adopcyjnymi? Mogą to być
bardzo ważne uwagi dla przyszłych rodziców adopcyjnych, a jeżeli
nie napiszę tego teraz, to za rok większości rzeczy już nie będę
pamiętał. A z drugiej strony, jakie ma znaczenie, czy zrobię to
teraz, czy za rok? Jeżeli jest mowa o prawie do wizerunku, to czas
nie gra roli. Wydaje mi się jednak, że o wizerunku decydują
rodzice konkretnych dzieci, a nie Pikuś opisujący jakąś Sasetkę
i jakiegoś Marudę. Dzisiaj mam drugą bezsenną noc. Obawiałem się
o Marudę, a o wiele bardziej przeżywa wszystko dziewczynka. Budzi
się co kilkadziesiąt minut strasznie krzycząc. Mówi, że coś jej
się śni, ale nie potrafi powiedzieć co. Maruda natychmiast wstaje
na równe nogi i krzyczy „Bisiek, pipa”, co dosłownie oznacza
„wujek, wypad”, a bardziej zrozumiale „wujek, rusz dupę spod
kołdry, bo moja siostra potrzebuje przytulenia”. No to siedzę i
piszę, bo jak tylko przymknę oko, to mam „wypad”.
Przyszedł
czas na zakończenie, czyli opisanie chłopca o imieniu Rodo.
Jest
to pewnego rodzaju historia zakazana. Mało kto o takich przypadkach
wspomina, bo być może właśnie chodzi o prawo do wizerunku, czy
też możliwość naruszenia dóbr osobistych. Nagłaśnia się tylko
przypadki, które właśnie nie powinny być nagłaśniane, ponieważ
nie dba się wówczas o jakiekolwiek dobra osobiste i nie są
zabezpieczone jakiekolwiek dane osobowe.
Rodo
to „umiarek” i „fasik”. Są to, jak niektórzy pieszczotliwie
określają, dzieci upośledzone w taki czy inny sposób. Nie jest to
z mojej strony sarkazm, sam też czasami tak mówię. Rodo miał
jeszcze traumę związaną z molestowaniem przez faceta swojej mamy.
Znalazł
się w szpitalu z chorobą weneryczną, świerzbem i uszkodzeniami
odbytu. Prokurator się tym oczywiście zainteresował. Doszło nawet
do rozprawy. Problem polegał na tym, że „umiarek” nie do końca
potrafił wyrazić swoje myśli. Wprawdzie wypowiadał zdanie „wujek
wkładał mi kija w dupę”, to jednak pewnego rodzaju sugestie
psychologa powodowały, że stwierdzał „wujek wkładał mi w dupę
piórko”.
„A
może niczego ci nie wkładał?” - „Chyba niczego mi nie
wkładał”. Sprawa została umorzona.
Rodo
w pewnym momencie chwycił Boga za nogi, ale tego nie będę
opisywał, bo być może mogłoby to naruszyć jego dobra osobiste.
Mama
biologiczna przez długi czas starała się o odzyskanie władzy
rodzicielskiej. Zerwała wszelkie kontakty z dotychczasowymi
partnerami. Deklarowała, że w jej życiu nie będzie już żadnego
„chuja”. W pewnym momencie zaszła w kolejną ciążę. Kto
okazał się ojcem? Ten, który molestował Rodo.
Chłopiec
nie był łatwym dzieckiem. Bardzo przypominał Kapsla. Nie potrafił
zapiąć się w pasy bezpieczeństwa w samochodzie, ale potrafił je
odpiąć. Jechał kiedyś kolejką w wesołym miasteczku. W pewnym
momencie zdecydował się z niej wysiąść. Na szczęście upadki
miał opanowane do perfekcji, więc skończyło się na drobnych
potłuczeniach.
Innego
dnia wziął swój rower i rzucił nim w mój samochód – miał
szczęście, że nie jeżdżę mercedesem (chociaż niektórzy
sąsiedzi owszem, a ubezpieczyłem się tylko na 25 tysięcy) . Albo
wyrył kamieniem na elewacji literkę „H”. Innym razem rozebrał
drzwi w łazience. Wyglądały tak solidnie, a okazało się, że to
tylko sklejki i listwy.
Mam
nadzieję, że producent drzwi też nie poda mnie do sądu.
Gdy
mieszkałem pod Alternatywy 4, to było łatwiej.
Moim zdaniem nie przekroczyłeś nigdy granicy przyzwoitości, czy dobrego smaku. Naruszenia zasad / norm / przepisów nie zauważyłam, ale fakt, że się na tym nie znam. Widzę wielkie pokłady cierpliwości, optymizmu i niezwykłą znajomość rzeczy, o których piszesz. Nie przejmuj się krytyką - takowa zawsze będzie, a Twoje pisanie i praca Waszej rodziny to są priorytety, rzeczy ważniejsze od tego "co inni ludzie pomyślą". Pozdrawiam serdecznie Gosia S.
OdpowiedzUsuńPikuś, prosiłem to pisze.
OdpowiedzUsuńSzczerze, to zruzumialam historie RODO.
Ciekawi mnie co u Kapsla��, ale zupełnie brakuje informacji, co Ci ludzie powypisywali na maila? Możesz jakoś to przybliżyć. ..mimo RODO właśnie? Tematykę a może autorzy zgodzą się na publikację tych maili tutaj?
I mam nadzieje, ze nie napisali prywatnie...bo się bali.
I cały czas myślę, że ludzie o przeciwnym zdaniu niż większość. ..boi się wyrażać tu swoją opinię. .ze ja zjedzą. O czym już pisałam. Albo wyrażają ja jako...anonimowy..
Pozdrawiam. Nikola
W mailach było dokładnie to, co opisałem odfiltrowując charakterystykę samego chłopca.
UsuńPrzede wszystkim zwrócono mi uwagę na umieszczanie zdjęć (nawet gdy dzieci są odwrócone tyłem i nawet gdy jestem ich opiekunem prawnym – bo przecież za chwilę nim nie będę).
Wyłapano pewne określenia, którymi się posługuję, a które mogą naruszać dobre imię opisywanych dzieci – konkretnie chodziło o tego „gamonia”. Z tym akurat zupełnie się nie zgadzam, ale wyłapałem inne sformułowania, które przytoczyłem w tekście.
I chyba najważniejsza rzecz, iż opisy są tak szczegółowe, że umożliwiają identyfikację niektórych osób przez inne, które w jakiś sposób są w temacie. Czyli na przykład pani z pomocy społecznej może się dowiedzieć co myślę o panu kuratorze, ten pozna tajemnice mamy Kapsla, a ta z kolei dowie się co sądzę o tej pierwszej pani z pomocy społecznej, która ją nadzoruje. Teoretycznie jest to możliwe. Bardziej zastanawiam się, czy faktycznie opisy tych osób są aż tak szczegółowe? A przede wszystkim, czy przedstawiam kogoś w złym świetle? Owszem rodziców biologicznych, tyle że opisuję fakty. Może nie powinienem tylko tego w żaden sposób interpretować.
Na przykład możesz się odnieść do tego, czy opisując Ciebie i Teslę naruszyłem Wasze dobre imię i w oczach naszego PCPR-u byliście przez to postrzegani gorzej niż gdyby jego pracownicy nic nie wiedzieli. A może w ogóle nie powinno się niczego o nikim pisać – nawet dobrze?
Dokładnych tekstów, które dostałem nie będę cytował, ale sens przedstawiłem powyżej.
Może któraś z tych osób sama coś dopowie.
Pikuś, co do gamonia-to absurd jakiś, czepiać się. ..
OdpowiedzUsuńCO co tego, że za chwilę możesz nie być opiekunem prawnym-durnowata logika, bo opiekunemnprawnym jest się TU i TERAZ. I właśnie jako opiekun MASZ obowiązek podejmować decyzje TU i TERAZ....tak toby jakiś absurd powstał. ..jakby każdy rodzic się zastanawiał. ..ze za lat 3 coś tam cos tam. Dzieci tyłem nikt nie zidentyfikuje.
Co do opisów. .może to o interpretację zachowań chodzi? To może by się tego ktoś mógł czepiać. ...ale mnie to zadziwia...ludzie na Facebooku sami pokazując innym. .ze kaweceano wypili...a tu opisać pana x alkoholikaze ma 3 dzieci nie można. ..używając ksywek...
Co do traktowania nas przez PCPR-panie serdecznie pozdrawiamy, aczkolwiek żal mamy duży. Żal, bo Królewna by miała już ponad rok dom.
Mamę na dochodzę ma i owszem, ale gdyby nas PCPR potraktował lepiej, to bysmy nigdy nie oddali Królewny Nataszy. Tylko, że czekać 3 miesiące dla Małej w rozdarciu między nami a Natasza a czekać jeszcze 2 lata...to tak duża różnica, że nie chcieliśmy Małej rozrywce przez 2 lata na pół. ..
Z jednej strony PCPR uważał, że nie ma z nami większych problemów, z drugiej z czymś co było mało istotne nie dopuścił nas do szkolenia.
I zostawił samych z tym, że oddaliśmy Królewne . Trudno. Pewnie takie są jakieś tam standardy pracy. Panie były mile, ale dziecko domu mieć z naszej strony nie będzie i to jeszcze my wyszliśmy na tych, którzy zostawili Mała. Tak. Dla Jej dobra. A wystarczyło skierować nas na kurs obok pewnego zalecenia.
A nie kazać czekać 2 lata
Zostaliśmy z tym sami. Po 3 latach kochania Królewny. Gdzie wiedzieliśmy, że czekać 2 lata trzymając dziecko w rozdarciu My-Natasza nie możemy dla Małej. 3 miesiace tak, a nie 2 lata... Daliśmy rade. Dziękuję Paniom z Pcpru za mile, dobre przyjęcie. ..jednak z decyzjami się nie zgadzamy do dziś.
OdpowiedzUsuńCzy wpływ miał na to blog...NIE.
Wpływ jak zwykle ma niepełnosprawność Tesli..., a ze jest pedagogiem i ze ponoć nic takie nie wyszło,ze kategorycznie nie mogliśmy być rodzicami...to dlaczego bam zabroniliscue nimi być pytam się Pcpru? ?? Królewna jest w placówce do dziś.
A my pocharatani mamy coraz mniej siły by walczyć o Landrynke...która też jest w placówce. ..
Dziękujemy za przygotowanie nas do straty. Bo po stracie Królewny straciliśmy jedno dziecko, dla którego byliśmy rodzina zaprzyjaźnione także.
Panie bardzo serdecznie pozdrawiamy bo były bardzo miłe. Blog nie miał znaczenia.
Nas potraktowano miło, bardzo bardzo życzliwie ale totalnie zlekcewazono to , że my naprawdę byliśmy bardzo przygotowani na przyjęcie Królewny. Pod każdym względem. I uważam, że nas tym bardzo skrzywdzono . I uważam, że banowane się powiedzieć nam prosto w oczy:ze to przez to całe niewidzenie Tesli.
Tesli nadal nie widzi. Dzieci różnych pracowników PCPRU mają rodziców, rok minął ponad, Królewna w placówce na szczęście ma Natasza, a my jedno dziecko oddaliśmy, drugie po 12 latach rodziny zaprzyjaźnionej i walki o opiekę prawna zmarło nam, a trzecie...no cóz..czyżby procedury...
Może o to chodziło by poczekać aż nam przejdzie.
Oszukał nas pcpr, który miał przeszkolenie w jednym miejscu, drugi nie widział problemu w czekania 2 lata Królewny w rozdarciu...dyrektor placówki w której był nasz chłopiec nie na rękę mu było by opiekun prawny był spoza placówki. ...wiec walczylismy z systemem...aż nasz chłopiec rok po oddaniu Krolewny zmarł. ..
Wiec walczymy dalej. Jest Landrynka.
Usuń1 dziecko oddane. 1 w Niebie. Z jednym wszystko od nowa...poznawanie placówki, współpracy itd itd...
Pozdrawiamy wszystkie przemiła Panie z pcprow różnych, Waszego przede wszystkim...życzę Wam drogie Panie wiele radości z Waszych dzieci...a im radosci z kochanych rodzicow,bo nam się żadna pedagogika i wiedzą i doświadczenie na nic zdadzą, bo " nasze" dzieci domu miEC nie będą. ..bo tylko ktoś widzi to, że Tesla nie widzi...
Niemniej pozdrawiamy.
A blog-blog to nie niewidzenie by miał znaczenie...Tu się liczy tylko niepełnosprawność Tesli...a przez to potencjał jest zakopanym głęboko, a my już zdążyliśmy opłaca stratę 2 dzieci...licząc na CUD w Pcprze jakimś który nas przeszkoli.
Przeprowadzić się możemy wszędzie. Ktory powiat chętny?
Tyle, że Landrynke bierzemy ze sobą plus dziecko od Państwa może byc ..?? Kto chętny? ?? Nie jesteśmy zamożni.Ale patologiczne tez nie
Przepraszam, za błędy. Mam telefon na którym bardzo ciężko mi pisać. I jeszcze wsrawia własne słowa.
UsuńNikola
Witaj Pikusiu, mam tylko nadzieję, że nadal będziesz pisał, bo świetnie Ci to wychodzi i uwielbiam czytać Twoje historie. Wiem też, że taka brutalna nieraz prawda i ta prawdziwość i szczerość Twoich opowieści, przecież z życia wziętych może na pewno nie spodobać się pracownikom ośrodków adopcyjnych. Jestem mamą adopcyjno-zastępczą, przechodziłam szkolenia zarówno w ośrodku adopcyjnym jak i w pcprze, ale najważniejszą wiedzę mimo wszystko zdobyłam na różnego rodzaju forach i blogach i jak oceniam sytuację z perspektywy czasu, to uważam, że ośrodki przekazują wiedzę trochę asekuracyjnie, żeby zaoszczędzić sobie kłopotu, pewną ocenę sytuacji zostawiają dla siebie i nie lubią kandydatów dociekliwych, którzy za dużo pytają i szukają wiedzy w innych źródłach. Ciekawi mnie kto do Ciebie napisał...
OdpowiedzUsuń...to nie chodzi o to czy to było obraźliwe, chodzi najzwyklej o to abyś nie przekazywał aż tak potężnej wiedzy. Przecież im mniej takich osób jak Wy, to lepiej dla ośrodków adopcyjnych i wszelakiej maści MOPsów/MOP-rów/PCPR-ów... instytucje te będą mogły mieć większe pole do popisu, do kamuflowania różnych spraw dotyczących dzieci. Będą wciskać tzw. kit przyszłym rodzicom adopcyjnym albo rodzinom zastępczym. A sprawa rodzin zastępczych i dzieci, które mają już unormowaną sytuację prawną? Dwa lata temu, kiedy jeden z naszych wychowanków został skierowany do OA odbyła się z nim rozmowa na temat adopcji zagranicznej ( od razu)!!- na co wyraźnie jako jego opiekun prawny nie wyraziłam zgody, bo jeszcze było na to za wcześnie, po drugie była rodzina dziecka, która utrzymywała z dzieckiem więź ...dziecko ponadto było już starsze - 10 lat. Oczywiście nikt nie wysłuchał mojego zdania.Dziecko potem bardzo to przeżywało. Doba Internetu dla takich instytucji jest wręcz "zabójcza".
OdpowiedzUsuńNie rozumiem sytuacji w świetle RODO (ustawy) w odniesieniu do wizerunków dzieci. Odnośnie opisów różnych sytuacji to powiem tak: branża, którą się zajmujecie, jest oczywiście niezwykle ciekawa dla ludzi z zewnątrz, ale pod warunkiem, że przedstawiana jest w taki sposób, w jaki otoczenie by sobie tego życzyło. Na przykład niewskazane jest pokazywanie całej brudnej prawdy o tym, jak niewiele znaczą w polskim prawie i w polskim społeczeństwie dzieci. Ta prawda jest smutna i zatruwa goryczą filiżankę porannej kawy, więc może rozważycie umieszczanie zdjęć słodkich kociąt?
OdpowiedzUsuńPokazywanie zdjęć Kapsla można nazwać naruszeniem jego dobra. Kontekst, w jakim były umieszczane (Kapsel na ściance, rozpaczliwe próby znalezienia mu rodziców) można zawsze sprowadzić do nadużycia, ponieważ gdyby dostrzec w nim własnie desperację dotyczącą losu dziecka, które znalazło się w literalnej i ostatecznej kropce, trzeba by było zrezygnować z wielu złudzeń o sobie samym i o kraju, w którym mieszkamy. Na przykład pogodzić się z faktem, że Polacy wcale nie są otwarci na adopcję/pieczę zastępczą nad dziećmi z niepełnosprawnością. I z tym, że nie jest wcale prawdą, że jesteśmy tacy super i mamy tkliwe serduszka. Jak również nie jest prawdą, ze w rodzinie biologicznej siła. Oraz nie jest prawdą, ze wszyscy rodzice adopcyjni to szlachetne jednostki kierujące się wyłącznie miłością do dzieci i potrafiące w tym celu dokonać sporych poświęceń.
A to jest równie przykre jak picie gorzkiej kawy.
To samo odnosi się do 'gamonia' i każdego słowa czy zdania wyrwanych z kontekstu tego bloga - łatwiej skupić swoją uwagę własnie na nich, bo wtedy odwraca się ją od całości tego obrazka.
Dlatego mówię: kocięta i wyłącznie historie z happy endem.
A:Jeszcze pieski i choMiczki, bo szczur to nie chyba? Nawet malusi.
OdpowiedzUsuńJuz nic nie pisze.
Tak rodzina biologiczna-wieży krwi góra, tylko czy zawsze???? NIE. Nie zawsze!!!!! I o tym jest ten blog.
Nikola
Jestem osobą, która napisała e-maila do Pikusia i nie wstydzę się tego powtórzyć i jeszcze coś dopowiedzieć. Nie wiem tylko, czy Pikuś o mnie myślał, bo było to już kilka miesięcy temu.
OdpowiedzUsuńJako PR jestem weteranką a Pikuś młokosem. Moje PR opuściło już prawie 70 dzieci. Kiedyś Pikuś napisał coś, co trochę mnie zabolało, że w pewnym momencie trzeba zejść ze sceny. Pamiętam dokładnie te słowa. Teraz czasami myślę, że coś w tym jest. Ale jest też coś takiego jak doświadczenie, które Pikuś nabiera. I chociaż by dlatego bardzo lubię czytać jego opisy, bo widzę w nich jak się zmienia.
Miałam do czynienia z różnymi ludźmi. Dobra współpraca z pcpr nagle zmienia się w złą, bo zmienił się koordynator i w jeszcze gorszą gdy z niego zrezygnowałam. A 2 lata później znów cukier-puder. Podobne doświadczenia mam z OA. Ale nie to jest najgorsze. Bardziej boli niezdrowa rywalizacja między RZ. Pikuś mało opisuje inne rodziny zastępcze.
O tym mu napisałam. Jedzie na wysokim koniu i jak spadnie to pupa zaboli. Nigdy nie będzie wiedział kto zechce, żeby spadł.
Bardzo chcę, żeby pisał nadal bo ja też się z tego czegoś uczę ale może się okazać, że daje nóż swoim wrogom.
Jeszcze zgodzę się z Nikolą. Propozycja przekazania dziecka RA jest przymuszaniem. Nawet zgodzę się w tym względzie z OA, który mówi tak samo. Na tym etapie RA łykają wszystko i nie próbują się przeciwstawiać. Czasami mnie denerwuje, że nie mają swojego zdania. Tylko że wszystko kończy się gdy mają już decyzję sądu. Pikuś zna tylko jeden przykład Smerfetki. Ja miałam takie przypadki więcej razy. Tak jest i tak będzie ale dziecku to nie pomaga.
dzięki za ten głos, Lucyno. Nie będę wchodziła w rolę rzeczniczki Pikusia, ale napiszę, jak sama widzę dwie kwestie: spadanie z wysokiego konia i dawanie noża wrogom.
UsuńWiem, ze masz rację w swoich obserwacjach i że sytuacja z bardzo dobrej może się zmienić w fatalną. I to w mgnieniu oka.
Ale jest też strategia odsłony. Czy ona chroni? Tego nie wiem, ale daje mi poczucie pewnego bezpieczeństwa, bo gdy sama dbam o własną jawność, to inni nie muszą mnie w tym wyręczać. I druga rzecz, jaka się z tym wiąże to ta, że ja bardzo nie lubię czuć się zapędzona w ślepą uliczkę, bo to momentalnie karmi lęk. Strategia odsłony temu zapobiega - kiedy siedem razy zastanowisz się, czy coś napisać, a finalnie zdecydujesz, że jednak nie, że to zbyt odważne i ryzykowne, to dla mnie to oznacza, ze już przegraliśmy.
Noże tępią się też w starciu z otwartością, niejeden raz się o tym przekonałam.
A co do opisywania innych RZ to powiem tak: sama nie wiem, gdzie jest moje miejsce i gdybym miała je jakoś wskazać, to bliżej mi to outsiderstwa Pikusia, niż do jakiegoś większego szyldu 'my, rodziny zastępcze'.
Dlaczego?
długo by o tym pisać, w każdym razie bardzo doceniam, że ten blog jest skoncentrowany na dzieciach.
Pikusiu, piszesz świetnie. Twoje posty są wnikliwą oceną życia pogotowia. A opisy dzieci, wraz z pseudonimami rewelacyjnie pokazują z czym trzeba się zmierzyć decydując się być RZ lub RA. Tak trzymaj!
OdpowiedzUsuńTeż myślę,że Pikuś robi dobrą sprawę opisując dzieci.Przyszły rodzic adopcyjny czy zastępczy, znajdzie tu sporo kwestii,o których nie ma pojęcia A że nie dogodzi wszystkim? to tak już jest.
OdpowiedzUsuńKasia.
Jako osoba przygotowująca się do adopcji zaczęłam zgłebiać tą tematykę i powiem, że bardzo cenię sobie Twoje wpisy z uwagi na to, że bardzo realnie bez cukru opisujesz sytuacje. Mysle, że dzięki temu wyrabiam sobie powoli zdanie czego mogę sie spodziewać. Co do ludzi to wiem jak ze wszytkim obecnie kazdy robi z siebie eksperta w kazdej dziedzinie jeszcze te cudne polskie ksiażki o adopcji gdzie wszstko tak wspaniale przebiega ( narazie dwie przeczytalam) ale ralne spojzenie nabieram przez blogi i fora pozdrawiam
OdpowiedzUsuńmoim zdaniem z książkami o adopcji problem nie polega na tym, że ktokolwiek chce celowo coś ukrywać i zamazywać obraz, a na tym, że ponieważ są pisane pod imieniem i nazwiskiem, rodzice bardzo dbają o to, by nie nadużyć dobra swojego dziecka/dzieci. To zrozumiałe, choć dla kandydatów na RA oznacza zarazem, że ważne elementy tej opowieści (często również najbardziej cenne na etapie podejmowania decyzji) zostają zasłonięte.
UsuńLiteratura adopcyjna i zastępcza to chyba jeden z nielicznych obszarów literatury (a może nawet jedyny), gdzie cały czas rozbijamy się o ten paradoks: nawet jeśli intencją jest zrobienie czegoś dobrego dla reszty środowiska i pokazanie procesu 'bez znieczulenia', w trakcie pisania muszą zostać zastosowane tak daleko posunięte filtry prywatności, ochrony wizerunku i zachowania dobrego obrazu rodziny biologicznej, że na końcu nieuchronnie musi wyjść lukier.
I fakt, blogi są tu pewnym rozwiązaniem.
Czuję się niejako wywołana do napisania kilku słów. Istotnie sama namówiłam Pikusia do stworzenia tego bloga i jestem z tego dumna. Cieszę się, że jest on taki żywy i służy Państwu za platformę do wymiany własnych doświadczeń. Nie mniej jednak otrzymałam kilka sugestii, że opisy Pikusia mogą być zbyt identyfikujące konkretne osoby i sytuacje, dlatego poprosiłam, by Pikuś zweryfikował swoje wpisy, by nikt nie czuł się osobiście dotknięty lub by nie można było dopatrzeć się naruszenia dóbr osobistych dzieci. Po komentarzach Państwa - reakcji na ostatni post Pikusia wnoszę, z czego bardzo się cieszę,że moje obawy co do otrzymanych sugestii są raczej bezpodstawne. Pozwolę sobie jednak dla pewności zasięgnąć języka u prawnika, o czym wspomniał już Pikuś w swoim poście. Chcę na koniec dodać, że jestem niezmiernie dumna, że mogę współpracować z tak cudownymi ludźmi jak Majka i Pikuś, którzy nie tylko całym sercem są oddani swoim dzieciaczkom w pogotowiu, ale też są otwarci na innych ludzi, zawsze służą pomocą rodzinom zastępczym, są niezwykle refleksyjni w swojej pracy. Majka nie omija żadnego szkolenia czy warsztatu, ma ogromną wiedzę i myślę, że z powodzeniem sama mogłaby już szkolić nowe rodziny zastępcze. Innym koordynatorom życzyłabym jak najwięcej takich rodzin jak Majka i Pikuś.Pozdrawiam Jowita
OdpowiedzUsuńDzięki za miłe słowa 😍
Usuń